W blasku dnia XX

Drisnaira zważyła w dłoniach przyniesioną przez Rotha kuszę. Lekkie czarne drewno potwierdziło jedynie jej przypuszczenia. Wysłannik Czarnej Dłoni musiał upuścić broń podczas upadku z wieży. Potem zapewne już nie miał ani czasu, ani sił, aby po nią wracać. Dobrze się stało – dzięki temu Dris będzie mogła podzielić się z Maragiem czymś więcej niż tylko kilkoma przypuszczeniami.

Co do pochodzenia kuszy nie miała żadnych wątpliwości. Niegdyś bardzo interesowała się Czarną Dłonią i próbowała znaleźć analogię między nią a Gildią Złodziei. Tak uważnie studiowała ryciny, na których przedstawiano słynną broń skrytobójców, że teraz niemal z zaskoczeniem odkryła na ciemnym drewnie wszystkie charakterystyczne żłobienia i znaki. Niemniej jednak wiedziała, że nie wolno jej było zadowolić się tym znaleziskiem. Owszem, kusza stanowiła bardzo ważny trop, ale Dris wątpiła, aby jej znalezienie wystarczyło, by kogokolwiek przekonać, że nie miała nic wspólnego ze śmiercią Caseniela.

Bardzo dokładnie zawinęła kuszę w grubą tkaninę i przewiązała rzemieniem. Lepiej, by nikt nie wiedział, jaką tajemnicę skrywał materiał. Jeszcze nie. Chwyciła z biurka lichtarzyk z zapaloną świecą i szybkim krokiem wyszła z pokoju. Sanara podążała za nią bez słowa niczym cień. Księżniczka wiedziała doskonale, jakie ryzyko niosło ze sobą takie nocne spotkanie z królem złodziei, dlatego nawet przez chwilę nie myślała, aby udać się na nie zupełnie samotnie. Przypuszczała, że Marag również zadba o to, by jego ludzie mogli błyskawicznie zainterweniować, gdyby cokolwiek poszło nie po jego myśli.

Przekazała strażniczce zawiniątko i spomiędzy fałdów sukni wydobyła rękojeści dwóch mieczy. Dopiero chłodny dotyk stali pomógł Drisnairze ukoić rozkołatane serce. Czego właściwie się bała? Przecież nic jej nie groziło ze strony Maraga. A może nie była to prawda? Nikt przed nim nie widział w Dris wyłącznie pięknej kobiety. Owszem, trwało to tylko chwilę, dokładnie do momentu, w którym złodziej dowiedział się z nim tak naprawdę miał do czynienia. Dla następczyni redrańskiego tronu była to doprawdy intrygująca odmiana. Intrygująca i przerażająca zarazem.

Szły wciąż w dół i w dół, aż do zamkowej kaplicy. Chłód, niosący pokój umarłym, owionął je obie i przyprawił o dreszcze. Sanara nawet nie próbowała ukrywać niepewności, Dris jednak bez chwili wahania otworzyła wrota, przez które królowie i królowe minionych wieków udali się na Pola Niekończącej się Wojny.

– Bez obrazy, najjaśniejsza pani, ale czy twoi przodkowie nie mogli być nieco bardziej oryginalni? – jęknęła Sanara, na co Drisnaira zaśmiała się cicho. Rzeczywiście, połączenie tajnym przejściem zamkowego mauzoleum z cmentarzem wydawało się wręcz żałosnym pomysłem.

– Chyba rozmawialiśmy już dzisiaj o tym, jak ważne są oficjalne sekretne przejścia. Nie martw się, pozostałe znajdują się w znacznie mniej oczywistych miejscach – zapewniła księżniczka, podnosząc jednocześnie dłoń. Zatrzymały się.

Poza nimi dwiema ktoś jeszcze postanowił odwiedzić królewską mogiłę. Drisnaira nie znała wielu osób, które miały na tyle odwagi i tupetu, aby w środku nocy naruszać spokój przodków. Rozmawiała z Sanarą szeptem, ale nawet najcichszy dźwięk w tym spowitym ciszą miejscu grzmiał niczym grom. Ile mógł usłyszeć ów intruz? Ile z tego sam już wiedział?

– Wuju – powitała go z lekkim ukłonem.

