,,Nie martw się..."

Piąta rano.
Właśnie o tej porze otwierały się wrota labiryntu , aż do godziny, ok dwódziestejpierwszej, kiedy się zamykały.

Stałam przed wejściem i czekałam na pewną śmierć , która może nie przyjdzie za pierwszym razem,drugim,trzecim , ale za setnym.
Obiecałam sobie , że za wszelką cenę wydostanie stąd wszystkich.
Nie ważne czym przyjdzie mi za to zapłacić.

Wrota powoli zaczęły się rozsuwać , a ja czekałam na Minho ,który miał przyjść jakieś piętnaście minut temu.
Zdenerwowana ruszyłam w stronę szałasu , w którym spali wszyscy streferzy.
Musieliśmy jeszcze wyposażyć się w niezbędny sprzęt.
Noże,wodę,leki i opatrunki w razie jakiegoś złego zdarzenia , a ten sztamek marnował cenny czas.
Byłam w połowie drogi gdy zza krzaków usłyszałam ciche szeptanie.Bez zastanowienia ruszyłam w tamtą stronę.Rozsunęłam zarośla ,które przeszkadzały mi w dostrzeżeniu czego kolwiek , a za nimi dostrzegłam azjate. Miał ręce złożone do modlitwy ,  w jego oczach można było dostrzec wszystkie  uczucia  , a przede wszystkim strach.
Serce krajało mi się na ten widok.To miało być nasze pierwsze wejście do labiryntu, i pewnie bał się ,że już więcej z niego nie wyjdzie.Dla mnie było by to zbawieniem być po drugiej stronie , ale nie którzy chcieli żyć ,przede wszystkim przetrwać.
Podeszłam do niego powoli i spokojnie.Chłopak odwrócił się w moją stronę , a gdy mnie zobaczył po jego policzku spłynęła wielka,samotna łza.Stanęłam z nim w twarzą , w twarz.Wytarłam łzę dłonią , a kiedy miałam ją już zabierać czarnowłosy przyłożył sobie ją do zapłakanej twarzy.Uśmiechnęłam się lekko na ten gest i powiedziałam:
-Nie martw się.Wszystko będzie dobrze,zobaczysz.
-A jeśli nie zdążymy , lub co gorsza zgubimy się.I co wtedy będzie?-zapytał , a ja milczałam.Miał rację , a co jeśli.Uśmiech zszedł z mojej twarzy ,tak szybko jak się pojawił.-Przepraszam, może źle to ująłem...-przytuliłam go , na znak żeby się zamkną.Odwzajemnił gest z wielką przyjemnością. Przyciągną mnie tak mocno ,że słyszałam bicie jego serca.Chciałabym żeby ta chwila  trwała wiecznie , lecz przypomniało mi się co takiego mamy teraz zrobić.
-Musimy iść pozwiedzać Minho.-Chłopak zaśmiał się i przytakną .Chwyciłam za jego dłoń i ruszyłam w stronę schowka z wyposażeniem.Wzięłam wcześniej przygotowanie rzeczy , rzuciłam mojemu towarzyszowi i popędziłam w stronę wrót , gdzie czekali już Alby, Liam, Newt i inni strefeży.Z nosa blondyna zeszła czerwona opuchlizna.Szkoda.Tak śmiesznie w niej wyglądał.
Powolnym krokiem podeszłam do czarnoskórego.
-Wiesz że nie musisz tego robić?-spytał z nadzieją-Możesz się jeszcze wycofać.Nikt nie będzie miał ci tego za złe...
-Nie, Alby.Muszę znaleźć wyjście.Czuję że tam-wskazałam palcem na wrota-coś jest.-chłopak w odpowiedzi uśmiechnął się przyjaźnie-ale jeśli nie wrócę, to w spadku oddaje ci swój pokój.-zażartowałam , mu jednak nie było do śmiechu.Mój przyjaciel tym razem zwrócił się do pozostałych.Wszyscy rozmawiali o czymś zawzięcie .Newt swoim donośnym głosem krzyknął , i uciszył wszystkich.
