W blasku dnia VII
Bardzo długo do Drisnairy nie docierało, co tak naprawdę się stało. W jednej chwili Caseniel szedł w jej stronę z wyciągniętą dłonią, którą naprawdę chciała chwycić, a w następnej leżał już na ziemi w rozrastającej się kałuży krwi. Nie pojmowała, dlaczego nieśmiały uśmiech zgasł tak gwałtownie, zastąpiony grymasem bólu. Nie rozumiała, dlaczego z szczupłych pleców gharańskiego księcia wystawał bełt, jaki można było znaleźć w kołczanie każdego z pałacowych strażników. Nie docierały do niej również krzyki gości, niektóre pełne przerażenia, inne kipiące od wściekłości.
– Drisnairo? – Ktoś potrząsnął ramieniem następczyni tronu. – Drisnairo, kochanie, słyszysz mnie? Wasza wysokość!
Drgnęła i obróciła głowę w stronę lorda Myuletha. W oczach wuja znalazła odbicie własnego przerażenia. Co zrobiłby Enghryn? Na pewno by się nie bał. Musiała zapanować nad emocjami, nie tylko własnymi, ale i wszystkich dookoła. Strach nie przywróci życia temu biednemu książątku. Biednemu, biednemu... Odetchnęła głęboko, odzyskując władzę nad własnym ciałem.
Obok Caseniela klęczeli teraz jego brat i siostra, zalewając się łzami. Drisnaira wprawdzie rozumiała ich ból, najchętniej jednak przewróciłaby oczami i wyzwiskami doprowadziła obydwoje do porządku. Zamiast odbić się od dna i spróbować znaleźć wyjście z nieszczęścia, woleli zatonąć w rozpaczy, zapominając zupełnie o ciążących na nich obowiązkach. Czy naprawdę nikt ich nie nauczył, jak powinni zachowywać się w podobnych sytuacjach?
„Twoim największym wrogiem jest tłum, córko – usłyszała w myślach echo jednej z lekcji Enghryna. – Musisz nauczyć się nad nim panować; poskramiać panikę i chaos. Mogą cię kochać, mogą nienawidzić, mogą drżeć ze strachu przed twoim gniewem, to nieistotne. Najważniejsze, abyś przez cały czas miała absolutną kontrolę nad swoimi poddanymi, rozumiesz?".
Choć wtedy przytaknęła ojcu skwapliwie, dopiero teraz zaczynał do niej docierać prawdziwy sens jego słów. Z każdej strony dobiegały płacz, krzyki, szepty i przeszywające dudnienie bębnów, które zaraz postawi całe Kel na nogi. Wszystko wydawało się takie proste, gdy mówił o tym Enghryn. Rzeczywistość okazała się znacznie bardziej przytłaczająca, niż Dris kiedykolwiek przypuszczała.
Co powinna zrobić?
Ciepła dłoń na jej ramieniu przypominała o tym, że mogła liczyć na wuja. Niestety, Drisnaira wiedziała, że to tylko złudne wsparcie. Nie mogła zrzucić odpowiedzialności na Myuletha, bo jedynie pokazałaby wszystkim, że nie była gotowa by rządzić.
Obraz słabości Dothinara i Ialorii wstrząsnął Dris i jednocześnie wywołał zniesmaczenie. Żeby tak publicznie pokazywać własną słabość! Czy nie bali się, co pomyślą o nich Redranie? Czy nie docierały do nich konsekwencje tego morderstwa? Czy sami nie potrafili przejrzeć perfidii tego wstrętnego podstępu i wynikających z niego komplikacji? Tylko głupiec uznałby księcia za prawdziwą ofiarę. W świecie umarłych, na Polach Wiecznej Bitwy i Łąkach Niekończącej się Muzyki nic mu już nie groziło.
Prawdziwą ofiarą była Drisnaira.
Obietnica wyczekiwanego od stuleci ostatecznego zawieszenia broni z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej odległa i nierealna. Musiała zacząć działać.
Podeszła powoli do stygnącego ciała niedoszłego małżonka, opadła na kolana obok szlochającego rodzeństwa i pozwoliła kilku łzom spłynąć po policzkach. W duchu podziękowała ojcu za lekcje płaczu na zawołanie. Tłum zamilkł jak na zawołanie.
– Śmierć dla zdrajcy – wyszeptała, ale miała pewność, że usłyszał ją każdy z pogrążonych w absolutnej ciszy gości. Odgarnęła pukiel czerwono–złotych włosów z delikatnej twarzy Caseniela, zastanawiając się przy tym, ile chłopiec mógł mieć lat. – I równowartość jego wagi w złocie dla tego, kto go do mnie przyprowadzi.
Wśród strażników wybuchło zamieszanie. Z każdego posterunku przybył jeden wysłannik, aby odpowiedzieć na alarm lub zdać sprawozdanie. Dla tych biednych wojowników kilka kilogramów złota to więcej, niż mogli zarobić przez całe życie. Zapewne właśnie próbowali przypomnieć sobie, czy nie widzieli czegoś podejrzanego, co mogłoby mieć związek z morderstwem.
