W blasku dnia IX
Nalyath kurczowo chwycił się brzegu toaletki i spróbował wstać. Jeszcze nigdy atak lęku przed zamkniętą przestrzenią nie był tak potężny. Lekarz ostrzegał, że alkohol może wzmagać jego dolegliwości, ale kupiec nie chciał sobie żałować. Nie tego wieczora. A teraz płacił za to koszmarną cenę. Wszelkie starania spełzły na niczym; chłodna posadzka ciągnęła mężczyznę w dół, a wzmagające się wciąż zawroty głowy i towarzyszące im mdłości skłoniły do zastygnięcia w bezruchu. Gdyby tylko mógł, zapewne ponownie zawołałby o pomoc, ale jego usta otwierały się tylko po to, aby dostarczyć powietrza płucom.
Nie szkodzi, wystarczy, jeśli zachowa spokój. Słyszał bębny bijące na alarm i doszedł do wniosku, że na pewno chodziło o niego. Głupiutka ptaszynka pewnie tak się przejęła, że zapomniała powiedzieć strażnikom, który pokój wybrali na swoje miłosne gniazdko. Jakiś gwardzista albo służący lada moment zajrzy do sypialni i sprawdzi zatrzaśnięte drzwi. Musiał tylko jeszcze chwilę poczekać.
Przechylił nieco głowę, aby móc cały czas obserwować klamkę. Tęsknie wyciągnął dłoń w jej stronę, pozostawała jednak boleśnie poza zasięgiem tłuściutkich palców. Jeszcze tylko chwilę. Zaraz go znajdą, naleją mu rozcieńczonego chłodną wodą wina i posadzą w wygodnym fotelu przed kominkiem.
Czy to przez głośne bicie serca, czy też przez świszczący urywany oddech, dłuższą chwilę zajęło Nalyathowi uświadomienie sobie, że słyszy czyjeś kroki. W końcu udało mu się skupić całą uwagę na upragnionym dźwięku i zupełnie zignorować wszystkie inne. Tak! Teraz nie miał już wątpliwości. Miarowe stukanie podbitych metalem podeszew niosło nadzieję na wybawienie. Nabrał powietrza w płuca i wymusił na sobie jeszcze jeden krzyk:
– Pomocy...!
Odgłos kroków zaczął się przybliżać. Nalyath odetchnął z ulgą i przymknął oczy z wyczerpania. Był już stanowczo za stary na takie rewelacje. Nikomu by się do tego nie przyznał, ale i noce spędzane w ramionach ślicznych panien stawały się coraz bardziej męczące. Może rzeczywiście powinien się w końcu ożenić? Perspektywa zadowolenia się towarzystwem tylko jednej kobiety wydała się kupcowi strasznie poniżająca, ale z drugiej strony – gdyby miał żonę, zapewne nie znalazłby się w tak pożałowania godnej sytuacji. Jego lekarz zapewne również by się ucieszył, bo nie musiałby bez przerwy upominać kupca, czym mogły poskutkować kolejne dni spędzone na rozpuście.
Nalyath otworzył gwałtownie oczy, słysząc tuż obok jęk otwieranych drzwi. Zaśmiał się mimowolnie, czując na twarzy podmuch świeżego powietrza, które wśliznęło się do jego ust, przywracając częściowo jasność umysłu.
– Nareszcie! – krzyknął, uklęknąwszy niepewnie na drżących nogach. – Ile można czekać?
Spojrzał w górę na twarz wybawiciela i zamilkł raptownie. Młody mężczyzna patrzył na Nalyatha z porażającym spokojem, a w wyciągniętej w stronę kupca dłoni dzierżył miecz. Prosty czarny pancerz od razu wydał się tłuściochowi przerażająco znajomy, nie potrafił jednak zrozumieć, dlaczego któryś z tych dzieciaków miałby...
Rozpaczliwy bieg myśli został gwałtownie przerwany przez ostrze miecza, przebijające bez większego problemu tłusty tors Nalyatha. Kupiec zerknął z niedowierzaniem w dół na wystające z jego ciała ostrze i rozkwitającą wokół rany plamę szkarłatu, po czym przeniósł spojrzenie z powrotem na młodego wojownika.
– Dlaczego? – sapnął, opluwając się przy tym krwią.
– Taki dostałem rozkaz – odparł spokojnie morderca, wzruszając lekko ramionami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top