Myuleth podniósł się powoli znad najświeższego grobu i posłał swojej siostrzenicy blady uśmiech.

– Wydawało mi się, że woła mnie siostra, ale zamiast niej spotkałem ciebie. Jesteś bardzo podobna do matki. Silna na zewnątrz, ale w środku delikatna niczym kwiat jabłoni. – Westchnął i wrócił wzrokiem do drobnej twarzy księcia Caseniela. – Nie zdążył nawet zostać twoim mężem, Drisnairo. Czym ten Gharańczyk zasłużył na miejsce u boku twego ojca?

Stłumiony szloch pełen gniewu i goryczy wstrząsnął jego ciałem. Zamknął oczy i zacisnął wargi, ledwie powstrzymując wybuch frustracji.

Drisnaira zmarszczyła brwi i podeszła do lorda Myuletha. Caseniel, z dłońmi złożonymi na mostku, wyglądał jakby zasnął jedynie, a nie umarł. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że jeśli tylko zawoła go po imieniu, znów spojrzy na nią soczyście zielonymi oczami. A jednak, brakujący palec, bladość policzków i sińce pod oczami stanowiły niezbity dowód, że książątko nie obudzi się, zbyt zajęte radosnym śpiewem ku chwale poległych wojowników.

– Przybył tu, aby zawrzeć pokój – szepnęła Drisnaira. – Gdyby nie zdradziecki bełt, zostałby moim mężem. Nie widzę powodu, żeby go karać.

– To również nie powód, by go nagrodzić – zauważył oschle Myuleth.

– Pochówek dla umarłych to nie nagroda ani przywilej, tylko odwieczny obowiązek żyjących. – Z każdą chwilą księżniczka miała coraz bardziej dość tej rozmowy. Minuty uciekały nieubłaganie. Każdą chwilę spóźnienia Marag mógł uznać za osobistą obrazę, a Drisnaira nie mogła sobie pozwolić na utratę takiego sojusznika. – Wybacz mi teraz, wuju, ale chciałam pobyć sama z Casenielem.

„Myślałem, że spędziliście już wspólną noc", wyczytała z krzywego uśmiechu Myuletha.

Zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. Wuj doskonale wiedział, że nigdy nie zdobyłaby się na taką obrzydliwość, dlatego właśnie nie powiedział nic na głos. Zamiast tego ujął Drisnairę pod brodę, zostawił na jej czole delikatny pocałunek i odszedł.

– Czy ktoś jeszcze wiedział o moim spotkaniu z Maragiem? – spytała pełnym przejęcia szeptem, gdy tylko kroki Myuletha zupełnie ucichły. – Czy to możliwe, żeby Myuleth...?

– Nie wiem, pani – odszepnęła Sanara. Blada i spęta, wyglądała na gotową zrobić wszystko, by dopaść każdego możliwego zdrajcę i szpiega tylko po to, aby pomóc im przepaść bez żadnej wieści. – Ściany mają uszy.

– Może niektóre również usta.

Obecność lorda Myuletha w mauzoleum zaniepokoiła Drisnairę. Nie bez powodu postanowiła nie wtajemniczać go w swoje plany. Może i nie zrobił nic, aby zwątpiła w jego wierność, ale nie mogła też pozwolić, by wuj wykorzystał trudną sytuację, by umocnić swoją pozycję polityczną. Jakikolwiek był jednak powód jego nocnej przechadzki, najwyraźniej niewiele udało mu się wskórać, bo tajne przejście do Hali Wiecznej Chwały wyglądało na nietknięte. Przyklękła przed rzeźbą zdobiącą grób Eriliana Władcy Mórz i delikatnie zgarnęła warstewkę kurzu z jego stóp. Przyjrzała się dokładnie kotwicy opartej o kolano króla minionych wieków. Jeśli dobrze zapamiętała, wystarczyło tylko pociągnąć za łańcuch, aby...

Kamienna płyta za mogiłą odskoczyła z trzaskiem, a pęd powietrza poruszył zalegający dookoła kurz. Sanara zakasłała cicho i machnęła dłonią, próbując uwolnić się od natrętnego pyłu.

– Uważaj, pani – ostrzegła między jednym kichnięciem a drugim. – Taki kurz może być łatwopalny.

– Nie martw się. W tym tunelu będzie dużo wilgoci.

