W blasku dnia VI
Roth nie zamierzał wtykać nosa w nieswoje sprawy. Bycie wścibskim nigdy nie leżało w jego naturze, potrafił również pogodzić się z niezaspokojoną ciekawością. Redrańska arystokracja ze swoimi kaprysami i wybrykami często przyprawiała go o ból głowy i w pewnym sensie zdążył już do tego przywyknąć. Nowa ulubienica Nalyatha nie wyróżniała się spośród innych właściwie niczym szczególnym. Dlatego tym bardziej nie rozumiał, co się z nim działo. Spotkał go przecież ogromny zaszczyt – mógł służyć Drisnairze w tej jakże ważniej chwili, mając jednocześnie dach nad głową i najlepszy alkohol w zasięgu ręki. Wielu strażników nie zaznało tyle szczęścia i musiało sterczeć na rozrzuconych po całym mieście wieżach obserwacyjnych czy niewielkich ogródkach. Powinien się cieszyć i skupić tylko na podbieraniu co lepszych kąsków z tac, które służący co chwilę wnosili na salę.
Dlaczego więc ciągle wracał myślami do tamtej dziewczyny? Nie powinna Rotha interesować, bo przecież i tak nie mógł jej pomóc. A nawet jeśli, to wystarczająco jasno dała mu do zrozumienia, że sobie tego nie życzyła. Nie wspominając już o tym, że nawet przyjaźń z przyszłą królową mogłaby go nie ocalić, gdyby zepsuł Nalyathowi wieczór.
Pochwycił rozbawione spojrzenie jasnowłosej piękności, gdy ukradkiem opuszczała salę u boku swego przyszłego kochanka. Chciał krzyknąć, jakoś ją powstrzymać. Mógł przecież coś wymyślić. Mógł powiedzieć, że ktoś chce się z nią widzieć i twierdzi, że to pilne. Cokolwiek! A jednak nie zrobił nic, poza wlepieniem w dziewczynę smętnego, błagalnego wzroku.
Jęknął, gdy w myślach usłyszał rozbawiony głos Drisnairy:
„Samo współczucie to jeszcze nie czyn, Rothy! Ale nie przejmuj się. I tak nie mógłbyś być jej księciem z bajki, prawda?"
Nienawidził, gdy z niego żartowała. A jeszcze bardziej nienawidził własnej podświadomości, która podpowiadała, co powiedziałaby Drisnaira, gdyby tylko miała taką możliwość. Na szczęście akurat w tym momencie Dris zajmowała się zabawianiem rozmową jakiegoś podstarzałego lorda, mógł więc wmówić sobie, że całkowicie samodzielnie podjął decyzję, aby sprawdzić, czy zdesperowana dziewczyna nie potrzebuje przypadkiem czyjejś drobnej pomocy.
Tak właśnie, tylko sprawdzi. Przyłoży ucho do drzwi, zajrzy przez dziurkę od klucza i jeśli nic nie wyda mu się podejrzane, zostawi ją w spokoju razem z opasłym wybrankiem. Wprawdzie w przypadku Nalyatha „podejrzane" mogło byś dosłownie wszystko, od kichnięcia, po rozmowy o pogodzie, strażnik zapewniał się jednak w duchu, że w jakiś sposób zdoła odróżnić prawdziwe niebezpieczeństwo od gry wstępnej.
Kątem oka spostrzegł mignięcie długiej szmaragdowej szaty i bursztynowych włosów. Nagle zrozumiał, dlaczego był tak przewrażliwiony na punkcie nieznajomej. Chodziło o Drisnairę. Jak zwykle, chodziło o księżniczkę, która po wielu latach znajomości stała się Rothowi bliska niczym siostra. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie mniej pasującego do niej mężczyzny, niż gharański książę. Jak ktoś tak wątły, słaby i enigmatyczny zdoła wytrzymać choć chwilę w blasku Drisnairy?
Zacisnął pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się boleśnie w skórę. Nie mógł nic zrobić. Od dnia, w którym król Enghryn odszedł do Pałacu Wiecznej Chwały, Roth przestał sprawdzać się jako przyjaciel. Drisnaira weszła w świat problemów, których miał nigdy nie zrozumieć.
