Przedświt

„Jeśli z jakichś przyczyn jedynym dziedziczącym tron potomkiem króla jest dziewczynka, co najmniej połowa królestwa musi stanąć na głowie, aby żadne inne państwo nie próbowało wykorzystać tej jawnej słabości".

Nowy nauczyciel rzucił te słowa Drisnairze prosto w twarz już pierwszego dnia, zaraz po rozpoczęciu zajęć. Wystarczyło to w zupełności, by zapałała do niego nienawiścią; jak się potem okazało – całkowicie odwzajemnioną. Ponieważ oficjalnie dziewczynce nie wolno było gardzić mistrzem Alorthem, raczyła go codziennie uprzejmością grubo podszytą cynizmem. Uważała nauczyciela za skończonego idiotę, nie kryjąc tego specjalnie ani przed przyjaciółmi, ani przed służbą, i gdyby król Enghryn nie był aż tak zajęty tresowaniem marionetek, które na wyrost nazywał żołnierzami, a zamiast tego spędził choć chwilę na rozmowie z mistrzem, doszedłby zapewne do takich samych wniosków.

– Dziecko, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – jęknął Alorth, stukając tłustym paluchem w otwartą księgę. – Jak zamierzasz zostać królową, skoro w ogóle się nie uczysz?

Czy ten głupiec zwracał w ogóle uwagę na cokolwiek, co nie wiązało się z historią? Najprawdopodobniej całe życie spędził w wielkiej bibliotece Vesind, w której gromadzono wszelką dostępną wiedzę o Samotnym Wybrzeżu. Ignorowanie spraw bieżących i żyjących ludzi było częstą przypadłością historyków. Może gdyby Dris zmarła kilka wieków wcześniej, Alorth choć przez chwilę zainteresowałby się jej losem? Nie, to mało prawdopodobne. Z jakiegoś powodu, może w ramach zemsty za nieposłuszeństwo dziewczynki, mistrz traktował wszystko, co dotyczyło Redry z pobłażliwym lekceważeniem. Miała jednak powody, by podejrzewać, że uważał całe jej królestwo za siedlisko najgorszych szubrawców i barbarzyńców.

Drisnaira potrząsnęła głową, odpędzając cudowne myśli. Nie, nie mogła rzucić go na pożarcie swoim pieskom. Mięso grubasa mogłoby im zaszkodzić, poza tym nie miała pewności, że bestie pozbędą się wszystkich szczątków. Głodziła je, dokładnie tak jak sugerował ojciec, a mimo to kapryśne zwierzęta wciąż wolały znęcać się nad ofiarami niż jak najszybciej zaspokoić głód.

Dziewczynka uśmiechnęła się mimowolnie. Za każdym razem, gdy skarżyła się tacie na psy, ten śmiał się i głaskał ją po główce, mówiąc, że są po prostu tak samo nieprzewidywalne i okrutne jak ich właścicielka. Stłumiła ukłucie żalu, które pojawiało się zawsze wraz z myślą, że ojciec nie traktował jej wystarczająco poważnie. Był zajęty, powtarzała sobie w myślach. Był zajęty i oczekiwał, że Dris sama zajmie się swoimi problemami.

Teraz jej największym problemem był Alorth.

Niestety, nazbyt okrągły mistrz wciąż nie potrafił zrozumieć wielu bardzo istotnych kwestii. Na przykład tego, iż nie dziedziczyła tronu dlatego, że król cierpiał po śmierci jej matki i nie chciał drugiej żony, przez co Dris była jego jedynym potomkiem. O, nie. Enghryn Cierpliwy uznał Drisnairę za znak. Znak, że dla Redry nadchodził czas obfity w bogactwa i zwycięstwa. Znak, że jego ród czekało odrodzenie. Nie było zatem mowy o żadnej słabości, jawnej czy też rzekomej.

– Co cię bawi, dziecko? – syknął mistrz Alorth, patrząc na uczennicę z dezaprobatą, zupełnie jakby naprawdę uważał ją za zwykłą jedenastoletnią dziewczynkę.

Może jeśli będzie utwierdzać nauczyciela w tym przekonaniu wystarczająco długo, to kiedyś zdoła doprowadzić do jego bolesnej i bardzo, bardzo żałosnej śmierci? Ojciec powtarzał często, że ciężka praca i cierpliwość to filary, na których z marzeń buduje się rzeczywistość. A udawanie głupiutkiej to przecież okropnie ciężka praca.

