,,Nie powinniśmy..."

3...2...1.Wrota otworzył się ze zgrzytem.Założyłam plecak z zaopatrzeniem i czekałam na Minho .Czas ciągną się w nieskończoność,a gdy miałam już ruszyć po azjate,ten wybiegł zza rogu głośno dysząc .

-A ty co?-zapytałam.

-Zaspałem .Newt mnie obudził jakieś pięć minut temu.-odrzekł,a ja przyjrzałam się mu dokładniej.Faktyczne wyglądał jakby dopiero się obudził.Jego czarne włosy były roztrzepane na wszystkie strony , zaś oczy lekko podkrążone od porannej pobudki.

-No. Wyglądasz jak siedem nieszczęść.-zaśmiałam się,a chłopak mi zawtórował.-No to pora zacząć wycieczkę,nieprawdaż?

-Masz rację lejdi Rachel.Piękne panie mają pierwszeństwo.-odparł żartobliwie i puścił mnie przodem ,wykonując przy tym gest ręką.
Wbiegłam do prostego betonowego korytarza.Chłodne powietrze przeszyło moją skórę wywołując przy tym miły dreszcz.Pierwszy zakręt-Lewo.Drugi zakręt-Prawo...i tak dalej.
Codzienna niekończąca się rutyna Zwiadowców , która pewnie wielu z nich przyprawia o palpitacje i nerwicę.Przez cholerne dwa lata nic.Jedne wielkie NIC.To zaczyna być na prawdę irytujące.
W pewnej chwili poczułam rękę na swoich ustach jak i brzuchu.Spojrzałam morderczym wzrokiem na Minho,który palcem pokazywał coś w oddali.Gdy spojrzałam w tamtą stronę mimowolnie spięłam się i wstrzymałam oddech.W rogu jednego z korytarzy leżał Buldożerca .Buldożerca-te słowo odbijało się w moich myślach jak echo.

-Dlaczego się nie rusza?-zapytał zdziwiony.Azjata wypuścił mnie ze swoich objęć i powolnym krokiem ruszył w stronę metalowego potwora.

-Minho!-szepnęłam podniesionym tonem-A jeśli żyje,tylko leży?

-Zaraz się przekonamy.-chłopak podszedł do Buldożercy i gdy był już metr od niego,ciało potwora nieznaczne drgnęło.Wystraszony Zwiadowca cofnął się o kilka kroków ,ale zobaczył,że monstrum nadal leży na tym samym miejscu,podszedł bliżej i szturchną go nogą.

-Zwariowałeś?!Nie ruszaj go!-powiedziałam głośno odciągając chłopaka od maszyno-potwora.

-Myślisz może,że zdechł?-zapytał niewzruszony.

-Jeszcze nigdy,w karierze Zwiadowcy,nie widziałam zdechłego Buldożercy.-odrzekłam.

-To dziwne.

-Nawet nie wiesz jak.Ale teraz lepiej wracajmy.Powiemy wszystko Albyiemu,a on zadecyduje,co z tym zrobić.-rzekłam,a Minho tylko nieznacznie przytakną głową.

-----------------------

-Nie no,takiego kawału,to ja jeszcze nie słyszałem.-stwierdził rozbawiony przywódca.

-Alby.My nie żartujemy.Naprawdę widzieliśmy zdechłego Buldożerce.-odrzekł podirytowany Minho. Już chyba od godziny próbujemy przekonać go,do tego ,co widzieliśmy.Na darmo.Chłopak zawsze gdy zaczynamy mówić,śmieje się jak poparzony.
Spojrzałam na niego zimnym i zdenerwowanym wzrokiem,dając mu znak ,by przestał zachowywać się jak dziecko.

-Wy mówicie prawdę.-zauważył.

-Ty krutasie!Mówimy ci to już od godziny!-wrzasnął podirytowany Azjata.

-Trzeba to sprawdzić.-stwierdził czarnoskóry.

-A,co jeśli to jakaś nowa igraszka stwórców?-powiedziałam,a chłopcy zamilkli.W pomieszczeniu przez dłuższą chwilę trwała niezręczna cisza.Każdy z nas był pogrążony we własnych myślach.Ostatnimi czasy wszystko zaczęło się robić o wiele dziwniejsze niż było dotychczas .Pudło po kilku miesiącach przywozi nowego świeżucha,a teraz ten zdechły buldożerca.

