"Nadzieji, szukam cholernej nadzieji"

Czerń obejmowała cały mój umysł, dając chwilę wytchnienia od natrętnych myśli i pytań, podążającymi za mną przez cały czas. Sen to było coś, co uwielbiałam. Oderwanie od rzeczywistości. Dałabym uciąć sobie głowę, że przed przebyciem tu, kochałam sen tak samo, jak teraz. Ciepły materiał śpiwora otulał moje ciało, dając uczucie bezpieczeństwa i ciepła.
Mogłabym przespać całe życie, jeśli było by to możliwe. Ale w sytuacji, w której się znajdowałam, było to awykonywalne, mimo to próbowałam nacieszyć się ciemnością panującą w moim umyśle, czyli chwilą wytchnienia. Muszę mieć siły, by w dzień mieć siłę, po to, by pracować na pełnych obrotach. Pracy w strefie jest od groma. Spałabym w spokoju, gdyby nie dziwny szept w mojej głowie. Na początku nie mogłam rozróżnić pojedynczych słów, ale po krótkim czasie głos zaczął nabierać na sile, który zamienił się w krzyk.

D.R.E.S.Z.C.Z JEST DOBRY! - Krzyczał, a ja nieświadoma zatkałam uszy i skupiłam się w miejscu, jakby to miało coś dać. Ale głos nie ustawał, gdy w pewnym momencie po prostu ucichł. Rozluźniłam się, myśląc, że to już koniec. Lecz nie było mi to dane. Poderwałam się do pozycji siedzącej, gdy moim ciałem wstrząsnęło dziwne i bardzo prawdziwe uczucie spadania. To było tak strasznie realistyczne, że nie mogłam się uspokoić. Mój oddech był nierówny, a serce jakby zaraz miało wyrwać się z piersi.
Opierając się rękami o ziemię otworzyłam wciąż zamknięte oczy. Miałam drgawki i dosłownie krztusiłam się powietrzem, które i tak ciężko dostawało się do moich płuc. W strefie dopiero świtało, gdzieniegdzie słuchać było cichy świergot ptaków, a na niebie pojawiały się pierwsze promienie słońca. Pomimo tego w mojej głowie nadal rozbrzmiewało ciche echo D.R.E.S.Z.C.Z. jest dobry. To wszystko stawało się coraz dziwniejsze z każdym dniem. Więcej pytań niż jakichkolwiek odpowiedzi. Westchnęłam w duchu na to wszystko. Ilekroć próbowałam pozbyć się natrętnych pytań, tym więcej ich przybywało.

Mój wzrok pokierował się w stronę jeszcze zamkniętych wrót, które niczym posąg stały w miejscu i zachwycały swoim wykonaniem. Ale ciekawa byłam, co za nimi się kryje. Alby zabronił wychodzić po za strefę. Może miał rację, a nawet na pewno, ale jeśli tam znajduje się wyjście, jestem w stanie zaryzykować. Przecież nic takiego się tam nie kryje, prawda?

Wciąż wpatrzona w betonowe mury wstałam, bardziej otulając się w swoją bordową bluzą. Temperatura sięgała chyba więcej niż pięć stopni, lecz promienie słońca ocieplały atmosferę. Spojrzałam na śpiącego obok czarnoskórego chłopaka, który jeszcze smacznie spał. Leżąc na plecach jego klatka piersiowa unosiła się równomiernie pod wpływem oddechu, wyglądał przesłodko kiedy tulił się do koca, który trzymał kurczowo w dłoniach. Uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok, po czym ruszyłam w stronę otworzonych skrzyń, które ja i Alby wyciągnęliśmy kilka dni temu. Sięgnęłam po jedno opakowanie czegoś, co przypominało ciastka. Otworzyłam torebkę, a do moich nozdrzy doszedł słony zapach. Skrzywiłam się lekko, ale zaakceptowałam ten fakt i razem z opakowaniem usiadłam pod najbliższym drzewem. Nie ma to jak pożywne śniadanie. - pomyślałam, biorąc do ust kolejne ciastko. W pewnym momencie po całej Strefie rozległ się wielki hałas. Od razu spojrzałam w stronę wschodnich wrót, które przesuwały się w przeciwne strony, przecząc prawom fizyki. Po mimo tego, że widziałam to już kilka razy, nadal wprawiało mnie w zachwyt. Ale jednocześnie czułam też przerażenie spowodowane niewiedzą, co znajduje się za wielkimi, betonowymi ścianami. Mogło to być wszystko, a za razem nic. Już sama nie wiedziałam co myśleć, to wszystko było zbyt pogmatwane, by w kilka tygodni złożyć to w całość. Spojrzałam na torebkę krakersów, która była prawie pełna. Przez moje rozmyślanie na temat tego miejsca apetyt w całości mnie opuścił. Odłożyłam opakowanie z powrotem do skrzynki, po czym do ręki wzięłam grabię i łopatę, wiedząc, że zapowiada się ciężki i pracowity dzień.

