W blasku dnia XIX

Arrin dokładnie przejrzał wszystkie notatki, jakie udało się sporządzić Maragowi. Znalazł dzięki temu kilka naprawdę ciekawych i niepokojących szczegółów, które wymagały natychmiastowego sprawdzenia. Jeden z nich, nieco bardziej niż pozostałe, przyciągnął uwagę młodego złodzieja – odgłos człowieka spadającego z dachu. Nikt z Gildii nie pozwoliłby sobie na tak idiotyczny wypadek. A nawet jeśli, to nikt przecież nie wrócił do domu poobijany i obolały. Nie wspominając już o tym, że lista zleceń na tamtą noc zupełnie wykluczała, aby ktokolwiek w ogóle miał okazję skądkolwiek spaść.

Zatem ktoś spoza Gildii postanowił sobie urządzić mały podniebny spacer. W najlepszym wypadku mieli po prostu do czynienia z potajemną schadzką kochanków, a w najgorszym... Cóż, w najgorszym właśnie znaleźli ślad mordercy. Chociaż może właśnie to był najlepszy wypadek?

Postanowił sam to jak najszybciej sprawdzić, aby móc złożyć raport po powrocie Maraga. Najchętniej poszedłby tam z kimś, kto odstraszałby ciekawskie spojrzenia samym swoim wyglądem, na przykład z Lofirem albo Traxasem, ale wszyscy złodzieje, na których mógł polegać, zostali już zaangażowani przez króla w inne zadania. Cóż, mógł zająć się tym bez niczyjej pomocy. Chodziło przecież tylko o przeszukanie kilku ulic. Tak przynajmniej powtarzał sobie w duchu, łypiąc nieufnie spod naciągniętego kaptura na mijanych strażników. Sprawa skradzionego listu odeszła chwilowo w niepamięć, ale wolał niepotrzebnie nie rzucać się w oczy.

Nie oczekiwał, że ledwie dotrze na miejsce, a dowody na istnienie jakiegoś przebiegłego mordercy same wpadną mu w ręce. Nie spodziewał się jednak również, że w zaułku, od którego zamierzał zacząć poszukiwania, już ktoś będzie. A na pewno nie przypuszczał, że spotka jedną z niewielu osób, na które wolałby nie wpaść. Niestety, nim zdążył się odwrócić i uciec, było już za późno.

– Arrin?

Dlaczego ze wszystkich możliwych strażników to właśnie Roth musiał zostać wysłany do tego cholernego, śmierdzącego moczem zaułka? Arrin wolał na niego nie patrzeć, nie po tym, co stało się w sali tortur. Bezczelny typ postanowił wykorzystać chwilę słabości chłopaka i złapał go za rękę, niby mimochodem, niby zupełnie niewinnie, do tego jeszcze z niemal autentycznym zaciekawieniem dopytywał się o kolekcję żelaznych dziewic, należącą do poprzedniego króla. Doskonale zdawał sobie z zażenowania Arrina, ale nawet przez chwilę nie zastanowił się, czy mu nie odpuścić. Jakby tego było mało, zanim uciekł, pozwolił sobie pocałować go w policzek.

Paskudny typ. I nic nie wskazywało na to, aby w najbliższym czasie Arrin zdołał się od niego uwolnić.

– Zależy, kto pyta – prychnął, wciąż rozważając, czy nie lepiej by było jednak się wycofać i udawać, że spotkanie w ogóle nie miało miejsca.

Strażnik zmarszczył brwi. Zapewne nie miał pojęcia, skąd wziął się zły humor złodzieja. Trudno, jedna zagadka więcej na pewno mu nie zaszkodzi.

– W tej chwili pałacowy strażnik, wysłany osobiście przez księżniczkę Drisnairę, aby szukać śladów mordercy – odpowiedział zaskakująco poważnie. To rzeczywiście znacznie zmieniało postać rzeczy. Pokazał palcem okno pobliskiej wieżyczki. – Mieszkający tam lord Ankrill twierdzi, że w nocy coś bardzo ciężkiego zsunęło się z dachu jego domu. Nic nie skradziono, więc specjalnie się tym nie przejął, tym bardziej, że rano służba nie znalazła zwłok. Regularnie płaci Gildii, więc nikogo z was nie podejrzewał próbę kradzieży, ani tym bardziej morderstwa. Mimo to zdecydował się zgłosić sprawę strażnikom, a że akurat miałem chwilę wolnego, postanowiłem sam to sprawdzić. Czy takie wyjaśnienie wystarczy?

