Rozdział 2 Witaj...


W drodze do domu pani Rose zadzwoniła do mnie kierowniczka, informując, że nasza umowa z jej rodziną wygasa wcześniej, a konkretnie dziś wieczorem. Jej rodzina przyjechała kilka dni wcześniej do Bostonu ze względów biznesowych, zatem by nie nadrabiać sobie drogi w późniejszym czasie, zdecydowali się wypowiedzieć moją opiekę i zabrać babcię ze sobą w drogę powrotną do Londynu. Stąd moim dzisiejszym zadaniem jest pomóc jej w zapakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy oraz przypilnować do przyjazdu wnuczków. Niestety nie zostałam poinformowana, kiedy to nastąpi, a zgodnie z grafikiem o 20:00 powinnam zakończyć pracę. 
Nie mogę się skarżyć, że dzień spędzony z panią Rose, pomimo związanych z nią obowiązków nie był przyjemny. Polubiłam ją, myślę, że ona również zdołała mi zaufać, ponieważ z moimi poprzedniczkami bywały drobne problemy. Będzie brakowało mi pracy w tym miejscu, ale cieszę się, że rodzina sobie o niej przypomniała. Nic nie zastąpi czasu wspólnie spędzonego z bliskimi. Szczególnie że przy pogarszający, stanie kobiety będzie, to dość istotne. Poznałam wnuczka pani Rose, wraz z jego żoną. Sympatyczna młoda para, biorą na siebie sporą odpowiedzialność,  gdyż będą musieli pilnować babci non stop. Jednak obserwuj z boku sposób, w jaki się do niej odnoszą, jestem dobrej myśli. 
Niestety przyjechali dość późno. Mój czas pracy został wydłużony o prawie półtorej godziny. Agencja dopłaca mi za nadgodziny, ale rzadko je biorę. Nie przepadam za samotnymi nocnymi spacerami uliczkami Bostonu. Mogą go określać w całych mediach na świecie, jako najbezpieczniejsze miasto w USA, ale nie zmienia to faktu, że czuję się dość nieswojo. Możesz być niezwyciężonym, ale w dalszym ciągu jesteś jedynie słabym człowiekiem, którego z łatwością jest w stanie pokonać silniejsza osoba, dodatkowo, to nie gra komputerowa, gdzie masz trzy życia na mierzenie z przeszkodami. 
Proponowano mi podwózkę za nadgodzinową opiekę, ale grzecznie odmówiłam, mimo prób wpłynięcia na zmianę mojego zdania.
Pożegnałam się z panią Rose pod blokiem, machając jej jeszcze na koniec, po czym gdy pojazd zniknął mi z pola widzenia, ruszyłam w przeciwnym kierunku. 
Było po godzinie 22:00, jak udałam się do domu. Wbrew pozorom życie nocne w Bostonie jest bardzo żywe. Mamy kilka pubów światowej klasy, barów sportowych, czy z muzyką na żywo. Bostońskie kluby nocne budzą się do życia w przedziale godzinowym od 22:00 do 23:00. Zapełniają się do czasu zamknięcia, czyli zazwyczaj do 02:00 w nocy. Zatem wieczorową porą, czy późno nocnymi godzinami po ulicach kręci się sporo mieszkańców. Z jednej strony możesz czuć się bezpiecznie, przechadzając ulicami, a drugiej lepiej uważnie się rozglądać, jeśli nie chcesz zostać zaczepiona przez pijanego amanta. Niestety z moimi możliwościami przyciągania podejrzanych sytuacji, bądź ludzi nie jest ciężko o ową sytuację. Zdarzało się, że przechodząc koło klubu, zbierałam wokół siebie zainteresowanie, kończące się zwykle usilnymi próbami odprowadzenia zbłąkanej, zagubionej damy. Z tym że nie była ani trochę zbłąkaną damą, a raczej podirytowaną kobietą, chcącą jak najszybciej znaleźć się w domu po wyczerpującym dniu pracy. 
Aktualnie przechodziłam przez dzielnicę Back Bay, koło Boylston Street koncentruje się sporo liczba pubów oraz barów. Występuję praktycznie jeden po drugim, więc nic dziwnego, że przechodząc obok, przyciągnęłam uwagę dwóch panów, którzy akurat wyszli na świeże powietrze zapalić papierosa. 

-Przepraszamy - zignorowałam chęć nawiązania ze mną kontaktu, przez niższego z dwójki mężczyzn. -Dokąd tak biegniesz? - podążył za mną, więc przystanęłam na chwilę.

-Wracam z pracy - rzuciłam mimochodem, licząc, że wystarczy, aby zakończyć rozmowę.

-O tak późnej godzinie? - wybełkotał wyższy, delikatnie chwiejąc się na boki. -Może panienkę odprowadzimy - uśmiechnął się, zmagając się w międzyczasie z odpaleniem papierosa. Takie proste zadanie, a jego trud wzrósł, niczym do wejścia na Mount Everest. Finalnie się poddał i schował zapalniczkę do kieszeni. 

-Nie trzeba panowie, dziękuję - odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem.