-Dobra sztamki. Pięciu z nas zdobyło się na odwagę,by wejść do labiryntu ,nie zważając na czyhające tam niebezpieczeństwo...-czekaj jak pięciu!!Przecież było nas czterech - Ben,Minho,Newt i ja.Kto był by tak głupi i posłał się na śmierć...Czekaj niech pomyśle...Liam. Tak tylko on-przeniosłam wzrok na zielonookiego.Stał przypatrując się wszystkim.Chciałam już do niego podejść i dać mu z liścia.Mimo tego że nienawidziłam go , to dbałam o niego.Wiem że to dziwne , ale miałam przeczucie ,że jesteśmy ze sobą ,w jakimś stopniu, powiązani.Nie jak przyjaciele , tylko jak ... rodzina.
Po zrobieniu kilku kroków poczułam jak ktoś ciągnie mnie w swoją stronę .
-Rachel?-spytał nieśmiało Newt.
- Co?Chcesz znów dostać?-warknęłam na chłopaka.
-Nie, ale chciałem cię przeprosić.Założyłem się z chłopakami.I...no...wiesz...poniosło mnie.
-Wybaczam ci.-powiedziałam , a blondyn nie krył zdziwienia-nie chcę się rozstawać w kłótni , przez jakiś głupi pocałunek.Rozumiesz.-uśmiechnęłam się i ciepło przytuliłam chłopaka , co odwzajemnił.
-Rachel!Musimy iść.-zawołał Minho,więc ruszyłam w stronę wejścia.Zimne powietrze wydobywające się z wnętrza labiryntu, rozwiało moje blond.włosy.
-Nie mamy dużo czasu , więc nie zatrzymujemy się.-rzuciłam , a na koniec odwróciłam się jeszcze w stronę streferów ,
którzy żegnali nas wzrokiem.
-Do trzech?-spytałam.
-Do trzech.
-Jeden...Dwa...Trzy.-razem z moim towarzyszem wbiegliśmy do koszmaru zwanym Labiryntem.
Biegliśmy dłuższy czas.Próbowałam zapamiętać wszystkie strony.Prosto-w prawo -w lewo-w lewo-prosto-w prawo .Minho dzielnie podążał za mną , aż do momentu gdy napotkaliśmy ślepy zaułek .Zawróciliśmy. Jeszcze raz Prosto-prawo-lewo-lewo-prosto-lewo.Ok , spróbuje zapamiętać
Zmęczony chłopak przystanął na chwilę , dlatego ja uczyniłam to samo.
-Dlaczego stoimy?-zapytałam
-Biegniemy już od jakiś trzech godzin i to bez przerwy , daj chwilę odpocząć ,ok?
-Dobra odpoczywaj.Masz czas do póki nie zapamiętam.-odpowiedziałam i próbowałam utrwalić sobie w głowie współrzędne.Azjata oparł się o mur i lekko zsuną się po nim,ja  zaś próbowałam wszystko dokładnie zakodować.
-Już?-zapytałam
-No...-nie zdążył dokończyć , ponieważ pociągnęłam  go w stronę następnego przejścia.

Powoli zbliżała się godzina dwudziesta.Zaczęliśmy zbliżać się do otwartych wrót.Dziś nie znaleźliśmy nic, jutro pewnie też nic nie znajdziemy , ale potrzeba trochę czasu...nie?Weszliśmy do strefy , która powoli pobadała w ciemność spowodowaną nadejściem nocy.Przy wejściu czekał już zmartwiony Alby , gdy nas zobaczył , uśmiechnął się szeroko i odetchną z ulgą.Ten chłopak był mi jak brat , zawsze pomagał w trudnych chwilach,nie myślał o sobie , ale o innych i dlatego jest naszym przywódcą.
Ciemnoskóry przytulił mnie mocno , po czym podszedł do Azjaty i powiedział:
-Dobrze że nic wam nie jest.I jak..
znaleźliście coś?-spojrzeliśmy z Azjatą po sobie i pokręciliśmy przecząco głowami...

------------------------------------------------------

To była część 6.Dziękuje za przeczytanie i zachęcam do obserwowania mnie.

PS.Jak zawsze przepraszam za błędy ortograficzne.;-)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top