Drisnaira uniosła dłoń, aby przywołać ich do porządku.
– Sanaro?
– Tak, najjaśniejsza pani?
– Mianuję cię...
Nie zdołała dokończyć. Chłód ostrza na szyi skutecznie skłonił księżniczkę do milczenia. Powoli przeniosła wzrok z szeroko otwartych oczu martwego książątka na wykrzywioną z nienawiści twarz jego starszego brata. Dothinar aż drżał z wściekłości. „Cóż – pomyślała – przynajmniej skończył rozpaczać".
– Panie? – ponagliła Gharańczyka, zupełnie jakby nie nastawał na jej życie, ale zamyślił się w czasie przyjacielskiej rozmowy.
– Myślisz, że to wystarczy? – wysyczał gniewnie przez zaciśnięte zęby.
– Myślę, że mordercy należy się odpowiednia nagroda za zuchwałość – wyszeptała spokojnie. Mimowolnie przypomniała sobie widok ciała mistrza Alortha po tym, jak zajęły się nim Bestie. – Chciałbyś dodać coś od siebie? A może Gharan ma jakąś specjalną metodę radzenia sobie w podobnych przypadkach? To wprawdzie i tak nie przywróci do życia twego brata, ale jeśli takie będzie twoje życzenie...
– To nie zuchwałość mordercy pragnę wynagrodzić! – ryknął Dothinar. Ostrze sztyletu zadrżało niebezpiecznie na skórze Drisnairy.
– Radziłabym ci jeszcze raz przemyśleć tę decyzję, panie – ostrzegła go księżniczka, unosząc dumnie głowę. Omal nie pożałowała tego zbyt nagłego ruchu, bo kropla krwi spłynęła jej po szyi i wsiąknęła w dekolt sukni. Nie dała jednak poznać po sobie ani bólu, ani zaniepokojenia. – Zapewniam cię, że twego ojca nie ucieszy wiadomość, iż przyjechałeś zawrzeć pokój, a wróciłeś, rozpętawszy wojnę.
Odsunęli się od siebie i wyprostowali dumnie, wciąż mierząc się nienawistnymi spojrzeniami. Książę powoli opuścił dłoń ze sztyletem, najwyraźniej uświadamiając sobie, że nim zdąży poderżnąć gardło redrańskiej następczyni tronu, padnie martwy tuż obok brata. Nic nie wskazywało jednak na to, aby jego gniew choć trochę przygasł. Przeciwnie, ochłonął jedynie, aby od czynów popełnionych w afekcie przejść do wyrachowanej zemsty.
– Masz mnie za głupca? – wysyczał. – Przyjrzyj się lepiej dokładnie lotkom bełtu, od którego zginął mój brat! Czyż nie są takie same jak te, których używają redrańscy żołnierze? Przykro mi, wasza wysokość, ale to już jest wojna – oznajmił z mocą, na co Ialoria załkała ponownie.
Drisnaira doskonale wiedziała, że Dothinar miał rację, zarówno co do lotek, jak i co do zerwania pokoju między królestwami. Brązowe pióra poprzetykane szarymi były charakterystyczne dla redrańskich strzał i bełtów. Czyżby za plecami następczyni tronu ktoś zaplanował spisek? Przecież nie po to Enghryn od lat szykował fundamenty pod związek jedynej córki z gharańskim księciem, żeby teraz czyjaś głupota i krótkowzroczność obróciły wszystko w niwecz! Nie mogła tracić nadziei, musiała zrobić wszystko, by uratować plany ojca.
A jednak nie mogła zaprzeczyć, że jedyny dowód świadczył przeciwko niej. Nawet jeśli nie przyłożyła ręki do zabójstwa, dopuściła do niego, pozwoliła, by Caseniel zastał zabity, by nie doszło do małżeństwa. Zazgrzytała zębami z gniewu. Czy mogła powiedzieć cokolwiek, co zapobiegłoby dalszemu rozlewowi krwi? Jedyne, co chciała zrobić, to dać upust śmiertelnie urażonej dumie i nic nie było w stanie jej przed tym powstrzymać, nawet ona sama.
– Na twe życzenie, książę. – Drisnaira w końcu pozwoliła sobie na uśmiech, który jednocześnie zaskoczył i przeraził Dothinara. – Sanaro. Odetnij głowę Casenielowi i przekaż ją w ręce rodziny. Resztę przenieś do moich komnat.
– Nie! – ryknęła gharańska księżniczka, zasłaniając jednocześnie martwego brata własnym ciałem. Starszy książę wpatrywał się w Drisnairę, nie mogąc zapewne zrozumieć tego, co właśnie się działo. – Nie krzywdź go!
– To tylko skorupa – prychnęła przyszła królowa Redry. – Puste ciało, które duchowi już do niczego się nie przyda.
– A tobie do czego jest potrzebne, Wiedźmo z Kel?
