Część dwudziesta druga

— Padam — powiedziałam, rzucając się na łóżko. Akatsu przeczesał włosy palcami i ziewnął przeciągle.

— Ja też — odparł. — Trzy godziny treningu.

— Ja cztery — przypomniałam. — I to tylko dlatego, że mam się nie przemęczać.

Akatsu przewrócił oczami i wziął laptopa z biurka.

— Muszę ci się pochwalić — zaczęłam, siadając na łóżku. Akatsu opadł obok mnie i otworzył komputer.

— Hmm?

— Umiem skok Amanary — Przygryzłam wargę z uśmiechem, widząc minę brata.

— Serio?!

Pokiwałam głową.

— Matko, to jeden z najtrudniejszych skoków. Za to można zdobyć tyle punktów...

— Przecież wiem, idioto — warknęłam. — Mam zamiar pokazać go na eliminacjach.

— A złamałaś złą passę podwójnego? — zapytał. Odkąd zawaliłam ten element na ostatnich zawodach, katowałam go na każdym treningu, aż nie było mowy o tym, żeby mi nie wyszedł.

— Oczywiście — powiedziałam. Chłopak uśmiechnął się i wstukał w wyszukiwarkę nazwę sklepu sportowego.

— Zamówimy ci strój — powiedział. — Gadałem z rodzicami. Tata zapłaci.

Parsknęłam.

— On na pewno wie na co się zgodził?— zapytałam.

— Akurat czytał, ale mruknął coś w stylu: "Tak, tak, Akatsu, jasne. Rób co chcesz, synu". Uznałem to za odpowiedź twierdzącą.

— No dobra — westchnęłam. — Tym razem chcę inny kolor. Zawsze występuję w ciemnych. Może srebro albo zieleń?

— A nie barwy Japonii? — zapytał. Pokręciłam głową.

— Jak dostanę się na olimpiadę, to klub zafunduje mi kostium. Ale na eliminacje muszę mieć własny.

Chłopak pokiwał głową.

— Ten? — zapytał, wskazując zielony strój z czarnymi rękawami i wycięciami po bokach.

— Idealny.

***

— Ja wiem, że nasi kochani siatkarze nie przeszli dalej, ale to nie znaczy, że mamy sobie odpuścić, prawda?

Dziewczyny patrzyły na mnie z uwagą, ubrane w czarne spodenki i tego samego koloru koszulki.

— Mam dla was nowy układ — powiedziałam. — A poza tym, zbliża się obóz treningowy. Takeda chce żebyśmy pojechały. Dla nas to w końcu też dodatkowy czas na ćwiczenia i... no wiecie... integrację z drużyną — wyszczerzyłam zęby i mrugnęłam do nich porozumiewawczo. — Nie wiem jeszcze czy to wypali. Być może termin obozu pokryje mi się z następnymi zawodami, które są dość ważne. Najwyżej pojedziecie beze mnie.

— Co to za chory pomysł? — zapytała Sumire. — Co my możemy bez ciebie zdziałać?

— Więcej niż wam się wydaje — uśmiechnęłam się.

— Beznadzieja — mruknęła Mei. — Bez ciebie nie jedziemy.

— No dobra — westchnęłam. — Nie ma szans żebym opuściła te zawody, przepraszam. Mam nadzieję, że uda mi się pojechać, ale nic wam nie mogę obiecać.

— Hej! Nikt od ciebie nie oczekuję, że zrezygnujesz dla nas z zawodów. Po prostu... Bez ciebie nie damy rady i tyle. To tylko obóz — prychnęła Sumire. Uśmiechnęłam się.

— Dzięki, dziewczyny — powiedziałam. — A teraz ruszyć dupy i do roboty. Najwyraźniej nasz ostatni występ był za słaby, skoro Karasuno przegrało. Następnym razem będziemy nie do pokonania!

Sumire zaśmiała się.

— Taką lubię cię najbardziej.

***

— Nie było cię w piątek — powiedział Tsukishima. Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.

— Miałam trening — odparłam. Chłopak pokiwał głową. — Zdajesz sobie sprawę, że mam na głowie eliminacje do igrzysk i jeszcze Ravens? Gdybym chciała dodatkowo przychodzić na wasze treningi, musiałabym się rozdwoić.

Blondyn wzruszył ramionami.

— Spadam — westchnęłam, gdy rozbrzmiał dzwonek. — Do zobaczenia! — powiedziałam i zniknęłam w drzwiach klasy. Usiadłam obok Kageyamy. Czarnowłosy rzucił mi wściekłe spojrzenie.

— Miałem nadzieję, że sobie odpuściłaś — powiedział.

— Co?

— Tsukishime — warknął. — Ten dupek nie jest ciebie wart, daj spokój.

