W blasku dnia VIII

Czas dłużył się niemiłosiernie. To nie ciasna cela i brak wygód czyniły więzienie tak podłym miejscem, tylko chwile, ciągnące się w nieskończoność, niemożliwe do zliczenia. A nie siedział przecież za kratami dłużej niż kilka godzin i miał nawet kogoś, z kim mógł rozmawiać.

Problem polegał na tym, że Arrin nie potrafił. Nie miał już siły na bezsensowne docinki. Jeszcze przez chwilę po zatrzaśnięciu krat liczył na akt miłosierdzia ze strony strażnika, ale szybko stracił wszelką nadzieję. Mężczyzna, który wcześniej wydał mu się tak naiwny i nieostrożny, teraz nie spuszczał z niego oka, a dłoń ostrzegawczo zaciskał na rękojeści obnażonego miecza. Niech to zaraza! Przecież złodziej doskonale wiedział, że powinien uważać. Na tym przecież w gruncie rzeczy polegała jego praca. Niestety, najwyraźniej Nalyath okłamał go, mówiąc, że zamyka drzwi na klucz. Jakim innym sposobem strażnik wkradłby się do sypialni równie cicho? Nie mógł przecież mieć zapasowego klucza, ani tym bardziej wprawy w używaniu wytrychów.

Złodziej odetchnął głęboko i ukrył twarz w dłoniach.

Pozostawało mu tylko zastanawianie się, kiedy księżniczka znajdzie chwilę, aby ściąć mu prawą dłoń. Zgodnie z prawem kara musiała zostać wymierzona przez pana domu, w którym dokonano zbrodni, w obecności przedstawiciela panującego władcy. Chłopiec zakpił w duchu, że spotkało go ogromne szczęście, bo w tym przypadku to jedna i ta sama osoba. Szkoda tylko, że w tej chwili osoba ta była koszmarnie zajęta, wnioskując z odgłosów dobiegających z góry.

Opuścił ręce i pusty wzrok utkwił w lekko drżących palcach. Właściwie to nie miał pojęcia, czy wolał jak najszybciej mieć wszystko za sobą, czy też jak najbardziej odwlec wyrok. Złodziej bez ręki nie nadawał się do niczego. Nie dlatego, że miał jedną dłoń mniej. Chodziło o wiarę we własne możliwości. Skoro raz dał się złapać – skąd wiadomo, że znów nie popełni jakiegoś błędu? Na przykład zapomni sprawdzić drzwi czy zignoruje pewnego namolnego strażnika.

Marag na pewno się wścieknie.

Do lochów, bezszelestnie niczym mysz, zszedł sługa z tacą pełną jedzenia oraz kuflem złocistego miodu.

– Jaśniepani cię wzywa – szepnął, nie dość cicho jednak, aby Arrin go nie usłyszał.

– Przekaż jej, że zaraz przyjdę.

Kim on był, że mógł sobie na coś podobnego pozwolić?

Służący dygnął w odpowiedzi i wyszedł. Zapach ciepłych kiełbasek, jagnięciny z żurawiną i świeżego pieczywa uświadomił Arrinowi, że od bardzo dawna nie miał nic w ustach. Przez to całe uwodzenie Nalyatha zupełnie zapomniał, że nadarzała mu się niepowtarzalna okazja skosztowania pałacowych przysmaków. Zaburczało mu w brzuchu, na co strażnik zaśmiał się z politowaniem. Złodziej łypnął na niego niechętnie, aby powiedzieć coś, co ani trochę nie pasowało do jego przebrania, ale nie zdołał nawet otworzyć ust.

Z rosnącą konsternacją obserwował, jak strażnik kładzie tacę przy samych kratach i puszcza chłopcu oko.

– Tylko zostaw mi trochę, dobrze? – zapytał z taką miną, jakby miał ochotę zmierzwić Arrinowi włosy lub ewentualnie wytarmosić za policzki. – I postaraj się przez przypadek nie uciec – rzucił jeszcze przez ramię, po czym wybiegł.

Dlaczego to robił? Dlaczego zachowywał się tak uprzejmie? Przecież Arrin był tylko złodziejem przyłapanym na kradzieży. Zasługiwał wyłącznie na pogardę. Cholera, nawet nie był kobietą. Strażnik wprawdzie nie mógł wiedzieć o tym ostatnim, ale czy chłopiec aż tak przekonująco odgrywał swoją rolę? Nie, oczywiście, że nie. Od początku wiedział, że się do niej nie nadaje. Gdyby nie fakt, że zlecenie pojawiło się nagle i wszystkie dziewczyny z Gildii zdążyły już pójść do pracy, na pewno by go nie dostał.