– Muszę nakarmić pieski – zaświergotała z promiennym uśmiechem. – Mogę, mistrzu?

Grubas wyglądał na załamanego, ale nie mógł przecież otwarcie potępić zachowania księżniczki. Cóż, nie otwarcie. Po złośliwych błyskach w jego świńskich oczkach widziała jednak, że już planował zemstę w postaci jakiejś wyjątkowo nudnej lekcji.

– Tylko wracaj szybko – odparł, chowając zniesmaczenie za maską wyrozumiałości.

– Dziękuję, mistrzu! – Zeskoczyła z krzesła, podbiegła do tłuściocha i przytuliła mocno, niemal dusząc się w miękkim sadle. – Tak bardzo cię kocham! – skłamała bezczelnie, po czym wybiegła z biblioteki.

Miała wyrzuty sumienia. Nie, nie przez kłamstwo. Miała wyrzuty sumienia, że pozwoliła Alorthowi splamić ukochaną bibliotekę głupotą i umysłowym ograniczeniem. Jeszcze kilka lekcji z opasłym ignorantem i zupełnie znienawidzi to cudowne miejsce.

Miejsce, które jako jedno z niewielu łączyło dziewczynkę z matką. Jak przez mgłę pamiętała długie wieczory, które spędziły tam razem na czytaniu o przeszłości Redry. O tym, jak ich przodkowie przypłynęli w długich łodziach i wgryźli się w Samotne Wybrzeże. O zwycięskich bitwach, które gotowi byli toczyć z całym światem. O wszystkich wielkich królowych, które w zamierzchłych czasach rządziły ich krajem.

„Pewnego dnia też zostaniesz królową", powtarzała matka, uśmiechając się bardziej do siebie niż do córki. „To bardzo ważne, żebyś nigdy nie zapomniała, że w naszym królestwie królowa jest ważniejsza od króla. Nie daj sobie nigdy wmówić, że jest inaczej. To ty będziesz rządzić Redrą".

Do oczu dziewczynki napłynęły łzy, a dziwna mieszanina gniewu i wzruszenia zacisnęła się na jej gardle. Musiała zacząć działać, i to szybko.

Trzewikami wystukiwała żwawy rytm o posadzkę, biegnąc przed siebie plątaniną korytarzy. Każdemu, kto tylko wpadł na genialny pomysł, by wejść jej w drogę, sprzedawała wymowny cios łokciem w bok albo kopniak w łydkę, okraszony obficie salwą złośliwego śmiechu. Niczym demon wiatru pomknęła ku najniższym kondygnacjom. Zatrzymała się dopiero u wrót, za którymi czekały zionące słodką tajemnicą lochy – miejsce, które pokochała jeszcze bardziej niż bibliotekę.

Wyciągnęła zachłannie rękę i pchnęła ciężkie dębowe drzwi. Dreszcz podniecenia przebiegł Drisnairze po plecach. Znaczną część zamku znała lepiej niż własne kieszenie. Zwiedzanie rzadziej uczęszczanych korytarzy i opuszczonych komnat należało do ulubionych zajęć księżniczki od dnia, w którym po raz pierwszy stanęła na nogi. Tak przynajmniej twierdziły niańki. Dawała temu wiarę, bo rzeczywiście niewiele zostało już ukrytych pokoi, tajnych przejść i schowków, o których by nie wiedziała.

Od najmłodszych lat uwielbiała węszyć, szpiegować i wtykać nos w nie swoje sprawy. Wszyscy dochodzili do wniosku, że to tylko kaprys znudzonej księżniczki, zbyt dużej na zabawę lalkami, ale zbyt młodej jeszcze, by można ją było wprowadzić w sprawy królestwa.

W rzeczywistości jednak Drisnaira nie miała wyboru.

Gdzieś w zamku, tuż pod nosem dziewczynki, kryło się coś, co pragnęło zostać odnalezione. Wiedziała, że czas naglił. Za każdym razem, gdy próbowała zaniechać poszukiwań, działy się bardzo złe rzeczy. Koty, które miały chronić zamku przed plagą myszy, przestawały jeść. Psy myśliwskie skowyczały ze strachu. Krucze orły gubiły wiadomości i wracały poranione. Nawet głupie mleko zaczynało kwaśnieć zupełnie bez powodu. Dla dziewczynki jednak najistotniejsze było, by przegonić w końcu nękające ją koszmary. Znaleźć źródło niepokoju, obrzydliwego snu o czarnym lesie, i pozbyć się go raz na zawsze.

