Zamieszanie

- Co?! - wydarł się Jeff i spojrzał na mnie krzywo. Podobnie spojrzały na mnie Sally i przybrana córka Slendera, Ally.

- Ha! Mówiłam wam! - powiedziała dumnie Matrix.

- Ej, gościu, kłamiesz teraz - pwodział Jeff.

- Nie wierzysz mi? No to kto chce na własne oczy zobaczyć Mikołaja? - zapytałem.

Dziewczynki błyskawicznie podniósły ręce, Jeff spojrzał na mnie jak na debila, a za mną zarwał się sufi i z górnego piętra spadli Toby, Masky, Jane, EJ i Ben. Razem z nimi spadła wielka choinka.

- Aaa! Toby! Drzewko! Sufit! Aaa! - zaczął krzyczeć Masky i gestykulować.

Schowałem ręce do kieszeni i odwróciłem się powoli, mając na twarzy dziwny uśmiech.

- Co się właśnie stało?

- Bo wokół drzewka biegał karaluch i wystraszył Jane, która wyskoczyła na choinkę, a ja go próbowałem zabić - powiedział na szybko Toby, a ja spojrzałem na wisząca na choince Jane.

- Toby, czy ty próbowałeś zabić tego karalucha siekierą, biegając w kółko i waląc w podłogę?

- Eee... tak?

- Świetnie! Nie mam pytań. Wybaczcie, ja wam nie pomogę, bo zabieram dziewczynki do Świętego Mikołaja na biegun północny - Toby wybałuszył oczy.

- Do Mikołaja?! Weź mnie, weź mnie, weź mnie! - zaczął skakać w kółko.

- Zbiórka za 15 minut przed rezą. Powiedzcie komu tam chcecie. Miłego sprzątania Masky - owiedziałem i wyszłem.

Masky padł na kolana i zaczął płakać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top