*******

Było grubo po piętnastej, na co wskazywał mój zegarek, znajdujący się na prawym nadgarstku. Żar lał się z nieba strumieniami, ale nie przeszkadzało mi to w pracy, a właśnie przez nią moje myśli skupiały się zupełnie na czymś innym niż na pytaniach, na które i tak nie uzyskam odpowiedzi. Kolejny raz wbiłam w ziemię łopatę, próbując pozbyć się natrętnego korzenia. Lecz moje starania zdawały się na nic, a roślina nie ustępowała. Zmęczona wbiłam w ziemię łopatę i stanęłam opierając się o nią, jednocześnie ścierając pot spływający z mojego czoła. Dałam sobie spokój z korzeniem, wiedząc, że pozbycie się go jest syzyfową pracą. Zaśmiałam się w duchu na to, że pamiętam tak banalne określenie, a nie mam pojęcia jak się nazywam. Rachel - takie imię wybrałam sobie kilka dni temu, ale nie czułam, jakby należało do mnie, tylko do zupełnie obcej mi osoby. Sposób jaki je wypowiadam, i w jaki sposób o nim myślę... Wiem, a przynajmniej tak myślałam, że to imię kiedyś należało do kogoś innego, a nie do mnie.

- Hej, Rachel! - zawołał głos za mną. Alby szedł właśnie w moją stronę z butelką wody i jakąś aluminiową torebką. Kiedy wreszcie pokonał dzielącą nas odległość, wręczył mi butelkę, a sam usiadł kawałek dalej, wypuszczając głośno powietrze i rozrywając srebrne opakowanie. Uśmiechnęłam się na widok czarnoskórego, który siedział i zajadał się tymi samymi ciastkami, co ja dzisiaj rano. Nie spuszczając z niego wzroku otworzyłam butelkę wody i wzięłam kilka łyków życiodajnej cieczy. Dopiero teraz zorientowałam się, jak bardzo chciało mi się pić. Zanim się zorientowałam pochłonęłam połowę zawartości butelki. Odetchnęłam i przetarłam ręką usta.

- Dzięki. - powiedziałam, zakręcając butelkę. Odłożyłam na bok łopatę i grabie, po czym usiadłam po prawej stronie chłopaka. Położyłam się na chłodnej trawie, wlepiając wzrok w nietypowy błękit nieba. Wydawało się takie bez duszy i bez cienia wesołości, tak samo jak słońce. Ale to było akurat zbędne do tej dziwnej układanki. Spojrzałam na Alby'ego, a jego wzrok wbity był we wschodnie wrota. Wpatrywał się beznamiętnie w betonowe mury, jakby szukając w nich jakiejkolwiek odpowiedzi.

- Zastanawiałaś się kiedyś...- powiedział niespodziewanie, przeżuwając kolejnego krakersa. - ... Co za nimi się znajduje?

- Codziennie. - odparłam od razu, wlepiając swoje oczy w szare ściany. - A ty? - zapytałam.

- Nie było takiego dnia, żebym się nie zastanawiał.

Po między nami zaistniała cisza. Ale nie taka krępująca. W tej chwili każde z nas pogrążone było we własnych myślach, bijąc się z nimi i nurtującymi pytaniami. Po raz kolejny spojrzałam w niebo, a mój towarzysz zrobił to samo, marszcząc przy tym nieznacznie brwi.

- Czego tak tam szukasz? - zapytał się zdziwiony, a jednocześnie rozbawiony.

- Szczerze? - spytałam, na co chłopak przytaknął skinieniem głowy. - Nadziei. Szukam cholernej nadziei. - powiedziałam na jednym tchu.

