Mucha
Brunetka ocknęła się, gdy usłyszała hałas w kuchni. Stanęła w drzwiach i spojrzała niezadowolona na szatyna.
- Wybacz - powiedział i złapał garnek, który niemal wyleciał mu z rąk.
- Pobijesz wszystkie naczynia. - Zwróciła mu uwagę i podeszła do niego, wtulając się w jego plecy. - Powiesz, co się dzieje?
- Natan się dzieje - odpowiedział zły. - To moja wina, że jego siostra się puszcza.
- Czyli chodzi o to, co powiedziałam?
- I tak i nie - westchnął.
- Opowiesz? - Puściła go, a mężczyzna poszedł usiąść na kanapie. Alice zajęła miejsce przy oparciu i przyglądała mu się.
- Natan jest wściekły, że Mei się puszcza, ale ja jestem tym złym, który mu uświadomił jak wyglądają zawody dla amatorek. I ma pretensję czemu nie powiedziałem mu tego wcześniej. Przecież nie wiedziałem, że ona tańczy pole dance. Skąd miałem wiedzieć?!
- Logan...
- I przyczepił się o to, że ja tańczę. I że może też się puszczam z klientkami za pieniądze. Ja, rozumiesz?! - Przeniósł na nią spojrzenie i zobaczyła jak rozłożyła ręce. Położył się między jej nogami, wtulając policzek w brzuch. - Wszystko było ok, dopóki ona nie się zjawiła... Przyjechała i sieje zamęt. A wiesz, co jest najgorsze? Uznaje Natana tylko dlatego, że mieć brata geja jest fajne. Bo ma się czym chwalić przed znajomymi. - Alice głaskała go po głowie. Wiedziała, że musiał się wygadać i ponarzekać. Taki już był, a to ona rozpoczęła tą awanturę.
- Jest po prostu pusta - powiedziała, gdy przyjaciel milczał przez dłuższą chwilę.
- Przynajmniej się jej pozbyłaś. Wyleciała dziś rano zgodnie z planem... A chciała zostać dłużej i zamieszkać u Natana! Przecież on sam pokój wynajmuje. Gdzie ona chciała tam mieszkać?!
- Ale już jej nie ma. Nie masz się czym denerwować.
- Zepsuła ci wieczór? - Zerknął na nią.
- Raczej była atrakcją wieczoru dla znajomych Candiego.
- Dziwni byli.
- Nazywa ich mrukami - zaśmiała się.
- Jedni poważni, drudzy mruki. - Uniósł kąciki ust. - A wy błazny się dobraliście.
- Na to wygląda.
- Nadal jest wszystko ok?
- Jeśli pytasz, czy szuka innej, to nie zauważyłam. Stara się zachowywać tak jak przedtem, mimo że słyszy docinki o to co zrobił.
- Niech się cieszy, że nie dostał za to.
- Dostał - odpowiedziała, a mężczyzna pierwszy raz się uśmiechnął.
- Czyli dostał ostrzegawczego?
- Za dużo emocji. Nie wytrzymałam.
- Należało mu się. - Podniósł się. - Jakie plany na dziś?
- Wesołe miasteczko z błaznem u boku, a ty?
- Dobić się do Natana i pogadać z nim na spokojnie.
- Weź coś słodkiego i daj mu to przetrawić. To w końcu jego siostra.
- Udusiłbym cię, gdybym usłyszał, że puszczasz się za pieniądze.
- Ja się puszczam tylko dla przyjemności
- Chyba zaliczasz.
- Zwał jak zwał. - Uniosła kąciki ust. - Utarło się, że kobieta się puszcza, a facet zalicza.
- Bo nie znali ciebie.
- I nie poznają. - Patrzyła jak mężczyzna wstaje i się rozciąga.
- Wezmę prysznic. Może nerwy mi przejdą.
- A ja ogarnę kuchnie, żebyśmy mieli w czym jeść, a później sama zamykam się w łazience.
- Musisz zrobić się na bóstwo, co?
- Pfff... Ja nie muszę się robić, żeby nim być. - Wypięła dumnie pierś, a szatyn zaśmiał się i poszedł do łazienki. Alice walnęła się na kanapie i przymknęła oczy. Była ciekawa jak będzie wyglądać dzisiejszy dzień.
Usłyszała dzwonki i poczuła jak obejmuje ją od tyłu.
- Dawno się tak nie wystroiłaś dla mnie - szepnął muskając jej policzek. Ubrała plisowaną spódnice i krótką katanę. Aż miał ochotę zabrać ją gdzieś na bok, gdy wzrok zjeżdżał na jej gołe nogi nad nadkolanówkami.
- Żeby spojrzenie nie uciekało ci gdzie indziej - odpowiedziała. Mężczyzna popuścił uścisk, a ona obróciła się i zarzuciła mu ręce na szyję, widząc jego niezadowolenie. - Dziś nie robisz za błazna? - dopytała, widząc go normalnie ubranego. Ze stroju zostały jedynie dzwoneczki na końcach włosów.
- Dziś jestem cały twój. - Zobaczył jej lisi uśmiech i złączył ich usta. - I nie poznałaś kogoś jeszcze.
- Kolorowego klauna? - dopytała i zobaczyła jego zdziwienie. - Widziałam z daleka, ale to nie był występ, który nie zainteresowałby mnie.
- Czyli jedno mamy wyjaśnione. - Wyprostował się dumnie. - Wolisz błaznów niż klaunów.
- To przez horrory. Kto wymyślił, żeby zrobić z klauna głównego złego? Kto?
- Emm... Stephen King - odpowiedział, a Alice zaśmiała się.