Nie, nie, nie. Nic nie zmieniało faktu, że Arrin był wyłącznie złodziejem czekającym na wyrok.

Zamknął oczy i zaklął pod nosem. Po raz pierwszy poczuł wyrzuty sumienia. Walczył z nimi zaciekle, ale bezinteresowna uprzejmość strażnika nie dawała o sobie zapomnieć. Owszem, mógł tylko udawać sympatycznego, jak w tym idiotycznym zagraniu z dobrym i złym strażnikiem. Ale zawsze lepsza taka uprzejmość niż żadna. W końcu Arrin poddał się i sięgnął po kiełbaskę, obiecując jednocześnie w myślach, że pod żadnym pozorem nie ucieszy się z powrotu piegusa.

Wyrzuty sumienia? Jeszcze czego! Powinien być wściekły! Przecież gdyby nie ten głupiec i jego absurdalne współczucie wszystko poszłoby zgodnie z planem. Arrin zabrałby list, uwolnił Nalyatha, a potem zmył się, zanim ktokolwiek zdołałby domyślić się, że coś było nie tak.

Niestety, im więcej jedzenia ubywało z tacy, tym bardziej Arrin uświadamiał sobie, że miał mnóstwo szczęścia, zwracając uwagę tego konkretnego strażnika. Kto wie, gdzie chłopiec byłby teraz, gdyby zainteresował się nim ktokolwiek inny. Najprawdopodobniej straciłby rękę, jeszcze zanim zdążyłby pokazać tatuaż Gildii. Prawo prawem, ale nie każdy strażnik dochodził do wniosku, że warto zawracać głowę samej następczyni tronu jakimś podrzędnym złodziejaszkiem.

„Do cholery jasnej!" – ryknął gniewnie w myślach, wymierzając sobie mentalny policzek. To nie tak! To wszystko nie miało być tak! Dlaczego w ogóle zakładał, że zostałby złapany? Gdyby ten miłosierny kretyn nie zwrócił na Arrina uwagi, chłopiec byłby już zapewne w domu i jadł kolację. Owszem, w najlepszym razie dostałby tylko pajdę wczorajszego chleba, uwędzone na wiór udko kurczaka i gotowane jajko. I to tylko pod warunkiem, że zdążyłby ustawić się w kolejce.

Co z tego, że po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna miał nie pójść spać głodny, skoro zasypiał w zimnej i wilgotnej celi? I to z perspektywą utraty zarówno dłoni, jak i jedynego źródła utrzymania?

Z jednej strony wcale nie musiałby marznąć za kratami, gdyby nie ten przebrzydły piegus, z drugiej – nikt nie miał obowiązku karmić go smakołykami, wyniesionymi z królewskiego stołu, zabawiać rozmową, ani nawet traktować z jakąkolwiek uprzejmością. Podsumowując wszystkie jasne i ciemne strony, doszedł do wniosku, że mógł skończyć znacznie gorzej. Dlatego właśnie gdy strażnik wrócił, Arrin postanowił poddać się dziwnemu kaprysowi i tym razem być przynajmniej odrobinę uczciwym.

– Posłuchaj, to nie... – zaczął niepewnie.

– Wiem, że ukradłaś mi pierścień. – Mężczyzna, choć śmiertelnie blady i wyraźnie czymś zmartwiony, wciąż się uśmiechał. Usiadł na ziemi po drugiej stronie kraty, chwycił za ociekający tłuszczem i żurawinowym syropem kawałek jagnięciny, wepchnął sobie do ust na raz i przełknąwszy z trudem, kontynuował: – Myślałem, że go zgubiłem, ale jak tylko zobaczyłem cię wtedy w sypialni z Nalyathem, wiedziałem co się z nim stało. Czy nie uważasz, że wspólna kolacja to doskonała okazja, by mi go zwrócić?

Kąciki ust Arrina mimowolnie powędrowały ku górze. To nie chłopiec ponosił winę za to, że zabawa cudzym kosztem sprawiała mu aż tyle przyjemności. Po prostu strażnik okazał się wymarzoną ofiarą. Sięgnął posłusznie do kieszeni i wyciągnął garść pełną drobiazgów, które zdołał ukraść tego wieczora. Spomiędzy broszek, monet, ozdobnych guzików, kolczyków ze szlachetnymi kamieniami i szpilek z perłami wyłowił pierścionek, po czym podał go strażnikowi z niewinną miną.