Chłopak zmarszczył brwi i powoli skinął głową. Wiele spraw dotyczących Rotha musiał sobie jeszcze raz bardzo dokładnie przemyśleć, ale mogły one poczekać. Teraz miał na głowie inne zadanie. Historia o człowieku spadającym z dachu została zatem potwierdzona przez jeszcze jedno źródło. Pozostawało zatem sprawdzić, czy mogła być w jakikolwiek sposób powiązana z zabójstwem gharańskiego księcia oraz czy podczas upadku potencjalny morderca nie zostawił po sobie jakichś śladów.

Można było w ogóle z tej odległości zobaczyć salę balową?

– Muszę wejść na górę – oznajmił Arrin. W myślach już wyznaczał trasę przez kamienne parapety, szczeliny pomiędzy cegłami, gzymsy i daszki.

Spodziewał się głośnego sprzeciwu Rotha; w sumie mężczyzna w pewnym sensie zabiegał o jego względy, więc chyba powinien chociaż trochę się zaniepokoić. Jakaś drobna uwaga pokroju „może powinienem zrobić to za ciebie" albo „ale to przecież niebezpieczne" wydawała się więcej niż wskazana. Cóż, tak przynajmniej przypuszczał, bo nie miał w tych kwestiach zbytniego doświadczenia.

– Mogę ci jakoś pomóc? – usłyszał jednak zamiast tego. Arrin zdębiał i zupełnie zdezorientowany utkwił wzrok w strażniku, niedbale oceniającym wysokość, na którą chłopak miał się wspiąć. 

Przez młody wiek i drobną budowę Arrin nieczęsto spotykał się z wiarą w jego umiejętności. Przeciwnie, większość znajomych po fachu uparcie wątpiła w kompetencje Arrina jako złodzieja i Marag nie był tu, niestety, wyjątkiem. Możliwe, że właśnie dlatego rzeczowe pytanie Rotha przywołało szeroki uśmiech na jego twarz. Najwyraźniej pomimo swoich licznych wad, strażnik nie należał do tych, którzy lubili traktować protekcjonalnie każdego, kto był od nich zaledwie o kilka lat młodszy.

– Złap mnie, jeśli będę spadał.

Rothowi żart chyba niespecjalnie przypadł do gustu, bo skrzywił się z niezadowoleniem. Nie powiedział jednak ani słowa, gdy Arrin zaczął szukać oparcia dla stóp w szczelinach po wykruszonym przez czas tynku. Okazało się, że znalazł doskonałe miejsce do wspinaczki. Bez większych problemów piął się ku górze po ścianie, aby po chwili przeskoczyć na szeroki parapet, z którego dosięgnął do drewnianego daszku. Szło mu tak gładko, że pozwolił sobie na chwilę nieuwagi. Głośny, pełen sprzeciwu trzask starych desek porządnie go wystraszył. Przerażony, przylgnął do ściany i mimowolnie zerknął pod nogi. Zamiast oddalonej ziemi grożącej bolesnym upadkiem dostrzegł jednak zielone oczy Rotha, pełne troski i wiary w jego możliwości. 

Trudno było złodziejowi ocenić, czy chciał zaimponować strażnikowi, czy może samo spojrzenie Rotha dodało mu sił. Grunt, że zdołał zapanować nad strachem i zwinnie niczym łasica wspiął się na daszek. Przebiegł po nim jak najszybciej, uważnie wybierając oparcie dla stóp, i doskoczył do wystającego gzymsu. Szczyt wieżyczki był coraz bliżej, niemal na wyciągnięcie ręki. Jeszcze tylko kawałek i...

Gdy tylko wystawił głowę ponad dach budynku, wiatr pogratulował mu zwycięstwa i potargał płową czuprynę. Ostatnimi zręcznymi podciągnięciami Arrin dotarł do balustrady otaczającej niewielki balkonik. Z ulgą stanął na tym cudownym punkcie obserwacyjnym i rozejrzał się dookoła. Było dokładnie tak jak się spodziewał. Gdyby nie absurdalna odległość, mógłby się założyć z Rothem, że sam trafi bełtem prosto w oparcie tronu. Doskonale widział okna sali, w której odbywał się bal, a biorąc pod uwagę, że wtedy na pewno były szeroko otwarte...

