Pod osłoną nocy I
Navil nie miał Welii za złe tego, że nie zdołała znaleźć mu żadnej pracy. Przeciwnie – czuł ulgę, bo dzięki temu będzie mu dane spędzić jeszcze kilka dni w cudownej sielance. Szybko pozbył się również wyrzutów, jakoby jego obecność stanowiła dla karczmarza jakiś kłopot. Gdy zszedł do głównej sali okazało się, że dodatkowa para rąk do pracy zawsze była w cenie. Zwłaszcza taka na tyle silna, aby pokazać bardziej podpitym i awanturującym się gościom którędy do drzwi.
Nie chciał też nadmiernie zwracać na siebie uwagi, a zbyt rozpaczliwe próby opuszczenia Kel z pewnością przyciągnęłyby strażników. Z jakiegoś powodu, którego Navil bał się domyślać, bo niewątpliwie wiązał się mniej lub bardziej bezpośrednio z zadaniem, które sprowadziło go do stolicy Redry, bramy miasta otwierane były tylko dla nielicznych, co znacznie komplikowało wszystkie plany ucieczki.
Tuląc ciepłe ciało dziewczyny, zastanawiał się, czy nie popełnił błędu przy wyborze życiowej drogi. Jako skrytobójca jedynie przelotnie mógł cieszyć się spokojem. Zapomnieć mógł również o założeniu rodziny. Przywiązanie się do kogokolwiek oznaczało zbyt wielkie ryzyko i dawałoby jego dowódcom dodatkowe źródło władzy nad wystarczająco już zniewolonym Navilem. Gdyby natomiast prowadził jakąś małą karczmę...
Welia poruszyła się w jego ramionach i wymruczała coś przez sen, zupełnie jakby zgadzała się z przemyśleniami kochanka. Skrytobójca zaśmiał się smutno, po czym musnął ustami ramię dziewczyny. Takie gdybanie nie miało żadnego sensu, nic i tak nie mógł już zmienić. Skarcił się w myślach za marnowanie nocy na bzdury. Świt zbliżał się nieubłaganie i jeśli Navil chciał zgodnie z obietnicą rano stawić się w karczmie, powinien już dawno spać.
Z jakiegoś powodu nie mógł jednak nawet zmrużyć oka. Skatowany wieloletnią praktyką instynkt dawał o sobie znać i zmuszał Navila do zachowania czujności. Czyżby ktoś odnalazł jego kuszę i domyślił się, że w Kel przebywał wysłannik Czarnej Dłoni? Nie, niemożliwe. Na pewno nie tak szybko. Cholera! Powinien był wrócić po tę przeklętą kuszę! Bał się jednak kręcić w miejscu, z którego oddał strzał. Nie miał przecież pewności, czy ktoś go tam nie zauważył. Nienawidził, gdy przychodziło mu wybierać pomiędzy pomysłem złym i jeszcze gorszym.
Nagle coś z ogromną siłą uderzyło w dach. Welia krzyknęła z przerażenia i usiadła gwałtownie, rozglądając się dookoła nieprzytomnie.
– Co to było? – spytała szeptem.
Navil przytknął palec do ust, każąc jej milczeć, i wyskoczył z łóżka. Księżyc świecił jasno, ale nawet jego mglisty blask nie niósł żadnej pociechy. Zabójca bardzo powoli podszedł do swoich rzeczy, aby dobyć miecza. Słyszał, jak deski nad jego głową jęczą w cichym sprzeciwie przed czyimś ciężarem. Gestem dał Welii znak, by nie wstawała. Z bronią w ręku ruszył w stronę okna.
Nie przeszedł nawet połowy drogi, gdy sufit spadł mu na głowę. Pomiędzy unoszącym się gęsto w powietrzu pyłem dało się dostrzec dziwnie zniekształconą ludzką sylwetkę.
Welia zaczęła rozpaczliwie krzyczeć, co zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Ktokolwiek wpadł do sypialni, bez trudu zlokalizował źródło wrzasku i ruszył w jego stronę.
Gdyby Navil był zacnym rycerzem z pewnością postąpiłby zupełnie inaczej. Nawet gdyby był jedynie karczmarzem, zapewne obudziłoby się w nim więcej heroizmu czy zwykłego poczucia obowiązku wobec kochanki. Był jednak tylko skrytobójcą, nauczonym jak najszybciej wykonać zadanie i dbać przy tym wyłącznie o własny tyłek.
