𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟖

Marzec 1940

Marzec, a razem z nim wiosna. Pierwsza i miejmy nadzieję, że ostatnia okupacyjna wiosna. Od naszego powrotu minęły niespełna dwa tygodnie, a tyle wydarzenie. Niestety Julia wprowadziła się do Pauliny, więc nie spotykamy się u niej tak często, jak wcześniej. Ale to nie zmienia faktu, że widujemy się praktycznie codziennie. Jej kuzynki raczej staram się unikać jak tylko mogę, ale jeżeli już muszę znosić jej obecność, staram się nie zwracać na nią uwagi. Z resztą, nie tylko ja.

Dzisiaj jesteśmy umówieni na obiad u Alka. Ma mnie przedstawić swojej mamie i siostrze. Cieszyłam się na to spotkanie, chociaż nie ukrywam, że z każdą godziną stres narastał. Chciałam się pokazać z jak najlepszej strony, ale też nie chciałam udawać idealnej dziewczyny, którą nie jestem. Wyjęłam z szafy szarą koszulę z kołnierzykiem, białą, długą spódnicę z paskiem i brudno-różowy sweter zapinany na guziki. Włosy standardowo zaplecione w warkocz, a na ustach różowa szminka.

Aleksy miał po mnie przyjść chwilę przed szesnastą. Owa godzina zbliżała się dużymi krokami. Nie mogłam się już doczekać i od rana chodziłam jak na szpilkach. Stałam w oknie i wypatrywałam mojego księcia z bajki. Pod moją kamienicą ostatnio bardzo często są łapanki, więc co za tym idzie modliłam się, żeby Alek na żadną nie trafił. Nie przeżyłabym tego, gdybym pod ścianą zobaczyła jego lub któregoś z moich przyjaciół.

-Witam panienkę - przywitał mnie z uśmiechem.

-Serwus Aluś, wejdziesz na chwilę?

-Nie mogę. Obiecałem mamie, że przyjdę po ciebie i od razu pójdziemy do nas.

W takim razie musisz chwilkę poczekać. Wezmę torebkę, ubiorę buty i płaszcz i możemy iść.

-Nie spiesz się, a co tak ładnie pachnie?

-Zapomniałabym! Upiekłam ciasto.

-Nie potrzebnie robiłaś sobie kłopot. Ale na pewno jest pyszne.

-Wyjmiesz je z pieca? Tylko się nie sparz!

-Oczywiście! - powiedział - auuuu! Gorące - jęknął.

-No nie mogę, nie mów, że się sparzyłeś!

-No jakoś tak wyszło - powiedział i włożył dłoń pod zimną wodę.

-Mówiłam, żebyś uważał. Chcesz bandaż?

-Nie trzeba. Idziemy? - zapytał, a ja pokiwałam twierdząco głową. Wzięłam od niego ciepłą blaszkę, a on podał mi ramię, które od razu przyjęłam. Jeżeli nie trafimy na żadną łapankę, ani żaden partol nie będzie chciał nas wylegitymować, to chyba pierwszy raz nie będziemy spóźnieni.

Nagle zobaczyliśmy, że podjechała więźniarka, z której po kolei zaczęli wysypywać się niemieccy żołnierze. Teraz zamiast trzymać Alkowe ramię, trzymałam jego dłoń. Ścisnęłam ją mocniej i zaczęliśmy biec do klatki jakiejś kamienicy. Kiedy już byliśmy w środku, przytuliłam się do niego i cicho zaczęłam przeklinać niemiecki naród. Nie chciałam, żeby to usłyszał, bo z jednej strony na pewno by tego nie pochwalił, a z drugiej, przyznałby mi zapewne rację. Potem krzyki i jęki ucichły,  słychać było salwy karabinowe.

-Chodź, chyba jest już spokojnie - powiedział głaszcząc mnie po plecach.

-Panie, zwariował pan? A jak tu wrócą? - żachnął się jakiś mężczyzna.

-Nie wrócą, nie interesuje ich co się stanie z tymi ludźmi. Z resztą, jak pan chcesz to pan tu siedź - odpowiedział chłopak.

-Spokojnie - szepnęłam do niego.

-Jestem spokojny - odpowiedział i poszliśmy dalej. Nie mieliśmy daleko, ale Niemców było dużo, dlatego szliśmy szybkim tempem, ale jednocześnie tak, żeby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Całą drogę trzymał mnie mocno za rękę, jakby się bał, że mu ucieknę. A przecież ja cały czas tu będę. Nigdzie się nie wybieram. Będę z nim na dobre i na złe, zawsze i wszędzie, w zdrowiu i w chorobie.

***
                                                                                      -Dzień dobry - przywitałam się.

-Dzień dobry, wchodźcie. Czemu nie było was tyle czasu? - zapytała pani Dawidowska.

