1. Nott nie jest zbyt dobry w robieniu urodzin.
Duszny klub był ostatnim miejscem, w którym Zabini chciał przebywać. Ledwo oddychał pośród zgiełku ludzi. Masa ciał zwalała się na niego w niekontrolowanych ruchach, muzyka dudniła w uszach do tego stopnia, że kompletnie nie poznawał piosenki, a co poniektóre dziewczyny chciały wyciągnąć go na parkiet, chwytając spoconymi dłońmi za jego nową koszulę. Za każdym razem musiał odchylać się z obrzydzenia. Pół biedy, gdyby znał te dziewczyny, ale w momencie, kiedy śmierdzące nieznajome uśmiechały się doń w, według nich, kuszący sposób, nie czuł niczego innego jak wstrętu.
Sam klub nie wyglądał źle. Był duży i przestronny, na ścianach zawiesili obrazy kościotrupów tańczących w korowodzie lub bawiących się dobrze w swoim towarzystwie, a muzyka, kiedy ją jeszcze słyszał, zachęcała do tańca lub do ponurego upicia się – jak kto wolał. W głównej mierze królowały tu odcienie czerni i czerwieni. Światła mrugały to na biało, to na czerwono, w wazonach stały róże, a alkohol podawali w barwionych szklaneczkach. Kobiety wpięły we włosy kwiaty i założyły suknie z odkrytymi kolanami, a mężczyźni, niczym marne podróby dżentelmenów, wyciągali w ich strony dłonie i zapraszali na parkiet. Jeszcze chwila, a zaczną tańczyć tango, sarknął w myśli Zabini, patrząc po ogólnym wystroju klubu i jego imprezowiczach.
Mimo pozornej elegancji ludzie zdawali mu się potworni i jakby żywcem wyjęci spod latarni. Ich obleśne uśmiechy i niepewne kroki wywoływały w nim chęć ucieczki. Cud, że jeszcze nikt nie dobrał mu się do kieszeni. Gdyby wiedzieli, że Zabini tutaj był, jak nic oskubaliby go z resztek pieniędzy, jakie przy sobie miał.
Tylko siłą powstrzymywał się od opuszczenia urodzin Notta. Ten dureń wymyślił sobie, że chociaż raz w życiu chciałby mieć urodziny w innym miejscu niż w rodzinnej rezydencji i nic ani nikt nie może odwieść go od pomysłu urządzenia imprezy w najsławniejszym czarodziejskim klubie w Anglii. Idiota, twierdził z przekąsem Zabini, kiedy obserwował, jak jego przyjaciel starał się odrobinę rozluźnić, popijając jednego kieliszka za drugim. Nott i zabawa były połączeniem tak niezwykłym, że wręcz niewyobrażalnym; prawie tak, jakby połączyć jednorożca z testralem. Niemożliwe.
Flint miał rację – Zabini już po kilku minutach chciał uciec jak najdalej stąd. Czego się jednak nie robiło dla przyjaciół? Zostanie jeszcze przez chwilę, choćby po to, aby poobserwować żałosne kreatury zwane ludźmi, które ledwo trzymały się na nogach i zionęły alkoholem i potem, a później wyjdzie z dumą, że udało mu się przeżyć wieczór bez żadnego uszczerbku na zdrowiu.
Wychylił kolejny kieliszek i machnął ręką na barmana, aby dolał mu więcej. Spojrzał na zegarek – wpół do dziesiątej. Jeszcze tylko pół godziny i bez większych wyrzutów sumienia opuści to, pożal się Merlinie, przyjęcie.
Ledwo dosłyszał obok siebie parsknięcie. Muzyka dudniła tak głośno, że rozsadzała mu uszy. Odwrócił się w stronę, z której dobiegło prychnięcie, mając w głowie obraz kolejnej paniusi o pijackim uśmiechu, i już otwierał usta, by zapytać, o co chodziło, ale wnet zamarł.
Na matkę Merlina! Czy oto Salazar objawił mu najpiękniejszą kobietę na ziemi, czy ktoś mu wcześniej dosypał czegoś do picia? Czy to możliwe, aby ktoś tak cudowny naprawdę istniał i stał tuż przed nim?
