"Raczej odpowiadam na własne pytania"
- Gdzie my do cholery jesteśmy? - zapytał zdenerwowany brunet. Z jego oczu nie mogłam wyczytać nic innego jak zdenerwowanie i zagubienie. Popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się pocieszająco, mając nadzieję, że trochę podniesie go to na duchu. Ale kogo ja oszukiwałam, jego, czy samą siebie? Obydwaj wpatrywali się w betonowe mury, pokryte grubą warstwą bluszczu, jakby szukając w nich jakiejś odpowiedzi. Nie dziwiłam się na ich zachowanie, ja i Alby zareagowaliśmy bardzo podobnie, więc byliśmy wyrozumiali i pozwoliliśmy im przyswoić informacje.
- Potocznie z Albym nazywamy to Strefą. - powiedziałam.
- Jest tu ktoś jeszcze? - zapytał zielonooki, nadal wpatrując się beznamiętnie w szare mury. Po chwili jego wzrok zwrócił się w moją stronę, oczekując odpowiedzi. Poleciłam przecząco głową.
- Tylko ja i on. - wskazałam na czarnoskórego, który stał obok mnie. Blondwłosy spuścił wzrok na zieloną trawę, zapewne próbując poskładać to wszystko do kupy, zaś jego kolega stał i nadal wpatrywał się w to samo miejsce, nie odzywając się ani słowem. - Odpowiadając na wasze wszystkie pytania. Jesteśmy tu z Alby'm około miesiąca, kiedy tu dotarliśmy, zapewnie tak samo jak wy, nic nie pamiętaliśmy. Nie wiemy, gdzie dokładnie jesteśmy, czy KIM jesteśmy, lub KIM byliśmy. To chyba wszystko. - zakończyłam swój jakże ciekawy monolog, a chłopacy spoglądali to na mnie, to na czarnoskórego. Dałam im chwilę czasu.
- Wiecie, co tam jest? - zapytał brunet, wskazując na otwarte wejście. Jednak nie powiedziałam nic, po prostu pokiwałam przecząco głową.
Nie mam pojęcia, czy wrota zaczęły zamykać się na zawołanie, ale w tamtej chwili dwie ogromne, betonowe ściany przesuwały się, tworząc przy tym okropny hałas, który rozsadzał moje uszy. Dwaj nastolatkowie popatrzyli w stronę północnego wejścia (bądź wyjścia), a ich miny nie wyrażały nic innego, jak niedowierzanie.
- Jak to jest w ogóle możliwe?! - blondyn próbował przekrzyczeć hałas.
- Zadaję sobię te pytanie codziennie. - powiedział Alby, kiedy wrota zamknęły się z hukiem.
Cisza. Nikt się nie odzywał. Może to dobrze, każdy, nawet ja i Alby musieliśmy zadawać sobie kolejne pytania. Oczywiście pytania bez odpowiedzi...
***
Siedziałam pod moim ulubionym drzewem, delektując się ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Westchnęłam - to była moja chwila wytchnienia, nabrania sił fizycznych i psychicznych. Po prostu siedziałam oparta o pień rośliny, wpatrzona w niebo, na którym pojawiały się pierwsze, sztuczne gwiazdy. Za wszelką cenę chciałam nie zawracać uwagi na pytania krążące po mojej głowie. Skupiałam się na najmniej ważnych elementach - na śpiewie ptaków, odgłosie wiejącego wiatru, małym, wieczornym koncercie świerszczy, czy trawie pod moimi rękoma. Jednak nie mogłam się od nich odpędzić. Wracały jak bumerang, w dodatku ze zdwojoną siłą. Z bezsilności zaczęłam uderzać głową o drzewo, jakby miało to pomóc z pozbyciem się natrętnych myśli.
Ale jednak nie pomogło.
Od przybycia Alexa i Williama minął tydzień - jeden równiutki tydzień. Alex - brunet o szarych jak stal oczach, bladej cerze. Nie był zbyt miły, chodził przygnębiony, cichy i markotny. Robił swoje, jednak nie rozmawiał z nami, chodził w różne zakątki Strefy, zaszywając się w samotności.
Ale William był jego przeciwieństwem. Miły, zabawny, żartobliwy blondyn o jakże zielonych oczach. Przynajmniej taki się wydawał. Kilka razy widziałam, jak płakał, czy wpatrywał się smutno w szare mury. Był on idealnym przykładem człowieka z pierwszymi objawami depresji, przez co wiedziałam, że muszę zareagować.
Jednak bardziej bałam się o Alexa. Coś nie pasowało mi w jego dziwnym zachowaniu i moja podświadomość mówiła mi, że niedługo wydarzy się coś złego.
Lecz było jeszcze jedno nurtujące mnie pytanie: Dlaczego przysłali jeszcze ich? Może nasza Strefa była czymś na wzór więzienia dla młodocianych kryminalistów, krócej poprawczak. Zaśmiałam się w duchu na tą dziwną i niecodzienną myśl. Co mogli by zrobić tacy nastolatkowie jak my? Zabić swojego nauczyciela od matematyki, bo zadał za dużo pracy domowej? - Niedorzeczne.
- Cześć Rachel. - przestraszona podskoczyłam w miejscu. Tuż za drzewem, po mojej prawej stronie, stał Alby, patrząc na mnie i lekko się uśmiechając. Bez pytania usiadł koło mnie i zaczął wpatrywać się w gwaizdy, które zawisły na niebie już dawno temu. - Znów rozmyślasz? - zapytał.