-Łapanka nas zatrzymała - wyjaśnił z uśmiechem chłopak - ale nic nam nie jest.

-Ja... - zająknęłam się - zrobiłam ciasto, ale niestety nie przetrwało tego wydarzenia.

-Och, no trudno. Następnym razem - uśmiechnęła się - chodźcie, zupa stygnie.

Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść. Obiad był naprawdę bardzo pyszny. Przez chwilę nawet poczułam się jak na niedzielnym obiedzie u dziadków przed wojną. Chwilę później dołączyła do nas Marylka, siostra Alka.

-Kiedy ślub? - zapytała dziewczyna. Na to pytanie mama zgromiła ją wzrokiem, ja zaczęłam krztusić się jedzeniem, a Alek patrzył na nią zdezorientowany, jednocześnie jedną ręką klepiąc mnie po plecach, żebym się nie udusiła.

-To chyba jeszcze za wcześnie. Jesteśmy razem dopiero od niecałych czterech miesięcy - odpowiedziałam.

***

-Ja już pójdę - powiedziałam, wstając.

-Odprowadzę cię - zaproponował Alek, również wstając.

-Nie trzeba - uśmiechnęłam się.

-Luśka, nie pytam czy trzeba. Proszę cię, jest ciemno, Niemców pełno. Boję się o ciebie.

-No niech ci będzie - uległam wreszcie.

Przez połowę drogi szliśmy w ciszy, tylko czasami nasze spojrzenia stykały się ze sobą na kilka sekund. Trzymaliśmy się mocno za ręce, którymi czasem bujałam do tyłu i do przodu, przez co uśmiechaliśmy się oboje. Było tak spokojnie i miło. W jego towarzystwie czasem udawało mi się zapomnieć o całej tej wojnie i pomyśleć o tym co będzie potem, kiedy to wszystko się skończy. Ale potem, za każdym milimetrze ulic czyha śmierć. To miasto, to miasto zwane Warszawą, teraz jest miastem cierpienia i śmierci. Bólu i rozpaczy. Osieroconych dzieci i owdowiałych małżonków. Kolorowe, kiedyś tętniące życiem miasto, które pamiętam z dzieciństwa, teraz jest szare i ponure. Niemcy uderzyli Polskę w samo serce. Serce, którym jest Warszawa.

-Myślisz czasem jak to będzie po wojnie? - zapytałam.

-Na pewno ożenię się z tobą. Będziemy mieli piękny dom na przedmieściach Warszawy, gromadkę dzieci i kota. Albo psa.

-Ty mówisz poważnie? - zaśmiałam się.

-A dlaczego miałbym nie mówić poważnie?

-A jak nie doczekamy końca wojny?

-Nawet tak nie mów - powiedział i zatrzymał się, a ja zrobiłam to samo - jakiś pokój musi w końcu nadejść. A na razie, trzeba po prostu żyć z dnia na dzień.

-Kiedy ja tak nie potrafię. Cały czas boję się o ciebie, o Tadka, o Janka, o Paulinę. Boję się o nas. Rozumiesz?

-Doskonale cię rozumiem. Myślisz, że ja się nie boję? Ale mamy siebie - powiedział, pocieszająco i pocałował mnie w czoło.

Odszedł dopiero kiedy dotarliśmy pod moją kamienicę. Weszłam na moje piętro. Kiedy sięgnęłam klamkę, aby otworzyć drzwi zobaczyłam, że są lekko uchylone, co lekko mnie zdziwiło. Wróciłam w pamięci do momentu, w którym wychodziłam z Alkiem z domu i przypomniałam sobie, zamykałam je na klucz, więc dlaczego do cholery są otwarte? Odpowiedź nasunęła mi się zaraz potem. Niemcy. Zawahałam się czy wejść do tego mieszkania, ale po pierwsze godzina policyjna zbliżała się wielkimi krokami, a drugie jest ciemno a szkopy są czujne. Więc tak czy siak, musiałam wejść. Weszłam jak gdyby nigdy nic, zdjęłam buty i płaszcz. Przełknęłam ślinę i ruszyłam do pokoju.

-Guten abend (Dobry wieczór) - powiedział niskim głosem jeden z Niemców.

-Guten abend. Wem verdanke ich diesen Besuch? (Dobry wieczór. Czemu zawdzięczam tą wizytę?) - odpowiedziałam.

-Du sprichst Deutsch? (Mówisz po niemiecku?) - zapytał.

-Wenn ich nicht deinen gesprachen hätte, hätte ich nicht mit gir gesprachen (Gdybym nie mówiła po waszemu, nie rozmawiałabym z panem) - odpowiedziałam.