Kiedyś poprosiła nawet ojca o pomoc. Król obiecał wprawdzie, że się tym zajmie, ale nic nie zrobił, dochodząc zapewne do wniosku, że koszmary zahartują Dris. Księżniczka nie miała mu tego za złe, bo czuła podświadomie, iż zupełnie sama powinna rozwiązać ten problem.

Dlatego właśnie bez lęku zagłębiła się w mrok lochów, rozpędzając ciepłym blaskiem pochodni kłębiące się w zasięgu wzroku cienie.

Pilnujących lochów strażników nie zdziwiło spotkanie z uciekającą od obowiązków następczynią tronu. Przeciwnie, uznali to za bardzo miłą i całkiem zabawną odmianę. Widok niesfornej dziewczynki cieszył ich oczy, a uprzejme pozdrowienia lały się niczym miód na przywykłe do przekleństw i wyzwisk uszy.

– Wasza wysokość! – krzyknął radośnie Roth. Chłopak miał nie więcej niż piętnaście lat i dopiero od roku pełnił służbę w zamku. Należał do niewielkiego grona osób, które księżniczka odważyła się nazwać przyjaciółmi. Może przyczynił się do tego właśnie fakt, że chłopak postanowił nie interesować się zbytnio poczynaniami Drisnairy i w wolnym czasie wspierać ją w poszukiwaniach. – Co mamy powiedzieć twemu nauczycielowi, gdy już zorientuje się, że znów mu uciekłaś? – zapytał w imieniu starszych kolegów.

– Och, na pewno coś wymyślicie. – Uśmiechnęła się niewinnie.

Strażnicy parsknęli śmiechem. Chyba nie uchowała się w zamku osoba, która szczerze lubiłaby czy chociaż szanowała mistrza Alortha. Niewybredne żarty o uczonym i jego beczkowatym ciele od wielu miesięcy zapewniały rozrywkę służbie, a z tego, co Dris słyszała, ostatnio zabawiały również ludzi spoza pałacu. Możliwe, że właśnie dlatego ciągle pozwalała udawać grubasowi, że pełnił funkcję nauczyciela nie tylko z nazwy.

– Księżniczko – szepnął Roth, odciągając przy tym dziewczynkę od pozostałych strażników, którzy bezczelnie mierzyli go spojrzeniami pełnymi politowania. Zupełnie jakby nie wiedzieli, jak daleko mu było do naiwnych marzycieli, natchnionych historiami o miłości nie znającej granic wiekowych i społecznych, próbujących uwieść każdą wyżej urodzoną pannę, która pojawiła się w zasięgu wzroku. Zasadnicza różnica polegała na tym, że Roth w ogóle nie przejawiał większego zainteresowania płcią piękną, najwyraźniej jednak nie próbował wyprowadzać starszych kolegów z błędu. – Znalazłem coś ciekawego.

Dris kiwnęła głową i zażądała władczo:

– Prowadź.

Idąc ramię w ramię z jednym z niewielu chłopców, którym bezgranicznie ufała, powtarzała w myślach, że nie powinna rozbudzać w sobie nadziei. Badała lochy od ponad dwóch lat. Gdyby kryło się w nich coś jeszcze, już dawno by to znalazła. Nie chciała jednak sprawiać przykrości Rothowi, który może i zaczął już służbę, ale wciąż miał mleko pod nosem i tak jak Drisnaira potrzebował rozrywki.

Prychnęła z rozbawieniem. Spacery po lochach z księżniczką jako zabawa dla zwykłego chłopca! Mistrz Alorth mógłby umrzeć ze śmiechu. Dzięki temu służba zyskałaby nową anegdotę do opowiadania rodzinom po skończonej pracy.

Głowę Rotha zaprzątały myśli nieco innej natury. Spojrzenia rzucane przez starszych kolegów bynajmniej nie umknęły uwadze chłopca. Odczuwał z tego powodu coraz większy niepokój. Czuł do księżniczki jedynie niewinną sympatię i nie widział możliwości, aby kiedykolwiek zakwitło między nimi cokolwiek ponad przyjaźń. Mimo to doskonale rozumiał, że jeśli choć jedno nieprzychylne słowo na temat ich zażyłości dotrze do uszu króla, nie tylko Drisnaira wpadnie w poważne tarapaty. Nie, żeby nie martwił się o dziewczynkę. Po prostu niezbyt cieszyła go myśl o rychłym spotkaniu z katowskim toporem.

