𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟓𝟏
Niewielka kolacja podchodziła jej do gardła ze stresu. Nie miała informacji o tym, jak przebiegła akcja od... ładnych paru godzin, więc zaczęła się martwić. Do godziny policyjnej zostało jeszcze trochę czasu, toteż postanowiła odwiedzić swojego przyjaciela i, jeśli go zastanie, zapytać, czy na pewno wszystko poszło zgodnie z planem.
Po drodze odwiedziła rodziców, którzy przyjechali na jakiś czas do Warszawy u zostawiła u nich córkę.
Otworzyła jej Asia, którą na oczy widziała może dwa razy. Znała ją raczej z opowieści.
—Tadeusz jest w domu? – zapytała.
—Jest u Janka. Dzwonił niedawno. Ale myślę, że lepiej będzie jak od razu pójdziesz do szpitala na Nowogrodzkiej.
—Po co mam tam iść, skoro... O Boże. Czy on... Czy z nim wszystko dobrze?
—Zośka powiedział, żebym powiedziała ci tylko tyle, gdybyś się tu pojawiła.
Nie pożegnawszy się nawet wyszła z budynku i wskoczyła do pierwszego tramwaju, który zatrzymywał się najbliżej owego szpitala.
Po dotarciu na miejsce i po wejściu do środka odszukała jakiegoś lekarza i podała nazwisko, oczywiście fałszywe, swojego narzeczonego.
—A pani kim jest dla pana Czerwińskiego?
—Jestem jego narzeczoną. Gdzie on leży? – Ponowiła pytanie.
Lekarz zaprowadził ją do tej sali. Leżał tam całkiem blady.
—Co cię boli? – Zapytała troskliwie. Jej widok sprawił, że na alkowej twarzy pojawił się niepewny uśmiech.
—Nic, nic mnie nie boli. – Ścisnął jej dłoń. Jej druga ręka zawędrowała do jego czoła i odgarnęła włosy, które opadły.
—Pytam poważnie. Nie mam nastroju do żartów. Proszę, powiedz mi.
Próbował delikatnie skinąć głową na brzuch, jednak nie mógł się na to zdobyć. Paulina nie odrywała wzroku od bladej twarzy ukochanego. Tłumiła każde łzy, które napływały jej do oczu i każde przeczucie, że to są ich ostatnie chwile.
—Gdzie jest... Gdzie jest Blanka? – Wychrypiał.
—Jest u moich rodziców, zostanie tam przez jakiś czas. Dopóki cię nie wypiszą. Przyjechali pomóc Julii czy coś, to nie jest teraz ważne.
—Dobrze wiesz, że ja stąd żywy nie wyjdę, Paula. Nie odtrącaj od siebie prawdy, nigdy.
—Odpocznij. – Odpowiedziała tylko tyle. Pocałowała czubek głowy chłopaka i wstała. Podeszła do lekarza, który ją tu przyprowadził. – Jakie są szanse, że on z tego wyjdzie?
—Bardzo nikłe. Przykro mi, ale musi pani... Zacząć przygotowywać się na najgorsze. Zostały mu trzy, może cztery dni życia, jeśli ma szczęście.
Słowa dudniły w jej głowie, odbijały się echem i wracały, jak bumerang. Z każdym tym powrotem bolały coraz bardziej.
Jeśli ma szczęście.
Wszystkie wspólne marzenia i plany, które mieli na przyszłość właśnie szlag trafił.
Trzy, może cztery.
Nie będzie ślubu, jak z bajki, dzieci biegających po podwórku wspólnego domu na wsi, wspólnych podróży, podczas których mieliby czas tylko dla siebie. Nic z tego nie będzie, bo Hitler...
Paulina wróciła do łóżka chłopaka. Przyszła się pożegnać. Wielkimi krokami zbliżała się godzina policyjna, nie mogła ryzykować aresztowania. Chociaż samym faktem bycia Polką i tak wystarczająco dużo ryzykowała.
***
Z samego rana wybrała się do szpitala. Chciała najpierw odwiedzić narzeczonego, a po południu – Rudego. Wiedziała, że on też musiał bardzo cierpieć po tych dniach na Szucha.
Wchodząc do sali zobaczyła blondynkę siedząca przy łóżku i wysokiego mężczyznę stojącego tuż obok niej, obejmującego ją. Czyli nie tylko ona przyszła w odwiedziny.
—Cześć – powiedziała. – Jak się czujesz?
—Dobrze. – Alek wykrzywiła usta w lichym uśmiechu.
—A ty? – Paulina zwróciła się do Łucji.
—W porządku.
—Może ja przyjdę do ciebie później. Porozmawiajcie w spokoju, ja odwiedzę Janka. – Powiedziała i wyszła.
Łucja też miała zamiar odwiedzić później drugiego przyjaciela, tym razem sama. Nie chciała, aby Janek denerwował się widokiem Jaśka, wiedząc, że nie przepada za nim.
—Jasiek, czy mógłbyś na chwilę wyjść? – poprosiła dziewczyna, na co mężczyzna skinął w odpowiedzi głową i opuścił salę. – Alek... – Po jej policzku popłynęła łza. – Jest mi okropnie głupio. Chciałam cię przeprosić jeszcze raz, chociaż wiem, że między nami wszystko jest dobrze.
—Nie, Lucy, nie płacz. Nie chciałbym cię zapamiętać jako tej złamanej, przygniecionej życiem dziewczyny, tylko silnej, walczącej o siebie i innych kobiety, którą ongiś pokochałem.
—Dziękuję, że byłeś przy mnie praktycznie zawsze. Że to ty nauczyłeś mnie, co to znaczy prawdziwie kochać. Dziękuję ci za wszystko, Aluś.
—Pomyśl o mnie czasem. Będzie mi miło. Teraz też jest mi miło, nawet w ostatnich dniach życia. Dziękuję, że mnie odwiedziliście. Będziecie wspaniałą rodziną. Żałuję tylko, że nigdy nie poznam waszego dziecka.
Następna łza spłynęła po bladoróżowym policzku dziewczyny. Za nią następna, potem jeszcze jedna, a potem całkiem wybuchła.
—Będę za tobą tęsknił, Łucja. Moja ulubiona przyjaciółko...
Wtedy przyszła pielęgniarka i poprosiła, aby dziewczyna wyszła, bo muszą zabrać Alka na badania. Łucja wyszła na korytarz, gdzie Jasiek stał oparty o ścianę i czekał na nią.
—Chodź do mnie. – powiedział i wyciągnął ręce w jej stronę.
Dziewczyna oparła czoło o jego tors i oplotła go rękami. Kiedy ona płakała, on starał się uspokoić ją głaskaniem po włosach i pocałunkami w czubek głowy.
—Chcę odwiedzić Rudego – oznajmiła po chwili. Spojrzała zaczerwienionymi oczami w jego. Przez kilka sekund między nimi była niezręczna cisza.
—Dobrze. Pójdziemy – odparł po chwili namysłu. – Pójdziemy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top