Zasłaniając ramionami głowę, rzucił się przez okno. Cienkie szkło z trzaskiem ustąpiło pod jego naporem i po chwili był już na ulicy.
Krzyk Welii urwał się równie gwałtownie, co zaczął. Słodka, kochana Welia! Nie skąpiła mu czułości, chętnie użyczała miękkich ust do pieszczot, dbała o jego posiłki, szukała nowej pracy, a w końcu nawet kupiła Navilowi kilka dodatkowych chwil na ucieczkę.
Jedyne, co mógł zrobić, by jej ofiara nie poszła na marne, to biec ile sił w nogach.
Ulica świeciła pustką, co uniemożliwiało zabójcy rozpłynięcie się w tłumie. Mógł jednak dzięki temu swobodnie korzystać ze wszystkich umiejętności bez obawy, że zwróci na siebie uwagę nieprzychylnych oczu.
Magiczne runy, wypalone wiele lat temu na jego ciele, zapiekły boleśnie, gdy zaczerpnął z ukrytej w nich mocy. Nie czekał na przypływ nadludzkich sił. Po prostu zaczął biec. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego przeciwnik nie przybył po zwykłą karczemną dziewkę. Navil biegł więc najszybciej, jak tylko mógł. Każda stracona na rozmyślania sekunda mogła kosztować skrytobójcę życie. Przyspieszył.
Zza pleców dobiegł go gniewny warkot. Zupełnie jakby ścigający więcej miał w sobie ze zwierzęcia niż z człowieka.
Navil nie dał się namówić ciekawości na zerknięcie przez ramię. Słyszał historie o redrańskiej czarnej magii. Owszem, mówiono, że była od dawna zakazana, ale skąd mógł mieć pewność, że tak właśnie było? Czyżby przyszło mu stawić czoła rozwścieczonemu tworowi szalonego czarnoksiężnika? Niech to wszystko szlag! Przecież nawet dowódcy Czarnej Dłoni zarzekali się, że magia w Redrze od lat nie była praktykowana. Czyżby dali się oszukać? A może kłamali?
Nie, nie mógł mieć do czynienia z człowiekiem. Z pomocą runów Navil mógł biec znacznie szybciej niż zwykły śmiertelnik, a mimo to...
Cholera! Niemal czuł oddech potwora na karku. Słyszał huk, towarzyszący każdemu jego susowi. Zwykła ucieczka to zdecydowanie za mało, tym razem musiał się bardziej postarać, aby przeżyć.
Nie zwalniając ani na moment, Navil skręcił gwałtownie w boczną uliczkę, czego ścigający go stwór zupełnie się nie spodziewał. Napastnik nie zdołał w porę wyhamować i z łoskotem przetoczył się po kamiennej drodze. Korzystając z każdej dodatkowej sekundy, morderca dopadł szerokiego parapetu najbliższego budynku i dzięki kilku wprawnym podciągnięciom trafił aż na dach. Zupełnie jakby u stóp wyrosły mu skrzydła – Navil przemykał pomiędzy wysokimi kominami i przeskakiwał z dachu na dach. Poza wściekłym skowytem potwora wychwycił znacznie bardziej obiecujące nawoływania zaalarmowanych hałasami strażników.
Rozpaczliwie liczył na to, że bełty pomkną ku rozjuszonemu monstrum, a dopiero potem ktoś przypomni sobie o uciekającym przed nim mężczyźnie.
Dojrzał wymarzony cel i omal nie zaśmiał się ze szczęścia. Tak, jeśli zdoła dopaść bramy miasta i ściągnąć tam przedziwne monstrum, strażnicy będą mieli wystarczająco zajęte ręce, by nie zwrócić uwagi na jednego uciekiniera.
Stwór jakby odgadł plan Navila, bo ryknął jeszcze donośniej i również wspiął się po ścianie najbliższego domu. Zaraz potem wydał z siebie odgłos, który niepokojąco przypominał złowieszczy śmiech. Najwidoczniej sam widok ofiary wystarczył, żeby na nowo obudzić w nim żądzę mordu.