- Raczej odpowiadam na własne pytania. - zaśmiałam się cicho, zaś chłopak mi zawtórował.
- Jeśli mogę spytać, jakie są te pytania?
- Dlaczego jeszcze ich tu przysłali? - odpowiedziałam, a po między nami zapadła cisza. Obydwoje zastanawialiśmy się DLACZEGO, jednak nikt nie znał odpowiedzi na dane pytanie. Niby było to proste, jednak dla nas oraz sytuacji i miejscu, w którym się znajdowaliśmy, było to jak złamanie enigmy. Zaśmiałam się w duchu kolejny raz, na to, że pamiętam tak zarazem istotną dla ludzkości rzecz, a zarazem niepotrzebną w moim beznadziejnym przypadku.
- Nie mam bladego pojęcia. - odparł po chwili. - Ale domyśliłem się ostatnio jednej i chyba ważnej rzeczy...
- Tak? Jakiej? - zapytałam zaciekawiona. Chłopak milczał przez chwilę, pewnie zastanawiając się, czy mi to powiedzieć, otwierał i zamykał buzię, co wyglądało komicznie, jednak po kilku sekundach zaczął mówić.
- Wydaję mi się, że na nas i na tamtych dwóch się nie skończy.
- Co masz na myśli? - odpadłam lekko zdezorientowana.
- Nie zauważyłaś, że Alex i William przybyli równy miesiąc po nas. W dodatku tak samo jak my nic nie pamiętają? Nie wydaje ci się to dziwne? - mówił z przejęciem w głosie.
- Wszystko w tym miejscu jest dziwne, Alby. - rzekłam, spoglądając na niego. Jednak zdałam sobie sprawę, że mój przyjaciel ma rację. - I mam pewność, że się nie myślisz, a nawet to wiem.
I znów siedzieliśmy w ciszy...
*****
Kolejne dni mijały bardzo szybko. Głównie opierały się na rutynie, która nie była zbyt denerwująca. Wstawaliśmy rano, jedliśmy śniadanie, rozdzielaliśmy po między siebie zadania, pracowaliśmy, a pod wieczór odpoczywaliśmy. Strefa, kiedy przybyłam tu z Alby'm, wyglądała jak dżungla. Wszędzie rosły chwasty, drzewka, jakiejś krzaki. Z upływem czasu wszystko zaczęło nabierać kształtu. Pozbyliśmy się natrętnych roślin, a w ich miejsce posialiśmy warzywa i drzewka owocowe, które przybyły tu pudłem. Zaczęliśmy budować także "baze", jak nazwał to William. Byliśmy dopiero w połowie prac, ale wszystko miało już ręce i nogi. Drewniana konstrukcja miała pełnić funkcje mieszkaniowe, gdzie mieli spać nowoprzybyli.
Ostatnio w pudle przybyły zwierzęta, prostując pięć kur. Zapewnie do celów spożywczych, ale powiedziałam już Alby'emu, że ja nie pozbawie ich życia. Miały takie słodkie spojrzenie i mięciutkie piórka. Nie miałabym serca zabić jednego z nich.
Dzisiejszy dzień nie różnił się niczym od poprzednich. Praca, odpoczynek, praca, odpoczynek i tak bez końca.
Kolejny raz wbiłam łopatę w ziemię, wykopując dużą dziurę, potrzebną na posadzenie drzewka. Kiedy to zrobiłam, sięgnęłam po sadzonkę stojącą po mojej prawej stronie i wepchnęłam ją do dziury.
Wytarłam pot spływający po moim czole, po czym uklepałam ziemię wokół rośliny. Odetchnęłam z ulgą, wiedzac, że na dzisiaj skończyłam swoją pracę.
Wstałam z ziemi i poszłam w stronę jeszcze niedokończonej bazy, przy której stał Alby.
- Hej. - przywitałam się, podchodząc do chłopaka. - Skończyłam na dziś. Jestem tak zmęczona, że zaraz chyba padnę. - odparłam, siadając na ziemi i opierając się o jedną z drewnianych belek.
Jednak czarnoskóry stał i wpatrywał się w głąb strefy, jakby czegoś szukając. Nic nie powiedział, co miał w zwyczaju robić, więc zdziwiłam się na jego zachowanie. Po twarzy przyjaciela mogłam wywnioskować, że o coś się martwił. Nigdy nie był taki cichy, jak teraz.
- Alby, coś się stało? - zapytałam zmartwiona, spoglądając na niego, jednak chłopak nie odpowiedział, stał tak samo, jak uprzednio. - Alby. - zero reakcji. - Alby?!
- O, Rachel. - zaszczycił mnie w końcu swoją odpowiedzią, na co prychnęłam.
- Coś się stało? - ponowiłam pytanie.
- Nie. Dlaczego niby miało się coś stać? - odparł, ale ja wyczułam w jego głosie nutkę podenerwowania, przez którą wiedziałam, że kłamie.
- Mów.
- Nie dasz mi spokoju, co? - podkręciłam przecząco głową, a Alby kontynuował - Szukałem Williama i Alexa, ale nigdzie nie mogę ich znaleźć. Przeszukałem chyba całą strefę. Boję się, że coś kombinują.
Ja czułam to samo. Miałam przeczucie, że stanie się coś naprawdę złego...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top