Mężczyzna nie wściekł się. Spokojnie odebrał swoją własność, a potem sprawdził mundur w poszukiwaniu miejsc po wyrwanych guzikach. Nawet znalazłszy oba – wciąż nie był ani trochę zirytowany.

– Jesteś niemożliwa – prychnął tylko, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Na co masz ochotę?

– Może na jeszcze jedną kiełbaskę? – zaproponował Arrin i zatrzepotał rzęsami. Zamierzał po raz kolejny zakpić ze strażnika, który swoim szarmanckim zachowaniem aż się o to prosił. – Wyglądają na naprawdę wyśmienite.

Piegus nawet nie mrugnął okiem. Uniósł tylko odrobinę prawą brew i uśmiechnął się krzywo, po czym podał chłopcu wymarzony kąsek.

– Taka może być?

Niech to szlag. Facet miał ze sobą jakiś problem, czy co?

Arrin wgryzł się w kiełbasę tak gwałtownie, że ciepły tłuszcz pociekł mu po brodzie prosto na sukienkę. Nie potrafił się tym przejąć; trudno, najwyżej Marag dostanie jeszcze jeden powód, by się powściekać. Zdecydowanie bardziej wolał myśleć o minie strażnika, gdy w końcu pozna mroczny sekret swojej „ukochanej". Będzie rozczarowany czy może wpadnie w furię?

Strażnik najwyraźniej zupełnie nie zdawał sobie sprawy, co właśnie działo się w głowie więźnia. Pociągnął potężny łyk miodu, po czym przytknął kufel do kraty.

– Chcesz popić?

Pewnie, że chciał! Złodziej chwycił szklane naczynie i łapczywie przytknął do ust. Jeszcze nigdy nie jadł podobnych pyszności. Zazwyczaj też nie miał do dyspozycji aż takich ilości. Przydziały w Gildii były sprawiedliwe, ale i skąpe. Dzieci, starcy i kobiety w ciąży dostawali więcej niż inni, a Arrin niestety nie zaliczał się do żadnej z uprzywilejowanych grup. Nawet przyjaźń z królem złodziei nie mogła mu pomóc, bo i sam Marag nigdy nie nigdy brał więcej, niż mu się należało.

Dlatego chłopiec cierpliwie znosił cichy śmiech strażnika i sumiennie opróżnił najpierw tacę, a potem kufel. Piegus najwyraźniej nie był specjalnie głodny, a Arrin już nigdy mógł nie mieć podobnej okazji, by napchać się do syta.

Nabrał właśnie w usta potężny łyk miodu, gdy jego spojrzenie sięgnęło ponad ramieniem strażnika. Omal się nie zachłysnął. Przełykając z trudem, wskazał palcem na czającą się przy wejściu postać.

– Widzę, że dobrze się bawisz, Rothy – zaśmiała się smutno blada, jasnowłosa dziewczyna, wchodząc w krąg światła rzucany przez płomienie pochodni.

Strażnik aż podskoczył i spojrzał z niedowierzaniem na niespodziewanego gościa. Arrin nie mógł się pozbyć wrażenia, że gdzieś już widział tę młodą kobietę. Tylko gdzie? Odpowiedź dostał, gdy piegowaty rycerz w lśniącej zbroi zerwał się i dygnął przed dziewczyną, wyrzucając z siebie jednocześnie:

– Drisnairo, powinnaś odpocząć zamiast przejmować się tą nic nie znaczącą kradzieżą.

Chwila moment... Drisnaira? Do cholery jasnej – księżniczka! Chłopiec odskoczył od krat i skłonił nisko, przyciskając czoło do chłodnej posadzki. W prostym, podobnym do munduru stroju i z włosami zaplecionymi w zwykły warkocz nie przypominała już majestatycznej następczyni tronu, którą złodziej widział na balu. Dlaczego przyszła tak szybko? Czyżby uporała się już z tym, co wywołało alarm? Minęło wprawdzie kilka godzin od jego ogłoszenia, ale nawet z więziennej celi wydawało się to wystarczająco naglące, aby księżniczka nie musiała się tak szybko zajmować jego sprawą. Nie żeby Arrin się nie cieszył. Pewnie – im szybciej, tym lepiej. Ale dlaczego akurat teraz, gdy jadł najpyszniejszy posiłek w swoim życiu?