Spojrzałam na niego zszokowana i przypomniałam sobie słowa Akatsu.

— Kageyama, czy ty coś do mnie...?

— Co? Nie! Yuki, jesteś dla mnie jak siostra. Nie chce żebyś... cierpiała. Po prostu... Nie mogę znieść myśli, że ten...

Położyłam mu dłoń na kolanie.

— Hej. Wszystko jest dobrze. Umiem o siebie zadbać, Tobio — powiedziałam,  uśmiechając się lekko. Chłopak przewrócił oczami, ale wiedziałam że już się nie gniewa.

— Jesteś nie do wytrzymania — westchnął.

***

Wyszłam ze szkoły. Torba ciążyła mi na ramieniu. Poprawiłam pasek i odrzuciłam włosy z twarzy.

— Na trening? — zapytał Tskukishima, idąc obok mnie.

— Tak — westchnęłam. — Ostatnio bywam tam częściej niż we własnym domu.

Chłopak pokiwał głową. Przeszliśmy przez ulicę i skręcilismy w lewo. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

— Nie mieszasz przypadkiem w przeciwnym kierunku? — zapytałam. Blondyn wzruszył ramionami.

— Nigdzie mi się nie spieszy.

Uśmiechnęłam się. Tsukishima Kei, z własnej nieprzymuszonej woli odprowadza mnie na trening. Świat stanął na głowie.

— Myślałam, że cię irytuję — odezwałam się po chwili.

— Zazwyczaj — odparł. — Ale czasami potrafisz być znośna.

— Dzięki — prychnęłam.

— Powiedz mi, o co chodzi z tymi eliminacjami, o których ciągle mówisz. Denerwuje mnie to, że nie wiem o co chodzi.

Uśmiechnęłam się lekko i założyłam włosy za ucho.

— Trenerka postanowiła wysłać mnie na eliminacje do igrzysk — zaczęłam. — To ogromną szansa. Jeżeli okażę się dość dobra, pojadę na letnie Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. To za niecałe dwa lata. Igrzyska od zawsze były moim marzeniem.

— W Rio? — zapytał. — To praktycznie drugi koniec świata. Poza tym obawiam się, że w Brazylii nie mówią po japońsku.

— Sugerujesz, że nie znam angielskiego? — prychnęłam. — Śmiem twierdzić, że nie możesz się ze mną równać.

— Jasne — parsknął.

— Podróże po Europie naprawdę potrafią nauczyć języka. I zarazić miłością do tamtejszej kuchni. Mam ochotę na kawę — powiedziałam, patrząc na pobliską kawiarnię. — Chcesz coś?

— Ja pójdę — zadeklarował się Tsukki. — Więc?

— Latte — odparłam. — Z syropem karmelowym. Dzięki! — rzuciłam, gdy znikał w drzwiach. Patrzyłam na jego sylwetkę za szklaną witryną. Uśmiechnęłam się, widząc jak dziewczyna za ladą podnosi głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Blondyn po chwili wyszedł z kawiarni, trzymając w dłoni dwa papierowe kubki. Podał mi jeden i ruszył ulicą. 

— Ile ci oddać? — zapytałam, sięgając po portfel do torby.

— Odpuść sobie — powiedział.

— Nie ma opcji — oznajmiłam. — Latte jest drogie.

— Zamknij się, Matsuzawa.

— Nie to nie — prychnęłam. — W zamian zrobię ci makaroniki.

Chłopak uśmiechnął się lekko.

— Chcesz czekoladowe? Migdałowe? Cytrynowe, truskawkowe? — zapytałam i wzięłam łyk słodkiej kawy.

— Decyzję pozostawiam tobie — powiedział. Przez chwilę szliśmy w ciszy. Zaczęłam nucić pod nosem jedną z piosenek, którą wrzuciłam ostatnio do najnowszej playlisty. Blondyn spojrzał na mnie porozumiewaczo, rozpoznając utwór, o który pytałam go w autokarze.

— No co? Spodobał mi się.

Chłopak parsknął.

— Jesteś niemożliwa, Matsuzawa.

— Czyżbym awansowała z "irytującej" na "niemożliwą"? Jest coraz lepiej — powiedziałam. Chłopak spojrzał wymownie w niebo. — Spokojnie, już prawie jesteśmy. Nie musisz się dłużej ze mną męczyć.

— Nie było tak źle — przyznał.

— Dziękuję — odparłam, kładąc dłoń na piersi w wyrazie wdzięczności. — Cóż za komplement z twoich ust.

— Idź już — westchnął chłopak, uśmiechając się prawie niezauważalnie.

— Do jutra, Tsukki — powiedziałam, zmierzając w stronę wejścia do budynku.

— Do jutra, Matsuzawa — usłyszałam za sobą i uśmiechnęłam się do siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top