– To bardzo marne pocieszenie. Jeszcze tego tylko brakowało, abyś przez błąkanie się po tych paskudnych korytarzach nabawiła się jakiejś choroby.

Drisnaira uśmiechnęła się przelotnie, po czym przeszła przez nowo powstałe przejście. Miała rację; panująca w tam wilgoć skutecznie chroniła pył i pajęczyny przed zajęciem się ogniem z płonącej w lichtarzu świecy. Stan drogi był co najmniej opłakany. W ogóle nie umywał się do tunelu Gildii. Owszem, tamtego zdecydowanie częściej używano, ale Drisnaira i tak nie mogła powstrzymać ukłucia zazdrości.

Z całych sił starała się nie biec. Miała jeszcze trochę czasu, a Marag z pewnością tak czy siak wybaczyłby jej chwilę spóźnienia. Taką przynajmniej miała nadzieję. Zdradliwie śliski grunt pod stopami groził bardzo niebezpiecznym upadkiem, wyrastające przed ich twarzami kwiaty pajęczyn ani trochę nie pomagały zachować równowagi. W duchu Drisnaira pocieszała się, że najprawdopodobniej nie będzie musiała zbyt często korzystać z tego przejścia. To jednak z drugiej strony napełniło ją dziwnym smutkiem, bo oznaczało, że korytarz do reszty zniszczeje.

Zatrzymały się przed pionową ścianą, która niespodziewanie pojawiła się na ich drodze.

– Co teraz? – Sanara, mocno zaniepokojona, wraz z księżniczką próbowała przeniknąć spojrzeniem pylisty mrok w poszukiwaniu jakiegoś uchwytu czy innej dźwigni, czegokolwiek, co otworzyłoby przejście na drugą stronę.

– Jeśli dobrze pamiętam, wystarczy popchnąć z jednej strony. – Mówiąc to, Drisnaira oparła dłoń o prawą stronę ściany i pchnęła z całej siły.

Przeszkoda nie tyle ustąpiła, co raczej obróciła się, otwierając tym samym wąskie przejście wprost do Hali Wiecznej Chwały. Drisnaira zaśmiała się cicho acz tryumfalnie, po czym dokonała szybkiej zamiany – zabrała Sanarze kuszę, a w zamian wepchnęła w dłonie strażniczki lichtarz.

– Czekaj tu na mnie i nie pozwól płycie wskoczyć na miejsce – rozkazała. – Przejście otwiera się tylko z tamtej strony, więc jeśli pozwolisz mu się zamknąć, będziemy musiały wracać dookoła.

– Od początku planowałaś mnie tu zostawić, prawda, moja pani? A jeśli coś ci się stanie? To bardzo, bardzo głupi pomysł.

Drisnaira potrząsnęła tylko głową, ani trochę nie zdziwiona oburzeniem Sanary, po czym z szelmowskim uśmiechem wyszarpnęła miecz spomiędzy fałdów czarnej sukni. Do takiego oświadczenia nie potrzebne były słowa. Wywinąwszy w powietrzu lśniącą klingą, puściła jeszcze oko przyjaciółce i ruszyła śmiało na spotkanie z Maragiem.

Zgodnie z przypuszczeniami księżniczki król złodziei czekał na nią samotnie, nonszalancko oparty o nagrobek Skelarda Miażdżyciela Czaszek, zupełnie jakby w ogóle nie obawiał się jakiegokolwiek podstępu. Jego zaufani przyboczni zapewne czuwali po drugiej stronie kamiennej płyty, na tyle daleko, by nie móc podsłuchać poufnej rozmowy, na tyle blisko jednak, by móc rzucić się na ratunek swemu przywódcy.

Na widok Drisnairy posępna twarz samozwańczego króla rozpogodziła się w przyjaznym uśmiechu.

– Przez chwilę obawiałem się, że jednak nie przyjdziesz – szepnął, wychodząc jej naprzeciw z pochodnią w ręce.

– Wuj zatrzymał mnie po drodze. Obawiam się, że mógł wiedzieć o tym spotkaniu.

– Próbował cię zatrzymać?

– Nie. – W umyśle Drisnairy zamigotała straszna myśl. – Mógł próbować dotrzeć do ciebie jako pierwszy, licząc na to, że będziesz sam.