– Rothy, błagam cię, przestań się wygłupiać – jęknęła i rzuciła się mężczyźnie w ramiona. Z westchnieniem ulgi zmierzwiła mu włosy. Drżała lekko, ale zauważalnie, najwyraźniej bardzo czymś wzburzona.

– Hej, Dris... wszystko w porządku? – zapytał piegus łagodnie, jakby miał do czynienia z dzieckiem. Po raz kolejny złodziej zaczął zastanawiać się, kim właściwie był strażnik. Bezczelne zachowanie wobec wysoko urodzonej damy to jedno, ale wymyślanie zdrobnień dla następczyni tronu dobitnie potwierdzało, że nie był pierwszym lepszym strażnikiem.

– Nic nie jest w porządku – warknęła księżniczka. – Zupełnie nic.

Arrin zdał sobie właśnie sprawę, że wpakował się w niezłe bagno. Jego ulubiony strażnik znał się osobiście z księżniczką i teraz pewnie razem połączą jakoś nic nieznaczącą kradzież z politycznym kryzysem, który zupełnie przypadkowo wybuchł dokładnie w tym samym momencie, w którym złodziej poległ przy najbardziej haniebnym zleceniu, jakie kiedykolwiek trafiło w jego ręce. Po prostu pięknie. Mógł już zacząć rozgrzewać szyję przed ścięciem.

– To jest ta złodziejka? – spytała z irytacją księżniczka Drisnaira, gdy w końcu wypuściła z objęć przyjaciela. Nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do Arrina, który przeklinał w myślach swój marny los: – Czy ja czasem nie widziałam cię na balu?

– Bardzo możliwe, pani – odpowiedział chłopak jak najuprzejmiej ze wzrokiem wciąż utkwionym w posadzce, ukradkiem tylko zerkając, aby upewnić się, jak złe było jego położenie. – Cały wieczór tańczyłem z Nalyathem. Dostałem zadanie z Gildii, aby wykraść mu pewien list.

– Więc rzeczywiście jesteś z Gildii? – zapyta księżniczka.

– Jesteś mężczyzną? – zawtórował jej strażnik.

Arrin uśmiechnął się mimowolnie. Ta zaskoczona mina była doprawdy najlepszą nagrodą, jaką mógł dostać za noszenie sukienki oraz jedyną możliwą zemstą na piegusie, który tak paskudnie pokrzyżował mu plany. Wprawdzie coś w spojrzeniu strażnika obudziło czujność chłopca, podobnie jak cień podejrzanie złośliwego uśmieszku, który przemknął przez usta księżniczki, ale teraz nie zamierzał się tym przejmować. Wsunął palce we włosy i jednym wprawnym ruchem pozbył się peruki.

– Czy mógłbym dostać jakieś normalne ubranie? – zapytał niewinnie, rozkoszując się tym nieco dziecinnym tryumfem. Niemal słyszał dźwięk łamanego serca i czuł się z tym wprost cudownie. – Suknia zupełnie przemokła mi od wilgoci i zrobiła się koszmarnie ciężka.

– Roth, przynieś mu coś na zmianę. – Uśmiech Drisnairy pozostawał nieprzenikniony.

Strażnik wybiegł z lochu, aż się za nim kurzyło. Złodziej nie mógł sobie darować złośliwego chichotu i dopiero znaczące spojrzenie księżniczki pomogło mu się opanować. Może rzeczywiście powinien był odpuścić strażnikowi? W końcu właśnie zadrwił z przyjaciela przyszłej królowej, a zarazem kogoś, kto był dla niego miły, choć wcale nie musiał. I to tuż po tym, jak dał się przyłapać na kradzieży. Sytuacja z minuty na minutę stawała się coraz bardziej napięta, a takim zachowaniem Arrin na pewno sobie nie pomagał.

– Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać – wyznał z autentyczną skruchą w głosie. – Im mocniej starał się mi przypodobać, tym ja...

Strażnik wybiegł z lochu, aż się za nim kurzyło. Złodziej nie mógł sobie darować złośliwego chichotu i dopiero znaczące spojrzenie księżniczki pomogło mu się opanować. Może rzeczywiście powinien był odpuścić strażnikowi? W końcu właśnie zadrwił z przyjaciela przyszłej królowej, a zarazem kogoś, kto był dla niego miły, choć wcale nie musiał. I to tuż po tym, jak dał się przyłapać na kradzieży. Sytuacja z minuty na minutę stawała się coraz bardziej napięta, a takim zachowaniem Arrin na pewno sobie nie pomagał.

– Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać – wyznał z autentyczną skruchą w głosie. – Im mocniej starał się mi przypodobać, tym ja...

– Och, Roth jest rozkoszny niczym szczenię i słodki jak miód. Nie potrzebuje do tego żadnej dodatkowej motywacji. Nie, zapewniam cię, że wcale nie starał ci się przypodobać – prychnęła Drisnaira, siadając na ziemi przed celą. – Dopiero teraz zacznie. Ale nie przejmuj się, to naprawdę dobry człowiek.

– Co masz przez to na myśli, wasza wysokość? – Arrin zmarszczył brwi, a jego umysł pracował na najwyższych obrotach.

– Mówiąc, że to dobry człowiek?

– Nie – jęknął. – Przez to, że dopiero zacznie.

Nie zdołał dokończyć pytania, bo Roth wpadł z powrotem, zadyszany i z wypiekami na twarzy, trzymając w wyciągniętej dłoni ubrania jeszcze pachnące pralnią. Jego oczy zdawały się lśnić w bladym świetle rzucanym przez latarnie.

– Mam nadzieję, że będą pasowały – wysapał, podając złodziejowi strój nie mający w sobie nic z więziennej prostoty.

Arrin przyjrzał się dokładnie delikatnej, haftowanej srebrną nitką koszuli. Na pewno nie należała do żadnego służącego, nie nadawała się również dla złodzieja. Rzucił dyskretne spojrzenie na swojego wybawcę, który opadł na krzesło pod ścianą. Głowę oparł o chłodny mur i spod półprzymkniętych powiek bacznie obserwował chłopaka. Złodziej postanowił nie zwracać na to uwagi i zaczął powoli rozsupływać gorset.

Dopiero gdy gąszcz falbanek spłynął na ziemię, a strażnik westchnął cicho, do Arrina dotarło, co miała na myśli księżniczka. Cholera jasna. Wkopał się jak ostatni dureń. Wciągnął szybko koszulę i wepchnął ją w cienkie bryczesy, które miał pod sukienką. Ściągnąwszy przyciasne pantofelki, spróbował rzucić Rothowi jak najbardziej nienawistne spojrzenie, ale szybko stało się jasne, że zadanie go przerasta. Nie potrafił się nawet rozgniewać. W sumie całe to nieporozumienie wynikało tylko i wyłącznie z jego złośliwości, nie mógł więc karać kogoś, kto po prostu chciał być uprzejmy.

Nie wspominając już o tym, że strażnik wydawał się naprawdę porządnym człowiekiem i nie był raczej nikim pokroju Nalyatha. Widząc zakłopotanie błąkające się po twarzy złodzieja i jakby domyślając się, gdzie podążyły jego myśli, Roth przeniósł spojrzenie na księżniczkę. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, Drisnaira uprzedziła go jednak:

– I jak? – zapytała radośnie. – Jest uroczy, nie sądzisz?

Arrin poczuł, jak coś w nim się zagotowało i omal nie odpłacił jej pięknym za nadobne, na szczęście jednak nie zdążył. Strażnik, ani trochę niespeszony sprośnym komentarzem, wzruszył niedbale ramionami.

– Nie jestem pewien. Przez całą naszą dotychczasową znajomość byłem święcie przekonany, że to kobieta. Muszę to wszystko bardzo poważnie przemyśleć i nieco przetrawić.

– Och, Rothy, Rothy – westchnęła księżniczka. – Dlaczego mam wrażenie, że znów pomyliłeś zauroczenie z niestrawnością?

– Drisnairo, proszę, daruj sobie. – Krzywy uśmiech na twarzy strażnika nie wróżył nic dobrego, szybko jednak został zastąpiony przez pełen troski grymas. – Powiedz lepiej, czemu przybiegłaś do mnie, skoro przytulić mogłaś się równie dobrze do Sanary albo lorda Myuletha.

Dziewczyna zmarszczyła brwi i w zamyśleniu odgarnęła z czoła zbłąkane kosmyki włosów.

– Chodzi o list, który twój nowy przyjaciel ukradł Nalyathowi – wyznała niechętnie. – Jest zaszyfrowany i bardzo oszczędny w słowa. Wydaje mi się, że zdołałam go poprawnie odczytać, ale nadal niewiele z tego rozumiem. Wszystko wskazuje na to, że Nalyath wiedział, co spotka Caseniela.