— Nott nie jest zbyt dobry w robieniu urodzin, co? — Nieziemska kobieta wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a Zabini dalej nie potrafił wyrzec ani słowa. — Ciągle mam wrażenie, że zaraz prawdziwy Nott wejdzie do środka i powie "nabrałem was!", a impreza zamieni się w nudne przyjęcie czystokrwistych. Nie sądzisz, że to by bardziej pasowało do naszego Notta niż to, co właśnie robi?
Wskazała na parkiet, a Zabini bezwiednie podążył spojrzeniem za jej palcem. Niemal od razu tego pożałował. Nott właśnie wykonywał obroty, które chyba miały imitować taniec, ale bardziej przypominały ruchy człowieka nieprzywykłego do luzu. Zabini nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Nieważne jak kochał przyjaciela, nigdy nie przegapi okazji do dręczenia go tym dniem. A to, że już sam mu współczuł, a zarazem skręcał się z zażenowania, to nieważne.
— Odpuść mu — powiedział do nieznajomej, nie odrywając wzroku od poniżającego się Notta. — To jego ostatni dzień wolności. Już prawdopodobnie nigdy nie zobaczymy go tak wesołego i pijanego jak dzisiaj.
Kobieta mruknęła i oparła się obok niego. Zabini zwrócił uwagę, jak ciemnymi oczami śledziła Notta i powoli obracała whisky w szklance, jak gdyby nad czymś rozmyślała. Już chciał spytać, co jej chodziło po głowie, gdy nagle skinęła głową i powiedziała:
— Wiem, znam go. Na jego miejscu też bym korzystała z życia. — Spojrzała na Zabiniego spod długich rzęs. — Życie pod dyktando ojca musi być okropne. Ja, na szczęście, nie mam takich problemów.
Coś się w nim poruszyło, gdy powiedziała ostatnie słowa. Wyczuł spięty ton. Było głośno, to prawda, ale nie na tyle, aby nie rozpoznawać czyjegoś tonu. Miał wrażenie, że chodziło o coś więcej niż zwykłe "nie mam takich problemów", a sprawa wcale nie wyglądała tak sielankowo, jak starała się nakreślić. Obrócił się do kobiety całym ciałem i zmierzył od góry do dołu.
Nie była przesadnie wysoka – wciąż nad nią górował, bo natura nie poskąpiła mu wzrostu. Dziewczyna miała ciemną skórę i brązowe włosy, które upięła z tyłu kilkoma złotymi spinkami. Zabini nie potrafił po ciemku ocenić, na ile były prawdziwe, a na ile kupione w pierwszym lepszym sklepie, ale nie zastanawiał się nad tym długo. Nic nie równało się z jej pięknym uśmiechem, który przekazywał tyle radości i niewinności co pierwsza gwiazdka.
— Mary Flora. — Podała mu rękę i zamrugała, kiedy ją przyjął.
— Zabini — odpowiedział i uśmiechnął się najbardziej czarująco, jak tylko potrafił.
Mary uniosła brwi i wykrzywiła usta w krzywym uśmiechu.
— Zabini? To tak masz na imię?
Wzruszył ramionami.
— Dionizy Zabini, ale każdy mówi mi Zabini — przerwał na moment i zmarszczył brwi. — A Flora to nazwisko?
— Imię. Mary Flora Shacklebolt, ale większość mówi na mnie Mary Flora. — Rozłożyła ręce. — Jakoś tak się przyjęło.
Zabiniemu skądś kojarzyło się jej imię. Wiele słyszał o rodzinie Shacklebolt, a szczególnie o Kingsleyu, jednym z najlepszych aurorów w Wielkiej Brytanii, który w krótkim czasie zyskał sobie szacunek i lojalność znajomych z pracy oraz poważanie w czarodziejskim społeczeństwie. Mary Flora natomiast... coś mu dzwoniło, ale nie wiedział, w którym kościele.
Wzniósł kieliszek w górę jak na znak za toastu. Może później dowie się czegoś więcej.
— Miło poznać.
Mary Flora stuknęła się szklaneczką i z uśmiechem odpowiedziała:
— Mnie również.