Wtedy właśnie spojrzenie Arrina powędrowało w dół. Gdyby nie fakt, że stał na czyimś balkonie, za którego drzwiczkami mógł przebywać ktoś, komu nie przypadłyby do gustu odwiedziny złodzieja, zapewne krzyknąłby z radości. O rogaty łeb gargulca zaledwie dwa kroki niżej zahaczyła się piękna czarna kusza. Złodziej ponownie przeskoczył przez balustradę i ostrożnie sięgnął po broń. Na szczęście miał niemałą wprawę we włamaniach i ucieczkach z dużo większym łupem, chociaż akurat tymi osiągnięciami wolał się strażnikowi nie chwalić.

Chęć jak najszybszego pokazania Rothowi kuszy w niezwykły sposób skróciła chłopcu drogę na dół. Nim się obejrzał, sięgał już po wyciągniętą pomocną dłoń mężczyzny i zeskakiwał na ziemię.

– Czarna kusza – wymamrotał strażnik, dokładnie oglądając zdobycz złodzieja.

– A z góry doskonale widać salę tronową.

Roth pokiwał głową i bez słowa ruszył przed siebie. Arrin poczuł się mocno urażony. Nie, żeby swoim popisem rzeczywiście chciał zaimponować mężczyźnie, ale chyba należały mu się jakieś gratulacje czy chociaż zwykłe „dziękuję". Pobiegł więc za Rothem i odchrząknął znacząco. Strażnik zerknął na niego kątem oka, roześmiał się głośno i zmierzwił mu włosy.

– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. – W jego głosie, zamiast oczekiwanej wdzięczności, dosłyszał ironię. – Pewnie musiałbym poprosić lorda Ankrilla, żeby wpuścił mnie na balkon od środka. Ale to byłoby takie proste i mało efektowne!

Złodziej spurpurowiał. A jednak, choć uparcie wmawiał sobie, że było zupełnie inaczej, liczył na to, że Roth będzie zachwycony jego wyczynem. Właśnie dlatego tak bardzo zabolało go, że strażnik pozwolił mu zrobić z siebie głupca. Nie mógł wcześniej powiedzieć, że istnieje prostszy sposób, by dostać się na górę? Nie, oczywiście, że nie! Po prostu stał i patrzył, jak Arrin naraża życie tylko po to, by udowodnić, że nie był bezużyteczny. Już miał uciec, sprzedawszy uprzednio strażnikowi porządnego kopniaka w krocze, gdy Roth chwycił go za ramię.

– Jak myślisz? Zapracowałeś sobie na kolację? – zapytał, już nieco łagodniej i bez wcześniejszej złośliwości.

Arrin zamarł. Jedyna kolacja, która czekała na niego w Gildii, to talerz owsianki, garść suszonych plasterków jabłka i czasem trochę orzechów. No chyba, że strażnik miał coś innego na myśli. Czyżby znów zamierzał nakarmić Arrina jedzeniem prosto z zamkowej kuchni? Na samą myśl o smakołykach ślinka napłynęła mu do ust. Mimowolnie zapytał:

– To znaczy?

Roth również stanął i, marszcząc brwi, przyjrzał się uważnie młodemu złodziejowi. Odrobinę zbyt uważnie, jak na gust Arrina. Zupełnie jakby podejrzewał, że to Arrin zamierzał go oszukać i wykorzystać, a w swojej niewyartykułowanej propozycji nie widział absolutnie nic złego.

– Wydawało mi się, że smakowało ci pałacowe jedzenie. Jeśli ze mną pójdziesz, Drisnaira na pewno nie będzie miała nic przeciwko, żebym cię znowu porządnie nakarmił.