– „Sam" nie oznacza jeszcze „bezbronny" – prychnął Marag i wymownie skinął pochodnią w stronę miecza Drisnairy.

– Naprawdę przyszedłeś sam?

– Podejrzewasz, że przyprowadziłem kogoś na tak tajne spotkanie?

– Oczywiście.

– I nie uda mi się przekonać cię, że jest inaczej?

– Szczerze w to wątpię.

Księżniczka zaśmiała się mimowolnie, widząc jego zbolałą minę, i szybko schowała broń. Kobieca intuicja podpowiadała, że ze strony króla złodziei nie grozi jej żadna krzywda. Przeciwnie – cichy głos gdzieś z tyłu głowy zapewniał uparcie, że bez żadnych obaw mogła traktować go jak pionka we własnej grze. Swoją drogą, bardzo atrakcyjnego pionka.

– To nie zmienia faktu, że będziemy musieli znaleźć inne miejsce na spotkania – zauważyła.

– Jestem otwarty na propozycje.

Bezczelna sugestia w jego miękkim, nieco chrapliwym głosie potrąciła w ciele Drisnairy tę strunę, która do tej pory pozostawała nietknięta. Wszystko wskazywało na to, że Marag również liczył, iż uda mu się ją wykorzystać. Niestety, jego plany niewiele wspólnego miały z polityką czy losem Redry. Księżniczka przełknęła z trudem ślinę, czując jednocześnie, jak krew w jej żyłach zaczyna wrzeć. Powinna potraktować to jak zwykłą potwarz i kazać złodziejowi wycofać się, zanim będzie zmuszona ukarać go za obrazę następczyni tronu.

A może to również powinna wykorzystać?

Nie chciała potajemnych spotkań. Chciała mieć tego mężczyznę na każde skinienie palca, o każdej porze dnia i nocy. Tylko na własny użytek. Miałaby wtedy do dyspozycji całą Gildię Złodziei, a Marag... Dlaczego tak dużo czasu poświęcała na naukę historii, a tak niewiele na wiedzę o manipulowaniu mężczyznami? Wszystko, co udało się jej przyswoić, pochodziło z plotek szeptanych przez służące oraz rozmów podstępnych matron, które Dris próbowała podsłuchać przy każdej okazji.

Da radę. Na pewno. Nie dopuszczała do siebie nawet pojedynczej myśli o porażce. Udając zakłopotanie, przygryzła ostrożnie dolną wargę, dziwnie miękką i napęczniałą jakby w oczekiwaniu na jej kolejny krok. Marag drgnął nieznacznie. Czyżby podejrzewał, o czym myślała?

– Co powiesz na stanowisko adiutanta? – zaproponowała nieśmiało.

– Wolałbym zostać twoim faworytem, pani.

Zamarła. Przejrzał ją? A może był całkowicie zaślepiony? Czy to cokolwiek zmieniało? Jak bardzo zainteresowaną musiałaby udawać, aby Marag nie domyślił się, że był dla niej jedynie pionkiem? Z niemałym zdziwieniem uświadomiła sobie, że udawanie nie tylko przyszłoby jej bez większych oporów, ale nawet zdołałaby czerpać z niego całkiem sporą satysfakcję.

Marag, zachęcony brakiem jakiegokolwiek sprzeciwu, umieścił pochodnię w uchwycie na ścianie, po czym bezceremonialnie chwycił Drisnairę za biodra i posadził pomiędzy czaszkami u stóp Skelarda. Bojąc się, że spadnie, oparła dłonie na ramionach złodzieja.

To był błąd.

– Pozwolisz, wasza wysokość? – zapytał ochrypłym szeptem.

Pozwoli na co?

Myśli Drisnairy błądziły chaotycznie, gdy spojrzeniem tonęła w oczach Maraga. Mimowolnie sięgnęła dłońmi do jego twarzy i powoli przyciągnęła go do siebie.

Ich usta odnalazły się i złączyły rozpaczliwie w zachłannym pocałunku. Pierwszy raz w życiu Drisnaira czuła coś podobnego. Pierwszy raz w życiu nie miała pewności, czy rzeczywiście panowała nad sytuacją. Pocałunek bardziej niż pieszczotę, przypominał pojedynek na śmierć i życie, a Dris niepokojąco często pozwalała Maragowi zdobyć przewagę. Dlaczego? Dlaczego tak cudownie było dać mu poczucie, że panuje nad sytuacją, a potem wydrzeć je wprost z jego ust wraz z oddechem?

