𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟐𝟎
Marzec 1942
—Dziękuje za informację - powiedziałam i rozłączyłam się.
Przecież ona się załamie. Zostawił ją, to fakt, ale nadal go kocha. Przecież jest ojcem jej dziecka.
Co ja mam teraz zrobić?
Nie wiem, może powiedzieć jej? Lepsza najgorsza prawda niż najlepsze kłamstwo, moja droga.
Ale ona jest teraz taka szczęśliwa... Zaczęła się cieszyć, że będzie mamą. Mam jej zabrać to szczęście?
Jeżeli jej nie powiesz, to ona cię znienawidzi.
—Dobrze, powiem jej! Ale już się zamknij!
—Coś się stało? Dlaczego krzyczysz? - zapytał nagle Alek, wchodząc do pokoju.
—Och, to nic takiego - uśmiechnęłam się - Aluś, a czy ty wiesz czy Michał był w konspiracji?
—Nie wiem. Dlaczego pytasz?
—A o nas wiedział? O mnie, o tobie, o Tadeuszu, o Janku?!
—Nie wiem! Łucja, powiesz mi, o co chodzi?
—Aresztowali go. Trzeba powiedzieć Paulinie. Boże, a jak on ją wyda? Przecież się pokłócili! Może będzie chciał się zemścić, że zdecydowała urodzić to dziecko! Zna jej adres, pseudonim... Wie o niej praktycznie wszystko!
—Spokojnie Lucy, Michał taki nie jest. Nikogo nie wyda.
—Ale jeżeli jednak go złamią? Co będzie jak on im powie? Będą ją mieli podaną jak na tacy! Nie będą mieli dla niej litości, nawet jeżeli dowiedzą się, że jest w ciąży! Albo jeżeli wie o nas? Ja nie chcę tam wracać, z tobą tym bardziej!
—Hej, uspokój się, mała panikaro. Wszystko będzie dobrze. Michał tego nie zrobi. Nie wrócisz tam, rozumiesz? A my też się nigdzie nie wybieramy. Obiecuję ci to.
Nic nie odpowiedziałam. Mocno się przytuliłam i... powoli się uspokajałam. Bicie jego serduszka, tak spokojne, podziałało ja mnie jak kołysanka na małe dziecko. Nie wyobrażam sobie, co by było gdyby to jego aresztowali zamiast Michała.
A Paulinie powiem dzisiaj. Ma mi pomóc w wyborze sukienki na ślub. Może to nie najlepszy moment, ale lepiej, żeby dowiedziała się teraz, niż żeby żyła bez świadomości, że jej dawny ukochany i ojciec jej dziecka jest przesłuchiwany na Szucha w najgorszy możliwy sposób.
***
—Wychodzę już! - zawołałam.
—Poczekaj sekundkę - zatrzymał mnie Alek - Przyjść później po ciebie?
—Obiecałam Basi, że ją odwiedzę. Pewnie będzie chciała, żebym została na noc.
—To odprowadzę cię - uśmiechnął się.
—W porządku. Zadzwonię po ciebie. Do zobaczenia! Kocham cię! - pożegnałam się i wyszłam.
***
—Ja bym wzięła tą - powiedziała Paulina.
—Jak dla mnie jest za bardzo koronkowa - zaśmiałam się.
Koronki w ogóle mi się nie podobają.
—Chyba jednak wolałabym jakąś zwykłą, bez żadnych zbędnych dekoracji.
—Och, jaka ty jesteś wybredna! Zobacz, a może ta? - pokazała mi inną.
Znowu mi się nie podobała, toteż pokręciłam głową "na nie". Niby była prosta, bez żadnych koronek, perełek i innych atrakcji, pod szyją miała kołnierzyk, ale nie leżała mi jakoś za bardzo.
—Tracę cierpliwość do ciebie, kobieto!
Przeglądając różne sukienki, trafiłam na jedną. Była piękna! Biała, nie za długa, wiązana w talii. Po prostu idealna!
—Pokaż, co ty tam wynalazlaś - powiedziała ciemnowłosa, podchodząc do mnie.
—Podoba ci się?
—No nie jest w moim stylu, ale to ma być twój dzień. Tobie ma się podobać - uśmiechnęła się.
—To poszukam czegoś innego! Chcę, żeby tobie też się podobała... A co jak Alkowi się nie spodoba? Co ja zrobię?
—Przestań. Myślisz, że on będzie patrzył na jakąś sukienkę? No proszę cię, dziewczyno! Powtórzę jeszcze raz - tobie ma się podobać, nie innym. Ty będziesz błyszczeć na swoim ślubie. Piękniejszej panny młodej świat nie widział!
***
—Idziemy do mnie na herbatę?
—Chętnie - uśmiechnęłam się.
Droga minęła nam bardzo miło. Rozmawiałyśmy trochę o dziecku, trochę o ślubie. Takie tam. Zatrzymał nas też patrol, ale na szczęście nas puścili.