~*~
— Patrz, kto idzie. — Mary Flora kiwnęła głową w stronę Notta, który zataczając się, szedł w ich stronę z bladą twarzą i ściśniętymi ustami.
Wyglądał jak cień samego siebie. Zabini podejrzewał, że wypił o jeden kieliszek za dużo i teraz starał się nie zwymiotować na najbliżej stojącego człowieka. Dionizy wstał, aby zrobić przyjacielowi miejsca, który spojrzał nań z wdzięcznością i wspiął się na wolne krzesło.
— I jak? — spytał Zabini, niemal współczując Anthony'emu. — Bardzo źle?
Nott wypuścił z świstem powietrze i schylił głowę. Mary Flora odsunęła się od niego i zmierzyła spojrzeniem. Zabini podejrzewał, że nie wiedziała, czy bardziej martwić się o kolegę, czy uciekać gdzie pieprz rośnie, zanim zwymiotuje na jej sukienkę.
— Mam dość — wybełkotał Nott i przetarł czoło. — Nigdy więcej.
Zabini poklepał go po ramieniu, ale szybko opuścił rękę, kiedy Nott się spiął. Nawet po pijaku nie znosił dotyku. Dionizy westchnął i stanął bliżej Mary Flory, ale wciąż mówił do Anthony'ego.
— Słuchaj, możemy stąd wyjść, jeśli chcesz. Przyda ci się trochę świeżego powietrza. — Spojrzał przelotnie na Mary Florę, która skinęła głową. — Pójdziemy coś zjeść, przenocujesz u mnie i nad ranem wrócisz do domu. Może być?
Nott spojrzał na niego mętnie. Zabini spróbował się uśmiechnąć, ale wyszło mu tylko brzydkie skrzywienie ust jak zawsze, kiedy chciał być miły, ale odczuwał za dużą litość do danej osoby.
— Twoja matka nie będzie miała nic przeciwko?
Zabini wzruszył ramionami. Matka akurat była ostatnią osobą, która się w tej chwili liczyła.
— Raczej nie. Ma do ciebie słabość, wiesz? Liczy, że w przyszłości zostaniesz ambasadorem czy kimś w tym rodzaju. Chyba nie powinno być problemu, że raz pomoże komuś o wielkiej szansie na sukces.
Anthony skrzywił się i wzruszył ramionami. Zabini podejrzewał, że nie takiej odpowiedzi Nott się spodziewał, ale najwidoczniej nie zamierzał się sprzeczać. Koniec końców Dionizy miał rację: spośród wszystkich znajomych mu osób to Anthony najbardziej nadawał się na szefa któregoś wydziału w Ministerstwie i to najprawdopodobniej jemu wszyscy będą się w przyszłości podlizywać.
— Skoro tak uważasz.
Przynajmniej Anthony nie udawał skromnego.
Dionizy wziął go pod ramię i pomógł wstać. Anthony znowu się napiął, ale dla własnego bezpieczeństwa musiał przeboleć kilkuminutowy dotyk i pozwolić się poprowadzić. Doszli do wyjścia, a kiedy tylko drzwi się otworzyły, powitało ich przyjemne, ciepłe powietrze wymieszane ze smrodem spalin. Wziął głęboki oddech. Od razu lepiej.
Zabini podczas wychodzenia starał się najbardziej jak tylko mógł, aby nikt ich nie uderzył, ale sądząc po skrzywionej minie Notta, kiedy stanęli pod latarnią, niespecjalnie mu to wyszło.
— Sory, stary — powiedział bez cienia żalu, na co Nott prychnął.
Usta zaciskał tak mocno, że Zabini nie wątpił, iż właśnie walczył sam ze sobą. Nie zamierzał mu przeszkadzać. Na wszelki wypadek ustawił Notta koło kosza.
— Pomóc jakoś? — spytała Mary Flora, a Zabini zdziwił się, że jeszcze ich nie opuściła.
Był niemal pewny, że została w środku, by się dalej bawić. Najwidoczniej grubo się pomylił. Rzucił okiem na Notta.
— Ta. Chwyć go z drugiej strony. Poszukam pieniędzy. — Zaczął grzebać w kieszeniach.