- Tak, Pennywise jest straszny i do tego rozdaje balony jak ty, ale... Nie zapominajmy o Clownhouse, Blood Harvest czy Carnival od Souls. - Zobaczyła jego uśmiech. - A Gacy czy Amusement, aż mam ciarki na plecach.
- Czy ty oglądałaś wszystkie możliwe horrory z klaunami w roli głównej? - dopytał.
- Czy wszystkie... Nie wiem. Zawsze włączyliśmy je z Loganem na Halloween lub pojawienie się wesołego miasteczka w mieście. - Zobaczyła jego rozbawienie. - Lepiej nie ryzykować i nie kręcić się wokół klaunów.
- Ale błazny są już ok?
- Widziałeś jakiś horror z błaznem? Ja nie.
- Ja też i nie będę szukać. - Brunetka zaśmiała się i ruszyli przed siebie.
- Więc czemu włączaliście horrory zamiast iść do wesołego miasteczka? - dopytał.
- Bo nie było nas na nie stać. Plus wszędzie były dzieciaki, które chętnie nabijały się z takich jak my. Po co ryzykować starciem z nimi? - Spojrzała na niego i dostrzegła jak unosi kąciki ust. - Co wymyśliłeś?
- Najpierw muszę coś zmienić. - Zatrzymał się i ściągnął jej gumkę z włosów i jeden dzwoneczek od siebie. - Rób dwa kitki.
- Nie - odpowiedziała i zobaczyła minę zbitego psa.
- W końcu jesteś dziewczyną błazna. Ten jeden raz możesz wyglądać jak mała dziewczynka.
- Błazen i mała dziewczynka. Źle to brzmi.
- Obiecuję, że spotkają cię same przyjemne rzeczy. - Objął ją, przyciągając do siebie. - Nie pożałujesz - szepnął jej na ucho i musnął policzek.
- Przekonaj mnie bardziej - odpowiedziała, a mężczyzna złączył ich usta. Przejechała nogą po jego udzie i poczuła palce, które przytrzymała ją w górze.
- Wystarczy, czy mam cię zaciągnąć do jednego z namiotów? - dopytał i zobaczył jej uśmiech.
- Zaciągniesz mnie później. - Puścił ją i sam poprawił włosy. Uniósł kąciki ust, gdy związała włosy jak prosił na czubku głowy. Teraz wyglądała minimum trzy lata młodziej. - Zaczniesz się śmiać, a je ściągnę - rzuciła widząc jego rosnący uśmiech.
- Wyglądasz tak uroczo... - Złapał ją za podbródek. - Że może jednak pomyślę o tym namiocie.
- Teraz to chce coś słodkiego. - Zobaczyła jak się zamyśla i sięgną dłonią za plecy. Odsunął się o krok i wystawił w jej stronę lizaka.
- Na początek - powiedział z uśmiechem, a Alice zaśmiała się przyjmując go.
- Skąd go wyciągnąłeś? - Złapała mężczyznę w tali, żeby zajrzeć na jego plecy. Nie miał nic w kieszeniach.
- Tajemnica - odpowiedział prostując się dumnie. - A teraz idziemy. - Objął ją. - Trzeba cię przekonać do wesołych miasteczek.
Brunetka śmiała się, gdy Candy wygłupiał się, co rusz pokazując coś nowego. Nie przejmowała się też spojrzeniami niektórych osób. Teraz oboje wyglądali jak oderwani od rzeczywistości. On długie niebieskie włosy i dzwonki, których dźwięk towarzyszył im przy każdym kroku, a ona w dwóch dziecięcych kucykach i lizakiem w ręce.
- Czujesz się jak u siebie. - Zauważyła, gdy minęli diabelski młyn.
- Bo jestem u siebie. Po prostu męczyły mnie ciągła zmiana miejsca, dlatego dołączyłem do Jasona.
- Jakbyś zaczął rozdawać lizaki w sklepie, to zrobiłbyś furorę.
- Próbowałem. Nie chcesz wiedzieć, co dzieci robiły klejący rękami z lalkami.
- Niech zgadnę. Jason się wściekał.
- To mało powiedziane - odpowiedział i przyciągnął ją do siebie. - Dla ciebie zawsze mogę trzymać lizaka w zanadrzu.
- Chcesz, żebym częściej wpadała?
- To byłoby miłe urozmaicenie nudnego dnia pracy.
- Że wam się to nie nudzi - wtrąciła się Alexia, a Candy zaśmiał się pod nosem.
- No i przyszedł mruczek - powiedział cicho i wyprostował się przenosząc na nią spojrzenie. - Nie masz co robić, tylko nas obserwować?
- Gdybym miała, nie byłoby mnie tu. - Przeniosła wzrok na towarzyszkę błazna. - Pasują ci, choć brakuje ci kolorowego stroju, żeby dorównać Candiemu.
- Wolę czerń. Powiesz, o co chodzi z tą parasolką? Przecież jest słonecznie.
- No właśnie. - Podeszła bliżej. - Ona chroni mnie przed słońcem.
- Stąd taka jasna skóra?
- Tak. Chodźcie, Jack na was czeka. - Ruszyli za nią, a brunetka posłała pytające spojrzenie mężczyźnie.
- Klaun, o którym wspominałem - szepnął przejeżdżając dłonią po jej boku. Był ciekaw jak zareaguje na niego.
Stanęli nieopodal mężczyzny, który z uśmiechem rozdawał cukierki dzieciom. Pierwsze co zwracało uwagę, to jego wysokość i włosy. W zależności od światła były czerwone lub miedziane. Kolejne były długie tęczowe rękawy i skarpetki, które chowały się w nogawkach spodni tuż pod kolanami. Zielony podkoszulek, wyglądał, jakby był z bandaży. Do tego krótki, żółty top i futrzasty kołnierz, za który chętnie łapały dzieci, gdy się schylił lub przykucnął. Miał równie bladą twarz, jak reszta i do tego ostry tęczowy nos, który wyróżniał go. Zazwyczaj klauni nosili czerwone, okrągłe nosy.
