W ogniu
18 lat temu.....
Ciemność otaczała wszystko, chmury blokowały jedyne możliwe źródło światła. Deszcz lał nieubłaganie, uderzając grubymi kroplami o powierzchnie ziemi, tworząc miliony kałuż. A w tych kałużach odbijały się ciężkie kroki, dźwięk który był zmieszany z krzykami i ciężkim oddechem dwójki mężczyzn, którym nie dane było przeżyć spokojnie tej nocy.
Walcząc z mrokiem, biegli coraz szybciej chcąc zgubić, goniący ich tłum ,który gdzieś miał to jakie warunki panowały na zewnątrz . Zrobili by wszystko byle tylko wypędzić te dwójkę z dala od ich wioski choć Ci nie zrobili im nic złego. Chcieli tylko przetrwać, zaznać odrobiny spokoju. To jednak nie było im dane.
-Potwory!
Krzyk odbijał się w powietrzu, dając jasny sygnał dla mężczyzn, że ludzie nie zamierzali odpuścić. Oboje wiedzieli dokąd to zmierzało, gdzie chcieli ich doprowadzić. W ich oczach mieszał się strach z rozczarowaniem, bo liczyli, że już nie będą musieli tam wracać. Los najwidoczniej jednak miał inne plany i stawało się to dla nich tym bardziej realne, gdy to za grubymi kroplami deszczu, dostrzegli czarne jak smoła pnie i miliony gałęzi, które wydawać by się mogło, że już ich witały.
"Umierający las" ponownie miał ich ugościć, miejsce gdzie nic nie rosło a promienie słońca są tylko złudną nadzieją. Uznany przez tutejsze wioski za przeklęty rejon, gdzie jedynie co czeka na Ciebie to ból, cierpienie i rozpacz. To tam wiele magicznych stworzeń straciło swoje życie, licząc że z zasobów lasu dadzą radę wyżyć. Ciężko jednak przetrwać na samych kępkach popielatej trawy.
To jednak ona miała przez następne kilka dni stanowić główne źródło pożywienia dla dwójki mężczyzn, którzy wraz z tym jak ich nogi oplotła czarna mgła, wiedzieli że nie mają od tego żadnej ucieczki.
Nie przerywając dalej biegu, ruszyli głębiej w las aż w końcu do ich uszu zaczęło dobiegać coraz mniej krzyków. Ludzie przerwali pogoń, bo żaden z nich, nie chciał wbiegać do tego przeklętego miejsca. Nikt nie chciał tam przebywać, nawet oni jako istoty różniące się znacząco od ludzi. Jako istoty nadprzyrodzone z pewnymi dodatkowymi zdolnościami, nadal im było ciężko żyć w takich warunkach. Nie szło tu żyć a jedynie można było ginąć.
Ludzi jednak którzy tu ich zsyłali to nie obchodziło, byli dla nich dziwadłami, robactwem które należało tępić. Bali się, więc chcieli się ich pozbyć. Ta dwójka była pewna, że nie byli jedynymi w tym lesie, bo żyło tu wielu takich jak oni i wielu straciło tu swoje życie. Sami nie raz tu trafiali i ledwo udawało im się tu przetrwać. Po prawdziwe brakowało im na to już sił . Oboje chcieli się już tylko uwolnić, zaznać trochę bezpieczeństwa i spokoju. A to na ten czas oferowała im tylko śmierć. Byli tego świadomi i coraz bardziej dopuszczali to jako opcje, bo ich marzenie by tak jak ci ludzie móc mieć swoje własne miejsce , te marzenie dawno odeszło. Nigdy nawet nie byli blisko tego celu , nigdy nie zaznali tego co niosło ze sobą słowo „dom".
Znali jednak dobrze cierpienie, które towarzyszyło im każdego pojedynczego dnia.
-Cholera
Mruknął jeden z nich, waląc pięścią w spróchniałe drzewo, gdy tylko wróciło mu trochę energii. Nie na długo jednak mógł sobie pozwolić na te złość, gdy to usłyszał za sobą sapnięcie przyjaciela i w jednej chwili wróciły do niego wspomnienia z wioski, gdy to jeden z ludzi strzelał do nich z broni. Od razu więc odwrócił się i podszedł do starszego, widząc już jak z jego ramienia sączę się krew. Nie wiele więcej myśląc, złapał go od zdrowej strony i poprowadził pod jedno z drzew, gdzie to korzystając z resztek ich zapasu, oczyścił ranę i odrywając swój rękaw, wziął nim owinął ranę. Jego przyjaciel patrzył na to z lekko uchylonymi oczami i nawet po tym wszystkim, lekko się do niego uśmiechał.
Kończąc zabezpieczać ranę, chłopak popatrzył na drugiego smutnym wzrokiem, po czym chcąc dodać wsparcia drugiemu, wziął przybrał swoją postać wilka, liżąc go po twarz, a następnie zwinął się wokół ciała starszego,chcąc dać mu dodatkowe ciepło, bo na dzisiaj nie było możliwości by ci znaleźli jakieś schronienie. Byli zbyt zmęczeni i chcieli już tylko odpocząć, dlatego zostali pod tym drzewem i tam też zasnęli.