Siedzieliśmy tak, pogrążeni w rozmowie na temat wszystkiego, a za razem o niczym. Wymienialiśmy się spostrzeżeniami dotyczących tego, jak się stąd wydostać, lub jak się tu znaleźliśmy, jednak z naszych teorii nie wywnioskowaliśmy nic, co mogłoby się nam przydać.
Nim skończyliśmy rozmawiać na zewnątrz zaczęło robić się ciemniej. Straciłam rachubę czasu, dawno tak szczerze nie rozmawiałam z Alby'm. Zazwyczaj nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka dni, a teraz ta rozmowa stała się... miłym oderwaniem. Nie wspomniałam o tym dziwnym głosie, który nawiedził mnie dziś rano, nie chciałam martwić chłopaka i uznałam to za jednorazowy przypadek. Taką miałam nadzieję.
Niespodziewanie po strefie zaczął roznosić się nieprzyjemny hałas. Zatkałam uszy, chcąc uchronić je przed uszkodzeniem. Zdziwiona podniosłam się na nogi, a za mną poszedł Alby, który tak samo jak ja zatkał swój narząd słuchu. Rozejrzałam się dookoła, szukając źródła okropnego hałasu, a mój wzrok od razu padł na pudło, przy którym świeciła się czerwona lampka.
Wraz z czarnoskórym ruszyłam w jego stronę. Na początku szłam, lecz po chwili nerwowe kroki zmieniły się w szalony bieg. Kto wie, co tym razem będzie znajdować się w skrzyniach. Będąc tu cały miesiąc, co tydzień przysyłali zapasy, ale sygnał, który temu towarzyszył, był krótki i trwał może z pięć sekund. Ten jednak cechował się wielkim hałasem, ogarniającego całą Strefę.
Kiedy wraz z Alby'm dotarliśmy na miejsce, hałas ustał. Spojrzałam zaniepokojona na chłopaka, który miał taki sam wyraz twarzy jak ja. Oboje wiedzieliśmy, że coś tu nie gra.
W pewnym momencie białe wieko pudła uniosło się, ukazując wnętrze klatki, w której jak zwykle znajdowały się skrzynie. Przyjrzałam się lepiej, ale nic ciekawego nie znalazłam, wyglądało to, tak jak zawsze. Poprosiłam Alby'ego, który przez cały czas stał obok mnie, by poszedł po linę. Gdy wrócił, wręczył ją mi, a ja spuściłam ją do środka pudła. Ja schodziłam, a chłopak trzymał. Kiedy wreszcie udało mi się stanąć w na siatce rozejrzałam się. Tak jak wcześniej wspomniałam, nic nowego.

- Coś ciekawego? - zapytał mój towarzysz. Miałam już odpowiedzieć, ale poczułam zimny metal na plecach. Przeraziłam się nie na żarty. Gwałtownie odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni, natrafiając zimne, szare tęczówki jakiegoś brązowowłosego chłopaka.

- Żadnych gwałtownych ruchów. Inaczej zabiję. - powiedział poważnym tonem. W ręku trzymał długą maczetę, która wycelowana była wprost na mnie. Jego brązowe włosy były w nie ładzie, a pod oczami widniały worki, zapewne od długiej ciemności i jazdy. - Gdzie jestem!? - wrzasnął zdenerwowany. - Dlaczego nic nie pamiętam!?

- Spokojnie... - odparłam, lecz chłopaka chyba to nie przekonało. Dalej mierzył we mnie metalową maczetą.

- Kim ty jesteś?!

- Nie bój... - mówiłam spokojnie, ale brązowowłosy przerwał mi.

- Dlaczego nic nie pamiętam?! - ponowił pytanie.

- Daj mi dojść do słowa klumpie, to ci powiem. - warknęłam. Zdziwiłam się, że dziwne słowa Alby'ego przeszły przez moje gardło. - Ale najpierw odłóż nożyk, bo zrobisz sobie krzywdę.

- Skąd mam wiedzieć, że nic mi nie zrobisz? - spytał podejrzliwie. Wzruszyłam ramionami, na znak, że jest mi to obojętne.

- Możesz mi nie ufać, ale błagam cię. Nie mam żadnej broni, ani niczego innego, by mogła cię zaatakować, więc bardzo cię proszę, żuć to na ziemię. - poinformowałam.

- Zrób to. - powiedział głos za mną. Odwróciłam głowę, a moimi oczom ukazał się szczupły, blondwłosy nastolatek. Miał mizerną posturę, dziwną twarz i niezwykle zielone oczy, co bardzo gryzło się z innymi szczegółami. Chłopak za moją namową i namową nieznajomego odrzucił na bok broń, a ona z brzękiem upadła na metalową podłogę.

- Nie można było tak od razu? - spytałam retorycznie.

... CDN ...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top