– Dris – zaczął nieśmiało, pochylając się tak nisko, że ruda czupryna przesłoniła niemal całą piegowatą twarz. W towarzystwie innych nigdy nie ośmieliłby się na taką poufałość. – Wiesz, że bardzo cię lubię, prawda?

Spojrzała na strażnika kątem oka.

– Do czego zmierzasz, Rothy?

Na policzki młodzieńca wpełzł zdradziecki rumieniec. Kilka razy nabrał głęboko powietrza i wypuścił je przez zaciśnięte usta z cichym świstem. Wiedział, że księżniczka nie potraktuje należycie poważnie dręczących go obaw. Roth jednak bardzo, ale to bardzo poważnie traktował swoją głowę. Przez ostatnie piętnaście lat zdążył się do niej mocno przywiązać i zbyt nagłe rozstanie mogłoby posłać chłopca prosto do grobu. Dlatego właśnie musiał przynajmniej spróbować.

– Nie chciałbym, aby moje uczucia do ciebie zostały opacznie zrozumiane – wyznał szczerze. – Jego wysokość król na pewno nie ucieszyłby się z takiej wiadomości, prawda?

– Co twoim zdaniem powinnam zrobić? – Drisnaira obdarzyła chłopca złośliwym uśmiechem. – Zażyczyć sobie pojedynku o damę serca dla ciebie i Sanary, czy może raczej pobiec z płaczem do taty i powiedzieć, że jakiś bezczelny strażnik nie chce się ze mną bawić, bo jestem dziewczynką?

Roth zachłysnął się powietrzem i poczerwieniał jak dorodny pomidor. Zacisnął zęby, powstrzymując cisnącą się na usta niezbyt cenzuralną ripostę. Cięty język księżniczki często wprawiał go w zakłopotanie i skłaniał do rozważenia, czy aby na pewno obdarzył przyjaźnią odpowiednią osobę. Mimo to nie zamierzał dać się sprowokować.

– Ciebie przecież lubię – zaoponował, mocno urażony. – Oczywiście, jeśli chcesz, mogę przestać.

– Nie zrobisz tego.

– Skąd ta pewność, księżniczko? – Roth zdziwił się, słysząc stanowczość w jej głosie. – Przecież dzieląca nas przepaść jest zbyt rozległa. Powinienem zerwać tę znajomość, zanim oboje zaczniemy się krzywdzić.

– Cierpieć przez przyjaźń to zaszczyt – odparła, odruchowo szukając drobnymi palcami dłoni strażnika. Smutek w głosie dziewczynki kazał mu ująć tę delikatną rączkę i zamknąć w ciasnym, bezpiecznym uścisku.

Nie lubił, gdy wpadała w refleksyjny nastrój. Miał wtedy wrażenie, że błądziła myślami gdzieś strasznie daleko i bez względu na to, jak bardzo by się starał pokonać tę odległość, i tak poniósłby porażkę. Sprawiało to Rothowi ogromny ból, bo jeśli ktokolwiek zasłużył sobie na miano jego przyjaciela, to właśnie ta mała dziewczynka, która zdawała się dorastać stanowczo zbyt szybko.

Nie umknęło uwadze strażnika, że te stany głębokiego zamyślenia przydarzały się Drisnairze zazwyczaj w tym samym miejscu – w lochach. Podświadomie przeczuwał, że pod zamkiem kryło się coś mrocznego, pierwotnego i niebezpiecznego. Nie potrafił pozbyć się irracjonalnego przeświadczenia, że czyjeś uważne oczy śledzą każdy ich krok, wywołując gęsią skórkę i przyspieszając bicie serca. Mógł wprawdzie zrzucić winę za na własne tchórzostwo, ale jak wtedy wytłumaczyłby dziwne zachowanie Dris?

– Już niedaleko, prawda? – zapytała, ożywiając się nagle.

Nawet gdyby się rozmyślił i postanowił jednak nie pokazywać księżniczce znaleziska – było już za późno. Dziewczynka najwyraźniej w jakiś sposób potrafiła wyczuć, że natrafili na właściwy trop. Z Rothem czy bez niego, na pewno i tak wróciłaby do lochów, by odkryć to, co zaintrygowało chłopca.

