Rozdział 34 Znowu Ty?
-Luca?- spojrzała na niego zdezorientowana, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-Niemożliwe - wstał, kręcąc głową na boki, po czym obszedł kanapę.
-Co się stało? - dopytywałam, opierając się rękoma o oparcie mebla i uważnie studiując zachowanie bruneta.
-Carmen, dlaczego ja słyszę podwójne bicie serca? - zapytał zdumiony, jakby pytał sam siebie przy okazji.
-Podwójne? - powtórzyłam z niedowierzaniem.
-Chyba poznaliśmy powód, dla którego wiedźma próbowała Cię zabić - westchnął, schylając się po moją bluzkę. -To nie wróży nic dobrego - rzucił mi część górnej garderoby.
-Luca? - wyszeptałam zaniepokojona, pośpiesznie się ubierając.
-To nie jest dziecko - powiedział widocznie zniechęcony, łapiąc się za głowę i kiwając nią powoli na prawo i lewo.
-Co masz na myśli? - wstałam i podeszłam na wampira, spoglądając na niego ze strachem w oczach.
-Miałaś poronić, a tymczasem ziółka wiedźm nie zadziałały - zamyślił się. -Wróć - pstryknął palcami. -Zadziałały, przecież rzekomo poroniłaś - pokiwałam przytakująco. -Więc, jakim cudem doszło do poronienia, nie dochodząc do poronienia? - spojrzał na mnie.
-I co teraz? - przełknęłam głośno ślinę, łapiąc go mimowolnie na przedramię i delikatnie się przysuwając.
-Nie wiem - wzruszył ramionami. -Istnieje ryzyko, że nie przeżyjesz porodu - ścisnęłam mocniej jego rękę. -Bądź nie dożyjesz do porodu - dodał po chwili z obojętnością w głosie.
-Ja nie chcę jeszcze umierać - wyszeptałam. -Jeszcze nie - wampir objął mnie ramieniem, przytulając do siebie.
-Coś wymyślimy - cmoknął mnie w czubek głowy.
Kilka godzin później z Nowego Orleanu przyleciał Alucard w towarzystwie swojego przyjaciela. Natomiast Eleazar został na miejscu pilnować nowego królestwa wampira, które tam sobie zbudował. Luca standardowo na powitanie otrzymał tak zwanego ojcowskiego, którego wytłumaczeniem był brak odpowiedzialności. Ponieważ ostatnie czego mu brakuje, to aby jego syn powtarzał te same błędy. Ja stałam tylko przerażona w końcu pokoju i oglądałam z daleka głośną wymianę zdań trójki mężczyzn.
Bałam się, Luca wystarczająco nastraszył mnie tym jednym pytaniem, ale miał rację, ponieważ nie może coś zostać usunięte, a zarazem dalej istnieć, to jest wbrew naturze. Naturze, której strzegą czarownice.
-Młoda damo, jak się czujesz? - spytał Alucard, zdając sobie nagle sprawę z mojej obecności.
-Dobrze? - odpowiedziałam bez przekonania.
-Jeszcze - skwitował szorstko, po czym przyłożył palec do ust, dając nam do zrozumienia, abyśmy zamilkli. -Słyszę - odezwał się po dłuższej chwili. -Podwójne bicie serca - wyjaśnił, widząc moją zmartwioną, a zarazem zagubioną minę. -Obawiam się, iż mój syn ma rację, to nie dziecko - spuścił głowę, kręcąc nią na boki. -Przyjacielu raczysz zająć się tą dziewuszką - zwrócił się do starca za swoimi plecami.
Staruszek pomachał mi przed twarzą jakimś zapalonymi ziołami, zbadał mnie, a następnie podał jakiś zioło napar, smutno się uśmiechając. Nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale odebrał od niego fiolkę, po czym bez zastanowienia wypiłam jej zawartość. Jednak po krótkiej chwili zwróciłam jej zawartość.
-Przykro mi - powiedział podając mi z kieszeni jedną chusteczkę.
-Co się stało? - spytały zaskoczone moją reakcją wampiry, które natychmiast do nas podbiegły.
-Nie nosisz pod sercem dziecka - zwrócił się do mnie, następnie przeniósł wzrok na Alucarda oraz Luca, po czym zaczął pakować magiczne pomoce z powrotem do torby.
