005.
Dochodziła godzina szesnasta. Dominik siedział na kanapie w salonie i grał na komórce aż do momentu, w którym ktoś nie zapukał do drzwi. Chłopak podszedł do nich i otworzył je przybyszowi.
- Ojciec? Czego chcesz? - spytał niechętnie.
- Przyszedłem do księdza. Muszę z nim porozmawiać. Wpuść mnie. - wymamrotał Orest.
- Ale Mateusza nie ma. Poza tym, nawet gdyby był, to kazałbym ci spieprzać. Adios! - zaśmiał się młodszy, a następnie trzasnął ojcu drzwiami przed nosem i wrócił na ukochaną kanapę.
Starszy Możejko nie poddał się i wparował do środka bez pukania. Stanął w progu salonu i spojrzał ze zmarszczonymi brwiami na syna.
- Dalej będziesz robił cyrk? - spytał zażenowany ojciec blondyna.
- Dlaczego wszedłeś tutaj, skoro cię nie wpuściłem? - burknął blondwłosy.
W tej samej chwili Mateusz wkroczył na plebanię wejściem od strony kuchni. Starszy blondyn zdjął kurtkę i udał się do pomieszczenia z telewizorem, gdzie zastał Możejków.
- Szczęść Boże. A co tu się dzieje? - mruknął duchowny patrząc nerwowo na Oresta.
- Możemy porozmawiać na osobności, proszę księdza? - spytał zmieszany siwowłosy.
- Możemy. Zapraszam na werandę. - westchnął kapłan.
***
Mężczyźni stali na werandzie obok siebie w lekko niezręcznej ciszy do momentu, w którym siwowłosy nie odkrząknął i nie rozpoczął dialogu ze skruchą w głosie.
- Wiem, że zachowałem się jak świnia. Chciałbym księdza przeprosić za moje okropne słowa. Ksiądz niczemu nie zawinił, a ja po prostu... Nie ważne.
- Jeśli coś pana gryzie, to może pan ze mną porozmawiać, panie inspektorze. A przeprosiny oczywiście przyjmuję. - powiedział młodszy ze sympatycznym uśmiechem na twarzy.
- Dziękuję za drugą szansę. - mruknął czekoladowooki.
Możejko usiadł przy stoliku, a Mateusz zajął krzesło obok niego. Duchowny doskonale wiedział, że Orest prędzej czy później wróci i przeprosi za swoje złe zachowanie. W końcu inspektor nie był złym człowiekiem.
-Widzę że coś pana niepokoi. A rozmowa jest najlepszym rozwiązaniem na poczucie ulgi. -powiedział Mateusz lekko się uśmiechając w stronę starszego mężczyzny.
- Sam ksiądz widzi, że mam problemy wychowawcze z Dominikiem... Nie chodzi tylko i wyłącznie o moją partnerkę, ale ogólnie. - wyjąkał siwowłosy.
- To znaczy? - zapytał młodszy z mężczyzn.
- Proszę księdza, ja zwykle nie robię czegoś takiego, ale kiedyś Dominik mocno mnie wku... rzył i postanowiłem przejrzeć jego plecak szkolny. Znalazłem w nim paczkę papierosów. - mruknął czekoladowooki.
- Dominik i papierosy? Chyba nie pali prawda? Może ktoś mu je podrzucił? - spytał wyraźnie zszokowany niebieskooki. Znał przecież chłopaka od dość dawna i nie przypuszczałby że pali.
- Próbowałem z nim porozmawiać na ten temat, ale z nim się nie da. Ciągle na mnie krzyczy i każe za przeproszeniem spierdalać. - pożalił się policjant.
- Wie pan co? Pogadajmy z nim we dwójkę. Może jak razem na spokojnie z nim porozmawiamy, to coś do niego dotrze. - rzekł spokojnie duchowny.
-Można spróbować, tylko ja nie chcę aby walił w obecności księdza wulgaryzmami. - mruknął Orest.
- Proszę się nie przejmować. Ja w jego wieku też klnąłem, nawet gorzej od niego. - zaśmiał się blondyn, po czym wstał z krzesła.
***
Mężczyźni udali się do salonu, w którym siedział piętnastolatek przytulający poduszkę. Wtedy nie wiedzieć czemu, ale siwowłosemu zrobiło się przykro. Mateusz spojrzał na Dominika. Wyglądał tak niewinnie a obraz który przedstawił mu Orest w ogóle nie pasował do niego.
- Dominiku... Ja i twój tata chcemy z tobą porozmawiać. Nikt nie będzie na ciebie krzyczał. - powiedział z czułością kapłan.
- Wiem o co wam chodzi. Nie wrócę do domu dopóki stara raszpla z niego nie zniknie! - powiedział Dominik jeszcze bardziej ściskając poduszkę.
Niebieskooki usiadł obok chłopaka i objął go ramieniem. Orest uklęknął przed synem i spojrzał na jego smutną buźkę.
- Dominik... Jeżeli kiedykolwiek zrobiłem coś, co cię zraniło, to przepraszam... Nie chcę się z tobą kłócić, bo bardzo cię kocham... - mruknął inspektor.
Dominik spojrzał na ojca ale nic nie odpowiedział.
- Słyszysz? Tata cię kocha. Nie możesz sprawiać mu kłopotów. - powiedział Mateusz.
- A wy co, pogodziliście się już? Czy to kolejna szopka bym wrócił do domu? - burknął syn inspektora.