Mógł za to pomóc innej dziewczynie. Nie musiał zostawać od razu księciem z bajki czy rycerzem w lśniącej zbroi, ani robić niczego równie heroicznego (czy raczej idiotycznego). Po prostu pójdzie tam i wybije z jasnowłosej główki absurdalny plan wkupienia się w łaski Nalyatha.
Dał znać stojącemu obok strażnikowi, że musi pilnie wyjść za potrzebą, po czym dyskretnie wymknął się z sali.
Chwilę potem uświadomił sobie zasadniczą wadę genialnego planu odsieczy. Nie wiedział przecież, którą komnatę kochankowie postanowili zająć. A pokoi przygotowanych dla gości były przecież dziesiątki. Zaklął pod nosem.
Wielka sala tronowa miała cztery wyjścia, o których wiedzieli wszyscy. Para bocznych prowadziła do dwóch skrzydeł zamku, frontowe, poprzez sieć korytarzy, otwierały się na dziedziniec. Za tronem schowane były natomiast drzwi do komnaty, w której odbywały się narady wojenne. Drisnaira twierdziła uparcie, że tajnymi przejściami można się stamtąd przedostać absolutnie wszędzie, do królewskiej sypialni, na przystań czy nawet wyjść poza granice miasta, a Roth nie miał żadnych powodów, by wątpić w jej słowa. Do dyspozycji gości zostawiono jedynie wschodnie skrzydło, po zachodniej stronie zaś pootwierano szeroko okna, aby wpuścić rześkie, wczesnowiosenne powietrze. Strażnik postanowił na razie wyjść z założenia, że kochankom nie przyszło do głowy, by szukać miłosnego gniazdka poza gościnnymi sypialniami.
Ponieważ Rothowi nie udało się wymyślić, w jaki sposób odnajdzie opasłego kupca i jego najnowszą ofiarę, biegł po prostu od drzwi do drzwi i przysłuchiwał się dobiegającym ze środka dźwiękom. Choć większość brzmiała z grubsza bardzo podobnie, na przemian miał do czynienia z ciszą i przytłumionymi rozmowami, nie tracił nadziei. To, jak głośny potrafił być Nalyath, od dawna stanowiło jeden z ulubionych żartów służby. Na pewno by go nie przeoczył.
Był mentalnie przygotowany na wszelkie możliwe okropieństwa, które mógł usłyszeć zza sypialnianych drzwi, ale zupełnie nie spodziewał się, że ktoś zajdzie go od tyłu.
– Szukasz kogoś?
Podskoczył w miejscu i zerknął przez ramię na drobniutką służącą. W prawej dłoni trzymała wielki dzban z pitnym miodem, a lewą wzięła się pod bok. Patrząc podejrzliwie na strażnika, tupała szybko małą stópką. Pamiętał ją. Często kręciła się przy kuchni, ale była raczej dziewczyną na posyłki, bo kucharki zazwyczaj bardzo szybko nabierały okrągłych kształtów, a ona odznaczała się atletyczną budową kogoś przywykłego do biegania i dźwigania ciężarów. Pospiesznie przywołał w myślach imię dziewczyny.
– Chcę znaleźć Nalyatha – szepnął. – Musisz mi pomóc, Narino.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, zaskoczona trochę faktem, że kłopotał się w ogóle zapamiętywaniem jej imienia. Z jej spojrzenia wyczytał nie tylko ciekawość, ale i głęboką odrazę, wywołaną samą myślą o rubasznym kupcu.
Poddała się, wzdychając przy tym głośno, i odciągnęła go od drzwi.
– Dlaczego? – zapytała. Spod zmarszczonych brwi łypała na Rotha para przenikliwych, jasnych oczu.
– Upatrzył sobie nową zabawkę, a ja nie mogę przestać o tym myśleć. Chcę jej pomóc, zanim zrobi coś głupiego.
– Co one w ogóle w nim widzą? – Narina jęknęła ze zgrozą.
– W nim? Nic – prychnął. – Ale jego sakiewka pewnie kryje coś doprawdy fascynującego.
Służka potrząsnęła głową, jakby nie mogła nadziwić się naiwności kolejnej panienki z dobrego rodu.
– Piętro wyżej. Trzecie drzwi po lewej.
– Dziękuję – szepnął strażnik i już miał pobiec we wskazanym kierunku, gdy dziewczyna chwyciła go za rękaw.
– Zechciałbyś może jeszcze zaspokoić moją ciekawość? – zapytała szeptem. – Wszyscy twierdzą, że jesteś... No wiesz.