-Höflicher (Grzeczniej) - warknął - sie sollen gegen das Dritte Reich arbeiten. (podobno działasz przeciwko Trzeciej Rzeszy)

-Ich weiß nicht, wovon du sprichst. (nie wiem o czym pan mówi)

-Wir wissen bereits, wie sie Polen nicht wissen, wovon wir sprechen. In Szucha werden wir alles aus dir herausholen. (Już my wiemy jak wy Polacy nie wiecie, o czym mówimy. Na Szucha wszystko z ciebie wyciągniemy)

Wyprowadzili mnie z domu i wpakowali do prywatnego samochodu. Nie było więźniarki, co było dosyć dziwne. Nie wiem nawet, skąd znali mój adres. Sięgnęłam w pamięci do wszystkich możliwych sytuacji, w których mogli go jakimś cudem poznać i przypomniałam sobie ostatnią lekcję niemieckiego z Pauliną. Była u niej, więc była też Julia. Ona jedyna nie znała mojego adresu, więc kiedy wyszłam z Pauliną z domu, ona musiała za nami iść. Wiedziałam, że ktoś za nami szedł, ale myślałam, że to tylko moje urojenia, ale jednak. Gestapowska szuja!

Zawieźli mnie na Pawiak, nie na Szucha. No tak, Niemcy o tej porze już nie pracują, tylko chodzą "na dziewczynki" albo piją najlepszą kawę i planują kolejne zbrodnie przeciwko ludzkości. Wepchnęli mnie do celi, gdzie siedziały inne aresztowane. Na odgłos otwieranych drzwi poderwały się z miejsc i stanęły na baczność.

***

Całą noc nie spałam. Myślałam jak to będzie, co będą ze mną robić. Co ze mną zrobią kiedy nikogo im nie wydam? Nie zrobię tego, nie mogę wydać chłopaków. I jak mam stąd wyjść? Mogłabym wysłać gryps, ale nie znam tu nikogo, komu mogłabym zaufać w stu procentach. Usłyszałyśmy kroki zbliżające się do celi, dlatego szybko wstałam z pryczy, na której leżałam znudzona i patrzyłam w szary sufit.

-Lewandowska! - zawołała mnie strażniczka, więc posłusznie wyszłam z pomieszczenia. Na korytarzu stało już kilka innych kobiet. Czekaliśmy tak chwilę, aż w końcu kazali nam iść. Idąc, spotkałam jego. Mojego chłopca. Mojego Alka. Był zdziwiony, a w jego oczach widziałam przerażenie, chociaż nasze spojrzenia spotkały się tylko na kilka sekund. W tamtej chwili przed oczyma przeleciały mi nasze wszystkie momenty naszego związku. Te gorsze i te najpiękniejsze.

-Kocham cię - szepnęłam najciszej jak umiałam. Potem straciłam go z pola widzenia. Mam nadzieję, że nie na zawsze.

***

-Fangen wir von vorne an. Ich bin Kurt Neumayer. Jetzt du? (Zacznijmy od początku. Jestem Kurt Neumayer. Teraz ty)

-Ich heiße Łucja Lewandowska. Ich weiß nicht wirklich warum ich hier bin (Nazywam się Łucja Lewandowska. Na prawdę nie wiem, dlaczego tu jestem) - odpowiedziałam wyczerpana. Powtarzaliśmy ten dialog od ponad godziny, a do końca ich dnia roboczego zostało jeszcze kilka. Po każdej odpowiedzi, która go nie satysfakcjonowała, dostawałam z całej siły w twarz lub bardzo masywnym kijem w głowę. Również jak najmocniej. Co jakiś czas mdlałam, co było moim wybawieniem.

***

-Nimm sie weg (zabierz ją) - powiedział do swojego towarzysza. Czyli skończyli pracę. Chodzić jeszcze mogłam, chociaż ledwo. Powoli zeszłam po tych idealnie czystych schodach na dziedziniec. Więźniarka już stała i czekała, aby odjechać do więzienia.

-Schneller (szybciej) - krzyczeli Niemcy.

Hołota.

-Was ist lost? (Co się dzieje?) - warknął jeden.

-Wir bringen Gefangene nach Pawiak (wieziemy więźniów na Pawiak)

-Dieser geht mit mir (ta idzie ze mną) - powiedział i wskazał na mnie.

-Aber... (ale) - urwał.

-Nein, aber das ist unsere Bestellung (żadnych ale, taki mamy rozkaz) - skończył. Ten drugi wrzasnął coś do swoich towarzyszy i rzucił mnie do tego, który kazał mi z nim iść. Przeraźliwie się bałam. Jeszcze gorzej niż na przesłuchaniach. Nie patrzyłam w jego oczy. Nie chciałam. Niemiec to Niemiec. Taka sama bestia jak inni. Nawet się nie spodziewałam, jak bardzo się myliłam.

