Rozdział 4 Wnuczek


Kończyłam przygotowywać Gazpacho, czyli tradycyjną zupę podawaną na zimno. Popularną w różnych regionach Hiszpanii, takich jak Estremadura, Kastylia -La Mancha, czy Andaluzja. I najbardziej znana wersja tej potrawy to właśnie andaluzyjska, przygotowywana z pomidorów, papryki i czosnku. 
Swoją drogą z Andaluzji pochodzi mój tata, stąd pomysł na hiszpańskie imię dla mnie. Carmen po hiszpańsku oznacza pieśń. Mamie imię Carmen od zawsze kojarzyło się z piękną, czarnowłosą kobietą w czerwonej sukni, z pasją tańczącą flamenco, więc imię od razu przypadło jej do gustu i jednoznacznie uznali, że idealnie będzie do mnie pasować. Może nie mam czarnych włosów, a rude i nie tańczę flamenco, ale lubię chwytać życie garściami, chętnie niosę pomoc, nie oczekując niczego w zamian. Bywam nieprzewidywalna, zmienna, zdarza mi się być wrażliwą, ale nigdy nie czekam biernie w jednym miejscu, lubię działać na własną rękę, chcę brać od życia wszystko, co najlepsze, dlatego tak idealnie pasuje do mnie imię Carmen. 

-Babciu, jak się czujesz? Nowa dziewczyna przyjechała? - usłyszałam, dobiegający z salonu męski głos. 

Wnuczek, jak widać, postanowił przyjechać na sprawdzian. Myślałam, że poznam go później, niż wcześniej, ciekawe kim jest mój pracodawca.

-Tak, przyrządza obiad w kuchni - odpowiedziała ciepło kobieta. -Bardzo miła dziewczyna - uśmiechnęłam się mimowolnie na usłyszany z ust staruszki komplement. 

-Cieszę się, że dałaś się przekonać na nową opiekunkę, zobaczę jak sobie radzi - rozmowa ucichła.

Po chwili usłyszałam zbliżające się kroki, stałam tyłem kuchennej wyspy, ponieważ aktualnie nalewałam na półmisek zupę dla pani Estelli.

-Witam - odwróciłam się do nieznajomego. -Carmen? - spytał zaskoczony.

-Luca? - odpowiedziałam pytanie na pytanie. -Zaraz, zaraz - stanęłam, jak wryta. -Luca? Ten, który mi wtedy pomógł? - skinął przytakująco. -Luca - powtórzyłam pod nosem, robiąc krok w tył, kiedy oparł się dłońmi o brzeg wysypy kuchennej, która aktualnie nas dzieliła. 

-Tak, mam na imię. Wszystko z tobą dobrze? - uniósł brew. -Zachowujesz się, jakbyś ducha zobaczyła - zadrwił.

-Bo właśnie chyba zobaczyłam - kucnęłam i zanurkowałam w dół, kryjąc się za szafkami. 

-Czyli jednak źle - stwierdził, okrążając wyspę, po czym ukucnął i ostrożnie zbliżył się do mnie. -Podpisując umowę, nie wspomnieli mi, że ich pracownicy są obłąkani - uśmiechnął się zadziornie w moim kierunku.

-Czy ty miałeś jakiś czas temu wypadek motocyklowy? - spytałam niepewnie, lekko się jąkając przy tym.

-Wypadek? - zaśmiał się. -Może miałem, a może nie - spojrzał na mnie podejrzliwie. 

-I przewieźli Cię do szpitala? - wydukałam, cofając się, kiedy on się zbliżał. -Nie! - krzyknęłam, łapiąc pierwsza lepszą rzecz pod ręką. W tym przypadku patelnie i wystawiłam ją przed siebie, tuż przed jego twarz, oddzielając nas tym samym od siebie. -Ty powinieneś nie żyć! - skwitowałam, chcąc zrobić jeszcze jeden krok, ale skończyły mi się szafki do krycia, a nie chciałabym, żeby pani Estella była świadkiem tej niedorzecznej sytuacji.