– Bo jestem – Roth zaśmiał się, a konsternacja w spojrzeniu służki tylko dodatkowo rozbawiła mężczyznę. – Ale pozwól, że powiem ci coś w sekrecie. – Pochylił się ku niej i wyszeptał: – Kobiet duszonych w głębokim tłuszczu nie lubię jeszcze bardziej.
Śmiech Nariny towarzyszył strażnikowi aż do szczytu schodów. To przerażające, jak szybko plotki, jakoby miał ochotę na księżniczkę, przerodziły się w nieco inne, znacznie bardziej przesiąknięte cynizmem, a czasem również pogardą. Owszem, nie był zainteresowany kobietami. Ale przecież nie oznaczało to, że zupełnie wypierał ze świadomości ich istnienie, a los każdej z nich był mu obojętny. Poza tym, nocy z Nalyathem nie życzyłby nawet największemu wrogowi.
Na palcach podszedł do wskazanych drzwi, za którymi było stanowczo zbyt cicho. Narastające obawy nie przeważyły jednak nad ostrożnością. Przyłożył ucho do dziurki od klucza i zaczął nasłuchiwać.
Ktoś walił pięścią w drewno.
– Pomocy! – rozległ się stłumiony męski okrzyk. – Duszę się!
Roth zamrugał, zupełnie nic z tego nie rozumiejąc. Był przygotowany na ratowanie życia, ale dziewczyny, a nie Nalyatha!
– Nic na to nie poradzę. Najwyraźniej coś się zacięło – odparł zadziwiająco spokojny dziewczęcy głosik. – Nie martw się. Już szukam czegoś, czym będę mogła podważyć drzwi.
– A to pomoże?
– Och tak! Zaufaj mi.
Strażnik nie potrafił już dłużej hamować ciekawości. Najciszej jak tylko potrafił, uchylił drzwi i zajrzał do środka.
Ubrania Nalyatha leżały rozrzucone na podłodze, a pomiędzy nimi siedziała niedoszła ofiara. Zwinnymi palcami rozpruwała ściegi, najwyraźniej szukając jakiejś ukrytej kieszonki. Boczne drzwi zastawiła krzesłem w taki sposób, że klamka zakleszczyła się na oparciu. Wszystko wskazywało na to, że kupiec w pośpiechu rozebrał się i pobiegł wziąć kąpiel. Dziewczyna zapewne obiecała, że zaraz do niego dołączy, ale najwyraźniej znalazła sobie inne zajęcie.
Roth oparł się plecami o ścianę i skrzyżował ramiona. Powoli zaczynał rozumieć, co mieli na myśli koledzy, mówiąc, że im dziewczyna słodsza z zewnątrz, tym bardziej przegniła w środku. Nawet do głowy mu nie przyszło, że mogła być złodziejką. Chociaż z drugiej strony powinien się od razu domyślić, że coś było nie w porządku. Ten idiotyczny upór, z jakim krążyła wokół Nalyatha obudził wprawdzie jego ostrożność, ale przez myśl mu nawet nie przeszło, by podejrzewać coś podobnego.
Co z nią począć? Aresztować czy pozwolić odejść? W sumie taka niegroźna nauczka dobrze by Nalyathowi zrobiła. Ale przecież nie po to Roth szukał dziewczyny, żeby teraz tak po prostu odejść. Nawet jeśli należała do Gildii, przyłapał ją na gorącym uczynku i nic nie stało na przeszkodzie, by ją pojmał. Nie wspominając już o tym, że naprawdę chciał dowiedzieć się, czego złodziejka właściwie szukała. Co goniły drobne palce, gdy przebierała nimi wzdłuż ściegów? Czego wypatrywała wielkimi bladoszarymi oczami?
W końcu odniosła sukces. Delikatne zatrzaski ukryte pomiędzy fałdami materiału ustąpiły z cichym trzaskiem pod naporem zwinnych palców, odsłaniając zawartość sekretnej kieszonki. Dziewczyna uśmiechnęła się tryumfalnie do pojedynczego listu, który szybko schowała w sakiewce schowanej pod suknią.
– Ptaszynko...? – zapytał Nalyath słabnącym głosem.
– Przykro mi, najdroższy – odparła obłudnie zmartwionym tonem. – To chyba przerasta moje możliwości. Pobiegnę po pomoc, dobrze? Zaraz wracam.