– Może sam Nalyath będzie w stanie to wyjaśnić.

– Na to liczę. Wysłałam już strażników, by go znaleźli i doprowadzili do porządku. Chciałabym jednak dowiedzieć się również, co ma z tym wszystkim wspólnego Gildia.

Chwila. Caseniel? Arrin zmarszczył brwi, powoli łącząc fakty. Czy nie tak nazywał się książę z Gharanu, którego Drisnaira miała poślubić? Co takiego mu się stało? Czyżby to właśnie dlatego strażnicy bili na alarm? I Nalyath miał z tym wszystkim coś wspólnego? A do tego jeszcze dochodziło dziwne zlecenie i ten przebrzydły zaszyfrowany list. Wyobrażenie o rozmiarach skandalu, w który się wplątał, coraz bardziej go przytłaczało.

Złodziej z przerażeniem spostrzegł, że księżniczka przygląda mu się uważnie spod przymrużonych powiek. Nerwowo przełknął ślinę. O czym myślała? Co planowała z nim zrobić? Im dłużej trwała pełna napięcia cisza, tym gorsze miał przeczucia. Nagle świadomość, że najprawdopodobniej wpadł w oko przyjacielowi przyszłej królowej, wydała się chłopcu znacznie mniej niepokojąca. Gdyby sporządził listę wszelkich okropności, jakie mogły go teraz spotkać, uporządkowaną od najgorszych do tych względnie nieszkodliwych, perspektywa bycia bezskutecznie uwodzonym przez piegusa zdecydowanie znajdowałaby się na szarym końcu. Niech to zaraza, to mogła być jego jedyna deska ratunku, gdyby przyszła królowa postanowiła rozprawić się z nim w jakiś wyjątkowo nieprzyjemny sposób.

– Dris, o czym myślisz? – Roth chyba zrozumiał, w jakie rejony zapuściły się myśli złodzieja, bo znów postanowił ruszyć młodzieńcowi na pomoc.

– Zastanawiam się po prostu, co nasz nowy przyjaciel byłby w stanie poświęcić, aby zachować obie rączki – odparła księżniczka z kamienną twarzą, z której Arrin nie potrafił już wyczytać nawet śladowych emocji.

Czy to była jakaś propozycja? Najwyraźniej tak. Ciekawe, jak wygórowaną cenę jej wysokość zamierzała mu zaproponować. Czyżby przypuszczała, że dysponował informacjami, które mogły mieć jakąkolwiek wartość dla rodziny królewskiej? Że znał się na łamaniu szyfrów? Albo wiedział cokolwiek o liście, który miał ukraść, poza tym, że miał go ukraść? Jeśli tak, to niepotrzebnie w ogóle rozbudzali w sobie nadzieje. Cholera, nie wiedział przecież nawet gdzie leży ta cała Hosora!

– Wasza wysokość – zaczął pokornie. – Jeśli jestem w stanie cokolwiek dla ciebie zrobić, będę zaszczycony. Obawiam się jednak, że przeceniasz moje możliwości.

– Nie sądzę. Intuicja podpowiada mi, że doskonale nadajesz się na przewodnika.

– Przewodnika? – Nacisk, jaki położyła na to jedno słowo, ani trochę się Arrinowi nie spodobał. Chociaż koszula, którą Roth przyniósł chłopcu była bardzo cienka, a do lochów nie docierało ciepłe powietrze z wyższych pięter, poczuł, jak pot zaczyna mu się perlić na twarzy. Drobniutkie kropelki powoli spływały mu po karku. – Wszystko zależy od tego, gdzie mam waszą wysokość zaprowadzić.

Znów się uśmiechnęła. Dopiero teraz pojął, co nie pasowało mu w wyrazie jej twarzy. Sposób, jaki rozciągała usta i mrużyła oczy w rzeczywistości niewiele miał wspólnego z uśmiechem. Bardziej przypominał błogość drapieżnika absolutnie pewnego, że ofiara nie zdoła mu się wymknąć. Tak koszmarnie zimnego grymasu Arrin jeszcze nigdy nie widział na niczyjej twarzy, a wychowywał się przecież wśród najgorszych oprychów w całym Kel.

– Chcę, żebyś wskazał mi drogę do Gildii Złodziei.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top