- Candy! - krzyknął dostrzegając go. Rozrzucił sporo cukierków i wymknął się dzieciom. - Myślałem, że już się nie pojawisz. - Stanął przed nimi z szerokim uśmiechem i przeniósł spojrzenie na brunetkę. - Ty pewnie jesteś Alice.
- A ty Jack - odpowiedziała i zobaczyła jeszcze większą radość na jego twarzy.
- Mówił o mnie?! - zaczął się śmiać. - Miło. Myślałem, że boi się konkurencji.
- Klaun nie jest mi żadną konkurencją - odpowiedział, przyciągając kobietę do siebie.
- A mi błazen. - Wystawił obie dłonie, zaciśnięte w pięści w stronę Alice. - Wybierz rękę - powiedział z szerokim uśmiechem.
- Ta. - Wskazała na lewą pięść. Rozprostował palce odkrywając kilka kolorowych cukierków.
- Dla ciebie. - Nie potrafiła oderwać wzroku od jego radosnej twarzy. Wydawał się taki dziecinny, mimo że był gdzieś w jej wieku lub starszy.
- Dostała już lizaka. - Wtrącił się Candy odciągając ją lekko do tyłu.
- Klaunowi odmówisz? - Zrobił smutną minę, a niebieskowłosy pstryknął go w nos. Wyraz jego twarzy zmienił się i od razu było widać na niej złość.
- Dziś je słodycze ode mnie. Ty zachowaj swoje dla dzieci.
- To tylko kilka cukierków - mruknął i przyjrzał się jeszcze raz kobiecie. Ta poczuła ciarki na plecach. W ciągu tak krótkiej chwili stał się przeciwieństwem tego, co widziała przed chwilą. Błękitne oczy wydawały się zimne, a cała radość zniknęła.
- Jack! Dasz nam jeszcze cukierki?! - krzyknęło jakieś dziecko, a klan odetchnął.
- Szkoda, że nie mamy czasu porozmawiać. - Spojrzał brunetce prosto w oczy. - Mogłoby być ciekawie. - Uśmiechnął się, choć nie było w nim ani odrobiny radości. Obrócił i odszedł do gromadki dzieci śpiewając i wesoło zagadując ich.
- Podtrzymuje swoje zdanie - powiedziała cicho, a Candy przeniósł na nią spojrzenie. - Nie lubię klaunów. - Mężczyzna zaczął się śmiać pod nosem.
- Taka ich rola. Mają być radośni i weseli, nie ważne czy chcą, czy nie. Nikt nie przyszedłby do smutnego klauna.
- Błazny nie mają tak samo? - dopytała przenosząc na niego spojrzenie.
- Nie. Ja mogę być smutny i rozbawiać tym innych. - Złapał ją za podbródek, a ta uśmiechnęła się zwycięsko.
- Czemu nie pozwoliłeś mi wziąć cukierków?
- Bo dziś ja cię karmię słodyczami.
- Są lepsze od twoich lizaków?
- Nie ma słodyczy lepszych od moich lizaków. - Pochylił się, jakby chciał ją pocałować zachowując kilkumilimetrową przerwę.
- Jest - szepnęła i musnęła jego usta.
- Yhym - mruknął. - Tylko ja jestem słodszy. - Pocałował ją namiętnie.
- I pomyśleć, że jeszcze niedawno nie rozmawialiście ze sobą - przerwał im Peter, a Alice posłała mu pojedyncze spojrzenie.
- Zauważyłeś, że psujesz atmosferę wszędzie, gdzie się pojawisz? - spytała, a niebieskowłosy wyprostował się mierząc wzrokiem nieproszonego gościa. Nie wierzył jakie ma szczęście. Sam mu się wystawił. Nawet nie musiał się fatygować, żeby go szukać.
- Spójrz w lustro. Teraz będziesz robić za małą dziewczynkę, żeby znowu nie poleciał do innej?
- Nigdy nie miałeś u niej szans, więc odwal się - powiedział Candy, a Alice zaśmiała się.
- Lepiej bym tego nie ujęła - powiedziała i ruszyła w przeciwnym kierunku niż stał mężczyzna, pociągając za sobą niebieskowłosego. - Wiem, co jeszcze słodkiego chce.
- Znaleźć pusty namiot? - spytał cicho obejmując ją.
- To później, gdy znikniemy nieproszonemu gościowi z oczu. - Uniosła kąciki ust. - Najpierw spełnisz moje marzenie z dzieciństwa.
- Zamieniam się w słuch.
- Wata cukrowa - powiedziała rozbawiona, widząc jego skupienie. - Chce niebieską chmurkę, której kawałki podkradałam dzieciom, bo nie miałam jak kupić własnej.
- I nie jadłaś jej od dzieciństwa? - spytał podejrzliwie.
- Przy pierwszej okazji kupiłam dwie na raz. Logan trzymał drugą dla niepoznaki, gdy zajadałam się pierwszą. Ale nadal ją uwielbiam. - Candy zaczął się śmiać pod nosem.
- A jaka będzie nagroda za watę? - dopytał.
- To zależy jaki namiot znajdziesz. - Zobaczyła u niego jeszcze szerszy uśmiech.
- Poczekaj na mnie minutę - szepnął jej do ucha i zniknął za kotarą. Wcześniej wspominał coś o Puppeteerze, więc jakoś nie przejęła się jego zachowaniem. Przeniosła spojrzenie w prawo, gdy usłyszała kłócące się dzieci. Dwóch chłopców zaczęło popychać dziewczynkę, a gdy ta upadła uciekli. Alice przewróciła oczami. Tylko tyle mogła zrobić na ich zachowanie. Widziała wściekłość, a zarazem smutek pokrzywdzonej. Podeszła do niej i zobaczyła jej zdziwienie.
