W blasku dnia XVI
Navil powoli przewrócił się na drugi bok. Niewiele potrafił sobie przypomnieć z tego, co działo się przez ostatnie kilka dni, ale na pewno już dawno nie spało mu się tak dobrze. Słodka Welia nie tylko zadbała, by nie zmarzł w nocy, ale i z rana przyniosła mu śniadanie. Cud najprawdziwszy, a nie dziewczyna. Najchętniej w ogóle by jej nie opuszczał. Kto wie, może tak właśnie byłoby dla wszystkich najlepiej?
Dowódcy Czarnej Dłoni nie patrzyli jednak przychylnie na dezerterów. Navil doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie zdołałby się ukryć przed ich gniewem, gdyby jednak postanowił nie wracać do Hosory. Nie, również przez wzgląd na to, jak cudowna była Welia, nie mógł z nią zostać. Zapewne lada dzień, lada chwila ludzie nabiorą co do niego podejrzeń. Zostając, tylko narazi dziewczynę na niebezpieczeństwo. A przecież nie wiedział nawet, po co właściwie został przysłany do Kel. Jedno przypuszczenie było bardziej niepokojące od drugiego, a i tak najbardziej przerażająca wydawała się perspektywa przejrzenia mgły, która spowijała jego wspomnienia.
Słyszał, że wśród dowódców Czarnej Dłoni byli tacy, którzy potrafili tak spętać umysł swych podopiecznych magicznymi runami, aby ci nieświadomie wykonali powierzone im zadanie i, nic nie pamiętając, wrócili do domu. Najwyraźniej miał okazję poczuć te praktyki na własnej skórze. A skoro dowódcy nie chcieli, by znał swój cel, to tak musiało pozostać. Nawet nie chciał myśleć o tym, co by go spotkało, gdyby jakimś cudem poznał sekret własnej misji.
Wbrew tym postanowieniom, wciąż wracał myślami do poprzedniej nocy. Z jednej strony skłaniało go do tego obolałe ciało, z drugiej świadomość, że powinien jak najszybciej opuścić Kel, bo wiele wskazywało na to, że groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Cokolwiek zrobił, udało mu się wywołać nie lada panikę wśród miejskich strażników. Nic nie stało na przeszkodzie, aby w którymś momencie wparowali do karczmy i przeszukali ją od pełnej win piwnicy, po zajmowany przez służbę stryszek, w którym tak przyjemnie i skutecznie udało mu się ukryć.
Ciche skrzypnięcie drzwi, potem dwa cichutkie kroki po pojękujących deskach i w końcu ciepły ciężar wgniótł się w łóżko tuż przy Navilu.
– Zjadłeś? – zapytała Welia, po czym ugryzła go pieszczotliwie w ucho.
Obrócił się niespodziewanie, przygniatając dziewczynę do wąskiego łóżka zajmującego niemal cały pokoik. Roześmiała się słodko i nie chciała przestać, nawet gdy zaczął obrzucać ją coraz bardziej zachłannymi pocałunkami. Wplotła palce w krótkie kasztanowe włosy i przyciągnęła twarz zabójcy do swych ust O tak, zjadł wszystko, co mu przyniosła i nabrał wystarczająco dużo sił, aby móc kontynuować ich nocne zapasy. Przez odniesione rany niespecjalnie mógł się popisać, ale teraz czuł się wystarczająco dobrze, by odpowiednio podziękować dziewczynie za gościnę. Welia chyba nie miała nic przeciwko, bo wyplątawszy nogi spod kolorowej spódnicy, oplotła nimi biodra Navila.
Nasycili się sobą szybko i gwałtownie, jakby w obawie przed powrotem do rzeczywistości. Ona jednak bardzo brutalnie upomniała się o nich poprzez przybierające na sile krzyki i nawoływania. Przechodzący pod oknem strażnicy zaczęli narzekać na nowe rozkazy i czekający ich obowiązek przeszukania każdego kąta Kel. Czasu na podobne igraszki było coraz mniej.
Navil podziękował w duchu czuwającej nad nim opatrzności. Ujął w palce jeden z wijących się wokół jego twarzy bursztynowych loków i złożył na nim delikatny pocałunek. Welia naprawdę była cudem. Jeśli ktoś miał mu pomóc w ucieczce to właśnie ta słodka niczym pitny miód dziewczyna. Pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się ciepło.
– Coś się stało? – spytała, zasłoniwszy dłonią oczy przed wpadającymi przez okno promieniami słońca.
– Przez ciebie zacząłem się cieszyć, że wyrzucili mnie z pracy – skłamał gładko Navil.
Welia spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Wyrzucili cię z pracy? – powtórzyła niczym echo i pogłaskała go po zarośniętym policzku z rozbrajającym współczuciem.
– Miałem eskortować karawanę kupiecką, ale w zeszłym tygodniu wszystkie magazyny mojego pracodawcy spłonęły i nic z nich nie zostało – wyjaśnił dziewczynie, bez trudu udając głęboki smutek. – Chcąc nie chcąc, musiał mnie zwolnić. To w sumie niczyja wina. Po prostu mam pecha.
Usiadła niespodziewanie i zmarszczyła brwi w głębokim zamyśleniu. Doskonale znał dziewczyny takie jak ona. Garścią słodkich słówek i tuzinem namiętnych pocałunków udało mu się kupić coś znacznie cenniejszego niż miłość – bezinteresowną sympatię. Wiedział, że Welia pomoże mu, chociaż na dobrą sprawę wcale nie musiała. Właściwie to biorąc pod uwagę sytuację w Kel, w ogóle nie powinna mu ufać. Z jednej strony wydała mu się przez to nieskończenie naiwna, ale z drugiej – czy mógł nią gardzić za to, że była dla niego dobra? Powstrzymując śmiech napierający mu na usta, Navil przysunął się do dziewczyny i zaczął delikatnie całować jej plecy.
– Przestań, głuptasie – skarciła go. – Nie przeszkadzaj mi, jak myślę.
– A nad czym tak myślisz? – spytał obłudnie.
– Wydawało mi się, że niedawno słyszałam o kimś, kto szukał eskorty. Tylko kto to był? – Zerwała się z łóżka, musnęła ustami czoło Navila i pobiegła do drzwi, zabierając po drodze wyjedzone do czysta talerze. – Nie mogę sobie przypomnieć. Muszę popytać dziewczyn. Nigdzie się stąd nie ruszaj! – poleciła jeszcze i znikła.
– Nawet nie zamierzam próbować – zaśmiał się cicho Navil i ponownie zawinął się w ciepłą pościel. Słodka sielanka miała się już ku końcowi, dlatego zamierzał czerpać z niej pełnymi garściami, póki jeszcze miał okazję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top