w ciemne głębiny lasu
Przetarłam rękawem oczy i stwierdziłam, że znowu płakałam przez sen. "Te cholerne koszmary. Kiedy one się skończą?" pomyślałam i usiadłam na łóżku odrzucając kołdrę na bok. Zamrugałam powiekami, by przyzwyczaić się do ostrego, wiosennego światła. Pomimo że słońce dawało popalić, temperatura późnego marca była bardzo chłodna. Na noc zostawiłam otwarte okno i to było błędem- wiatr porozrzucał wszystkie papiery na moim biurku, a wśród nich była praca domowa na dzisiaj! Spojrzałam na zegar. Już 7:55! Nie mam szans na dotarcie na czas, bo autobus już dawno pojechał, mój wiecznie zajęty tata i macocha urzędują w pracy, na dodatek chyba załapałam niezłą gorączkę plus katar. "Trudno. Jestem chora, to zostaję w domu" postanowiłam i spróbowałam wstać. Wszystko zawirowało mi przed oczami i nagle zrobiło się ciemno. Ostatnie co poczułam to twardą strukturę posadzki na moim policzku oraz urwany huk.
***
Zarejestrowałam ostry ból w skroniach, a serce mi waliło jak oszalałe. Usłyszałam krzyki, których nie mogłam zrozumieć, brzmiały jakbym była pod wodą. Gwałtownie otworzyłam oczy. Ujrzałam prosty pokój i krzątających się przy mnie ludzi w bieli, lecz ich ruchy były nerwowe. Zdecydowanie nie był to mój dom. Gdzie mój tata i co ja robię w szpitalu? Rozmyślania przerwał mi mężczyzna w średnim wieku i niebieskiej maseczce, więc nie widziałam połowy jego twarzy. Pochylił się nade mną i zaczął mówić.
- Witaj moja koleżanko. Pewnie jeszcze nie wiesz co się stało, zaraz ci wszystko wytłumaczę. Członek twojej rodziny znalazł cię nieprzytomną na podłodze i szybko zadzwonił po karetkę. Bardzo dobrze zrobił, bo mogłabyś się wykrwawić. Na razie to tyle, a teraz sobie odpocznij, bo zapewne jesteś w szoku. Twój ojciec powinien odwiedzić cię za kilka godzin, a w tym czasie sobie pośpij. Jeśli czegoś potrzebujesz to zawołaj pielęgniarkę. Wodę masz na stoliku obok. Sen dobrze ci zrobi- miał łagodny głos, a jego oczy wskazywały na to, że się uśmiecha. Kiwnęłam nieznacznie głową i popatrzyłam na niego pustym wzrokiem. Czułam się niesamowicie zmęczona i powoli zaczęłam odpływać.
***
Upiłam łyk letniej wody i lekko drżącą ręką odłożyłam kubek. Spojrzałam wyczekująco na mojego tatę. Niestety Anastazja, czyli jego żona przyszła razem z nim i obejmowała go za ramiona, stojąc za nim. Mężczyzna miał twarz ukrytą w dłoniach. Usłyszałam jak głęboko odetchnął i upuścił ręce na kolana. Siedział na krzesełku na skos od mojego łóżka. Zgadywałam, że w myśli układa słowa. Czekałam jeszcze przez moment aż zabierze głos.
- Laurel, dlaczego to zrobiłaś? Aż tak bardzo ci tu źle?- czułam jak ściska go za gardło. Niczego nie rozumiałam.
- Ale co ja zrobiłam?- zapytałam ochrypłym głosem. On spojrzał na mnie wielkimi, szklanymi oczyma. Wyraz jego miny zszokowany.
- Jak to co? Próbowałaś się zabić! Nie pamiętasz? Na dodatek znalazłem te pigółki rzucone przy twoim łóżku. Co ty sobie myślisz dziewczyno, żeby brać takie główno?!- zamyśliłam się.
- Ale ja nie pamiętam nic takiego- odpowiedziałam spokojnym tonem. Miałam wrażenie jakby wszystko było w zwolnionym tępie.
Nagle w głowie pojawił się nieznośny ból, a w uszach coś mi głośno piszczało. Krzyknęłam boleśnie i złapałam się mocno za głowę. Zacisnęłam z całej siły powieki, aż wycisnęłam z nich łzy. Ktoś położył moją głowę na poduszkę i przyłożył do nosa jakąś wilgotną ścierkę. Natychmiast zapadłam w nicość.
Znowu. Znowu ten sam sen, którego nigdy nie potrafię zapamiętać, lecz cokolwiek się w nim dzieje, wywołuje u mnie smutek głębszy niż dno oceanu, a łzy nieświadomie się sączą. Dzień w dzień przeżywam to samo. Same z tym kłopoty.