Wszystko działo się zbyt szybko. Owszem, nigdy w całym swoim niezbyt długim życiu nie był tak najedzony jak wtedy, gdy Roth pilnował go w celi. Nie spodziewał się jednak, że strażnik postanowi użyć takiego argumentu, by go do siebie przekonać. Ani tego, że ów argument okaże się tak skuteczny. Zacisnął mocno zęby. To był cios poniżej pasa i Roth zapewne doskonale zdawał sobie z tego sprawę. W Gildii może i nikt nie przymierał głodem, ale Arrin nie mógł też powiedzieć, że często jadł do syta. Jak wiele gotów był znieść, aby nie budzić się codziennie rano trawiony głodem i przemarznięty aż do kości? Jak wiele Roth będzie wymagał w zamian za swoją dobroć? Bo przecież nie było możliwe, aby robił to wszystko bez jakichkolwiek oczekiwań.

– Arrin? – Roth wydawał się mocno zaniepokojony dziwnym milczeniem chłopaka. Ostrożnie ujął dłonią jego twarz i pogłaskał kciukiem policzek. Chyba właśnie zdał sobie sprawę, jak podle udało mu się przyprzeć go do muru. – Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć.

Złodziej z trudem powstrzymał się przed ucieczką. Zaskoczyły go te nagłe przeprosiny, nic z tego, co robił Roth nie miało dla niego większego sensu, a na nowo rodzące się podejrzenie, że być może strażnik nie miał wobec niego żadnych złych zamiarów, tylko jeszcze bardziej wszystko komplikowało. Mimo to postanowił zostać. Nie do końca rozumiał dlaczego, ale potrzeba wyjaśnienia Rothowi tego, co leżało mu na sumieniu, urosła do takich rozmiarów, że za chwilę mogłaby okazać się niemożliwa do zniesienia.

– To ja powinienem cię przeprosić – wymamrotał. Tak chyba będzie najlepiej. Wolał szczerze rozmówić się ze strażnikiem, niż kazać mu oczekiwać czegoś więcej, gdy nie było na to większych szans. Był mu winien chociaż tyle. – Nie jestem zainteresowany... To znaczy, doceniam twoje starania, ale...

– Czy to oznacza, że nie wolno mi cię nakarmić?

Pytanie zupełnie rozbroiło Arrina. Ono, jak i fakt, że kciuk Rotha wciąż gładził jego policzek. Niestety, nim zdołał znaleźć jakąś błyskotliwą odpowiedź, zaburczało mu w brzuchu tak głośno, że przechodzący obok ludzie spojrzeli ku niebu, zastanawiając się zapewne, czy gdzieś niedaleko nie szaleje burza. Przeklął w duchu zdradzieckie trzewia, westchnął bezradnie i dał się poprowadzić prosto do zamku.

– Chciałem ci po prostu powiedzie, że nie jestem...

– Rozumiem.

– Chyba jednak nie, skoro wciąż upierasz się, żeby mnie karmić.

– Lubię karmić innych. Zwłaszcza wtedy, gdy wyglądają na bardzo głodnych. – To powiedziawszy znów złapał Arrina za rękę. Kciukiem zataczał powolne koła na grzbiecie dłoni chłopaka, co zdawało się działać kojąco zarówno na jednego, jak i na drugiego.

W głowie złodzieja ponownie zaświtała myśl, że gdyby Roth chciał wykorzystać jego bezradność, zrobiłby to, gdy chłopak tkwił w celi, czekając na karę. Mógł to zrobić również wtedy, gdy byli zupełnie sami w sali tortur. Skoro nie zrobił nic wtedy, dlaczego miałby teraz? Uśmiech, który błąkał się po ustach strażnika, nie miał w sobie nic drapieżnego ani niepokojącego, a spracowane palce zaciskały się na dłoni Arrina tak lekko, że gdyby złodziej tylko zechciał, mógłby się wyrwać.

Może powinien jednak dać Rothowi szansę? Co miał do stracenia? Głód zapewne w znacznej mierze dopomógł mu w podjęciu decyzji, ale Arrin nie potrafił zaprzeczyć, iż w głębi serca bardzo mu się podobało bycie w centrum cudzej uwagi. Podobnie czuł się jako mały chłopiec, gdy Marag zabrał go z ulicy i wprowadził w świat Gildii. Nie bardzo wiedząc czemu, poczuł głęboką potrzebę, by opowiedzieć o tym Rothowi. Ale to dopiero po tym, gdy w końcu uda mu się zapełnić żołądek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top