 -Wow! - przeciągnął słowo z wyraźnym zdziwienie, unosząc brwi do i drapiąc się po głowie. -Ja ci nie mówię, że powinnaś siedzieć w psychiatryku - skwitował z irytacją w głosie, wyrywając mi z rąk patelnie i odkładając ją na bok.

-Carmen?! Luca?! Wszystko w porządku?! - krzyknęła babcia mężczyzny, zaalarmowana, podejrzanymi dźwiękami dochodzącymi z kuchni.

-Tak! - odkrzyknęliśmy jednocześnie.

-Przepraszam - szepnęłam do bruneta. -Ale na własne oczy widziałam, jak Cię reanimują, a kardiomonitor nie daje oznak życia - wyjaśniłam na szybkości, podnosząc się z podłogi.

-Śmierć kliniczna, mówi Ci to coś? - wstał, po czym nachylił się nade mną. 

-Będę Cię mieć na oku - zmierzyłam go wzrokiem, kierując najpierw dwa palce na swoje oczy, a następnie na jego. Zgarnęłam talerz z zupą z blatu, po czym skierowałam się do salonu.

-Ależ proszę bardzo pani Carmen - rzucił prześmiewczo za mną.

Zaniosłam posiłek pani Estelli, zastanawiając się po drodze, jak to możliwe. Owszem istnieje coś takiego, jak śmierć kliniczna i mógł tego doznać, ale w takim razie jak wydostał się ze szpitala? Mam rozumieć, że ocknął się i sam bez wiedzy kogokolwiek opuścił szpital? Ten człowiek jest, jakiś niepoważny, naraził cały personel szpitala na nieprzyjemności. Zastanawiam się, czy powinnam poinformować o moim niezwykłym spotkaniu ciocię Amber. Hm, ale z drugiej strony może lepiej już nikogo nie narażać na żadne nieprzyjemności, jeśli w pewien, nieco pokręcony sposób, ale jednak wszystko zostało załagodzone. Co najwyżej mogę jej, to powiedzieć w tajemnicy, ponieważ ciocia jest mi jak najlepsza przyjaciółka, zresztą między nami tylko 8 lat różnicy. Między moją mamą, a jej siostrą jest spora różnica wieku, ponieważ aż 12 lat. Dlatego nie muszę chyba mówić, kto był moją ulubioną osobą z rodziny za dzieciaka, z którą mogłam rozmawiać, jak z kumpelą, ale która pozwalała mi na wszystko, to czego zakazywali rodzice. Swoją drogą, to niesprawiedliwe, że mój przyrodni brat Juan od strony taty, zawsze miał większe luzy. Niestety mamy ograniczony kontakt, ponieważ wrócił do Hiszpanii, a raczej wyjechał do dziewczyny, ale coś podejrzewam, że wróci szybciej, niż mu się wydaję. Ponoć się nie dogadują.

-Kuchni, pilnujesz? - rzuciłam ironicznie, spoglądając na podpartego o blat mężczyznę.

-Ułatwiam Ci mieć mnie na oku, bo z twoimi miernymi zdolnościami percepcji, zgubisz mnie za pierwszym lepszym zakrętem - odburknął widocznie zadowolony z siebie.

-Hm... - zlustrowałam go od stóp do głów, bardzo uważnie. -Nie jesteś seryjnym mordercą? 

-Jestem, a w szafie na górze trzymam trzy trupy, dlatego nie możesz tam wchodzić - mrugnął do mnie. -Ale rudego w swej kolekcji nie mam - odskoczyłam odruchowo na bok, kiedy ujął w palce kosmyk moich włosów. -Mówiłem, wariatka - westchnął, rozkładając ręce w geście bezradności, po czym zgarnął kask w szafki w przedpokoju i opuścił dom. 