A kiedy otwierali oczy, sami nie byli pewni ile czasu minęło, bo w Umierającym lesie ciężko było określić porę dnia, bo niezmiennie panował tam półmrok. To i tak nie było dla nich w tamtej chwili jakoś istotne, bo jedynym na czym mogli się skupić to powód dlaczego w ogóle się obudzili.
Płacz
Jako wilkołaki oboje mieli bardzo wyostrzone zmysły i wyraźnie mogli usłyszeć płacz w głębi lasu. Wstając z ziemi, będąc w swoich ludzkich postaciach, popatrzyli na siebie . Młodszy jednak na chwilę spuścił wzrosną ranę, którą już zdążyła się samo szczęście zagoić. Co oznaczało, że drugi może znowu bez problemu się zmienić w swoją wilczą formę, dlatego też gdy tylko ten skinął mu głową, razem zamienili się w wilki i pobiegli w stronę z którego dobiegał płacz. Żaden z nich nie musiał się nawet dwa razy nawet nad tym zastanawiać, bo w kwestii pomocy innym istotom nadprzyrodzonymi zawsze stali po tej samej stronie.
Dwa wilki, więc biegły przez las, rozglądając się dookoła siebie i węsząc. Aż w końcu dotarli do samego źródła, pod jedno z drzew, gdzie to po tym jak już tam się zatrzymali, mogli zobaczyć koszyk, przykryty chustą.
„Śmierdzi"
Pomyślał młodszy wilk, zostając w bezpiecznej odległości od tego dziwnego kosza, drugi wilk jednak z ciekawością podszedł bliżej i swoim pyskiem, odsunął chustę. No i wtedy im obu ukazał się obraz dziecka, które dalej głośno zawodziło. Oboje byli tym zaskoczeni, jednak to co zamurowało obu z nich to dojście do tego skąd brał się ten smród, te dziecko....ono było człowiekiem.
Znaleźli ludzkie dziecko, które ktoś zostawił na śmierć w miejscu gdzie nawet nikt inny nie mógł go odnaleźć.To było niepojęte dla żadnego z nich, jak można być tak okrutnym by nawet jednego ze swoich tak zostawić. Młodszy pokręcił na to pyskiem, gotowy by odbiec, bo skoro to człowiek to nic więcej nie zamierzał dla niego zrobić. Starszy, jednak nawet się nie poruszył, bo w chwili gdy dziecko wreszcie zrozumiało, że nie jest samo to wyciągnęło rączkę w stronę pyska wilka i delikatnie dotknęło ono jego nosa . Na co wręcz odruchowo przybliżył on swoją głowę bliżej dziecko, z czego to dziecko od razu skorzystało ,przytulając się do jego pyska. Przestając przy tym kompletnie płakać.
Szary wilk nie wiedział skąd to się bierze, ale nie mógł tego dziecko tu zostawić. To było dziwne dla niego, ale czuł że musi je zabrać, chronić je.
„Co ty robisz hyung?"
Głos odezwał się w jego głowie a on odwrócił głowę w stronę swojego przyjaciela, który to dalej czekał na niego by mogli razem odbiec i szukać wreszcie schronienia.
„Nie możemy go tu zostawić"
„To człowiek"
No i nim ten zdążył na to odpowiedzieć, dziecko znowu zaczęło płakać, więc szary wilk ponownie skupił się na dziecku, dając mu do przytulanie swój pysk.
„Możemy to podrzucić pod wioskę, niech ludzie coś z tym zrobią"
-Już zrobili
Powiedział starszy, zamieniając się z powrotem w człowieka by wziąć dziecko na ręce by móc przegadać to z przyjacielem
-Zostawili go tu
-I my im go oddamy
-Nie możemy, przesiąkł zapachem Umierającego lasu, wezmą go za istotę nadprzyrodzoną i zabiją
-Widocznie tak musi być
Na te słowa mężczyzna z dzieckiem w rękach warknął i choć myślał, że to może przestraszy dzieciaka to te zaczęło się głupio śmiać, wyciągając do niego ręce. Na co ten uśmiechnął się do dziecka, bo w jakiś dziwny sposób te dziecko go uspokajało
-Hyung znam ten wzrok, nie weźmiemy go!Będzie kulą u nogi
-Nie możemy go zostawić
-Masz rację, my MUSIMY to zrobić...powtórzę to CZŁOWIEK
Otwierając usta chciał coś powiedzieć, ale nim to zrobił popatrzył jeszcze chwile na przyjaciela a potem na dziecko w swoich ramionach, dochodząc do jednego wniosku
-Ale..on jest taki jak my...porzucony i odrzucony przez resztę społeczeństwo
-Hyung
-Nie każdy człowiek musi być zły
Dalej próbował argumentować, przypominając tym samym sobie jak opuścili swoją watahę z myślą o tym jak będą mogli poznawać świat, ludzi i czerpać radość z ich życia. Wtedy zostani wyśmiani, bo wilki z ich watahy wiedzieli już do czego zdolni są ludzie. Odradzali im, ale oni nie słuchali. Zostali w ten sposób sami z martwymi marzeniami, ale gdy tak jeden z nich trzymał tego malutkiego człowieka to czuł on, że może nie wszystko stracone. Ich marzenia mogły jeszcze się odrodzić, tak właśnie myśląc patrząc tylko na tą małą niewinną istotkę.
