Pod osłoną nocy II
Lord Myuleth od dłuższego czasu przewracał się z boku na bok, sen jednak nie nadchodził, aby przynieść ukojenie. Dziwne. Po tak pracowitym dniu powinien być wykończony, dlaczego zatem nie mógł zasnąć? Zamiast zmęczenia czuł tylko narastające podniecenie, zupełnie jakby jego ciało przygotowywało się na coś bardzo ważnego.
To oczekiwanie zaczęło doprowadzać go do szaleństwa. Miał już w końcu swoje lata i nie powinien marnować cennych godzin nocy, zwłaszcza wtedy, gdy tak ciężko zapracował na odpoczynek. Kiedyś, och! Kiedyś rzeczywiście sen wydawał mu się jedynie absurdalną potrzebą ułomnego ciała, ograniczającego lotny umysł, ale teraz...
Nie chcąc przyznać się do własnej słabości, usiadł gwałtownie i spojrzał w dogasający w palenisku płomień. Mógł zadzwonić po sługę, ale to tylko utwierdziłoby go w przekonaniu, że nie potrafił już nawet sam o siebie zadbać. A jeśli i tego nie potrafił, to jak miał w przyszłości zająć się całym królestwem?
Przerzucił nogi przez brzeg łóżka i wstał powoli. Chłód posadzki ukąsił go złośliwie w bose stopy. Myuleth zamknął oczy i uśmiechnął się, czerpiąc rozkosz z zimna, które zaczynało graniczyć z bólem. Niczym dziecko podniecone łamaniem zakazu rodziców, przebierał niecierpliwie palcami, chłonąc jak najwięcej rodzących się w nim emocji. Głód. Koszmarny, niemożliwy do zaspokojenia głód. Pragnienie, które towarzyszyło mu od najmłodszych lat.
Chciał władzy, niczego więcej.
Dlaczego Drisnaira nie przyszła do niego zwierzyć się z problemów? Na pewno nękało ją wiele wątpliwości. Był przecież jej przyjacielem i mentorem. Do tej pory nie bała się dzielić z nim żadną myślą. Czyżby zrobił coś, co kazało Dris wątpić w jego lojalność? A może znalazła kogoś innego, by służył jej radą i pocieszeniem? Nie, oczywiście, że nie! Co zatem się stało? Nie mogła mu się tak po prostu wymknąć!
W gniewie podszedł do kominka, chwycił za pogrzebacz i zaczął rozrzucać wciąż tlące się kawałki drewna. Zabójstwo Caseniela, potem zdrada i śmierć Nalyatha, a teraz jeszcze dziwna nieufność Drisnairy... Czyżby wpadła na jakiś trop? Czy powinien się tym przejąć?
Tak wiele mógł stracić!
A wszystko dlatego, że gdzieś pomiędzy nimi krył się zdrajca. Tak ostrożnie dobierał swoich ludzi, a mimo to ktoś z nich postanowił zdradzić. Myuleth zacisnął mocniej palce na trzonku pogrzebacza. Niech tylko dostanie tę dwulicową żmiję w swoje ręce!
Śmiejąc się pod nosem, dołożył do ognia, po czym wrócił do łóżka. Jego spojrzenie padło na kryształową karafkę z środkiem nasennym, wymieszanym z delikatnym narkotykiem. Niewielką porcję płynu kazał służącej zanieść Drisnairze, gdy tylko księżniczka wróci do swej komnaty. Ciekawe, może gdyby sam zażył nieco tego specyfiku również poczułby się lepiej? Wahał się tylko chwilę.
Przypominająca pąk róży zatyczka wyskoczył cicho z szyjki. Myuleth zaciągnął się słodkim zapachem, po czym przechylił karafkę i skosztował napoju. Gęsta jak miód ciecz rozpłynęła się po jego języku i ściekła wgłąb gardła. Zadrżał z rozkoszy i ledwie zdążył odstawić naczynie na nocną półkę. Cokolwiek nie pozwalało mu zasnąć, teraz odeszło już w niepamięć. Myuleth opadł bezwładnie na łóżko, a gdy zanurzył głowę w miękkiej poduszce, jego umysł w jednej chwili odpłynął do przystani snów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top