I to ja mam nierówno pod sufitem, tak? Polemizowałabym w kwestii komu bardziej potrzebna wizyta u specjalisty. 
Do wieczora był względny spokój. Pani Estella po obiedzie udała się na małą drzemkę, ja w tym czasie posprzątałam bałagan w kuchni. Natomiast o 20:00 moja praca teoretycznie się zakończyła, gdyż moja podopieczna poszła spać, ale czuwać muszę przez cały czas, gdy potrzebowała mnie w nocy. 
Wzięłam szybki prysznic, powiesiłam ubrania do szafy w swoim pokoju, po czym zadzwoniłam do cioci zdać jej relację z dzisiejszego dnia, gdyż kazała się informować, jak minął mi pierwszy dzień w pracy. Nie wspomniałam jej, że Luca jest jej magicznie zaginionym zmarłym, a tym bardziej że jest wnukiem kobiety, o której pracuję. Skoro sprawa została rozwiązana, niech taką pozostanie. Jeszcze niechcący skomplikowałabym, to wszystko, bo znając Amber, zaraz poinformowałaby o tym swoje szefostwo. Oni znów zechcieliby odnaleźć Luce, żeby wytłumaczył, jak wydostał się ze szpitala, choć powiem szczerze, że tę część historii sama chętnie bym usłyszała, szczególnie po tym, co widziałam na oiomie. Ordynator powiadomiłby służby porządkowe, bo tak wypada. Finalnie z ich pomocą odnaleźli, by mężczyznę, ale koniec końców, to mi nie dałby żyć. Nie, ten scenariusz nie wchodzi w grę. Zaszkodziłabym sama sobie, a nie ukrywam, zależy mi na tej pracy. Chciałabym kiedyś pojechać do Hiszpanii, zwiedzić rodzinne strony taty. Zatrzymać się tam może na nieco dłużej. Oczywiście byłam wielokrotnie w Andaluzji podczas wakacji, ale czy przez taki krótki czas można dobrze poznać dany kraj? Zwłaszcza że nie chciałabym poprzestawać na zwiedzaniu jednego miasta. Oczywiście tata oferował mi, że mogę zatrzymać się u dziadków - jego rodziców. Jednak nie chciałabym naruszać prywatności, a bariera językowa między nami stanowi delikatny problem. Niestety rodzice taty nie znają angielskiego, a mój hiszpański pozostawia wiele do życzenia. Ostatnim razem porozumiewałam się z nimi przy pomocy tłumacza i jestem prawie pewna, że omyłkowo obraziłam przy tym dziadka, ponieważ nie odzywał się do mnie przez następne pół dnia. 

-Jak mogłaś?! - usłyszałam z wyrzutem, kiedy odebrałam telefon.

-Też się cieszę, że Cię słyszę - powiedziałam, gdy rozpoznałam głos Kelly. -Nie dąsaj się za tę kartkę, opowiem ci w zamian coś, co poprawi Ci humor - streściłam przyjaciółce całą historię z Lucą i naszym spotkaniem w domu pani Estelli. -Tylko pamiętaj, nie możesz nikomu powtórzyć - zaznaczyłam stanowczo.

-Milczę - zapewniła mnie, nieco odetchnęłam z ulgą, ponieważ nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam, dzieląc się z nią swoimi przemyśleniami, ale musiałam z kimś o tym porozmawiać, a z ciocią, czy rodzicami nie mogłam. -Teraz jestem jeszcze bardziej przekonana, że to podejrzany typ - powiedziała z wyczuwalną dumą w głosie. -Uważaj na niego, może to rzeczywiście jakiś seryjny morderca - zaśmiałam się.

-Oszalałaś? - spytałam, kręcąc głową na boki. -Ale zastanawia mnie, jak wydostał się ze szpitala niezauważony w tak krótkim czasie - podrapałam się po głowie. 

-Może ma kogoś znajomego w szpitalu, który pomógł mu opuścić budynek tylnym wyjściem? - podsunęła mi dość celną sugestię.