- Nie przejmuj się. - Wystawiła w jej stronę lizaka, którego dostała od Candiego. - Kiedyś skopiesz im tyłki.
- To dla mnie? - zdziwiła się.
- Bierz, zanim się rozmyślę. - Wzięła go i zaczęła uciekać. Zatrzymała się jednak i spojrzała na kobietę. Uśmiechnęła się do niej i uciekła.
- Aż tak bardzo przypominała ciebie? - usłyszała znajomy głos i przeniosła wzrok na kobietę pod parasolem.
- Ja wydrapałabym im za to oczy - odpowiedziała i podeszła bliżej niej. - Wydajesz się znudzona.
- Może trochę. W ciągu dnia tylko krążę i sprawdzam, czy nic się nie dzieje. - Ich spojrzenia spotkały się. - Mogę cię o coś spytać?
- Jasne.
- Czemu Candy Pop?
- Czy to jest aż tak dziwne, że spodobał się kobiecie? - spytała rozbawiona.
- Nie znam go tak dobrze jak Puppeteer, ale traktował tak przedmiotowo kobiety, że tak.
- Zaliczyć, zostawić i dobrać się do kolejnej? - Brunetka przytaknęła na słowa Alice. - I to mnie właśnie do niego przyciągnęło. - Uniosła kąciki ust. - Przystojny mężczyzna, który zgodzi się na seks bez zobowiązań i potrafi mnie rozbawić. Tylko tego od niego oczekiwałam.
- Naprawdę? - zdziwiła się.
- O całą resztę nie pytaj, bo czasem i mnie to dziwi.
- A gdzie plany pięknego domu z trawnikiem, dzieci i psa? - dopytała nie odrywając od niego spojrzenia.
- Pyta o to dziewczyna, która ma lalkarza za partnera i podróżuje z cyrkiem.
- Zawsze zadaje to pytanie. - Uniosła kąciki ust. - To pokazuje, czy jesteś taka jak reszta, czy wyróżniasz się.
- Jeśli chcesz wiedzieć czym się kieruję w życiu, wystarczy spytać wprost, a nie bawisz się w psychologiczne gierki.
- Wybacz.
- Czasem chodzi po prostu o to, żeby po prostu przeżyć kolejny dzień, a czasem, żeby poczuć się żywą. - Wsunęła dłonie do kieszeni w kurtce. - Czemu Candy? Bo przy nim dni nie były tak monotonne jak reszta. Bo akceptował to co robię i widział emocje, które pokazywałam w tańcu. - Uśmiechnęła się. - Do tego jest naprawdę dobry w łóżku, więc jego narcyzm nie wziął się znikąd.
- Ale jest coś jeszcze? - dopytała, a promienie słońca zabłysły w jej oczach.
- Chciał poznać prawdziwą mnie, mimo że mógł tylko poużywać i iść dalej. Wiedział, że to co pokazuję to tylko część, którą pozwalam dostrzec większości.
- Zainteresowałaś go - zauważyła.
- O to powinnaś spytać jego, skoro o wilku mowa. - Alexia przeniosła wzrok w bok i uśmiechnęła się lekko.
- Zostawię was. Baw się dobrze Alice. - Odeszła nim mężczyzna zdążył do nich podejść.
- Czego Alexia chciała od ciebie? - spytał podejrzliwie.
- Nudzi jej się i szukała towarzystwa. - Candy złapał ją za dłoń i okręcił, żeby znalazła się tuż przy nim.
- Nie mów, że oddałaś jej lizaka ode mnie - powiedział patrząc jej prosto w oczy.
- Nie, oddałam dziewczynce. Jej poprawi humor kolejnego szarego dnia, a ja mam ciebie.
- Jak uroczo. - Podgryzł jej wargę. - Ale podobałaś mi się z tym lizakiem. - Sięgnął ręką za siebie i wyciągnął kolejnego.
- Skąd ty go... - Nie dokończyła widząc jego szeroki uśmiech. - Błazen - powiedziała rozbawiona, ale zamiast go pocałować, cofnęła się. Obróciła się ku jego niezadowoleniu i rozpakowała od razu lizaka. Stanęła przodem do mężczyzny i uniosła kąciki ust. - Teraz wyglądam odpowiednio w nim - powiedziała i przejechała językiem od dołu do góry.
- Ze mną też tak zrobisz? - dopytał pochylając się.
- Może. - Oblizała usta. Objął ją i ruszyli dalej. Nie wiedziała czemu powiedziała Alexi prawdę, ale nie czuła się z tym źle. Nie widziała w tej historii nic złego i miała gdzieś, co dziewczyna mogła pomyśleć o niej. Skoro akceptowali podejście Candiego do kobiet, czemu mieliby na nią krzywo spojrzeć?
Niebieskowłosy wszedł do namiotu głośno nucąc. Przeszedł przez kolejną kotarę i zobaczył Petera siedzącego na krześle. Szatyn od razu podniósł głowę i zaczął się szarpać.
- Co mówisz? - Przyłożył dłoń do ucha. - Nic nie rozumiem. Zupełnie jakbyś miał coś w buzi - powiedział, a mężczyzna warknął. Tylko tyle mógł przez chustę w ustach. - Jack, co tu tak drętwo? - Śmiech rozniósł się po namiocie, a z mroku wyłoniła się mroczna postać. Kolorowe skarpetki i rękawy były teraz w biało-czarne paski. Reszta środku była czarna, kontrastując z jego trupią twarzą. Krucze włosy sterczały, a złowieszczy uśmiech nie schodził z twarzy.