***
Głośno pociągnęłam nosem trzymając kurczowo w dłoniach kubek herbaty o aromacie owoców leśnych. Patrząc się pusto w ścianę stołówki, wybijałam o gładką powierzchnię naczynia prosty, powtarzający się rytm, jednocześnie drugą ręką chłonąc bijące ciepło. Pustka. Nicość. Brak niepotrzebnych myśli. Maszyna. Zaprogramowane urządzenie.
- O, hej Laurel. Podobno miałaś wypadek w domu i trafiłaś do szpitala. Te plotki to prawda?- dziewczyna w moim wieku usiadła na krześle naprzeciwko mnie i pochyliła się lekko do przodu. Moja najlepsza koleżanka z liceum. Zawsze zbyt dociekliwa, ale miła. Gdy rozmawiała, zawsze nakręcała swojego kasztanowego loka na palec, a jej błękitne oczy skrzyły życiem, lecz tym razem była zmartwiona.
- Tak, to prawda, ale nic poważnego się nie stało. Po prostu potknęłam się, upadłam i straciłam przytomność, to wszystko- powiedziałam, obdarowując ją uspokajającym uśmiechem.- Nie musisz się tym przejmować, bo nie ma po co.
Przerwa obiadowa minęła dość szybko, podobnie reszta lekcji. Gdy pakowałam książki po ostatniej matematyce, w moim plecaku była karteczka. Nie należała do mnie, więc ktoś musiał mi ją podrzucić. Była zwinięta w nierównomierną kulkę. Rozwinęłam ją i przeczytałam zawartość.
"Spotkajmy się przy bieżni"
Ktoś musiał to pisać w pośpiechu, bo ledwo się rozczytałam. Schowałam papier z powrotem do plecaka i poszłam w wyznaczone przez adresata liściku miejsce. Już tam ktoś był. Czekał na mnie.
- To ty napisałeś mi tę wiadomość?- spytałam zachowując sporą odległość od tajemniczego rozmówcy. Był odwrócony tyłem i miał niezbyt wysoki wzrost, lecz spokojnie przewyższał mnie o pół głowy. Wyglądał trochę groźnie. Nie kojarzyłam go z naszej szkoły. Był inny niż wszyscy. Miał niemodną, starą żółtą kurtkę, która była tak brudna, że wydawała się brązowa, przetarte dżinsy z szerokimi nogawkami. Już dosłownie nikt tak nie chodzi. Zauważyłam, że zza głowy postaci wydobywa się dym. Pewnie palacz. Ale dlaczego chciał mnie widzieć? Może to jakiś podstęp lub mam nadzieję pomyłka? Nagle moją uwagę zwrócił dziwny znak na jego dłoni. Nie przypominał tatuażu. W tej samej chwili mężczyzna się obrócił, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Odzwierciedlenie mojej duszy.
Tylko czego ode mnie chciał?
- Więc to ty jesteś Laurel Roose- mruknął pod nosem, że prawie go nie usłyszałam. Opuślił rękę z papierosem i wypuścił gęsty dym z ust. Jego oczy nie wyrażały nic, jednak widać w nich było świadomość. Spojrzał na mnie.
- Chodź za mną- rzucił i ponownie się odwrócił w stronę lasu. Zaczął iść przeciągle w jego kierunku. Wiedział, że nie ruszyłam się ani o krok z miejsca, w którym stałam. W końcu się zatrzymał.
- Dlaczego mam sama podążać za jakimś obcym facetem do ciemnego lasu?- chciałam jeszcze coś dodać, ale jego szybka i zdecydowana odpowiedź wpędziła mnie w osłupienie.
- Bo chcesz się dowiedzieć o czym są twoje sny. I tak nie masz wyboru. Jeśli będziesz się opierać to użyję siły- urwał, po czym znowu kontynuował.
- Nie masz jak zadzwonić, bo zabrałem ci twój telefon z plecaka, a krzyków nikt tu nie usłyszy. Nie masz szans na ucieczkę, bo nie jestem tutaj sam- nerwowo rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie spostrzegłam. Nie wiem czy blefował, ale wolę nie ryzykować. Może mi i tak coś zrobić. Postanowiłam kroczyć za nim bez słowa.
- Dobry wybór- usłyszałam tylko zanim ktoś złapał mnie mocno od tyłu, ściskał rękawiczką buzię, abym nie wydała z siebie żadnych dźwięków. Szamotałam się i próbowałam wyrywać bezskutecznie. Tylko rozjuszyłam tym oprawcę. Związał mi ręce z tyłu i założył knebel na usta, a potem popchnął na ziemię oraz kazał klęczeć. W końcu poczułam jak jakiś twardy przedmiot uderzył mnie w potylicę i runęłam nieprzytomna na podłoże.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top