Wibrujący świst przeciął nocne powietrze. Nareszcie! Pierwsze kusze poszły w ruch. Zaraz potem ktoś zaczął bić w bęben na alarm. Na murze zaroiło się od zapalonych pochodni. Dowódca strażników zaczął wydawać rozkazy nieznającym sprzeciwu głosem.
Navil odetchnął głęboko. Nie zostało zbyt wiele czasu, aby mógł przygotować się do odegrania przekonująco swojej roli, ale to go nie zniechęciło. Doskoczył do gargulca zdobiącego róg najbliższego domu i zwinnie ześlizgnął się po jego łapach na ziemię. Udając silną zadyszkę dobiegł do bramy, krzycząc rozpaczliwie:
– Ratunku...! Potwór!
Stwór przybył w samą porę, by zmierzyć się z pierwszą salwą bełtów. Dopiero wtedy Navil zdobył się na to, by spojrzeć na swojego przeciwnika. Z wrażenia aż zabrakło mu słów. Monstrum kiedyś niewątpliwie było kobietą, a teraz... Teraz niewiele pozostało w nim z człowieka. Porośniętą jasnymi włosami głowę zwieńczoną miało koroną z rogów, a jego ciało zamiast skóry pokrywały drobne czarne łuski. Długimi pazurami łapało pędzące ku niemu bełty i łamało je z taką łatwością, jakby to były zwykłe wykałaczki. Skrytobójca z przerażeniem patrzył na strażników, którzy dobywszy mieczy, rzucili się do walki z potworem.
Nie mieli żadnych szans. Ostre sierpy pazurów odnajdywały ich szyje z zabójczą precyzją. Nim jakikolwiek miecz zdołał choć musnąć łuski stwora, wszyscy strażnicy leżeli już bezbronni lub martwi.
Na tym jednak nie kończyły się umiejętności dziwnego stworzenia. Z jego gardła bowiem, zamiast bezładnych ryków zaczęły wydobywać się chrapliwe słowa.
– Kto...?! – zawył bezsprzecznie kobiecym głosem. – Kto cię wysłał?!
Navil patrzył prosto w ziejące chłodem oczy potwora, nic z tego nie rozumiejąc. Kto wysłał kogo? Czyżby chodziło o zlecenie, które dostał Navil? Ale przecież...
– Nie pamiętam – wymamrotał, drżąc z przerażenia. Czy gdyby znał odpowiedź, mogłaby ona uratować życie zabójcy? Zaklął pod nosem. – Nie pamiętam!
Strażnicy na murach zdołali otrząsnąć się z szoku i ponownie naładować kusze. Kolejna salwa pomknęła w stronę bestii i znów żaden z grotów nie dosięgnął celu. Stwór poruszał się zbyt zwinnie; jakimś cudem był w stanie wyminąć lub odtrącić wszystkie pociski. Jednym potężnym susem doskoczył do Navila, który nie miał już gdzie uciec. Plecy skrytobójcy opierały się o mocną drewnianą bramę.
To koniec pościgu. Nic nie zmieniła śmierć biednej Welii. Na nic zdało się również doprowadzenie monstrum pod same nosy strażników. Ale czy Navil mógł przewidzieć, że goniącej go bestii nie dało się tak po prostu zatrzymać? Poczuł jak łzy tryskają mu z oczu, a śluz z nosa skapuje na brodę. Nie chciał umierać. Przede wszystkim cholernie nie chciał umierać. To właśnie paniczny strach przez śmiercią pchnął go kiedyś prosto w szeroko rozwarte palce Czarnej Dłoni. Wiedział, że kiedyś przyjdzie mu pożegnać się z życiem, ale nigdy nie przypuszczał, że zginie przez coś, co wyglądało bardziej na twór prosto z koszmaru niż prawdziwa istota.
Potężne szpony wbiły się w bramę po obu stronach głowy mężczyzny. Poczuł na twarzy ciepły oddech potwora. Zabawne, spodziewał się nieziemskiego odoru, ale zapach był zdecydowanie cudownie kobiecy, niemal kuszący, przesycony dzikim erotyzmem. Gdyby biedna Welia wiedziała co właśnie pomyślał...