– Tak – przyznał szeptem. – Za następnym zakrętem jest zamurowany pokój.

Kątem oka zauważył, że Drisnaira zmarszczyła brwi i przygryzła dolną wargę, mocno zaintrygowana słowami młodego strażnika. Nie mógł się doczekać, aż jego przyjaciółka zobaczy w końcu, co zdołał odkryć. Uśmiechnął się mimowolnie. Gdyby nie trzymał jej za rękę, zapewne zatarłby dłonie z ledwie tłumionego podniecenia.

„Zamurowany" to spore niedopowiedzenie. Gdy tylko pokonali ostatni zakręt, ich oczom ukazał się bardzo dziwny widok. Zupełnie jakby w samym sercu wielkiej sali ktoś wymurował sięgający sufitu sześcian, który mógłby być pokojem lub celą, gdyby nie fakt, że nie posiadał żadnych otworów, które mogłyby pełnić rolę drzwi.

„Co za potworne więzienie", pomyślał Roth, nie mogąc się pozbyć wrażenia, że właśnie w tym celu powstał ów tajemniczy pokój.

– To tutaj – szepnęła Drisnaira, aż drżąc z zachwytu. Po chwili jednak jej zapał stracił na sile. Podeszła do ściany i oparła dłonie o murowaną powierzchnię, zupełnie jakby chciała w ten sposób ocenić grubość przeszkody. – Tylko jak dostaniemy się do środka? – zapytała z frustracją.

Roth zaśmiał się i wypiął dumnie pierś.

– Nie przyprowadziłbym cię tutaj, gdybym nie chował czegoś w zanadrzu, prawda?

Dziewczynka rzuciła strażnikowi nieco sceptyczne spojrzenie, po czym powoli kiwnęła głową. Młodzieniec potrafił zrozumieć, dlaczego tak ostrożnie dozowała entuzjazm. Zbyt dużo czasu poświęciła na bezowocne poszukiwania, by teraz, stojąc u progu zwycięstwa, uwierzyć, że nareszcie nadszedł ich kres. Obrzydliwe zwątpienie zapewne uparcie podkopywało każdą zbyt zuchwałą myśl o sukcesie.

– Pamiętasz wiosenne powodzie? – zapytał, prowadząc za sobą Drisnairę. Drobnymi kroczkami zaczęli obchodzić dookoła tajemniczą celę. – To chyba najniższa kondygnacja zamku i możliwe, że właśnie dlatego jako jedyna ucierpiała.

Księżniczka pamiętała doskonale. Obrazy domów zalanych przez brudnoszarą wodę, która przestała mieścić się w korycie rzeki, wyryły się głęboko w jej pamięci, aby jeszcze długo powracać w nocnych koszmarach. Zmartwiło ją bardzo, że nie będzie mogła już podziwiać w czasie konnych przejażdżek maleńkich domków, stłoczonych niegdyś przy brzegu jeziora. Przypomniała sobie, co powiedział wtedy ojciec.

– Woda wypłukała stary tynk – wyszeptała z podnieceniem i pobiegła, ciągnąc za sobą Rotha.

Zawstydziła się, że w ogóle śmiała wątpić w przyjaciela. Tynk wokół popękanego kamiennego bloku nie tylko został wypłukany, ale i wydłubany czyimiś pracowitymi dłońmi w taki sposób, że można było spróbować wsunąć potężny sześcian do środka, tworząc tym samym niewielkie wejście. Drisnaira aż pisnęła z zachwytu.

– Dziękuję! – Zarzuciła chłopcu ręce na szyję i uściskała mocno. – Tak bardzo dziękuję.

Z zakłopotaniem przytulił księżniczkę. Za każdym razem, gdy trzymał małą w ramionach zastanawiał się, gdzie w tym drobnym ciałku kryła się siła, która tak go fascynowała. Jakim cudem tak potężna wola mogła się chować za niewinnymi, błękitnymi oczami?

– Pomóż mi go przesunąć – zażądała z pasją, rzucając się na kolana przed oswobodzonym z tynku kamieniem. 

Naparła na blok z całą siłą, jaka drzemała w chudych rękach. Roth miał już roześmiać się i uprzedzić, że nie powinna rozbudzać nadziei, że powinni raczej poprosić o pomoc kogoś z większą krzepą, ale ku jego zaskoczeniu kamień przesunął się odrobinę, trąc przy tym głośno o ziemię.

