𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟓𝟔
—Tak strasznie za tobą tęsknie... – Powiedział wbijając wzrok w różowe płatki kwiatów, które kupił po drodze. – Tyle się zmieniło... Bardzo cię kocham... – Szepnął, a po jego policzku spłynęła łza. Bukiet spadł na ziemię, ale nie podniósł go, po prostu zostawił i odszedł.
Otarł łzy z twarzy. Mężczyźni nie płaczą, pomyślał.
Po wczesnoporonnym spacerze wrócił do domu. Na wypadek, gdyby Łucja spała, wszedł do środka po cichu. Zapukał lekko do drzwi sypialni i wszedł do pokoju.
—Nie śpisz? Właściwie to dobrze. Chodź, chciałaś iść na spacer.
—A ty nie wróciłeś właśnie z jednego? – Uśmiechnęła się lekko. – Chwila, Jasiek, płakałeś?
—Nie, zmoro, nie płakałem. – Uśmiechnął się. Płakałem, kochanie, poprawił się w myślach. – Wszystko jest w perfekcyjnym porządku.
—Daj mi rękę. – Powiedziała.
—Słucham?
—Daj mi rękę, Jasiek. – Powtórzyła. Podał jej dłoń, którą chwyciła. – Bardzo cię kocham i jestem przy tobie. Możesz mi zaufać, kochanie. Tylko proszę, nie rób sobie krzywdy. Gdyby coś ci się stało, to...
Gładziła wierzch dłoni bardzo powoli. Widziała w jego oczach, że coś się stało. Wiedziała, że czegoś się boi, że coś nie daje mu spokoju i że się męczy. Nie chciała jednak naciskać, aby jej powiedział. Czułby się wtedy niekomfortowo, a ona tego nie chciała. Chciała zdrowego związku, gdzie oboje będą czuli się przy sobie dobrze, gdzie będą dla siebie bezpiecznym azylem.
A on chciał jej powiedzieć. Chciał, żeby wiedziała, ale jednocześnie się bał. Że go zostawi, że nie pozwoli na kontakty z dzieckiem. Że znowu będzie sam.
—Chodź, Luce. Ktoś chce cię poznać. – Uśmiechnął się czule wyrywając się z zamyśleń.
***
—Myślisz jak to będzie po wojnie? Albo jak zostaniemy rodzicami? – zapytał.
—Po wojnie będzie dobrze. Musi być dobrze. Będziemy chodzić na długie spacery z naszym dzieckiem, będziemy oglądać filmy w kinie i spektakle w teatrze. Będziemy patrzeć jak nasze dziecko dorasta, jak idzie do szkoły, jak się zakochuje, potem zostaniemy dziadkami i będziemy rozpieszczać nasze wnuki i na końcu umrzemy razem.
—Pytam poważnie, Łucja. Doskonale wiem, że tak nie myślisz. Myślisz, że nie widzę co się z tobą dzieje, ale ja nie jestem głupi. Widzę, że przeżywasz to wszystko.
—Jasiek, Rudy był moim przyjacielem, a Alek... Był ważną osobą w moim życiu. Tęsknie za nimi. Bardzo za nimi tęsknie, ale chcę żyć dalej.
—Wiem, że to nie prawda i ty doskonale o tym wiesz, zmoro. Jeśli nie chcesz o tym mówić, to powiedz mi to, a przestanę pytać. Ja tylko się zwyczajnie o ciebie martwię. Tak, jak ty martwisz się o mnie, tak ja się martwię o ciebie. Zwłaszcza, że teraz nie jesteś sama.
—Mówię prawdę, przysięgam. Po prostu... To wszystko wydarzyło się tak nagle. I jeszcze ta wojna... I jeszcze dziecko. I ty. Znając życie to ciotka już nie może się doczekać, kiedy rozpowie wszystkim, że siostrzenica jej męża jest puszczalską dziwką, która na dodatek zdradziła swojego męża. Szczerze mówiąc, nie wiem co ją powstrzymuje. Miała już tyle okazji, żeby wszystkim o tym powiedzieć, a tymczasem, kurwa, siedzi cicho i chyba tylko czeka na moje następne potknięcie, żeby cała Warszawa się dowiedziała.
—Hej, Łucja, spokojnie. Nie krzycz tak, to po pierwsze, po drugie, od kiedy ty przeklinasz, a po trzecie nic takiego nie powie, bo w głębi serca ma świadomość, że trochę cię lubi. Może nawet bardziej niż trochę.
—Nie pierdol, tylko mnie przytul, Jasiek. Nie widzisz, że tego potrzebuję?
—Och, kurwa... W co ja się wpakowałem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top