- Czekałem z zabawą na ciebie. - Przejechał długimi, czarnymi pazurami po ramieniu mężczyzny. - Choć powinienem go zabić przed twoim przyjściem. - Objął jego szyję nienaturalnie długim ramieniem. - Za to, że nie pozwoliłeś mi poczęstować Alice cukierkami.
- Potrzebowałem ją przytomną, a dobrze wiemy jak twoje cukierki działają na ludzi.
- Co za różnica. Moje cukierki, twoje dzwonki. - Przyglądał się niebieskowłosemu, gdy ten nie odpowiedział i zmarszczył brwi. - Nieeee... - zaczął się śmieć ofierze prosto do ucha. - Czemu? Nie mów, że ona... Albo nie. Nie mów. - Wyprostował się i podszedł do przyjaciela. - Pikantne szczegóły zostaw dla siebie. Bardziej ciekawi mnie, czemu on tu jest? - Wskazał pazurem na mężczyznę.
- Bo jest niczym wkurzająca mucha. Machasz, a on nadal na tobie siada.
- Na tobie czy na Alice? - Objął przyjaciela ramieniem. - Bo nie wygląda jakby był konkurencją dla ciebie.
- Wkurza Alice, więc stwierdziłem, że się go pozbędę.
- Nie ma tak dobrze. Teraz jest już mój. - Przejechał pazurem po policzku niebieskowłosego.
- Jack. - Jego twarz zmieniła się, pokazując jego prawdziwe oblicze. - Jest cały twój. Przyszedłem ci życzyć dobrej zabawy. - Klaun zaczął się śmiać i wrócił do mężczyzny na krześle. Usiadł na nim okrakiem i przechylił głowę w bok.
- Przerażenie w jego oczach jest piękne. - Przeciął szmatę, uwalniając mu usta.
- Puśćcie mnie! Odczepię się od Alice i nigdy więcej nie pojawię w barze!
- I jak skomle - ucieszył się i wbił pazur w jego ramię, wywołując syk mężczyzny. - A zaraz będziesz krzyczeć - zaśpiewał mu prosto w twarz i zaczął się śmiać.
- Pieprzone dziwolągi! - warknął na nich. - Nawet ona nie jest tego warta. - Splunął klaunowi prosto w twarz.
- Goń łasiczkę, zabawa trwa - zaśpiewał Candy i usłyszał narastający śmiech przyjaciela.
- Niechaj gra nam melodia ta - pociągnął dalej i wstał. - Swe zasady wyznaczył świat. - Złapał szatyna za szyję. - Niechaj on naszym dziś sprosta. - Wbił wolną dłoń w jego brzuch, a krzyk rozniósł się po namiocie. - Więc nie roń chłopczyku łez.
- Potwór - warknął, a z kącika jego ust popłynęła krew.
- Bo daleki wszak... - Wyrwał rękę rozkoszując się kolejnym krzykiem. - Jest naszej zabawy kres. - Zaśmiał się mężczyźnie prosto w twarz i wyprostował. Oblizał jeden z pazurów nienaturalnie długim językiem i wskazał palcem na niego. - Widziały dziś zuchy. Jak leciały muchy. - Recytował przy każdym wyrazie zmieniając oko, które wskazuje. - Które z was widziało, ile much leciało... Candy?
- Jedna, której wyrwałem skrzydełka - odpowiedział, a Jack zbliżył ostry czubek do twarzy szatyna, ale wtedy ten zaczął rzucać się na boki.
- A jaka nadal żwawa - zarechotał i złapał go za szczękę wbijając lekko pazury. - Lubię jak walczą przed śmiercią. - Wbił paznokieć w gałkę oczną, a niebieskowłosy uniósł kąciki ust. Jego przyjaciel miał naprawdę osobliwy gust. Jack cofnął się i opuścił ręce. - Znam jeszcze jedną wyliczankę o muchach - powiedział i pokazał palcem, żeby błazen podszedł. - Siedzą muchy w zupie - zaczął cicho. - Śmieją się jak głupie. - Znów wbił rękę w brzuch, wywołując krzyk. Candy uśmiechnął się demonicznie. Tego mu brakowało przy Jasonie. - Jedną nogą chlapie... Czeka kto ją złapie. - Poruszył brwiami, a niebieskowłosy wbił pazury w udo mężczyzny i pociągnął nimi w dół rozcinając skórę aż do kolana. Peter odpłynął, a jego krzyk zanikł.
- Za szybko odleciał - zaśmiał się niebieskowłosy. - Nie dokończyłeś rymowanki. Zaraz temu zaradzimy - dodał widząc niezadowolenie na twarzy klauna. Odszedł do butelki, która walała się po ziemi.
- To nie woda - ostrzegł go Jack.
- Czy to ważne? To i tak dla Petera. - Odkręcił korek i aż się skrzywił czując zapach moczu. Przystawił szatynowi do nosa, ale nie było reakcji. Odchylił mu głowę i wlał go ust. Mężczyzna zaczął się dusić i ocknął się plując napój. Część wyciekła przez nos. Klaun zaczął się śmiać, gdy dostrzegł odruch wymiotny, a po chwili pojawiły się i wymiociny na nogach i ziemi.
- Enki-penki. Raz... Dwa... Trzy! - Wbił pazur w przed ramię szatyna, a ten znów krzyknął. - Muchę będziesz łapać... - Wskazał na przyjaciela. - TY. - Oboje uśmiechnęli się demonicznie, a Candy podszedł o krok i złapał go za uszy, żeby przypadkiem nie pobrudzić się wymiocinami.
- Pieprz się - wydusił, a klaun zaśmiał się.
- Będę i to nie raz - odpowiedział i skręcił ku kark. Jack zaczął się cieszy i podskakiwać w koło.