– Pomóż mi!

Desperacja w głosie następczyni tronu kazała młodzieńcowi uklęknąć tuż obok i chociaż spróbować wykonać rozkaz. Milimetr za milimetrem – kamienny blok przesuwał się coraz głębiej i głębiej, a strażnik nie mógł się pozbyć wrażenia, że księżniczka poradziłaby sobie bez niczyjej pomocy. Chcąc jednak zachować twarz, musiał przynajmniej udawać, że stara się z całych sił spełnić rozkaz.

Dziewczynka sapała z wysiłku, ocierając kolana i dłonie aż do krwi. Zdawała się w ogóle nie odczuwać bólu i zmęczenia. Bliskość upragnionego celu dodawała jej sił.

Gdy w końcu kamień wszedł na tyle głęboko, by mogli przedostać się do środka, Roth złapał Drisnairę za ramię. Obawy, nie do końca bezpodstawne, znów dały o sobie znać, atakując sumienie chłopca gradem czarnych myśli.

– Dris, proszę, pozwól mi najpierw sprawdzić, co tam jest.

Przez dłuższą chwilę nie zwracała na nic uwagi, z oślim uporem próbowała wyrwać się z uścisku przyjaciela i przecisnąć przez otwór. Musiał szarpnąć naprawdę mocno, żeby chociaż na niego spojrzała. Wzrok miała zamglony, zupełnie jakby trawiła ją silna gorączka. Może tak właśnie było? Zmartwił się jeszcze bardziej.

Co mogło czekać w środku? A jeśli rzeczywiście była to koszmarna cela, w której kogoś zamurowano? Roth nerwowo przełknął ślinę. Słyszał historie o zamkach, które strzegły swych tajemnic za cenę życia budowniczych. Może właśnie taką rolę odegrał przed wiekami ten przedziwny pokój – na zawsze zamknął usta genialnych architektów, którzy zbyt wiele wiedzieli o sekretach pałacu?

– Proszę – powtórzył nagląco.

– Nie mogę – odparła cicho, zmuszając się do uśmiechu. – Muszę tam wejść sama. Poza tym i tak nie zdołasz się przecisnąć. Rozumiesz to, prawda? Powiedz, że rozumiesz.

Bez przekonania pokiwał głową. Niestety, nie mógł się kłócić z ostatnim argumentem księżniczki. Ramiona chłopca rzeczywiście były zbyt szerokie, aby mógł choćby spróbować zajrzeć do wnętrza celi. Jedynie Drisnaira, znacznie niższa i chudsza, miała jakiekolwiek szanse na zgłębienie tajemnic zamurowanej komnaty.

– Uważaj na siebie – poprosił tylko i zabrał dłoń z ramienia dziewczynki.

Drisaira nie potrzebowała dodatkowego przyzwolenia. Odebrała przyjacielowi pochodnię i wsunęła ją powoli w ziejącą mrokiem dziurę. Zrobiła to jedynie, aby Roth nie miał pretensji, że weszła do środka nie próbując przynajmniej sprawdzić, co czai się w ciemnościach.

Odetchnęła głęboko. Gdy uciekała z lekcji mistrza Alortha, nawet nie przypuszczała, że wreszcie odnajdzie to, czego od tylu lat szukała. Nie spodziewała się również, że będzie taka zagubiona. A jeśli kryło się tam coś strasznego? Albo – co gorsza – cela okaże się zupełnie pusta? Po plecach dziewczynki przemknął dreszcz. Rzuciła Rothowi jeszcze jedno spojrzenie, po czym zacisnęła z uporem wargi i ruszyła w mrok.

Bardzo powoli zaczęła przeczołgiwać się przez dziurę. Nie było to wcale proste zadanie, zważywszy na fakt, że musiała wyciągać przed siebie rękę z pochodnią. Okropny odgłos dartego materiału obwieścił rychłe pożegnanie z kolejną sukienką. Mimo to nie zatrzymała się. Nie mogła. Musiała na własne oczy zobaczyć, co czekało w środku.