-Ledwo jesteśmy w stanie o siebie zadbać
Próbował jeszcze drugi wilk, choć powoli sam już nie był tak pewny swojego zdania. Nie mniej musiał być tym racjonalnym, dziecko to za duża odpowiedzialność, zwłaszcza gdy żyją w takich a nie innych warunkach. Było mu szkoda dziecka, ale nie mogli mu pomóc
-Idziemy hyung
Nie zostawiając miejsca na dyskusje, zamienił się on w wilka i pobiegł dalej, by móc znaleźć schronienie. Czemu tylko jego hyung się przyglądał ze smutkiem w oczach, bo wiedział, że ten ma rację
-Przepraszam maleńki
Szepnął ,przytulając ostatni raz dziecko do piersi, nim to umieścił je ponownie w koszyku . No i nawet nie zmienił się w wilka gdy to dziecko, znów zaczęło płakać. Bardzo musiał się powstrzymywać by znowu go nie wziąć. Łamało mu to serce, ale zmienił się w wilka i odbiegł, zostawiając dziecko za sobą.
„Tak będzie lepiej"
Powiedział mu głos przyjaciela, ale on w to nie wierzył
Bo jego pierwszy od dawna promyk nadziei, miał umrzeć choć tak jak oni...nic temu światu nie zrobił
Teraźniejszość.....
Stojąc na balkonie w swoim mieszkaniu, Chan opierając się o barierkę, patrzył w stronę księżyca. Jego instynkty błagały by zawyć do niego, ale blokował to, bo mogło by to wywołać za duże zamieszanie. Nie mógł sobie pozwolić na to, bo było to za duże zagrożenie dla niego i jego towarzyszy. Byli dla niego jak rodzina i musiał ich chronić, tak zawsze sobie powtarzał . Nie ważne jaka by cenna nie był, obiecał że ochroni ich przed całym złem. Wiele lat wszyscy z nich musieli cierpieć, wszystko przez tych między którymi teraz żyli.
Czasy się zmieniły i łatwiej było się teraz wtopić w świat ludzi, ale niezmienny była ich nienawiść do istot nadprzyrodzonych. Przy pomocy czarodziej dalej próbowali wyłapać każdego z nich. Momentami ciężko było trzymać tożsamości jego rodziny w sekrecie. Lata jednak mijały a oni dalej się trzymali w siódemkę i Chan miał wielką nadzieję, że tak zostanie do końca. Wreszcie znalazł on swój dom i nie pozwoli on łatwo go sobie zabrać.
Tak właśnie myślał i z tym stwierdzeniem popatrzył w kierunku wschodu, gdzie to mógł nawet z tej odległości zobaczyć, górę Levanter, jedną z czterech gór ,które to razem miały tworzyć harmonię i równowagę w świecie. Każda z gór symbolizowała inny z żywiołów, współgrały jednak wszystkie razem. No i według legend tak jak te góry tak i wszyscy żyjący na tych ziemiach, mają razem tworzyć jedną wspólnotę. Różnice miały zanikać, bo każdy był sobie równy.
Dla Chana była to jedna wielka bzdura, bo choć ludzie przybierali maski, zgrywali wielce przyjaznych i miłosiernych. To on znał prawdę, sam doświadczył tego jak ludzi umieją być okrutni i to nie tylko w stosunku do istot nadprzyrodzonych. Sami dla siebie byli wrogami.
Czasami przywódca grupy wyobrażał sobie gdzie to wszystkie cztery góry padły, tym samym zrywając maski, które ludzie na siebie nałożyli. Myśląc o tym i patrząc dalej w stronę gór, Chan nawet nie zauważył gdy to powoli z nieba zaczęły spadać krople deszczu
-Chan wracaj do środka,baranie!
Krzyknął ktoś z wewnątrz mieszkania, przywracając Chana na ziemię i po tym jak ostatni raz popatrzył na Levanter, odwrócił się i wszedł do środka. W głowie, jednak wciąż będąc myślami w przeszłości gdy to stawał na skraju lasu i patrzył w te górę, modląc się o lepsze jutro.
Te jednak nie nadeszło i sam musiał je sobie wyszarpać...
*****************************************
W końcu poprawiłam ten rozdział i myśle że teraz jest lepiej niż wcześniej
No i przez ten czas zdążyłam też zrobić nową grafikę i możecie się podzielić opinią który styl uważacie za lepszy, to co w mediach czy to tutaj
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top