Oddalając się powoli z miejsca, zauważyłam, że mężczyźni podążyli za mną. Przyśpieszyłam kroku, lecz oni również zwiększyli tempo kroku. Słyszałam, jak wołali za mną, abym zaczekała, ale ignorowałam ich zaczepki słowne, co ewidentnie ich frustrowało, ponieważ poleciało też kilka nieprzyjemnych epitetów w moim kierunku, które puściłam mimo uszu. W obecnej chwili pragnęłam, jak najszybciej dotrzeć do domu. Jednak póki idą za mną, jest to niemożliwe. Nie zdradzę przecież nieznajomym swojego adresu zamieszkania. Wpierw powinnam ich zgubić. Przyśpieszyłam jeszcze odrobinę. Panowie uparci, jak osły. W dalszym ciągu byłam przez nich śledzona. W oddali dojrzałam grupkę motocyklistów, więc pomyślałam, że to moja okazja do pozbycia się natrętnych kompanów. Wyciągnęłam nogi jeszcze bardziej, żeby jak najszybciej znaleźć się w otoczeniu zamaskowanych nieznajomych. 

-Tamci goście mnie śledzą, możesz udawać mojego znajomego - zaczepiłam pierwszego z brzegu motocyklistę. -Proszę? - dodałam, kiedy podniósł szybkę kasku, aby zlustrować mnie spojrzeniem. 

-Ej panowie! - stanęłam za nim. -Dlaczego zaczepiacie moją dziewczynę? - zrobił krok do przodu. 

-Dziewczynę? - pijani znajomi wymienili się spojrzeniami. -Chcieliśmy ją odprowadzić, żeby nic złego jej się nie stało - wyjaśnił trzeźwiejszy z tej dwójki. 

-Nie ma takie potrzeby - zasłonił mnie swoim ciałem, kiedy niższy chciał się zbliżyć. -Radzę nie odprowadzać czyjś dziewczyny - stanął obok mnie, obejmując ramieniem. -Lepiej już stąd idźcie - obejrzał się za siebie. Grupa jego przyjaciół podeszła bliżej nas.

-Dobra, już dobra - odruchowo unieśli ręce do góry, po czym szepcząc coś pod nosem odeszli niezadowoleni. 

-Dziękuję za pomoc - zwróciłam się do nieznajomego, gdy pozostali już się od nas oddalili.

-Nie ma za co - skinął do mnie. -Dlaczego tak późną porą chodzisz sama po ulicach? - spytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej. 

-Wracam z pracy - odrzekłam zgodnie z prawdą. 

-O tej godzinie? - zapytał, nie kryjąc zdziwienia. -Powinienem pytać, gdzie pracujesz? - zażartował.

-Opiekuję się starszymi osobami i nieco mi się dziś przedłużyło - obejrzałam się za siebie dla pewności, czy mężczyźni przypadkiem nie zawrócili w naszą stronę.

-Dobra duszyczka - nachylił się nade mną. -Tym bardziej powinnaś uważać - puścił mi oczko. -Mogę chociaż wiedzieć, kogo wybawiłem z opresji? - wyprostował się dumnie. 

-Carmen i jeszcze raz dziękuję - posłałam mu szczery uśmiech.

-Luca - zaspokoił moją ciekawość, zanim zdążyłam zapytać. -Podwieźć? - spytał, wsiadając na motocykl. 

-Nie, dziękuję - pokiwałam głową na boki, robiąc kilka kroków do przodu i wymijając przy tym jego maszynę.

-Boisz się, że cię porwę? - zaśmiał się, opierając przedramionami o bak paliwa i wychylając delikatnie do przodu.

-Patrząc na sytuację sprzed chwili - wskazałam kciukiem za siebie. -To tak, istnieje taka szansa -odpowiedziałam półżartem. 

-W takim razie uważaj na siebie - mężczyźni odpalili swoje motocykle, po czym powoli zaczęli odjeżdżać. -Carmen! - odwróciłam się. -Ja nie porywam, od razu pozbywam się świadków - zaśmiał się, machając mi na do widzenia. 

Nie muszę chyba tłumaczyć, jakim cudem w zaledwie kilka minut udało mi się dotrzeć do domu? Pochwalę się jedynie, że dziś chyba pobiłam czasowy rekord, ponieważ nigdy jeszcze tak szybko nie wróciłam po pracy do mieszkania, które oczywiście dwa pewności zamknęłam na wszystkie możliwe zamki. Niby nic złego się nie wydarzyło, a mimo wszystko, czuję swego rodzaju niepokój, a najgorsze jest, że nie mam pojęcia, czym jest spowodowany. 
Cieszę się jednak, że trafiłam na tę grupkę motocyklistów, ponieważ nie wiem, co bym wymyśliła, gdyby nie udało się zgubić natrętnych mężczyzn. Zaczepianie obcych, zamaskowanych panów późno wieczorową porą, być może do najrozsądniejszych również nie należy, ale w tym przypadku wydawali się bezpieczniejszą opcją. Na szczęście moja intuicja mnie nie oszukała, natomiast Luca stał się moim wybawcą. Szkoda, że nie było mi dane ujrzeć jego twarzy, a jedynie urzekające brązowe, jak mleczna czekolada oczy. 
Zmęczona dzisiejszym dniem, wzięła szybką kąpiel, przegryzłam na szybkości kanapkę i od razu skierowałam się do łóżka, oddzwaniając przy okazji do Kelly, która dobijała się do mnie dobre trzy godziny temu. Niestety byłam zbyt zajęta pakowaniem, by chociaż wysłać jej wiadomość. 