-Rachel,jeśli nie zaryzykujemy,to nigdy stąd nie wyjdziemy.A po za tym ,to może być jedyna szansa.-odrzekł Minho i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

-Minho,ja wiem.-powiedziałam-Ale to już nie ja podejmuję decyzje.-spojrzałam w stronę Albiego,który nadal zawzięcie o czymś rozmyślał-Trzeba zwołać zgromadzenie w najbliższym czasie,ale teraz jestem zbyt zmęczona,więc idę odpocząć i coś zjeść.Nie wiem jak wy.
Ruszyłam w stronę wyjścia i już po chwili byłam na zewnątrz.Ciepłe promienie słońca musnęły moją zmęczoną twarz wywołując niewielki uśmiech.Spojrzałam na cyfrowy zegarek na prawej ręce,który wskazywał godzinę siedemnastą.Dziś wyjątkowo wróciliśmy wcześniej.Ta sytuacja była tak dziwna i zarówno niebezpieczna,że potrzebowała natychmiastowego powiadomienia.
Ruszyłam w stronę Grzebarzyska. Szczerze mówiąc to nie dbałam dokąd idę,chciałam tyko odpocząć od tego całego zamieszania w mojej głowie i od tych męczących pytań,na które i tak nie uzyskam odpowiedzi. Weszłam do lasku.Chłodne powietrze przeszyło moje ciało wywołując gęsią skórkę.(autorka:Wcześniej wzięła luk)Uwielbiałam strzelać z łuku.To takie oderwanie się od rzeczywistości. Byłam w tym prawie najlepsza.No właśnie ,prawie .Newt po mimo swojej natury ,był w tym ode mnie o wiele lepszy.Napięłam cięciwę broni i wymierzyłam strzałę prosto w drzewo,ale nie dane mi było strzelić.

-Pomocy!!-usłyszałam ciche wołanie z okolic zachodnich wrót.Bez zastanowienia pobiegłam w tamtą stronę.Z każdym krokiem nawoływanie robiło się coraz głośniejsze i głośniejsze.Gdy wreszcie udało mi się dotrzeć na miejsce zobaczyłam przerażonego Thomasa,a przed nim Bena. Nie dało się nie zauważyć,że chłopak był już na skraju szaleństwa.Jego oczy były pełne złości i żądzy mordu,żyły zrobiły się czarne,przez co było je widać bardzo wyraźnie,a jego skóra przybrała zielonkawy kolor.

-Ben!-krzyknęłam naciągając strzałę i celując w stronę chłopaka.-Zostaw go w spokoju.Nie rób sobie kłopotów.

-Rachel,ty nic nie wiesz.Widziałem go.On dla nich pracował.-powiedział zezłoszczony.

-Zostaw go,a porozmawiamy na spokojnie.

-ON DLA NICH PRACOWAŁ!!MY JUŻ NIE ŻYJEMY,CHOĆ O TYM NIE WIEMY!!!-wykrzyczał i rzucił się w stronę bruneta.Precyzyjnie wymierzyłam strzałę,która po chwili przeszyła głowę zwiadowcy.Bezwładne ciało Bena uderzyło o ziemię.Z jego czaszki leciała czarna ciecz,która zlatywała na brudny grunt,brudząc przy tym zieloną skórę chłopaka.Chwilę później uświadomiłam sobie,co takiego zrobiłam-Zabiłam własnego przyjaciela.Zabiłam go. Zrozpaczona zatkałam usta dłonią,by nie wybuchnąć płaczem,ale nic to nie dało.Z moich oczu zaczęły wypływać słone łzy,które moczyły moje zaczerwienione policzki. Thomas wstał i spojrzał w moją stronę,a później zerkną na chłopaka.

-Co to było!?-zapytał zdezorientowany i wystraszony.

-Zabiłam go.Zabiłam swojego przyjaciela.-wyszeptałam,a nastolatek spiął się, jakby dopiero teraz ,zrozumiał powagę sytuacji. W oddali usłyszałam odgłosy biegu.Po niecałej minucie zauważyłam zmęczonego Newta. Jego wzrok powędrował na martwe ciało Bena,a później na łuk,który nadal dzierżyłam w ręce.

-Rachel...co się stało?-zapytał.

-Zabiłam go.-stwierdziłam zrozpaczona.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

-Co się tam stało?-zapytał kolejny raz Alby.

Siedziałam sztywno na krześle, na środku sali zgromadzeń,a mój wzrok był utkwiony w dal.W mojej głowie, był tylko obraz martwego Bena i jego martwych oczu. Po tym wydarzeniu od razu zwołano zebranie opiekunów.Głupią rzeczą byłoby zignorować słowa,które wypowiedział Zwiadowca.Wiedziałam,że Thomas był jednym z nich i ten fakt sprawiał,że nie lubiłam go jeszcze bardziej niż wcześniej. Otworzyłam lekko usta by wypowiedzieć jakiekolwiek słowo lecz z mojego gardła wydobył się niezrozumiały bełkot.Musisz wziąć się w garść-pomyślałam.

-Zabiłam go.-powiedziałam

-Rey.To już wiemy.Chcemy się dowiedzieć,co się stało przed tym.

-Ja...ja,poszłam do lasu i...i usłyszałam Thomasa,który wołał o pomoc.Po...poszłam tam,a Ben chciał,chciał go zabić.Mówiłam mu,żeby nie robił tego...a...on powiedział,że Thomas z nimi pracował,że my już nie żyjemy,choć o tym nie wiemy.A...a później zabiłam go,bo chciał zabić chłopaka.-opowiedziałam,a Alby spojrzał na mnie współczującym wzrokiem.

-Nie będziemy cię już męczyć.-rzekł Newt,który przez cały czas stał w kącie słuchając uważnie każdego mojego słowa.Spojrzałam na blondyna wzrokiem pełnym wdzięczności.

