𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟐𝟔
ROZDZIAŁY OD TEGO WZWYŻ PISANE BĘDĄ W NARRACJI TRZECIOOSOBOWEJ.
życzę miłej lektury.
_____________________________________________
Słońce powoli wschodziło nad Warszawą. Czerwona plama rozlała się nad miastem, tworząc przepiękny krajobraz.
W mieszkaniu na Mickiewicza nikt jednak nie myślał o tym, że wstaje nowy dzień, który będzie ostatnim dla tysięcy winnych, ale także, przede wszystkim, niewinnych ludzi.
Był to jednak również dzień, w którym przyjdą na świat nowe dzieci, dając nadzieję na nowy, lepszy świat.
—Alek... Jeśli ja umrę, to obiecaj mi, że zajmiesz się moim dzieckiem... – szepnęła wycieńczona bólem Paulina.
—Paulina, ale ty... Ale ty nie umierasz. Nie możesz mi tego zrobić! Nie po tym, co razem przeszliśmy... – ostatnie zdanie powiedział wręcz szeptem.
Pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Kiedy urodziła się jego siostra był malutkim dzieckiem, nie pamiętał nic. A teraz droga mu osoba chwiała się na krańcu życia i w każdej chwili mogła spaść w przepaść, gdzie spotkałaby ją śmierć. A na to pozwolić nie mógł.
Kropelki potu spływały po jego czole. Położył dziewczynę na łóżku, a sam usiadł obok i kurczowo ściskał jej dłoń. Tak jak rok temu, kiedy poważnie zachorowała. Czuwał przy niej wtedy jedynie ojciec i Alek. Matka jej nie kochała, brat wrócił do Francji. Teraz mogła liczyć jedynie na Alka.
—Łucja, pomóż jej, proszę! – zawołał swoją żonę. Ta jednak była do tego stopnia przerażona tym, co się działo, że nie odpowiedziała i tylko nerwowo kręciła się po kuchni.
Jej krzątanina doprowadzała Alka do tego poziomu irytacji i zdenerwowania, że był gotów wyjść z tego mieszkania i wrócić dopiero wtedy, kiedy jego żona się uspokoi. Powstrzymywał się jednak dla Pauliny.
—Nie rób nam tego... Nie zostawiaj nas, proszę, Paulina... – szeptał ze łzami bezsilności w oczach. Czuł, że śmierć jest już blisko i że gotowa jest zaatakować w każdej chwili.
Z zamyślenia wyrwał go krzyk dziewczyny przeplatający się z płaczem i błaganiami – o szybką i bezbolesną śmierć.
—Boże, niech to się już skończy! – łkała. – To tak boli!
—Wytrzymamy to razem, dobrze? Ty i ja. Razem, we dwójkę to wytrzymamy – mówił, by dodać jej otuchy.
Spojrzała na niego niebieskimi oczami, które opuchnięte, były przepełnione łzami, jakby chciała powiedzieć, że się zgadza. Zamiast tego krzyknęła z bólu przez skurcz, który nadszedł. Poczuła, że musi przeć, dlatego spięła mięśnie, mocno ścisnęła dłoń młodego mężczyzny klęczącego obok i zaczęła przeć.
—Jesteś dzielna, kochanie! Jestem z ciebie dumny – Alek uśmiechnął się do niej, po czym pocałował ją w czoło.
Ależ się cieszył, że Łucji nie ma w tym pokoju. Znał ją dobrze, wiedział więc, że mogła zrobić mu poważną scenę zazdrości, bo wspierał jej przyjaciółkę, podczas gdy ona, ta która powinna to robić, wcale tego nie robiła i nawet nie próbowała.
—Jesteś takim dobrym człowiekiem... Nie powinno cię tu być, nie teraz, nie w tych czasach... – powiedziała między skurczami.
W tym czasie Łucja nadal nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Kręciła się w kółko, zupełnie bez celu. Chciała pomóc, ale te krzyki ją przerażały. Paraliżował ją strach, że zrobi coś nie tak, że gdyby dziecku coś się stało, Paulina jej nie wybaczy. Impuls spowodował, że ubrała się i w pośpiechu wyszła z mieszkania, zostawiając przyjaciółkę i męża samych.
Z jej oczu popłynęły łzy. Poczuła się jak tchórz, co w dużej mierze było prawdą. Zachowała się jak tchórz. Zamiast zachować zimną krew i pomóc osobie, która zawsze jej pomagała, ona uciekła.