-Cześć! - zawołała ciepło na powitanie.

-Znów wertujesz stare internetowe archiwa? - nie odpowiedziała, ale jej cichy śmiech wzięłam za przytaknięcie.

Opowiedziałam przyjaciółce o dzisiejszym dniu. Zaczynając od pakowania, przez uciążliwych adoratorów, po bohatera w czarny stroju, skrywającego swoje oblicze pod maską oraz ciemnym kaskiem do kompletu.

-Wystarczy zostawić Cię na chwilę - powiedziała z wyrzutem w głosie. -A ty nie dość, że wybierasz się do klubu, to jeszcze zaczepiasz obcych mężczyzn - westchnęłam, po czym roześmiała się do telefonu. -A co ze sprawą Twojej cioci? - spytała po chwili. -Odnaleźli ciało? - dodała z podejrzanym spokojem w głosie, ale zarazem wyczuwalną nutką nadziei.

-To jeszcze tego nie rozwiązałaś? -aż się dumnie wyprostowałam, zachowując przy tym udawaną powagę, albo raczej starając się zdusić w sobie śmiech.

-Carmen! - zganiła mnie. -W końcu zobaczysz, że napiszą o mnie w gazetach - oburzyła się, aż sobie wyobraziłam tę jej nadąsaną zabawną minę.

-Napiszą, już ci mówiłam - przytaknęłam. -Kelly I. nowy Sherlock Holmes, czy obłąkana uciekinierka z zakładu zamkniętego - zacytowałam jej wymyślony przed chwilą przeze mnie tytuł artykułu. -Ale odnośnie cioci, to wszystko z nią dobrze. Ordynator jest po jej stronie i prawdopodobnie już rozwiązali jakoś problem zniknięcia ciało, ponieważ w wiadomościach nic o tej sytuacji nie wspominają, a jedynie, że mężczyzna zmarł w karetce. A co za tym idzie? Że tak naprawdę mógł tam nie dotrzeć, lecz pojechać do innego szpitala - wyjaśniłam przyjaciółce pokrótce.

-Zgadza się Carmen, ale to wersja dla prasy - westchęła. -Ty jednak widziałaś, to na własne oczy - zastanowiłam się na chwilę. -Kelly w czarodziejskie zaklęcie znikające nie uwierzę, tak samo jak w Twoją teorię o spłacie długo - pokiwałam głową na boki.

-Jeszcze przyznasz mi rację - zaśmiała się. -Znajdę rozwiązanie - dodała stanowczo.

-Dobranoc Ty mój Watsonie - rzuciłam nieco sarkastycznie, rozłączając się, nim zdążyła nawymyślać na mnie epitetów, za to porównanie.

Oczywiście otrzymałam od niej wiadomość, że jeszcze się ze mną policzy.
Odłożyłam telefon na stolik nocny obok łóżka i założyłam ręce za głowę, wpatrując się w sufit. Zastanawiałam się nad słowami przyjaciółki - wersja dla pracy, widziałaś na własne oczy. Jednak prawdę mówiąc, co widziałam na własne oczy? Jak przewożą na noszach zakrwawionego, nieprzytomnego mężczyznę w uszkodzonym stroju? Następnie podejmując próbę reanimacji? Zostałam wyprowadzona z sali, więc logiczne, że nie wiem, co stało się dalej. Opuszczając ją, słyszałam jeszcze charakterystyczny dźwięk świadczący o braku funkcji życiowych. Jak dla mnie zawinił personel szpitala i zapewne przewiózł gdzieś ciało, a że danych nie znali, to się zagmatwali i może konfigurować teraz pod innym imieniem i nazwiskiem. Jestem twardo stąpającym po ziemi realistą.
Jak spotykając dziś na swej drodze Luce z grupą przyjaciół, uświadomiłam sobie, jak kruche jest ludzkie życie. Igrają z prędkością, podobnie jak tamten mężczyzna i podobnie jak on, zmagają się wyrastającymi na drodze nieoczekiwanymi przeszkodami. Równie dobrze mój wybawca, bądź któryś z nich mógł podzielić los swojego motocyklowego brata.
Szybko odrzuciłam od siebie te przemyślenia. Trzeba myśleć pozytywnie, nie mogę dopuszczać do siebie takich negatywnych myśli. Jeszcze popadnę w chandrę, którą udzielę swoim podopiecznym i dopiero będzie przeszkoda trudna do pokonania.  

"Istnieją tylko dwa sposoby na życie - żyć tak, jakby nic nie było ludem, lub jakby cudem było wszystko"  -Albert Einstein

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top