-Będą problemy - weschnął pierwszy. -Wyjścia są trzy - spojrzeliśmy z zaciekawieniem na mężczyznę. -Przemienimy ją, a to coś umrze w momencie, kiedy ją zabijemy - otworzyłam, aż szerzej oczy z przerażenia, gdy usłyszałam fragmenty, zabijemy. -Damy jej urodzić, lecz prędzej ją, to zabije, niż przyjdzie na świat - czarownik przytaknął. -Opcja trzecia, macie te swoje kliniki w tych czasach, zabierzesz ją tam - spojrzał wymownie na Luca. -Ewentualnie możemy, zastosować metody sprzed tysiąclecia - uśmiechnął się niepokojąco, spoglądając na mnie. Ciarki, aż mi po ciele przeszły na samą myśl o tym. -Jedno jest pewne, wiedźmy nie zaprzestaną swych działań, gdyż jak my wiedzą, że to coś prawa nie ma zostać wydane na świat - Alucard odwrócił się na pięcie, obejmując przyjaciela ramieniem.
Gdy mężczyźni przeszli do kuchni, Luca usiadł obok mnie na kanapie. Wtuliłam się do chłopaka i pozwoliłam łzą płynąć swobodnie. Nie tak wyobrażałam sobie nasze zwykłe, nudne życie. Ostatnie czego mi teraz potrzeby, to kolejne szalone ekscesy.
-Będziesz musiała się na coś zdecydować - wyszeptał motocyklista. -Bo mój ojciec... - przerwałam mu w połowie.
-Wiem, najchętniej skręciłby mi kark - dokończyłam za niego. -Wyznaczysz nam termin w klinice? Nie wiem, czy ja dam radę - weschnęłam.
-Czyli jednak niestarodawne sposoby?! Szkoda! - krzyknął z kuchni Alucard. -Rahim będzie Cię nadzorował przez ten czas!
Wyszłam na dach pomyśleć. Minęło raptem kilka miesięcy, a moje życie zmieniło się o 180 stopni. Doświadczyłam rzeczy niemożliwych i sama znalazłam się w podobnym położeniu, jak do tego doszło, nie wiem. Wiem jedno, że czeka mnie ciężki czas, zamiast spokojnego. Czasem naprawdę zastanawiam się, czy przemiana nie byłaby jedną z najrozsądniejszych wyjść. Choć jest jeszcze jedna opcja. Opcja, która zabolałaby nie tylko mnie. Usunę ciążę, zerwę z Lucą, wynajmę jakieś mieszkanie, bo choć mogłabym przenocować dalej u Kelly, to widok drugiego wampira w moim pobliżu przypominałby o dawnych czasach. Czy tak właśnie powinnam postąpić? Odciąć się od świata, który wyrządził mi tyle krzywd? Czy dalej udawać silną, choć nią nie jestem? Z zewnątrz twarda, a w środku miękka.
Wróciłam po pewnym czasie do mieszkania i zastałam tam nie tylko znajomych mi mężczyzn, ale również kobietę około 40 w krótkich, kręconych włosach, która podejrzliwie mi się przyglądała, kiedy przekroczyłam próg domu. Dla bezpieczeństwa ominęłam ją szerokim łukiem i stanęłam obok Luca, a właściwie delikatnie za nim.
-Spokojnie, nie tylko Ciebie, jej widok nie napawa radością - wtrącił Alucard, spoglądając z pogardą na kobietę, a ja momentalnie zrozumiałam dlaczego, była czarownicą. -Ktoś raczył udzielić jej nieodpowiednich wieści - szatynka zmierzyła go złowrogo, po czym zbliżyła się do mnie.
-Dziecko, kto Cię tak skrzywdził? - spytała z troską, składając przed swoją twarzą dłonie, jak do modlitwy. -Otaczają Cię cienie zmarłych - spojrzała wymownie na przebywające w otoczeniu wampiry. -Pod sercem powinnaś nosić dziecko, a nie krwiopijczą bestię, która zniszczy Cię od środka - wyciągnęła do mnie dłoń, lecz ja zrobiłam krok w tył. -Jak to działa, że boisz się życzliwej osoby, a usilnie trzymasz się nocnej zjawy? - przeniosła wzrok na Lucę.
-Wiedźmy wystarczająco nadszarpnęły mojego zaufania - odezwałam się z wyrzutem. -Natomiast on nie jest nocną zjawą, a moim chłopakiem - uniosłam głos, lekko już podirytowana. -I nie potrzebuję, byście mnie ratowali. Z tego co pamiętam, jednego wampira wpuściłam do życia - stanęłam przed Lucą. -W komplecie z nim nie było żadnych wiedźm, czarowników, ani innych wampirów - omiotłam wszystkich obecnych spojrzeniem. -Mam dość! - motocyklista położył dłoń na moim ramieniu. -Wypiszcie się z naszego życia, albo sama się z niego wypiszę - ruszyłam w kierunku drzwi wyjściowych, zgarniając po drodze kurtkę z wieszaka.
-Synu, chyba dam Ci moje błogosławieństwo na życie ze śmiertelniczką, podoba mi się, ta młoda buntowniczka - zaśmiał się pierwszy, gdy opuszczałam mieszkanie.