– Wasza wysokość – jęknął nagle. – Litości! Czym sobie zasłużyłem na takie tortury?

Odepchnęła Maraga i syknęła z niezadowoleniem. Czyżby jej brak doświadczenia był aż tak przytłaczający? A może złodziej zorientował się, że ani przez chwilę nie traktowała go poważnie? To byłoby doprawdy dziwne, zważywszy na fakt, iż mimowolnie obeszła się z nim znacznie poważniej, niż pierwotnie zamierzała. Posłała Maragowi gniewne spojrzenie, na co zaśmiał się, potrząsnął głową i ponownie ją pocałował, tym razem delikatnie i nieśmiało, jak skarcony chłopiec świadomy swej słabości.

– Bez względu na to, co o mnie słyszałaś, pani, jestem tylko mężczyzną – wyjaśnił powoli. – A tytuł twojego faworyta może mieć na mnie bardzo zgubny wpływ.

– Czyżbyś chciał się teraz wycofać? – prychnęła mu prosto w twarz. Głupiec. Zupełnie jakby to, co robił ze swoim językiem nie miało na nią żadnego wpływu, jakby tylko on miał prawo uważać się za ofiarę. Ale z drugiej strony, tylko upewnił Drisnairę, że miała go w garści. W pewnym sensie, sam wydał na siebie wyrok. – Przykro mi, Maragu, ale adiutantowi nie mogłabym wręczać tak drogich prezentów.

Podała mu kuszę, którą z wyrazem szczerego zdumienia na twarzy odwinął z grubego sukna. Dłuższą chwilę badał palcami wspaniałą broń i podstawiał do światła, aby w pełni docenić kunszt, z jaką była wykonana. Zadowolona, że może pochwalić się takim znaleziskiem, Dris założyła nogę na nogę i zaczęła beztrosko nimi machać, czym zazwyczaj udawało się jej doprowadzać do szaleństwa większość nauczycieli.

– Jest przepiękna – westchnął Marag z zachwytem.

– I bardzo cenna zważywszy na fakt, iż należała do wysłannika Czarnej Dłoni.

Złodziej zagwizdał z wrażenia, jednak cień, który padł na jego twarz, jasno dowodził, że strach dominował nad uznaniem. Dris opowiedziała pokrótce o swoich domysłach dotyczących listu znalezionego u Nalyatha oraz o tym, jak Roth i Arrin znaleźli kuszę. Siliła się na nonszalancję. Zupełnie jakby zdobycie pierwszych poszlak było dla niej błahostką, a myśl o zagrożeniu dla całej Redry wcale nie sprawiała, że krew w jej żyłach zaczyna wrzeć.

Król złodziei zasępił się. Nie zdołała zaskoczyć go tymi nowinami, co odrobinę ją rozczarowało. Czyżby coś już podejrzewał? Z ulgą przyjęła natomiast wiadomość, że straże na murach miały teraz wsparcie w postaci wysłanych przez Maraga złodziei, a jego szpiedzy bez przerwy przetrząsali miasto w poszukiwaniu czegokolwiek podejrzanego.

– Kusza to trochę mało – westchnął cicho.

– Myślisz, że o tym nie wiem? Dopóki nie znajdziemy jeszcze jakiegoś dowodu na to, że za zabójstwo rzeczywiście odpowiada Czarna Dłoń, nie mamy nawet się czym pochwalić.

– Najkorzystniej dla nas wszystkich byłoby dorwać samego zabójcę.

– Dorwij go, a cię ozłocę – prychnęła Dris, na co Marag posłał jej szelmowski uśmiech, zupełnie jakby wzmianką o złocie ostatecznie przekonała go, że współpraca z nią mu się opłaci.

– Szanse na to, że wciąż jest w Kel są całkiem spore, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym spróbował, czyż nie?

– Chyba i tak nie mamy wyboru.

Marag skinął jej głową, po czym niespodziewanie się zasępił. Jego oczy zaszły lekką mgłą, spojrzeniem uciekł gdzieś daleko. O czym myślał? Co takiego planował? Dlaczego Dris w ogóle się tym przejmowała?