- Goń łasiczkę, zabawa trwa. Całe twe ciało w osoczu lśni. Dław się krwią i śmiało patrz. Puki nie wyłupie twoich oczu - Skoczył niebieskowłosemu na plecy.
- I na nic łzy. Już nie roń łez! - Zakręcił się z nim.
- Chciałeś mieć przyjaciela?
- Samotnych dni... Już nadszedł kres - skończył, a Jack puścił błazna i przeszedł do więźnia, żeby rozciąć więzy.
- Zmienisz ją, prawda? - dopytał i posłał niebieskowłosemu pojedyncze spojrzenie.
- Może. - Wzruszył ramionami. - To zależy czy mi się nie znudzi.
- Najpierw Puppeteer stalkował Black Doll i zabił dwa autobusy dzieciaków. Później Jason odebrał wszystkich bliskich Katherinie - powiedział i zaśmiał się. - A ty co zrobisz, żeby Alice została przy tobie?
- Nie zrobię zupełnie nic.
- Już zabiłeś wkurzającą muchę - zwrócił mu uwagę klaun. - I nie pozwoliłeś jej zjeść cukierków. - Podszedł do niego i popatrzył mu prosto w oczy. - Boisz się, że zostawi cię, gdy zobaczy choć ślad manipulacji?
- Od kiedy wtykasz swój drugi nos w nieswoje sprawy? - dopytał niezadowolony.
- Bo do tej pory dostawałem od ciebie tylko martwe kobiety. - Odszedł i złapał szatyna od tyłu, stawiając na nogi. - A dziś dostałem za zadanie złapać... Żywego, przystojnego mężczyznę. - Bawił się nim jak kukiełką. - Co najmniej jakbyś był zazdrosny.
- Nie wiesz, o czym mówisz - odpowiedział zły.
- Może nie. Kobiety nie interesują mnie tak jak ciebie. - Rzucił ciało na ziemię. - Ale jeszcze nie widziałem, żebyś zachowywał się tak naturalnie przy jakiejś. Zazwyczaj chodzą pół świadome tego co robią, a Alice nie dałeś nawet jednego... - Pokazał pazur. - Malutkiego cukierka.
- Nie potrzebuję ich. I bez tego robi wszystko co chcę. - Jack uśmiechnął się demonicznie.
- Chce z nią spotkać się jeszcze raz. Gdy już będzie taka jak my.
- To mogłoby być ciekawe - odpowiedział unosząc kąciki ust.
- Będę czekał. - Złapał trupa za nogę. - A teraz biorę się za sprzątanie.
- Pomógłbym ci. - Zaczął się cofać do wyjścia. - Ale mam wystarczająco obowiązków w sklepie. - Klaun machnął ręką, a Candy wyszedł z namiotu. Wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ale Jack miał rację. Jeśli Alice stanie się jedną z nich, będzie miała kontakt z nimi wszystkimi. Nie będzie mógł jej ograniczyć lub czegoś zabronić. Czy mógłby patrzeć jak spędza czas z klaunem? Sam nie wiedział, czemu widział ich dwójkę razem. Może chodziło o przeszłość, którą oboje skrywali? A może o mrok, który żył w obojgu?
Alice nalewała drinka, gdy zobaczyła przyjaciela, który wszedł za bar. Posłała mu pytające spojrzenie. Podeszła do niego, gdy tylko rozliczyła się z klientką.
- Co jest Logan? - spytała cicho.
- Petera nadal nie ma. Chłopaki próbowali się z nim skontaktować, ale od nikogo nie odbiera telefonów.
- Na treningach też się nie pojawiał?
- Nie. Zapadł się pod ziemię. Do nikogo się nie odzywał.
- Ja widziałam go w niedzielę w wesołym miasteczku, ale zamieniłam z nim ledwie dwa zdania i poszłam w swoją stronę.
- Czyli zrezygnował nikogo nie informując - westchnął.
- Nic na to nie poradzisz. - Przyłożyła mu rękę do ramienia. - Ash! - zawołała mężczyznę, a ten szybko skończył rozmowę z klientką i podszedł.
- Co tam?
- Zmiana planu. Występujesz z nimi.
- Co? Czemu?
- Petera nie ma - odpowiedział mu Logan.
- A co z tobą? Dasz radę? - Przeniósł spojrzenie na brunetkę.
- Pytasz, jakbyś nie znał odpowiedzi. - Wyprostowała się. - Na zaplecze. Zaraz wychodzicie, a ty nie gotowy - pogoniła ich i podeszła do kolejnego klienta. Czeka ją ciężki wieczór.
Niebieskowłosemu posłała tylko uśmiech. Przyszedł akurat na przerwie między występami, gdy ona nie miała czasu spokojnie złapać oddechu, a co dopiero podejść do niego.
- Proszę to przynieść do stolika. - Szatynka rzuciła pieniądze i odeszła, a Alice miała ochotę wydrapać jej oczy. Nie cierpiała tego typu kobiet. Obsłużyła jeszcze dwie klientki i zajęła się tamtym zamówieniem. Candy zastawił jej drogę, gdy chciała wyjść.
- Nie mam czasu.
- Wiem. - Zabrał jej tacę. - I potrzebujesz kelnera. - Musnął jej usta i zobaczył jej uśmiech.
- Odwdzięczę się. - Nie zdążył odpowiedzieć, bo poszła do kolejnego klienta. Sam podszedł do stolika, gdzie siedziało siedem kobiet. Wszystkie były koło czterdziestki. Widział ich spojrzenia i mógłby zaliczyć wszystkie. Każdą po kolei, mimo obrączek na palcach. Znudzone własnym życiem tak bardzo, że aż przyszły na męski striptiz. Wrócił pod bar i uniósł kąciki ust, przyglądając się brunetce. Ona była tak inna od wszystkich kobiet, które spotkał. Do tego stopnia, że nie wiedział, czego się po niej spodziewać po przemianie.