Dostrzegając kątem oka porysowane ścianki maleńkiego tunelu i obłupane grudki tynku, Dris zaczęła się zastanawiać, jakim cudem Roth zdołał w ogóle obluzować choć jeden kamień. Nie miała jednak czasu, aby pogratulować strażnikowi – nie, gdy rozwiązanie zagadki nocnych koszmarów czekało tuż przed jej nosem. Wolną dłonią odepchnęła się mocno od wewnętrznej strony muru, aby jak najszybciej pokonać przeszkodę. Z ulgą stwierdziła, że może bez problemów się wyprostować. Pobieżnie otrzepała zniszczoną sukienkę i unosząc nad głowę pochodnię, oświetliła salę.

Dziewczynka zamarła i prawie zazgrzytała zębami z frustracji. Czego właściwie oczekiwała? Cóż, z pewnością czegoś bardziej okazałego niż to, co miała przed sobą.

Komnata była zupełnie pusta, jeśli nie liczyć stojącej w samym centrum czarnej urny. Drisnaira przekrzywiła lekko głowę i przyjrzała się znalezisku, zachowując bezpieczny dystans. Powódź musiała dotrzeć aż tutaj, bo na posadzce można było dostrzec rozmazane przez wodę ślady po jakichś dziwnych rysunkach.

Wprawdzie nienawidziła lekcji z mistrzem Alorthem i uciekała zawsze, gdy tylko nadarzyła się ku temu dogodna okazja, ale za to uczyła się pilnie na własną rękę. Dzięki temu potrafiła rozpoznać pozostałości po silnych zaklęciach, nawet gdy miała do dyspozycji jedynie drgające światło pochodni i kilka mocno zatartych znaków.

Po raz pierwszy się zawahała.

Cokolwiek tkwiło w urnie, nie mogło być dobre, skoro użyto aż tylu zabezpieczeń. Z drugiej jednak strony – magiczne pieczęci zostały naruszone najprawdopodobniej już wczesną wiosną, a mimo to nie doszło do niczego wyjątkowo złego. Jeśli miała dzięki temu pozbyć się koszmarów oraz tego dziwnego wewnętrznego wołania, to chyba warto było zaryzykować i dokładniej zbadać znalezisko.

Bardzo ostrożnie zbliżyła się do urny. Przygotowała się, aby jak najszybciej uciec, jeśli tylko cokolwiek pójdzie nie po jej myśli. Powoli wyciągnęła dłoń w stronę naczynia, aż w końcu oparła palce na gładkiej, wilgotniej powierzchni.

Wstrzymała oddech i całą siłę woli skupiła na tym, aby nie zamknąć oczu. Mięśnie zaczęły boleć dziewczynkę od trwania w ciągłym napięciu, ale musiała zignorować ich błaganie o litość.

Przez dłuższą chwilę zupełnie nic się nie działo. Może właśnie dlatego podskoczyła z przerażenia, gdy Roth krzyknął prosto w dziurę:

– Dris, wszystko w porządku? Sanara cię szuka. Chyba stało się coś złego...

O, tak. Coś bardzo, bardzo złego. Właśnie potrąciła urnę i wysypała na posadzkę jej pylistą zawartość. Popiół wzbił się w powietrze, otaczając dziewczynkę duszącym obłokiem. Ledwie stłumiła gniew na młodego strażnika. Nie mogła winić chłopca za to, że się martwił i ostrzegł ją przed Sanarą, ale przez ułamek sekundy miała ochotę skazać go na chłostę i osobiście wymierzyć karę. Zaklęła pod nosem. Ani Roth, ani Sanara nie byli w tej chwili najważniejsi. Może jeśli spróbuje wsypać prochy z powrotem do środka, to nic się nie stanie?

Uklękła i ostrożnie odłożyła pochodnię na bok, starając się nie naruszyć jeszcze bardziej magicznego kręgu. W myślach powtarzała, że to zupełnie jakby wsypywać piasek do słoika. Nic trudnego. Drżącymi dłońmi zaczęła zgarniać proch do środka, starając się przy tym zignorować piekący ból otartych do krwi opuszek.

– Dris, błagam cię, musisz już wyjść! – jęczał Roth, głowiąc się zapewne, co powie Sanarze, gdy starsza strażniczka w końcu odnajdzie dwoje uciekinierów.

– Już idę! – odkrzyknęła księżniczka, chwytając pospiesznie pochodnię. 

