𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟓𝟎

—Wzięli Janka i ojca – powiedziała zapłakana dziewczyna stojąc na progu mieszkania Zośki.

—Wchodź, Dusia. Jak to ich wzięli, gdzie?

—Gestapo, pewnie na Szucha albo Pawiak... Powiedz, że ich uratujecie, Zośka, proszę cię...

—Zrobię wszystko, co się da.

Od razu zaczął dzwonić do wszystkich i ustalać spotkanie. Ich działanie musiało być szybkie i skuteczne.

Alek, który właśnie próbował nakarmić Blankę nie spodziewał się, że przyjemny poranek spędzony z dzieckiem za chwilę, przez jeden telefon, zamieni się w koszmar. Ani tym bardziej Paulina nie była tego świadoma.

Roztrzęsiony wiadomością, którą otrzymał, rzucił małą łyżeczkę w miskę dziewczynki, która przestraszona zaczęła płakać. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, ale widząc łzy córki wziął ją na ręce i zaczął uspokajać.

—Co się stało? Dlaczego Blanka płacze? – zapytała Paulina wchodząc do pokoju i zabierając chłopakowi dziecko.

—Rudego aresztowali. Dzisiaj rano – szepnął.

   Dziewczyna w  jego oczach widziała strach i łzy. Przytuliła go więc mocno, mimo że wiedziała, że nic to nie pomoże.

Dla Łucji, dla której mogłoby się wydawać, że aresztowanie Rudego, po tym, w jaki sposób skończyła się ich przyjaźń, nie będzie to dużym ciosem, było jeszcze większym ciosem, prosto w serce. Mogła go więcej nie zobaczyć, a ich ostatnia rozmowa przebiegła w taki, a nie inny sposób. Była zła, przerażona, ale jednocześnie przepełniona chęcią pomocy.

—Usiądź, bo cała się trzęsiesz. – polecił jej Jasiek. – I teraz powoli, co się stało?

—Janka aresztowali – powiedziała cicho, po czym wybuchła płaczem. Chłopak podszedł do niej i przytulił ją mocno.

—No już, kochanie... Chciałbym móc ci powiedzieć, że będzie dobrze, ale sama wiesz, że jest wojna...

—Chciałabym móc go zobaczyć, przeprosić, chciałabym, żeby był tylko bezpieczny...

***

   Planowanie akcji zaczęło się w dniu, w którym Rudy został aresztowany. Gdyby brak zgody, odbiliby go już wtedy. Niestety sprawy obrały bieg znacznie trudniejszy niż ten, który Zośka zakładał, że będzie.

—Chyba nie muszę ci mówić, żebyś została dzisiaj w domu? – zapytał retorycznie Jasiek. – Kocham cię, moja mała zmoro nieczysta. Nasz bobas będzie miał świetną mamę.

—I tatę. – Dodała. Młody mężczyzna nie odpowiedział, jedynie pocałował skroń dziewczyny i wyszedł, nie wiedząc, czy wróci do dziewczyny i swojego nienarodzonego dziecka.

Oczywiście, nie tylko oni się żegnali. Te pożegnania były najtrudniejsze. Może ostatnie, może nie.

—Tadeusz, spójrz na mnie – poprosiła dziewczyna – spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że zrobisz wszystko, aby nikomu nic się nie stało.

Nie chciała, żeby obiecywał, że wróci, że nie zginie. To były tylko puste słowa, tak jak jej prośba, ale ona wydawała się być bardziej wykonalna.

—Polska była dla mnie najważniejsza. Zwłaszcza przez te cztery lata. Ale dla ciebie zrobiłem wyjątek. Specjalnie dla ciebie, dlatego teraz dla ciebie zrobię wszystko, żeby znów spojrzeć w twoje oczy i powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham. Bo cię kocham, Joanno.

—A ja ciebie, Tadeuszu – uśmiechnęła się, po czym musnęła swoimi wargami jego, następnie wtuliła się w niego, jakby chciała się zatopić w ciepłe, jakie płynęło z jego ciała.

***

—Muszę już iść. Nie mogę się spóźnić. – szepnął. Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego.

—Masz rację, idź już. – uśmiechnęła się, jednak ten uśmiech nie był napełniony radością.

—Wiesz, że nie mogę ci teraz nic obiecać. Oprócz tego, że zawsze będę cię kochał. Jeśli po śmierci coś jeszcze istnieje, to wtedy też będę cię kochał. Zawsze znaczy zawsze. Ciebie i Blankę.

—Ja ciebie też, Alek. Idź już, nie utrudniaj nam tego. – Poprosiła. Nawet nie chciała go przytulić, pocałować. Nie chciała czuć tej miłości, od której nie mogłaby się później uwolnić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top