-Ok, może masz rację - pokiwałam głową. -Ale obrażenia same się nie zagoiły, a słyszałam jak lekarza określali między sobą jego stan na krytyczny - dodałam po zastanowieniu.

-Adrenalina. Wiesz, co ludzie są zdolni zrobić pod jej wpływem? - przeanalizowałam wszystko na szybko raz jeszcze.

-Dobra, ale po takim wypadku na pewno doznał obrażeń wewnętrznych - Kelly przerwała mi w połowie wypowiedzi.

-Carmen, ludzie czasem z cięższym przypadków wychodzą cali i zdrowi, może ma cholernego farta, albo czuwa nad nim jakiś anioł stróż - zaśmiała się cicho.

-Patrząc na niego, to prędzej demon - wymamrotałam pod nosem, sama do siebie. -Może masz rację, za dużo myślę, dobranoc - rozłączyłam się.

Niesamowite, że osoba miłująca się w teoriach spiskowych tak spokojnie podeszła do tematu. Jestem prawie pewna, że już miała tam otwarty ten swój szatański notesik, który jakby przeczytał, ktoś niewtajemniczony uznałby, że moja przyjaciółka ma niezłego hopla. Jednak może ma rację, ale to nie zmienia faktu, dlaczego dał nogę ze szpitala? Śmierć kliniczna zdarza się, ciocia opowiadała mi o takich przypadkach u swoich pacjentów, ale każdy został na obserwacji pod czujnym okiem lekarzy. Hm, a co jeśli Kelly miała rację na początku? Może faktycznie ma coś za uszami, człowiek niewinny nie zachowuje się w tak irracjonalny sposób. 

-Mieszkam z wariatem pod jednym dachem? - wymamrotałam pod nosem. 

-Już mówiłem, kto z naszej dwójki jest bardziej rąbnięty! - odkrzyknął mi głos zza drzwi.

Przyznam, że na moment znieruchomiałam. Dopiero po chwili odważyłam się poruszyć. Podbiegłam do drzwi, po czym wyszłam na korytarz, na którym złapałam Luce, podążającego do swojego pokoju.

-Jak Ty to? - spytałam zdumiona.

-Strasznie głośno myślisz - przystanął na chwilę, odwracając się do mnie.

-Nie mogłeś tego usłyszeć - zaprotestowałam, ponieważ byłam pewna, że wypowiedziałam zdanie prawie półszeptem. 

-Nie podsłuchuję Cię, nie schlebiaj sobie ruda - puścił mi oczko, po czym zniknął za drzwiami swojego pokoju.

Wróciłam do siebie, wciąż lekko zdezorientowana sytuacją sprzed chwili. Wychodzi na to, że muszę uważać co mówię, ponieważ mieszkam pod jednym dachem z osobnikiem, który ma sokoli wzrok, słuch nietoperza i kości, twarde jak skała. Niesamowite, a zarazem przerażające, ponieważ moja prywatność w jego obecności zmniejsza się do minimum. Jeszcze usłyszy, jak obgaduję go z Kelly przez telefon i pomyśli, że mam jakąś obsesję na jego punkcie. Nic z tych rzeczy, zwyczajna ludzka ciekawość. Na szczęście jestem tutaj, aby opiekować się, panią Estellą i nie muszę zwracać uwagi na zaczepki ze strony jej wnuczka, gdyż nie za to mi płacą. 
Jutro natomiast mam sporo pracy, przychodzi klub książki do nas, okazało się, że pani Estella do niego należy, a cotygodniowe spotkania odbywają się kolejno w domu u każdej z członkiń i w tym tygodniu wypadło na moją podopieczną, więc trzeba przygotować mały poczęstunek, a ta część wypadła na mnie. Hm, po drodze ze sklepu odwiedzę może rodziców, dawno u nich nie byłam. Przy moim zakręconym i napiętym grafiku życia, ostatnimi czasy praktycznie na nic nie starcza mi czasu. Może powinnam nieco przystopować? Nie, nie byłabym wtedy sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top