Puk puk
Wszycy ruszyli biegiem w stronę budynku, taranując Jeff'a, a ja zrobiłem sobie portal przez drzwi i tam na nich czekałem.
Po chwili wszycy przybiegli, a ja zapukałem w drzwi. Ktoś odsunął szparę w drzwiach i zobaczyłem czyjeś oczy.
- Kto tam?
- Część Kluczyku. Ja do szefa.
- Wyjątek? Co ty tu... - zaczął mój rozmówca, ale zauważył osoby za mną - Zaraz wracam - powiedział i zamknął szparkę.
- Ty już tu byłeś? - zapytała mnie Clockwork.
- No oczywiście, a jak by inaczej was tu ściągnął? - zapytałem, kiedy nagle usłyszałem dźwięk odkręcanego zamka.
Cofnołem się o krok, a wtedy otworzyły się drzwi fabryki i stanął w nich wysoki, umięśniony mężczyzna z białą brodą i w czerwonej bluzie, która odsłania wytatuowane ręce. Trzyma on w ręku szable i patrzy na resztę groźnym wzrokiem. Wszyscy zrobili krok wstecz.
- Kto to chuja jest?! - zapytał cicho Jeff stojącego obok Bena. Elf tylko pokręcił głową.
- M-Mikołaj? - zapytała niepewnie Matrix robiąc na powrót krok w przód. Mężczyzna spojrzał na nią i się uśmiechnął.
- Ho ho ho! Witam cię droga Ally. I cała resztę hałastry z listy niegrzeczny. Elo Wyjątek.
- Hej Święty! - odpowiedziałem.
- Zaraz to jest Mikołaj?! Ben to Mikołaja! Dziewczynki miały... znaczy ja miałem rację! On istnieje! - zaczął krzyczeć Jeff trzęsąc Benem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top