Mówiąc to, odwróciła się do wyjścia i jej spojrzenie padło prosto na Rotha. Zdziwienie na twarzy złodziejki błyskawicznie przekształciło się w pełne rezygnacji niezadowolenie. Skrzywiła się, zupełnie jakby z trudem powstrzymała się od nienawistnego syknięcia:
„Ach, to ty".
Wykrzywił usta w złośliwym grymasie, dając złodziejce jasno do zrozumienia, że również nie spodziewał się spotkania w takich okolicznościach. Wyciągnął dłoń i skinął palcem na dziewczynę, jakby ponaglając do wyjaśnień.
Gdyby taka sytuacja miała miejsce w jakimkolwiek innym mieście, Roth zapewne nie czekałby ani chwili, tylko od razu rozprawił się z młodą przestępczynią. A i sama złodziejka prawdopodobnie bardzo krwawo wykorzystałaby ociąganie mężczyzny. Kel było jednak pod tym względem wyjątkowe, nawet jak na Redrę. Zrzeszeni w Gildii złodzieje mieli nadane konkretne prawa i przywileje, więc dopóki przestrzegali pewnych zasad, nie musieli się bać o własne życie.
Główna zasada brzmiała: nie możesz dać się złapać. Nie było w tym w sumie nic dziwnego. Tak przecież działali złodzieje na całym świecie. Konsternację przybyszów z zewnątrz wywoływały jednak kolejne reguły, które poza krajem kłamców i barbarzyńców nie miały najmniejszego sensu.
Jedna z takich zasad brzmiała na przykład: jeśli mimo wszystko zostaniesz złapany – nie uciekaj. Pochwyconego bowiem na gorącym uczynku złodzieja pozbawiano prawej dłoni, natomiast takiego, który próbował uciec przed karą, posyłano prosto na stryczek, bez najmniejszych szans na jakikolwiek proces.
Czasem pojawiali się tacy, którzy i tak decydowali się na ucieczkę. Ci jednak nie mieli już czego szukać w Redrze, bo jeśli jakimś cudem wymknęli się straży, sąd nad nimi był przekazywany Gildii. Roth doskonale pamiętał swoją pierwszą konfrontację z podobnym przypadkiem. On i młodziutka wtedy Dris zostali wezwani, by na własne oczy zobaczyć strażników wnoszących na złotej tacy odciętą głowę przestępcy. Jeden z nich wyciągnął spomiędzy pobladłych ust trupa krótką listę przewin sprowadzającą się wyłącznie do „zabiłem strażnika, który przyłapał mnie na kradzieży, po czym próbowałem uciec z łupem, który nie należał do mnie".
Dziewczyna westchnęła i rozchyliła lekko dekolt sukni, aby pokazać wytatuowany na obojczyku symbol Gildii, sztylet skrzyżowany ze strzałą otoczone pierścieniem. Gdyby go nie miała, Roth mógłby zabić ją na miejscu, niezrzeszeni złodzieje nie zasługiwali bowiem nawet na sąd Gildii. Strażnik zbliżył się nieco, aby ocenić autentyczność tej przepustki do wolności i z dziwną ulgą stwierdził, że jest bez zarzutów.
– Chcesz go dokładnie zbadać? – szepnęła bezczelnie dziewczyna, błędnie odczytując zamyślone spojrzenie mężczyzny utkwione w tatuażu.
– Teraz list – syknął Roth, zupełnie ignorując zaczepkę.
Z ociąganiem wręczyła strażnikowi swoją zdobycz. Nie bardzo miała wybór. Technicznie rzecz biorąc, nie zdołała doprowadzić kradzieży do końca, zatem łup nie należał ani do niej, ani do Gildii, więc Roth miał pełne prawo zabrać list i zabezpieczyć jako dowód, który pozwoli stwierdzić, czy przestępczyni działała samowolnie, czy przyjęła zlecenie od któregoś ze swoich przełożonych, czy podobne zlecenie w ogóle mogło zostać przyjęte. Roth miał nadzieję, że Dris oszczędzi mu brania udziału w dochodzeniu. Ciekawość ciekawością, ale konflikty z Gildią potrafiły być obrzydliwie męczące.
