W blasku dnia V

Gdy w końcu zdołał wdrapać się po gzymsie na sam szczyt wieżyczki, dyszał ciężko i ręce drżały mu znacznie bardziej, niż się tego spodziewał. Wiedział, że wspinaczka nie będzie prosta, a jednak był nieco rozczarowany reakcją własnego ciała. Przecież sił miał pod dostatkiem, doświadczenia również, a nadgryziony zębem czasu mur gwarantował całe mnóstwo miejsc do podparcia dłoni i stóp.

Dziwne osłabienie, które dręczyło go już od dłuższego czasu, w końcu zaczęło zbierać swoje żniwo. Świat widział jak przez mgłę, na niczym nie potrafił skupić wzroku. Domyślał się, że koniec już blisko, że niedługo wszystko wróci do normy.

Musiał tylko wykonać powierzone mu zadanie, nic więcej.

Odetchnął głęboko, łudząc się, że w ten sposób odzyska władzę nad myślami. Nic z tego. Poczuł się chyba nawet jeszcze gorzej.

Trudno. Radził sobie przecież w znacznie mniej sprzyjających warunkach. Sięgnął po kuszę i odruchowo pogładził idealnie gładkie, czarne drewno. Niewielu skrytobójców zasłużyło na taką broń, a on sam żadnego innego posiadacza nigdy nie poznał. Może to i lepiej, bo wtedy dla własnego bezpieczeństwa musiałby go zabić.

Musnął palcami lotki czarnych bełtów. Należały tylko do niego i ufał im bezgranicznie. Czy te, które dostał, przygotowane specjalnie do czekającego na zabójcę zadania, będą równie dobre? Wyciągnął z kołczanu prosty promień z burą lotką i płaskim grotem. Nie, nie był, oczywiście, że nie. Jednak właśnie tego bełtu musiał użyć. Rozkazy nie pozostawiały co do tego żadnych wątpliwości.

Naciągnął gogle na oczy i zaczął przeczesywać wzrokiem tłum w poszukiwaniu wyznaczonego celu. Wszystko szło zgodnie z planem, mógł więc spokojnie przygotować się do strzału.

Wysoki mężczyzna w wyszywanej srebrem błękitnej tunice odciągnął jedną z postaci. Chwilę potem druga pchnęła lekko trzecią w stronę zmierzającej ku nim młodej damy w granatowej sukni.

Odetchnął głęboko. Już tylko chwila... Dłoń chłopca zaczęła wyciągać się ku dziewczynie. Powinien zrobić jeszcze dwa kroki, jeden...

Bełt ze świstem przeciął powietrze, by po kilku uderzeniach serca zagłębić się w drobnym ciele Caseniela, księcia Gharanu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top