Chcąc przemyśleć wszystko, wybrałam się na samotny spacer późno wieczorową porą. Nie pytajcie, dlaczego postanowiłam akurat teraz zajść do domu, którego drzwi zaplombowano policyjną taśmą. Zerwałam ją, odrzucając na bok, po czym z duszą na ramieniu pchnęłam drzwi do przodu. Nawet nie zostały zamknięte, niesamowite jak szybko niektóre rzeczy przechodzą do przeszłości. Gdy przekroczyłam próg, wyjęłam z kieszeni telefon, przy okazji zobaczyłam na jego wyświetlaczu 6 nieodebranych połączeń od Luca. Jednak zignorowałam ten fakt, skasowałam powiadomienie i zapaliłam latarkę. W budynku wciąż był prąd, ale nie chciałam zapalać świateł, gdyż zaraz zwróciłoby, to uwagę przechodniów. Zwłaszcza że Bostońska policja odcięła to miejsce od użytku nieproszonych gości. Teraz było miejsce przestępstwa, a nie bezpieczną rodzinną ostoją, jak niegdyś. I pomyśleć, że kiedyś wszyscy tutaj szczęśliwie mieszkaliśmy. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam powoli do przodu, oświetlając sobie drogę. Zatrzymałam się przy kanapie, spoglądając na nią w zamyśleniu. To w tym miejscu wszystko się skończyło i zaczęło. Przeniosłam wzrok w prawo, szukając potencjalnego miejsca zgonu mojego brata, dopiero po chwili, kawałek dalej dostrzegłam zakrwawione miejsce na ziemi, w pobliżu którego były osmolone, spalone meble. Czyli tak skończył Juan. Na samą myśl coś mnie zakuło w sercu. Dotarło chyba do mnie, jak brutalny jest świat, w którym się obracam, ale jest już za późno, by się z niego wycofać.
-Z Tobą też nie wiem, co mam zrobić - wymamrotałam z grymasem niezadowolenia, kładąc odruchowo lewą dłoń na brzuchu i spoglądając na niego.
Powoli ruszyłam na wyższe piętro, omijając zgrabnie, prawdopodobnie mój zaschnięty już ślad krwi na półpiętrze schodów, gdy nagle z góry dobiegł cichy szmer. Natychmiast zasłoniłam latarkę palcami i dla pewności przycisnęłam telefon mocniej do uda, aby jak najbardziej stłumić strumień światła. Dłuższą chwilę stałam w bezruchu, nasłuchując potencjalnych dźwięków, które w międzyczasie starałam się wytłumaczyć jakimś zwierzęciem, lub bezdomnym. W końcu drzwi były otwarte przez cały ten czas, a dom jest w pełni wyposażony i prócz bałaganu pozostawionego przez funkcjonariuszy po przeszukaniu oraz śladów krwi, przystosowany do zamieszkania. Dodatkowo aspekt taśmy policyjnej stanowi swego rodzaju zapewnienie o bezpieczeństwie.
Już miałam postanowić nogę na kolejnym stopniu, gdy nagle usłyszałam szybkie kroki nieopodal siebie, jakby coś przebiegło mi tuż przed nosem. Natomiast z parteru dobiegł głośny huk. Czyżby była otoczona? Hm, a może to tylko szczury, wyczuły czyjąś obecność i się uaktywniły. Przyznam szczerze, miałam delikatny dylemat, stać, iść do góry, czy uciekać? Jednak, gdy szmery zaczęły się nasilać, długo się nie zastanawiałam, ruszyłam po omacku do wyjścia, starając się stawiać kroki najciszej, jak tylko potrafię. Milimetry brakowały, abym znalazła się w bezpiecznej strefie, czyli najdalej od tego miejsca. Złapałam za gałkę, a gdy miałam ją przekręcić, ktoś złapał za mój nadgarstek. Ze strachem spojrzałam na obcą dłoń, a następnie powoli uniosłam wzrok wyżej, starając się ujrzeć twarz oponenta. Niestety było zbyt ciemno, ale przypomniałam sobie o telefonie. Błędem było oświetlać jego twarz. Zamarłam.
-Długo kazałaś na siebie czekać - odezwał się znajomy głos, wyrywając mi smartfon z ręki. -Jesteś mi coś winna - syknął, po czym zaczął ciągnąć mnie głębiej w mrok.
Mężczyzna zaprowadził mnie do mojego starego pokoju. Oświetlił mi otoczenie przy pomocy ukradzionej własności, a ja uważam cały zdemolowany pokój, na którego ścianach wisiały moje zdjęcia z zamazaną twarzą, bądź wydrapaną, albo przekreśloną czerwonym markerem. Toaletka zdewastowana, lustro stłuczone, rzeczy porozrzucane po ziemi, podobnie jak moje ubranie, które zostały wyrzucone z szafy. Odwróciłam się do chłopaka, widocznie zagubiona zaistniałą sytuacją.