- Nie, to nie jest żadna szopka. Twój tata szczerze mnie przeprosił, a ja mu wybaczyłem, bo jest moim przyjacielem. - powiedział przyjaznym tonem duchowny.
- Jeśli chcesz ochłonąć i zostać na plebanii jeszcze kilka dni, to nie mam nic przeciwko. Oczywiście jeżeli tylko ksiądz wyrazi na to zgodę. - wyjąkał siwowłosy spoglądając na Mateusza z delikatnym uśmiechem.
- Dominik mi nie przeszkadza ale myślę że powinien wrócić do domu. To byłoby dla niego lepsze rozwiązanie. Przecież nie musi rozmawiać z panią Kałużą. - odpowiedział niebieskooki.
- Wiecie co? Obaj jesteście siebie warci! Dwaj idioci! Zostaję tutaj, z księdzem Walerym! Tylko on nie mydli mi oczu! - wrzasnął Dominik, a następnie wstał z kanapy i wyszedł z salonu.
***
Walery siedział wygodnie na fotelu w swoim pokoju i czytał Biblię. W pewnej chwili do pomieszczenia wszedł młody Możejko, który usiadł na łóżku księdza.
- Dominik, co się dzieje? - spytał mężczyzna.
- Przepraszam, że wchodzę bez pukania, ale po prostu... Czuję, że tylko ksiądz mnie rozumie. - wyjąkał blondyn.
- Chcesz porozmawiać? - zaproponował młody ksiądz.
- Raczej... Z nimi dwoma się nie da. - powiedział lekko oburzony chłopak.
Brunet odłożył Biblię na stole i wstał z fotela, a następnie usiadł na łóżku obok nastolatka i objął go ramieniem.
- Co się dzieje? - spytał z troską.
- Mój ojciec znalazł sobie nową kobietę, a dokładnie moją nauczycielkę od biologii. Nienawidzę tego szmaciska z całego serca, a ksiądz Mateusz chce, abym wrócił do domu i dał jej szansę. - wyżalił się nastolatek.
- Jako osoba dorosła teoretycznie powinienem poprzeć Mateusza, ale widzisz... Ja wiem co czujesz i nie będę cię do niczego namawiał. - rzekł duchowny.
- Przynajmniej ksiądz mnie rozumie. Ja wrócę do domu tylko wtedy kiedy mój stary znajdzie sobie normalną kobietę. - mruknął Dominik kładąc głowę na ramieniu księdza.
- Słuchaj... Moja mama zmarła na nowotwór kiedy miałem niecałe dwanaście lat. Bardzo mocno to przeżyłem... - opowiedział Walery.
- Ojej... Bardzo mi przykro, proszę księdza. - powiedział chłopak ze współczuciem w głosie.
- Mój ojciec znalazł sobie nową partnerkę, która udawała przy nim dobrą macochę. W rzeczywistości znęcała się nade mną, kiedy nie było go w pobliżu... - dodał ksiądz.
- A księdza ojciec dowiedział się prawdy? - spytał blondyn.
- Dowiedział się. Któregoś dnia niespodziewanie wrócił z pracy wcześniej i przyłapał ją na tym, jak uderzyła mnie w twarz. Po tym incydencie wyrzucił ją z domu, a między nami znowu było dobrze. - powiedział z uśmiechem kapłan.
Dominik bez słowa przytulił wikarego. Wreszcie poczuł, że ktoś dorosły go rozumie. Mężczyzna odwzajemnił uścisk blondwłosego chłopaka i poczuł, jak po jego policzku spływa łza wzruszenia.
***
Orest siedział na kanapie w salonie obok Mateusza. Czuł totalną rezygnację i nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Powoli odczuwał, że traci ukochanego syna.
- Panie inspektorze, ja przepraszam... Starałem się pomóc... - mruknął duchowny.
- To nie jest księdza wina. Chciał ksiądz dobrze, ale jak widać mój syn naskoczył również na księdza. - westchnął policjant.
-Przykro mi... Dominik może zostać na plebanii. - powiedział duchowny spoglądając kątem oka na ukochanego.
Mateusz podniósł głowę i spojrzał na Oresta. Poczuł wtedy szybsze bicie serca i niesamowite motylki w brzuchu. Możejko również spojrzał na duchownego, lecz po chwili skierował wzrok z powrotem na podłogę. Duchowny również przestał patrzeć na policjanta. Nie chciał, by jego ukochany coś sobie o nim pomyślał.
- Proszę księdza... Da się ksiądz zaprosić dziś wieczorem na piwo? - spytał inspektor.
- Chętnie, tylko ja poproszę bezalkoholowe. Jestem abstynentem. - zaśmiał się Mefiu.
- A wino mszalne? - spytał Orest z uśmiechem na buźce.
- Są pewne wyjątki. - zażartował Żmigrodzki.
Mężczyźni przez minutę tkwili w niezręcznej ciszy, którą przerwał czekoladowooki swoim charakterystycznym odkrząknięciem.
- Ja już niestety będę się zmywał. Praca wzywa. - rzekł siwowłosy podnosząc dupsko z sofy.
- Rozumiem. O której godzinie mniej więcej się spotykamy dziś wieczorem? - zapytał ksiądz również wstając z kanapy.
- O dwudziestej pierwszej przyjadę po księdza. - mruknął Orest.
Siwowłosy podał rękę duchownemu, a Mateusz po chwili uścisnął ją na pożegnanie. Kiedy blondyn puścił czekoladowookiego, ten udał się do wyjścia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top