— Chyba nie chcesz jechać Błędnym Rycerzem? — Wydawała się strasznie zdziwiona tym pomysłem.
Patrzyła na niego niepewnie, zaciskając mocno palce na koszuli Notta, który, swoją drogą, wyglądał coraz gorzej z sekundy na sekundę. Mary Flora to zauważyła, bo zmarszczyła nos i zmrużyła oczy, jakby tylko oczekiwała, żeby się w porę odsunąć.
— A masz inny pomysł? — Wyjął kilkanaście sykli i zaczął je przeliczać. — Nie możemy się aportować, a w tym klubie nie ma dostępnego kominka.
Zagryzła wargę i rozejrzała się dookoła. Nagle oczy jej zabłysły, a na twarz wystąpił uśmiech.
— A kareta? Nie poobijacie się.
Zabini prychnął i dorzucił kilka kolejnych sykli.
— A gdzie chcesz ją znaleźć? Już praktycznie nie jeżdżą po Londynie.
— Nie? — Do jej głosu wdarła się nutka przekory. — A co właśnie stoi na końcu ulicy?
Zabini obejrzał się do tyłu i ze zdziwienia rozszerzył oczy. Rzeczywiście – tuż przy neonowej restauracji stała kareta zaprzężona w dwa testrale. Ukryła się w cieniu, gdzie światło pobliskiej latarni jej nie dosięgało, chociaż Zabini nie sądził, by mogła być jakkolwiek widziana przez mugoli. Przewoźnik pewnie rzucił na nią zaklęcie, żeby nie podpaść Ministerstwu.
— To chyba mamy szczęście — odpowiedział głucho i spojrzał na pieniądze w dłoni. — Hm, jak myślisz, ile będzie potrzebne?
— Dużo — odparła krótko.
Westchnął ciężko i wyjął złotego galeona.
— Powinno wystarczyć na naszą trójkę.
— Dwójkę — poprawiła go, na co zmarszczył brwi. — Ja nie idę. Jutro mam pracę i muszę wstać wcześnie.
Zabini zamrugał.
— To skąd ci w ogóle przyszło na myśl, żeby przyjść na imprezę?
Mary Flora uśmiechnęła się tajemniczo. Zmrużyła oczy i wzruszyła płynnie ramionami.
— Miałam przeczucie, że coś ciekawego się tu wydarzy.
Zabini miał ochotę przewrócić oczami. Przeczucie byłoby ostatnią rzeczą, którą by się kierował, gdyby miał dzień po urodzinach iść do pracy.
— Jasne. — Wziął z powrotem Notta pod ramię i ostatni raz uśmiechnął się do Mary Flory. — Miło było poznać.
Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę karety. Póki co bardziej martwił się o przyjaciela niż o Mary Florę, co chyba nie podchodziło pod pojęcie szlachetności, ale w tej chwili się tym nie przejmował. Jeszcze chwilę, a Anthony uśnie na stojąco.
— Do następnego razu! — krzyknęła za nim Mary Flora, a Zabini machnął ręką.
Nie sądził, aby kiedykolwiek nastał "następny raz". Miło jednak, że tak myślała.
Stanął przed woźnicą i kiwnął pytająco głową, czy może wsiąść. Kiedy dostał zgodę, wgramolił się z Nottem do karety i powiedział:
— Do Dziurawego Kotła.
Rzucił woźnicy galeona i odchylił na oparcie. Anthony oparł głowę o szybę i zamknął oczy. Biedny, pomyślał Dionizy. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy obchodził urodziny w innym miejscu niż w domu, a i tak skończyły się niezbyt dobrze.
Kareta ruszyła do przodu. Zabini poczuł się lepiej z myślą, że już wracał do domu. Odwrócił głowę w stronę klubu, do którego teraz zmierzała Mary Flora. Rozglądała się dookoła, jakby kogoś szukała, a gdy w końcu tę osobę wypatrzyła, przystanęła w miejscu. Zabini już-już chciał przymknąć oczy i odprężyć się, kiedy nagle zauważył tego, za kim wyglądała Mary Flora.
Co tu, na brodę Merlina, robił Lucjusz Malfoy? I czemu wyglądał, jakby przeżył najgorszy koszmar w swoim życiu?
~*~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top