—Kim ja jestem...? – zapytała się w myślach. Patrząc w taflę wody w parku widziała siebie, ale jednocześnie obcą dla siebie osobę. Pogubiła się sama w sobie.
—Przepraszam? – dziewczyna usłyszała za sobą głos. Był przyjemny i melodyjny. – Dobrze się pani czuje? – zapytał. Odwróciła się, topiąc spojrzenie w szarych tęczówkach. Wydawały się jej... Piękne.
—Chwila, Łucja. Masz męża – otrząsnęła się. – Tak, wszystko jest w porządku – uśmiechnęła się, ocierając łzy z policzków.
—Może panią odprowadzę? Mimo wszystko, nie wygląda pani najlepiej – nalegał.
Nie był nachalny, lecz dobrze wychowany. Jak prawdziwy dżentelmen, który widzi kobietę, która nie czuje się najlepiej. Nie da się ukryć, że Łucji to schlebiało.
—Skoro pan nalega. Jednakże najpierw wolałabym poznać imię mojego towarzysza.
—Jan. Ale proszę mówić mi Jasiek, nie czuję się dobrze, gdy ktoś mówi do mnie tak oficjalnie. Jestem jeszcze młody – zaśmiał się, powodując uśmiech oraz... lekki rumieniec na twarzy dziewczyny.
—Łucja. Miło cię poznać, Jaśku – uśmiechnęła się. Nowo poznany znajomy podał jej ramię, które przyjęła i zaczęli iść w stronę kamienicy, w której mieszkała z Alkiem.
A tam, w małym pokoiku Paulina spoglądała z uśmiechem na małą, pomarszczoną istotkę, którą, owiniętą w pieluszkę, kołysał Alek, aby ona mogła złapać trochę tchu. Był z niej taki dumny!
—Wybierz dla niej imię... – uśmiechnęła się.
—Dlaczego ja? Ty jesteś jej matką... – odpowiedział nie spuszczając oczu z dziecka.
—Ale ty byłeś przy mnie, kiedy się urodziła. Chcę także, abyś to ty był jej ojcem chrzestnym.
—Paulina, to... To będzie dla mnie zaszczyt – powiedział. Spojrzał na nią, taką wyczerpaną, ale jednak szczęśliwą. Nie mógł się nie uśmiechnąć. – Może być Blanka? Jest taka bladziutka i niewinna...*
—Może, Aluś, może być. Jest piękne.
Pocałował ją w czoło, podał dziewczynkę matce i podszedł do drugiego pokoju, aby Paulina mogła sama nacieszyć się swoją córką.
Nie wiedział, że Łucja wyszła z domu, tym bardziej zaniepokojony był, że zniknęła. Nawet nie wiedział kiedy.
A ona w tym czasie miała się świetnie. Zaintrygowana nowym znajomym zapomniała o bożym świecie, a co najważniejsze o tym, że właśnie zdradziła miejsce swojego zamieszkania.
_____________________________________________
*– "Blanka" z francuskiego oznacza "biała", "niewinna", "czysta", "jasnowłosa".
_____________________________________________
Hej, dzień dobry!
Ah, długo mnie tu nie było. Ładnych pare miesięcy. Ale już jestem! I zamierzam dla Was dalej pisać.
Jak możecie zauważyć, zmieniłam troszeczkę styl tej książki. Od teraz będę ją pisać w narracji trzecioosobowej, bo tak mi po prostu łatwiej. Rozdział jest też dosyć krótki, ale myślę, że dzięki temu bardziej spójny i czytelny.
Chciałam Was przeprosić, że tak długo mnie nie było. Jednakże potrzebowałam tego. Potrzebowałam tego, żeby do głowy wpadły mi nowe pomysły, świeże. W rozdziałach raczej nie będzie tego, co zaplanowałam sobie rok temu, ale będą inne wątki, może nowe postaci.
Pojawiła się też nowa postać – Jasiek! Potrzebowałam tu kogoś takiego, mówiąc szczerze. Chociaż czuję w kościach, że powtórzy się historia z Aleksandrem, to jednak mam nadzieję, że Jaśka polubicie!
Co do tego, kiedy będą rozdziały. Nie będzie niestety tak, jak do tej pory, że były w poniedziałki o 18. Gdyby rozdziały były gotowe, tak by było nadal, ale że teraz wszystko będę pisać na żywca, rozdziały nie bedą miały konkretnego dnia i godziny publikacji.
Dziękuję za uwagę,
trzymajcie się,
z Bogiem! 🤍🙏🏻
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top