Dothinar w końcu zrozumiał, że swoim nastawieniem pogrzebał możliwość pokojowego rozwiązania konfliktu i zarazem pozostawił tylko jedno wyjście – wojnę. Nie rozumiał jednak zachowania Drisnairy, która powinna przecież bronić się przed zarzutami, odpierać je, zamiast unosić się dumą. W odwecie postanowił obdarzyć redrańską następczynię tronu tytułem nadanym wiele wieków temu kobiecie, która stała się potworem z legend opowiadanych niegrzecznym dzieciom.
Księżniczka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Nie wiem, jak jest w Gharanie, ale w Redrze mamy pewną tradycję – wysyczała słodko. Nie potrafiła określić, skąd brały się słowa, płynące jej tak gładko przez gardło, ale nie miała teraz czasu, aby się nad tym głębiej zastanowić. Coś się w niej przebudziło i pozwoliło działać, tyle wiedziała i tyle jej wystarczyło. – Nakazuje ona, aby po balu zaręczynowym przyszli małżonkowie spędzili wspólną noc i spłodzili potomka. Tak się składa, że nasze prawo nakazuje traktować martwego małżonka tak samo jak żywego. Jak sam już zapewne rozumiesz, głowa twojego brata nie jest mi do niczego potrzebna, mogę więc odesłać ją prosto do Hosory.
Na te słowa cały gharański orszak dobył mieczy, a pałacowi strażnicy błyskawicznie poszli w jego ślady. Nikt jednak nie odważył się ruszyć z miejsca, aby nie zburzyć chwiejnej równowagi. Dothinar patrzył na Drisnairę z mieszaniną przerażenia i odrazy, krzywiąc się coraz bardziej przy każdym kolejnym szlochu siostry.
– Pani – zaczął powoli. Uniósł przy tym dłoń, aby powstrzymać zbliżającą się z wyciągniętym mieczem Sanarę. – Pozwól mu służyć ci całym ciałem. Memu ojcu w zupełności wystarczy pierścień Caseniela oraz pukiel włosów.
Twarz Drisnairy wyrażała głębokie zamyślenie. Czuła ciężar utkwionych w niej spojrzeń. Odpowiedź na propozycję Dothinara mogła pomóc choć odrobinę złagodzić skutki morderstwa i przynajmniej na chwilę oddalić widmo wojny. Wszystko zależało od decyzji, którą podejmie redrańska księżniczka.
Wiedziała, jakie słowa padną z jej ust, dlatego trzymała wargi mocno zaciśnięte. W ogóle nie chciała tych zwłok. Słodki zapach krwi budził w niej mdłości i wiedziała, że jeszcze bardzo długo nie zdoła się od niego uwolnić. Nigdy nie potrafiła. Nawet gdy chodziło wyłącznie o krew zwierzyny oprawianej podczas polowania. Czuła przyspieszone bicie własnego serca, narastające podniecenie i furię.
Dziki głos w głowie księżniczki domagał się, by Caseniel został ścięty.
Odetchnęła. Musiała nad tym zapanować, nad sytuacją, nad tłumem, nad sobą samą. Czy wojny dało się w tej sytuacji uniknąć? Może. Zdołała przywołać Gharańczyków do porządku, musiała więc spróbować nakłonić oboje, zarówno księcia, jak i księżniczkę, do zmiany zdania, zachęcić, aby opowiedzieli się po jej stronie, przyznali, że nie mogła mieć z tym nic wspólnego. Nie miała jednak żadnego wpływu na to, co zrobi król Nilahadral. Jeśli Drisnaira ulegnie prośbom księcia, może zostać uznana za butną lecz w gruncie rzeczy niegroźną dziewczynkę. Jeśli natomiast odeśle do stolicy Gharanu głowę Caseniela, Redra stanie wprawdzie na skraju wojny, ale nikt nie zarzuci Drisnairze, że rzuca słowa na wiatr.
– Palec – szepnęła z trudem. Gdy tylko głos przebił się przez natrętne myśli, ta bardziej dzika część osobowości Drisnairy zawyła z zawodu i wreszcie dała za wygraną. – Sanaro – zaczęła jeszcze raz, ale pewniej. – Odetnij Casenielowi palec z pierścieniem. Pozwól również naszym drogim gościom wybrać, który pukiel włosów najbardziej zadowoli jego wysokość króla Nilahandrala.
– Tak, najjaśniejsza pani.
– Czy taki kompromis ci odpowiada, mój książę? – zapytała Dothinara. Wściekłe i zbolałe z bezradności spojrzenie zielonych oczu wystarczyło za odpowiedź. – Pozwól zatem, że rozkażę stajennym przygotować wasze konie do podróży. Możecie wyruszyć, gdy tylko uznacie to za stosowne.
Drisnaira odwróciła się i niemal wybiegła z sali przy akompaniamencie stłumionych szlochów zrozpaczonej Ialorii. Córka Enghryna Cierpliwego starała się nie zwracać uwagi na znaczące spojrzenia, jakie posyłał jej Myuleth, ani na wilgoć krwi Caseniela przenikającą przez suknię. W tej chwili była w stanie myśleć tylko o jednym.
Dlaczego Roth nie przyszedł? Dlaczego zostawił ją samą w chwili, gdy potrzebowała jego bliskości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top