Szybko schował arkusz delikatnego pergaminu za połę munduru i wyciągnął z kieszeni cienki, ale bardzo mocny sznur. Obrócił dziewczynę plecami do siebie, związał jej nadgarstki i, trzymając oszustkę za ramię, zaczął zmierzać w kierunku wyjścia.
– Ptaszynko...? – załkał ponownie kupiec.
Roth przewrócił wymownie oczami i w przypływie nagłego miłosierdzia odstawił na bok blokujące klamkę krzesło, nie pofatygował się jednak, by otworzyć drzwi. Bez słowa opuścili sypialnię, z której wciąż dobiegało szlochanie Nalyatha, przerywane co chwilę wołaniem o pomoc.
– Ciekawe, kiedy uda mu się wyjść – westchnął strażnik z politowaniem.
– Pewnie nieprędko. Gdy zbyt długo przebywa w małych pomieszczeniach dostaje napadów paniki, a w takim stanie myślenie zapewne przychodzi mu z trudnością.
– W takim razie w ogóle nie powinien był opuszczać sali tronowej, bo z jego tuszą każde pomieszczenie robi się zbyt małe.
Dziewczyna zaśmiała się cicho, a i on nie pogardził tą okazją do rozładowania napięcia. Wiedział doskonale, że bez względu na to, jak piękne miała oczy i jak cudownie potrafiła spojrzeć nimi spod zasłony gęstych rzęs, nie wolno mu ani na chwilę tracić czujności. Już raz tego wieczora wyszedł na głupca i wolał sobie oszczędzić kolejnych takich sukcesów.
Byli już w połowie drogi do lochów, gdy zaczęto bić w bębny na alarm. Lekko pijani strażnicy trzeźwieli błyskawicznie i zajmowali z góry wyznaczone pozycje. Wielu mijało Rotha i złodziejkę, biegnąc w przeciwnym kierunku. Na rzucane w pośpiechu pytające spojrzenia skonsternowany strażnik kręcił tylko głową, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma pojęcia, co się stało. W pierwszej chwili pomyślał, że ktoś znalazł Nalyatha, potem jednak doszedł do wniosku, że musiało chodzić o coś znacznie poważniejszego, niż napad paniki jakiegoś kupca.
– Jesteś pewien, że nie powinieneś sprawdzić, co się tam dzieje?
Oszustka uśmiechnęła się słodko. Musiała zauważyć, jak Roth z niepokojem oglądał się za siebie. Oczywiście, że chciał. Więcej nawet – czuł, że powinien być w tej chwili u boku Drisnairy. Chronić ją. Wspierać. Na szczęście brawura nigdy nie była mocną stroną strażnika, a poczucie obowiązku kazało zająć się sprawą pewnej zuchwałej kradzieży.
– Na pewno poradzą sobie beze mnie – zauważył nieco oschle. – Poza tym, ktoś przecież musi odstawić cię do celi, prawda?
– Daj spokój – żachnęła się oszustka. – Przywiąż mnie gdzieś, a ja sama się popilnuję. Co ty na to?
– Wiesz, jakoś niespecjalnie podoba mi się ten pomysł. – Roth ledwie powstrzymał się przed głośnym parsknięciem. Śmiech zdecydowanie nie był na miejscu w sytuacji, gdy wciąż bębniono na alarm. – Oczywiście doceniam zarówno twoją inicjatywę, jak i dobre chęci, ale mam niejasne przeczucie, że możesz próbować mnie oszukać.
– Ja i oszustwa? Skąd taki pomysł?
– Więc wyszłaś z założenia, że na ciebie nie doniosę? Aż tak życie ci niemiłe?
– Cóż, myślałam, że jesteśmy już przyjaciółmi i zachowasz tę nieszczęsną wpadkę tylko dla siebie.
– A co z listem? Chciałaś ukraść go jeszcze raz?
– Być może.
Roth zaśmiał się cicho. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że gdyby nie fakt, iż była złodziejką, zrobiłby absolutnie wszystko, by zostali przyjaciółmi. Miała w sobie siłę i spokój, które zawsze tak bardzo cenił w Drisnairze. Może właśnie dlatego czuł wyrzuty sumienia, gdy zamykał za dziewczyną grube kraty więziennej celi. Wydawała się taka drobna i delikatna, gdy skuliła się niepewnie pod ścianą, obejmując ramionami kolana.
Niestety, jej los był już przesądzony. Jedyne, co mógł zrobić, to upewnić się, że straci dłoń a nie życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top