– Ten twój wuj – zaczął nagle Marag, przerywając milczenie. – Ufasz mu?

– Po tym, co się stało, nikomu już nie ufam.

– A co ze mną?

Mimowolnie wykrzywiła usta w uśmiechu.

– Wojna pochłania dużo pieniędzy, a złodzieje wolą trzymać je w kieszeni zamiast wydawać na takie bzdury.

– To rzeczywiście całkiem niezły argument – przyznał Marag. – Ale to wciąż nie znaczy, że mi ufasz.

Miał rację. Nie potrafiła tego do końca wytłumaczyć, ale było w złodzieju coś, co kazało jej bezgranicznie mu zaufać. Uwierzyć w jego ciepły uśmiech i troskę skrytą w spojrzeniu. I właśnie dlatego musiała mieć się na baczności. Pod żadnym pozorem nie mogła okazać słabości.

Chłód Hali coraz bardziej dawał się Drisnairze we znaki. Nie chcąc zdradzić, że opuszcza pałac, nie mogła zabrać żadnego płaszcza ani nawet zwykłej peleryny, za co teraz płaciła gęsią skórką. Potarła dłońmi ramiona, aby przywrócić w nich krążenie. Starała się zrobić to na tyle dyskretnie, by Marag mógł uznać to za zwykłą oznakę zaniepokojenia.

– Bo ci nie ufam. Ale naprawdę brakuje mi sprzymierzeńców, Maragu – wyznała w końcu, nie potrafiąc znaleźć bardziej neutralnego wyjaśnienia. – Liczyłam, że zechcesz zostać jednym z nich. Jeśli rzeczywiście tak jest, staw się o świcie...

– Nie.

Dris zamrugała, nic z tego nie rozumiejąc. Jak on śmiał jej przerwać? Co sobie wyobrażał? I co właściwie miał przez to na myśli?

– Słucham? – syknęła przez zaciśnięte zęby.

– Stawiam się już teraz. – Gdyby olśniewanie dam bezczelnością i szelmowskim uśmiechem było dyscypliną turniejową, Marag z pewnością nie miałby w niej sobie równych. I Drisnaira wcale nie myślała o tym jak o zalecie.

Co miała z nim począć? Jak wytłumaczyć służbie tak nagłe pojawienie się faworyta, który nie mógł się pochwalić niczym poza tytułem króla złodziei? Czy w ogóle mogła im to zdradzić? Wielu zapewne od razu rozpozna Maraga, więc okłamywanie kogokolwiek co do jego tożsamości nie miało większego sensu. Westchnęła. Nie, wcale nie było tak źle. Na pewno istniało jakieś rozwiązanie.

Enghryn Cierpliwy przygotował swoją córkę również na takie próby. Zwykł stawiać Drisnairę w trudnych sytuacjach, dając jej tylko jedną radę: „Zachowuj się tak, jakbyś miała prawo i obowiązek robić wszystko to, co robisz, a twoim jedynym sędzią było sumienie".

W tym momencie zarówno prawo, jak i obowiązek kazały jej działać natychmiast, co najwyraźniej zgadzało się z intencjami Maraga. Ale co na to sumienie? Jeszcze raz zmierzyła złodzieja wzrokiem, a ten, w ogóle tym nie speszony, uśmiechnął się szelmowsko. Co za bezczelny typ. Tak, zdecydowanie bezpieczniej będzie mieć go pod ręką. Przynajmniej na razie.

– Obok moich komnat znajdzie się na pewno jakaś wolna sypialnia. – Uśmiechnęła się słodko, zeskoczyła z nagrobka Skelarda i pozwoliła Maragowi wziąć się pod rękę w drodze powrotnej do zamku. – Jutro każę skompletować ci garderobę. Przydałaby się też porządna kąpiel. I ktoś mógłby się zająć twoją brodą.

– Coś jest nie tak z moją brodą? – obruszył się, sięgając dłonią do zarostu, zupełnie jakby chciał ochronić go przed czającymi się w mroku golarzami.

Zamiast odpowiedzieć, Drisnaira zmarszczyła wymownie nos, na co Marag jęknął z rozpaczy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top