-Dobra sztamki.Co mamy z tym zrobić?-spytał Minho.

-Co,co mamy z tym zrobić?Nie zamkniemy Rachel w ciapie za to,że uratowała życie jednego z nas,a Thomasa nie ukażemy,bo nic takiego nie zrobił.-stwierdził Newt po czym dodał zwracając się do mnie-Choć Ray, odprowadzę cię.Musisz się położyć.

Nie protestowałam.Byłam zmęczona.I teraz marzyłam tylko o ciepłym i wygodnym łóżku.Wstałam i chwiejnym krokiem skierowałam się w stronę wyjścia,a chłopak wiernie podążał za mną.Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz spojrzałam w ciemne niebo ,na którym widniały migoczące gwiazdy.

-O czym tak myślisz?-powiedział zaciekawiony blondyn.

-Szczerze mówiąc,o niczym.Mam już dość tego wszystkiego.Zabiłam swojego przyjaciela.

-Nie mów tak.Ocaliłaś życie Thomasowi,a Benowi nie dało się już pomóc.Nie mieliśmy serum.

Spuściłam wzrok.Może miał racje,ale jakoś nie mogłam sobie tego przyswoić.Ruszyłam prosto do swojego domku.Newt wyrównał ze mną kroku i szedł w ciszy. Po około kilku minutach byliśmy przy drzwiach.Otworzyłam je po czym weszłam zmęczona do środka.

-No to...Dobranoc Ray.-powiedział i zaczął odchodzić,ale powstrzymałam go w ostatniej chwili.

-Poczekaj.-zawołałam,a Strefer zatrzymał się w połowie drogi wyjściowej-Zostań ze mną.Proszę.

Newt uśmiechną się słodko i położył się obok mnie.Wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową,która opadała i wznosiła się równomiernie wraz z jego oddechem. Poczułam jak chłopak bawi się moimi włosami.Mówiąc szczerze,było to bardzo przyjemne i miłe uczucie.

-Newt?-zapytałam

-Tak?

-Zastanawiałeś się kiedyś,jak jest po za labiryntem?Jaką miałeś rodzinę i czy w ogóle ją miałeś?

-Tak,myślałem o tym i to bardzo często.Czasami mam jakby urywki wspomnień.Widzę jakąś kobietę,która uśmiecha się do mnie i całuje w czoło,ale jej twarz jest zamazana.Po mimo to,czuję ,że ona, to moja mama.-odrzekł rozamrzony.

-Ja mam tak samo.Widzę osoby i urywki wspomnień,ale są one zamazane.Tylko...

-Co tylko?

-Powiem ci o tym jutro.-odrzekłam i podniosłam głowę by spojrzeć w oczy chłopaka.Jego czekoladowe tęczówki skanowały każdy milimetr mojej twarzy .Mimowolnie zatopiłam się w jego oczach,które były chyba najpiękniejszą rzeczą na świecie.

-Muszę ci coś powiedzieć ,Ray.-rzekł Newt nie wpuszczając wzroku z moich oczu.-Jesteś wspaniała.Bez ciebie chyba bym tu zwariował.

-Wiesz co,Newtii?-zapytałam

-Czy ty właśnie zdrobniłaś moje Imię?

-Jak widać.-powiedziałam po czym kontynuowałam-Ja uważam,że ty,jesteś jak taki klej.Trzymasz wszystkich w kupie i nie pozwalasz aby to się zmieniło.

Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy nie odzywając się ani słowem.Nasze twarze były coraz bliżej siebie aż wreszcie spotkały się w niemym i nieśmiałym pocałunku,który z czasem przerodził się w namiętne doznanie.Kompletnie mu się poddalam.
Po dłuższym czasie poczułam jak Newt odrywa moje usta od swoich.

-Rachel,nie powinniśmy tego robić.-stwierdził-Tutaj nie ma na to czasu.Musimy skupić się na przetrwaniu.A tak po za tym,nie wiemy czym jest miłość.Jesteśmy...jak to ująć...niedoświadczeni.A ty...jesteś zimna.

-O co ci chodzi?-zapytałam urażona.

-Wszystkich odtrącasz.-rzekł.W tej chwili cały czar prysł.

-Nie wierzę.Właśnie teraz pozwoliłam ci się zbliżyć,a ty mnie odrzucasz?!-warknęłam,a w moich oczach pojawiły się łzy,których i tak nie można było dostrzec przez panującą dookoła ciemność,wywołaną przez noc.-Wyjdź.-powiedziałam spokojniejszym tonem.

-Rachel, nie oto mi chodziło.

-WYJDŹ!!Nie chcę cię znać.

Chłopak spojrzał się ostatni raz w moją stronę po czym ruszył w stronę wyjścia.Gdy wyszedł nie wytrzymałam.Słone łzy płynęły po moich policzkach mocząc je.
Za dużo tego na jeden dzień.Za dużo jak na mnie....

Rozdział 13
1647słów
Podoba się?
Komentarz?Gwiazdka?



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top