Opanowała nerwowe drżenie i czym prędzej zaczęła się przeciskać przez dziurę w murze. Bała się choćby obejrzeć przez ramię, przerażona tym, co mogłaby zobaczyć. Ojciec wiele razy ostrzegał ją, że wyłącznie ludzie głupi lękają się niewiadomego, dlatego powinna przyzwyczaić się do wszelkich możliwych okropieństw, aby obawiać się jedynie tego, co stanowi realne zagrożenie. Pomyślała, że byłby bardzo zły, gdyby dowiedział się, że nie spojrzała po raz ostatni na urnę. Otrząsnęła się szybko z tych nie prowadzących absolutnie donikąd rozważań i zaczęła szybciej przebierać nogami. 

Gdy tylko znalazła się w zasięgu Rotha, chłopiec wyrwał dziewczynce pochodnię i chwycił pustą rączkę. Z jego pomocą zdołała raz dwa wydostać się z otworu.

– Znalazłaś coś ciekawego? – zapytał. Oczekiwał pewnie, że księżniczka będzie aż kipieć z podniecenia i od razu zacznie opowiadać o niezwykłych odkryciach. Dlatego zmartwił się wyraźnie, gdy za jedyną odpowiedź otrzymał wzruszenie ramion.

Po prawdzie nie mieli jednak czasu na rozmowy. Obiecał w myślach, że potem dokładnie wypyta dziewczynkę, a teraz po prostu odda ją w ręce Sanary. Pociągnął przyjaciółkę za sobą i pognał z powrotem na posterunek, nie przejmując się przy tym specjalnie, że Drisnaira nie mogła nadążyć.

– Sanaro – sapnął z osobliwą mieszaniną strachu i podziwu, gdy zza zakrętu wypadła na nich dziewczyna w lekkiej zbroi i krótkiej czarnej pelerynie narzuconej na ramiona.

– Wasza wysokość! – krzyknęła strażniczka, rzucając się ku Drisnairze. – Sukienka...

– Przewróciłam się – ucięła księżniczka, mocniej zaciskając palce na dłoni przyjaciela. – Gdyby nie Rothy, pewnie skończyłoby się na czymś dużo gorszym niż podarte ubranie.

Sanara zmierzyła chłopaka nieufnym spojrzeniem, po czym ponownie zwróciła się do dziewczynki, nie kłopocząc się nawet tym, by potwierdzić u Rotha prawdziwość tej historii.

– Pani, ojciec cię szuka – oznajmiła z przejęciem. – Mistrz Alorth zaniepokoił się twoją długą nieobecnością i chyba myślał, że poszłaś nakarmić swoje psy, bo... – urwała, zapewne chcąc ochronić następczynię tronu przed obowiązkiem słuchania złych nowin. Chyba jako jedyna w całym zamku nie miała pojęcia, jak bardzo Drisnaira nienawidziła swojego mistrza.

– Rzuciły się na niego, prawda?

Sanara kiwnęła niechętnie głową.

– I?

– Twój ojciec chce, abyś patrzyła na jego śmierć – wyszeptała w odpowiedzi. Musiało się jej wydawać zupełnie nie do pomyślenia, że małą dziewczynkę zmuszano do patrzenia na takie okropieństwa.

– Zaprowadź mnie do niego – zażądała Drisnaira spokojnie.

Roth patrzył za księżniczką, drepczącą z dumnie uniesioną głową za swoją obrończynią. Uśmiechnął się mimowolnie na myśl, że miałby stanąć z Sanarą do pojedynku o rękę Drisnairy. Z taką motywacją sprałaby go na kwaśne jabłko i to jeszcze zanim sięgnąłby po miecz. A on wcale nie miałby jej tego za złe.

Postanowił, że po skończonej warcie wróci do otworu i spróbuje jakoś wciągnąć kamienny blok na należne mu miejsce, choć zupełnie nie miał pojęcia, jak tego dokonać. Zapewne w końcu by coś wymyślił. Niestety, gdy tylko wrócił do starszych kolegów, musiał stawić czoła powodzi sugestywnych spojrzeń zwieńczonych niewybrednymi komentarzami, przez co problem dziury w murze został zepchnięty na dalszy plan.

Może gdyby o tym nie zapomniał, poszedłby przynajmniej sprawdzić skalę poczynionych zniszczeń. Możliwe, że wtedy zauważyłby, iż kamień powrócił na właściwe miejsce i zawiadomiłby kogoś mądrzejszego od siebie.

Zapomniał jednak – zupełnie jakby jego wspomnienia zostały ukryte za gęstą mgłą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top