- Tamten stolik. - Wskazała go palcem, a Candy przytaknął. Był pewien jednego. Na początku nie wypuści jej z rąk. Zrobi co trzeba, żeby jej nie stracić.
Kobieta mruknęła czując go przy sobie. Przejechała dłonią po jego piersi i wtuliła się w niego mocniej. Niebieskowłosy nie pozostał jej dłużny. Objął ją i złapał za podbródek, żeby móc spojrzeć jej w oczy.
- Dzień dobry - powiedziała cicho i zobaczyła jego uśmiech.
- Zadbam o to, żeby był dobry. - Wgryzł się w jej szyję, mocniej dociskając do siebie. Brunetka otworzyła lekko usta, czując jego pieszczoty. Dopiero gdy wrócił, zrozumiała jak bardzo jej tego brakowało. Mimo wszystkich kłamstw, które sama próbowała sobie wmówić. Czemu tylko przy nim się tak czuła?
- Candy... - jęknęła, a mężczyzna złączył ich usta. Złapała go za włosy tuż przy głowie, żeby jej nie uciekł.
- Nie powstrzymuj się - szepnął i znów znalazł się przy jej szyi. - Chce słyszeć twój seksowny głos. - Naparł mocniej, a jęk sam wydostał się z jej ust. Nabrał na sile wraz z jego ruchami. - Tak Alice... - szepnął i zabrał jej dłoń ze swojej głowy i przycisnął jej obie do łóżka, splatając z nią palce. Uwielbiał, gdy wiła się pod nim.
Brunetka przeszła do łazienki i odetchnęła. Obmyła twarz czując jak znów walczy sama ze sobą. Prawie to powiedziała... Powstrzymała się w ostatnim momencie. Zdziwiła się, słysząc dzwonek swojego telefonu. Kto dzwonił by do niej o tej godzinie? Wróciła do pokoju i wzięła go, widząc pytające spojrzenie mężczyzny. Wyciszyła go, widząc kto dzwoni i wróciła do łóżka. Telefon jednak cały czas wibrował na szafce.
- Nie odbierzesz? - spytał niebieskowłosy, a ta odetchnęła lekko.
- Chyba nie chce mi się z nią rozmawiać. - Telefon uspokoił się na chwilę, po czym znów zaczął wibrować. Sięgnęła po niego niechętnie. - Czego chcesz? - odebrała i dostrzegła pytające spojrzenie Candiego.
- Mówiłam, że zadzwonię po policję, gdy znowu zabierzesz Sophie!
- O czym ty...
- Miałaś ją odstawić po spacerze!
- Nie ma jej ze mną - odpowiedziała i usłyszała ciszę w słuchawce. - I nie było jej wczoraj ze mną.
- To nie jest zabawne Alice! Gdzie Sophie?!
- Ty mi to powiedz - warknęła na nią, czując jak serce zaczyna jej bić szybciej.
- Dzwonię na policję!
- A dzwoń se, gdzie chcesz. - Rozłączyła się i zaczęła szukać w kontaktach numeru.
- Alice, coś się stało?
- Sophie nie ma w domu - odpowiedziała i wybrała numer. - Cześć. Z tej strony siostra Sophie. Mam pytanie, nie ma jej może u ciebie? - Czekała chwilę słysząc głos dziewczynki. - Rozumiem. Dzięki. - Wybrała kolejne dwa numery, ale tam też nic.
- Alice... - Mężczyzna objął ją ramieniem i pozwolił wtulić się w siebie.
- Muszę tam jechać...
- Pojadę z tobą.
- Nie! - Popatrzyła mu prosto w oczy. - Nie chcesz widzieć tego, co jest w środku.
- Mam to gdzieś. - Pogłaskał ją po policzku. - Nie zostawię cię teraz samej. - Brunetka musnęła jego ust i uciekła z jego objęć. Zaczęła się ubierać, więc niebieskowłosy nie mógł zrobić nic innego jak też zacząć się ogarniać. W między czasie wysłał tylko jedną wiadomość, a odpowiedź dała mu jasność sytuacji.
Alice wpadła do domu i pierwsze co, to zajrzała do salonu. Jej matka oczywiście siedziała z flaszką.
- Przejęłaś się zniknięciem córki - warknęła i poszła do pokoju blondynki. Wszystko wyglądało jak zwykle, ale coś jej tu nie pasowało. Zaczęła szperać przy szafce koło łóżka. Siedziała na niej lalka od Logana, której teraz brakowało. Nigdzie nie widziała też pozytywki ani królika, którego dostała wczoraj.
- Patrzcie kto się pojawił. - Usłyszała głos znienawidzonego mężczyzny.
- Jak widać jako jedyna przejęłam się zniknięciem waszej córki. - Mężczyzna odszedł jakby nigdy nic, a Alice uniosła brew. To nie było jego normalne zachowanie. Podeszła do drzwi i próbowała zamknąć zamek. Nie dało się. Poczuła jak krew się w niej zagotowała. Wyszła z pokoju i pchnęła mężczyznę, który stał w przejściu do salonu. - Co jej zrobiłeś skurwielu! - warknęła, a ojczym popatrzył na nią z lekkim uśmiechem.
- Odbiło ci Alice? Chyba za dużo dragów bierzesz.
- Dragów... Ty... - Chciała ruszyć w jego stronę, ale poczuła ramię obejmujące ją.
- Nic tu po nas Alice. - Przeniosła wzrok na niebieskowłosego. - Lepiej jej poszukać, niż tracić czas tutaj. - Przytaknęła mu i razem wyszli. Brunetka widziała spojrzenie ojczyma, gdy Candy stanął przy niej. Był tym, który dostał to, czego on nie mógł. A co jeśli... Przecież nie mógł tego zrobić własnej córce.