– Kto cię wysłał? – wysyczało monstrum, z bliska znacznie mniej przerażające, pomimo dwóch rzędów ostrych kłów wystających spomiędzy czarnych warg.
– Nie wiem – wyznał szczerze. – Ukryli przede mną wszystko. Nic nie wiem.
– Kto wydaje rozkazy? – Potwór pytał dalej, zupełnie jakby nie chciał przyjąć do wiadomości, że Navil naprawdę nic nie wiedział.
– Król Nilahandral, Syn Słońca – odpowiedział machinalnie. – Jesteśmy jego Czarną Dłonią. Sięgamy po jego wrogów, gdy...
– Nie!
– Nikt inny nie ma prawa nam rozkazywać! – Kłócenie się z potworem może i nie należało do najlepszych pomysłów, ale z drugiej strony, gdyby stwór chciał tylko zabić Navila, zrobiłby to już dawno. – Nikt inny, przysięgam!
– Ojciec nigdy nie zabije swojego syna!
Zabójca zachwiał się. Pociemniało mu przed oczami. Nie wiedział, co było tego przyczyną – czy presja spojrzenia bestii, czy też sens ukryty za jej słowami. Cokolwiek to było, uderzyło w Navila z wystarczającą siłą, aby zarysować magiczny klosz, skrywający jego wspomnienia. Drobna rysa zaczęła się rozrastać w gęstą pajęczynę. Zaklęcia wciąż doskonale spełniały swoje zadanie, ale ich moc słabła, dzięki czemu mężczyzna wyłowił jedną myśl, która pomogła mu zrozumieć pretensje potwora.
– Książę Caseniel... Nie, to nie możliwe!
W chwili, gdy to powiedział, znał już jednak prawdę. Odebrał życie Casenielowi. To właśnie młodziutki książę padł jego ofiarą. Ale dlaczego? Król przecież kochał wszystkie swoje dzieci i nigdy im źle nie życzył. Przeciwnie, pysznił się, że los obdarzył go tak szczodrze silnymi dziedzicami, że krew jego przodków nigdy nie przestanie płynąć przez Samotne Wybrzeże.
– Kto mógł chcieć jego śmieci? – zapytał Navil, bardziej siebie samego niż potwora.
Stwór roześmiał się, co wyglądało co najmniej makabrycznie.
– Nie! – ryknął przez zaciśnięte kły. – Nie, nie, nie! Kto chciał wojny?
Ostre szpony zacisnęły się mocniej na bramie. Stare drewno zatrzeszczało z pretensją pod naporem łap potwora, a po kilku gwałtowniejszych szarpnięciach w końcu ustąpiło. Wrota rozwarły się powoli, a monstrum opadło na ziemię.
– Kto?! – ryknęło ponownie. – Powiedz! Powiedz mi kto!
Navilowi znów pociemniało przed oczami. Jego umysł próbował sprzeciwić się mocy kolejnego czaru. Rana po zerwanej runie, broniącej dostępu do wspomnień, paliła żywym ogniem, to cierpienie mógł jednak wytrzymać. Nie dało się tego powiedzieć o naglącym żądaniu wwiercającym się w jego myśli. Zawył z bólu i poddał się. Nikt nie byłby w stanie długo stawiać oporu takiej potędze.
– Znajdę ich – sapnął, nieświadomie przekraczając granice Kel. – Znajdę, przyrzekam!
– Znajdź albo ja znajdę ciebie.
Navil nie wątpił w szczerość tej obietnicy. Odwrócił się i pobiegł ile sił w nogach, ciesząc się, że runy dodające mu sił wciąż działały. Pod osłoną nocy opuścił w końcu stolicę Redry, robiąc przy okazji znacznie więcej zamieszania, niż to było warte.
Ale nie było tego złego. Dzięki pomocy potwora przynajmniej nie musiał się martwić o strażników. Ci, którzy przeżyli starcie, oszołomieni niespodziewanym atakiem wciąż stali na murach i mierzyli z kusz do bestii mogącej bez mrugnięcia okiem zabić każdego, kto odważyłby się stanąć jej na drodze.
Rzeczywiście – wystarczyło sprowadzić pościg pod bramę, a żaden ze strażników nie zwrócił uwagi na jednego uciekiniera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top