-Spokojnie, zaraz będzie po wszystkim - wyszeptał po polsku.

-Nie rozumiem, pan chce mi pomóc?

-Wszystko ci potem wytłumaczę.

Powoli chyba dochodziło do mnie co się dzieje. Chłopaki wymyślili podstęp, jak mnie uwolnić. Poczekaliśmy aż więźniarka odjechała i dopiero wtedy ruszyliśmy do domu. Nie mojego, moje mieszkanie było spalone.

-Dokąd idziemy? - zapytałam.

-Do mnie - wyjaśnił.

-Janek, żebyś wiedział, tam jest piekło.

-Już dobrze.

-Dziękuje. Na prawdę dziękuje.

Potem już nic nie mówiłam, o nic nie pytałam. Po prostu szłam, o niczym nie myśląc. Na prawdę, miałam pustkę w głowie. Wszyscy oficerowie niemieccy patrzyli na nas tak... inaczej, z szacunkiem? W zasadzie, trudno mi to nawet określić jakimi spojrzeniami nas obdarzali.

Kiedy weszliśmy do jego mieszkania, kazał mi iść do jego pokoju. Czekali już tam Paulina, Tadeusz i Alek. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach.

-Lucy - westchnął Aleksy.

-Jestem - powiedziałam, rzuciłam mu się w objęcia i zaczęłam płakać.

-Myślałem, że już cię nie zobaczę.

-Ale już jestem i będę. Obiecuję.

-Co oni ci tam robili?

-Tam jest piekło. Rozumiesz? Piekło. Tam ludzkie uczucia się nie liczą - wyszlochałam.

-Już dobrze. Jesteś teraz z nami, już jesteś bezpieczna - mówił cicho, gładząc mnie po plątanych włosach, na którym nadal miałam krew.

-Nigdzie teraz nie jest bezpiecznie. Wszędzie jest śmierć.

-Co cię boli? - zapytała Paulina.

-Nic - odpowiedziałam.

-Łucja, nie kłam, bo i tak ci nie uwierzymy.

-Dłonie - westchnęłam i podałam jej wymienioną część mojego ciała - i głowa - dodałam.

-Możesz mieć złamane palce - stwierdziła, po chwili oglądania ich - i pewnie doznałaś jakiegoś urazu głowy. Lekarz musi cię zobaczyć.

-No to na co czekamy? Idziemy! - zawołał poddenerwowany Aleksy.

-Alek, wyłącz emocje, a włącz myślenie - zatrzymał go Tadeusz - ona nie ma dokumentów. Nie może tak wyjść. Co innego z Jankiem w niemieckim mundurze, a co innego z nami po cywilnemu.

-Tadek ma rację. Trzeba zadzwonić po lekarza, żeby przyszedł tutaj - powiedziała brunetka.

-No co ty nie powiesz! - żachnął się Aleksy.

-Uspokój się, proszę - mówiłam do niego cicho.

-Jestem spokojny - odpowiedział równie cicho.

***

-Musi panienka teraz odpoczywać - powiedział starszy mężczyzna.

-Będzie. Będę jej pilnował - odpowiedział Alek, wchodząc do pokoju.

-Niby jak? - zapytałam.

-No, musisz gdzieś mieszkać. Twoje mieszkanie jest spalone.

-M-mam mieszkać z tobą?

-A to jakiś problem? Jeżeli nie chcesz to, oczywiście nie musisz, znajdziemy ci inne loku, ale myślałem, że skoro jesteśmy razem, to to nie będzie sprawiało ci problemu.

-Nie, nie, to nie tak. Źle mnie zrozumiałeś. Po prostu mnie zaskoczyłeś - uśmiechnęłam się. Ale to nie był szczery uśmiech. Chciałam nim zamaskować ból, który mi doskwierał. Myślałam, że tego nie zauważą, ale jednak jakiś cichy głos w mojej głowie podpowiadał mi, że właśnie oni widzą to bardziej, że przez to ich ranię.

Właśnie tak zaczęło się piekło...

____________

Dzień dobry! Co tam u Was? Jak majówa? Mam nadzieję, że miło spędziliście te kilka dni. 😎😎😎

Trochę się dzisiaj w rozdziale podziało, ale doszłam do wniosku, że tu jest za dużo wszystkiego, a za mało wojny, dlatego wyszło coś takiego. 🤗🤗🤗

Dziękuje za każdy komentarz, ten miły czy też krytykujący (chociaż z takim się jeszcze nie spotkałam, ale dziękuje już na zaś XDD), za każdą gwiazdkę i ogólnie za czas, który poświęcacie, aby czytać te moje wypociny. ❤️❤️❤️

No, więc to tyle na dzisiaj! Bye! 👋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top