- Jakieś pomysły, gdzie może być?
- Nie... Zawsze uciekała do mnie lub koleżanek. Nie lubiła wychodzić sama z domu. Czuła się zagubiona w mieście. Im bliżej centrum, tym nie pewniej się czuła - odpowiedziała zaciskając ręce w pięści. Niebieskowłosy przeniósł wzrok przed siebie. Nadal słyszał słowa Black Doll w głowie, ale nie miał wyjścia i czasu. Musiała poznać prawdę.
- Co tu robimy? - spytała widząc, że stanęli nieopodal tylnego wejścia do sklepu.
- Jeżdżąc w kółko po mieście nic nie osiągniemy. - Ruszył pierwszy, a brunetka była lekko zaskoczona jego zachowaniem. Coś się w nim zmieniło, tylko sama nie była w stanie powiedzieć co. Weszli na korytarz, a kobieta skierowała wzrok w stronę pracowni. Na korytarzu paliło się światło. - Idź tam, jeśli chcesz. - Popatrzyła pytająco na mężczyznę. - Jason i Kat mogliby nam pomóc. - Sam poszedł na sklep zostawiając ją samą. Poczuła dreszcz na plecach. Nagle wszystko stało się dla niej dziwne. Czemu tak zmienił swoje zachowanie? Przeniosła wzrok w stronę światła i przełknęła ślinę. Zeszła schodami w dół. Podeszła do drzwi i zamarła. Rudowłosa stała przy stole, na której leżała blondynka. Instynktownie ruszyła w ich stronę. To nie mogła być.
- Alice? - zdziwiła się. Brunetka nie zareagowała. Podeszła do stołu i dotknęła policzka siostry. - Co tu robisz?
- Co jej zrobiłaś? - spytała, a Katherina odsunęła się kilka kroków.
- Pomogłam w tym o co poprosiła - odpowiedziała, a ich spojrzenia spotkały się.
- Pomogłaś?! - warknęła zaciskając ręce w pięści.
- Chciała odebrać sobie życie. Dzięki mnie nie była sama.
- Czemu? - dopytała czując się jak w jakimś koszmarze.
- Nie miała czasu się z tobą tym podzielić. Za bardzo ją to bolało. - Wzięła królika i podeszła do brunetki. Miał naderwaną łapę i podartą kamizelkę. - Tuliła go, gdy on się do niej dobierał. - Alice zacisnęła ręce na stole. To dlatego był taki spokojny... Kucnęła, czując jak wszystko się w niej buntuje. - Tobie też to zrobił? - spytała, a brunetka zamarła.
- Kim ty jesteś? - spytała skupiając wzrok na kawałku drewna, który leżał pod stołem. - Mówisz o tym, jakby to było coś normalnego... - Zerwała się uderzając kobietę.
Katherina cofnęła się z krzykiem. Dotknęła twarzy i zobaczyła krew na ręce. Poczuła wściekłość, która w niej rośnie. Puściła królika, widząc jak jej dłonie pogoniły. Przeniosła wzrok przed siebie, ale brunetka wcale nie wyglądała na przestraszoną. Wystawiła kij przed siebie, jakby chciała z nią walczyć.
- Jesteś zabawna... Myślisz, że wściekłość da ci siłę, ale ona tylko przyćmiewa, to co czujesz. W twoich oczach widać wszystko.
- Pieprz się. Mam gdzieś twoje słowa.
- Katherina! - Jason pojawił się pierwszy w pracowni. - Nic ci nie jest? - Podszedł do niej i delikatnie chwycił ją za podbródek.
- Nic mi nie będzie - odpowiedziała, a mężczyzna pogłaskał ją po policzku. Dopiero po chwili przeniósł wzrok na brunetkę, a ta przełknęła ślinę. Nadal stała tylko z kijem i myślała, że ma jakieś szansę z tą dwójką?
- Candy...
- Tak, wiem. - Alice przeniosła wzrok na niebieskowłosego i usłyszała dzwonki. Ich dźwięk przyćmiewał wszystko. Mimo wszystko cofnęła się, gdy znalazł się bliżej niej.
- Co się dzieje? - spytała czując, że zaczyna odpływać.
- Zasypiasz - usłyszała jego szept i poczuła ramiona, które ją chwytają.
Wziął ją na ręce, widząc jak głowa opada jej do tyłu.
- Mogliście mnie uprzedzić, że mała tu przyszła.
- A co by to zmieniło? - spytała Katherina uspokajając się.
- Miałbym czas na zastanowienie - odpowiedział i przeszedł do drzwi. - Alice nie zgłosiła tego na policji. Jeśli obie znikną, pomyślą, że uciekły razem.
- Lepiej dla nas - odpowiedział Jason. - Musimy zostać do końca tygodnia, żeby nikt nie nabrał podejrzeń. Tyle masz czasu. - Candy przytaknął i skierował się w stronę mieszkania.
- Miałem małą małpkę - zaczął recytować. - Wysłałem ją do miasta, i karmiłem piernikiem. Przyjechała ciuchcia i zrobiła mojej małpce ku-ku. - Otworzył drzwi od mieszkania i cicho nucąc wszedł do sypialni. Ułożył Alice na łóżku i pogłaskał ją po policzku. - Ty nie umrzesz, prawda? - spytał cicho. - Zostań ze mną Alice, a sprawię, że wszystkie zmartwienia znikną. Cały ból tego świata. - Wstał, choć jedyne czego teraz chciał, to położenie się obok. Czy pamiętała by, co się stało? A może uznała, że cała sytuacja z Sophie to tylko koszmar?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top