-Źle patrzysz - uniosłam brew do góry. -Tam - wskazał palcem na róg pokoju. -Ona też nie chciała się słuchać - wzruszył ramionami, wymijając mnie.
Dopiero teraz dostrzegłam siedzącą na krześle postać w rogu pokoju, a raczej przywiązaną do niego oraz ubraną w moje ubrania. Chwila, moje ubrania? Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się kobiecie i oniemiałam, kiedy zrozumiałam podobieństwo między nami. Nawet płomienne włosy były ułożone ze starannością, aby jak najbardziej przypominała mnie. Zbliżyłam się jeszcze trochę. Z bliska mogłam dostrzec jej młody wiek i poranione ciało, które okrywały poszarpane ubrania.
-Czy ona...? - zawiesiłam nagle głos, na samą myśl, o tym co chciałam powiedzieć.
-Żyje? - zaśmiał się. -Jeszcze - wzruszył ramionami. -Obudź się! - szarpnął ją za włosy. -Słyszysz suko?! Masz gościa! - uderzył ją z impetem w twarz.
Już miałam do niego podbiec, żeby go powstrzymać, ale dziewczyna nagle się ocknęła. Krzyknęła na jego widok, ale ten szybko zakrył jej usta, grożąc że jeśli zaraz nie ucichnie, powtórzą wczorajszą noc. Na samą myśl, po moim ciele przebiegły dreszcze. Wiedziałam, że to psychopata, ale nie myślałam, że takie pokłady nienawiści w nim do mnie siedzą, że dla rozrywki nęka podobną do mnie nastolatkę.
-Po co ją tu trzymasz? - spytałam, spoglądając ze współczuciem na przestraszoną dziewczynę.
-Przez Ciebie tu utknąłem! - podszedł do mnie nerwowym krokiem. -Przez Ciebie i Twojego faceta! - zacisnął dłoń na moim gardle. -Muszę mieć jakąś rozrywkę w tej samotności - zaśmiał się ironicznie, spoglądając na rudowłosą.
-Wypuść ją, do niczego Ci się nie przyda - spojrzał na mnie z zaciekawieniem. -Czy, to nie mnie chciałeś? - zapytałam.
-Jeszcze z nią nie skończyłem - pchnął mnie w stronę dziewczyny. -Nawet nie myśl uciekać - skierował się do drzwi. -Możesz się zaprzyjaźnić z moją zabaweczką, ale nie waż się jej rozwiązywać! - wrzasnął, po czym zatrzasnął za sobą drzwi, przekręcając w nich klucz od zewnętrznej strony.
Odczekałam chwilę, aż oddali się na bezpieczną odległość i podeszłam do niej na kuckach. Nastolatka była tak sparaliżowana strachem, że nie potrafiła mi odpowiedzieć na proste pytanie, czy coś jej dolega oraz jak się nazywa. Dopiero po bardzo długim czasie ciągnięcia jej za język i zapewniania, że nie chcę jej krzywdy, udało mi się dowiedzieć, że nazywa się Darcy ma 16 lat i przyjechała na wymianę szkolną z Chicago i jest więziona od ponad dwóch tygodni, o ile nie pomyliła się we własnych obliczeniach. Chciałam móc jej powiedzieć, iż nie musi się bać, gdyż nie dam jej dalej krzywdzić. Niestety byłyby, to jedynie puste słowa rzucone na wiatr. Bardzo pragnęłabym coś dla niej zrobić, lecz nie jestem w stanie. Najgorsze, że nastolatka u siebie w mieście mieszka w sierocińcu, bo to znaczy, że nikt jej nie szuka, a osoba, która nikogo nie ma, staje się najłatwiejszym łupem.
Przecież, to jeszcze dziecko, a już zostało tak bardzo skrzywdzone.
-Darcy - uklęknęłam przed nią. -Nie znasz mnie - spojrzała na mnie przerażona. -Jednak ja znam tego wariata - wskazałam na drzwi. -Musisz mi zaufać, zrobię wszystko by więcej Cię nie dotknął - odgarnęłam rudy kosmyk z posiniaczonej twarzy dziewczyny.
-Ja... - ucięła nagle, zanosząc się płaczem.
-Zabiorę Cię stąd - szepnęłam do jej ucha, delikatnie obejmując, drobne ciałko i zamykając je w uścisku.
Nie ma gwarancji, że z tego wyjdziemy, ale czy nie lepiej myśleć pozytywnie? Być może nadzieja matką głupich, lecz bez niej, człowiek dawno by się poddał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top