Mijałyśmy również niemiecką dzielnicę. Chociaż bardzo często bywam u Pauliny to jednak nigdy nie zwróciłam uwagi na tę dzielnicę.
Była taka elegancka, zupełnie niepodobna do tych polskich. Przy wejściu do każdej kamienicy stał żołnierz.
A te wszystkie hrabiny, które mijałyśmy budziły we mnie obrzydzenie. Nie jestem do końca przekonana czy one wiedzą, co dzieje się na polskich ulicach i w getcie. Albo czy wiedzą, że kiedy one zastanawiają się, którą suknię założyć, żeby na pewno nie była tą, która już raz była przez nie noszona, to Polacy odkładają każdy grosz, żeby wyżywić rodzinę.
—Nie patrz się tak. Jeszcze pomyślą, że jakiś zamach planujesz - upomniała mnie dziewczyna, a ja przeniosłam wzrok na drugą stronę ulicy.
***
Dotarłyśmy jakiś czas temu. Zdążyłyśmy wypić już herbatę i porozmawiać na kilka tematów, więc chyba czas najwyższy powiedzieć jej o tym, co się stało z Michałem.
—Muszę ci coś powiedzieć, Paulina - zaczęłam.
—Tylko mi nie mów, że zostanę ciocią - zaśmiała się.
—Nie, nie zostaniesz. O to się narazie nie martw. Nie planujemy jeszcze dzieci. Chodzi o Michała.
—Musimy o nim rozmawiać? - westchnęła.
—Tak... Paulina, aresztowali go. Przykro mi...
Iskierki, które do tej pory miała w oczach zniknęły, a uśmiech zszedł z twarzy. Świat zawalił jej się na głowę Będzie samotną matką, a jej dziecko - półsierotą.
—Przepraszam na chwilę - powiedziała i pobiegła do łazienki.
Wróciła chwilę później. Blada jak śnieg, z oczami zaczerwienionymi od płaczu, podeszła chwiejnym krokiem do fotela i usiadła na nim. Podeszłam do niej i ją przytuliłam.
—Jesteś silna. Dasz sobie radę. Masz nas, będziemy ci pomagać - szepnęłam.
—Dziękuje, że jesteście. Jesteście wspaniałymi przyjaciółmi - powiedziała - Chciałabym zostać sama, dobrze Łucja?
—Tylko nie rób nic głupiego, błagam.
—Masz moje słowo.
***
Tak jak wcześniej się umówiliśmy, zadzwoniłam po Alka, aby odprowadził mnie pod kamienicę wujka. Przyszedł naprawdę szybko.
—Do zobaczenia! - pożegnałam się z przyjaciółką.
—Wybrałaś sukienkę? - zapytał Alek.
—Tak, jest piękna - uśmiechnęłam się - Nie mogę się doczekać, aż ją założę. Właśnie, musimy wybrać datę. Basia pewnie jak zwykle będzie pytać. Myślałam nad październikiem, ale pewnie będzie trochę zimno... Wolałabym gdyby było cieplej. Co myślisz?
—To... może lipiec? Będzie ciepło, tak jak chciałaś.
—Idealnie! Teraz tylko dokładna data i będzie można zacząć przygotowania!
—Jest marzec... - zaśmiał się.
—I co z tego? To tylko cztery miesiące, a ty pewnie nawet nie zacząłeś myśleć o czymkolwiek związanym ze ślubem!
—Oczywiście, że zacząłem...
—Kochanie, nie masz nawet świadka, bo nie możesz się zdecydować między Janekiem a Tadeuszem.
—No dobra, masz mnie.
Przegadaliśmy tak jeszcze resztę drogi. Czasem śmialiśmy się jak opętani! To zaszczyt mieć takiego narzeczonego.
—Do zobaczenia, kotuś - pożegnałam się, kiedy byliśmy już pod kamienicą.
—Takiego pożegnania nie przyjmuję - powiedział, a ja teatralnie przewróciłam oczami i podeszłam do chłopaka.
Położyłam swoje dłonie na jego policzkach, chwilę popatrzyłam w te piękne oczy, a potem go pocałowałam.
—Tak lepiej? - zapytałam po chwili, uśmiechając się.
—Zdecydowanie. Baw się dobrze! I pozdrów Basię - pożegnał się również.
Weszłam na piętro, na którym znajduje się mieszkanie wujka, wyjęłam klucze, które niedawno od niego dostałam i otworzyłam drzwi.
—Jestem już! - zawołałam, wchodząc do środka.
Zdjęłam płaszcz i buty, po czym poszłam do kuchni. Była tam ciocia. Gotowała chyba obiad.
W pokoju obok siedziała Ania i czytała jakąś książkę. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, jednak ona najwidoczniej nie zwróciła na mnie uwagi. Nie odzywamy się do siebie od Sylwestra. No może poza jakimś "cześć" albo "co u ciebie słychać?". Generalnie to by było na tyle z naszych rozmów.
Wujka nie było jeszcze w domu, ale raczej niedługo powinien wrócić. Pracę kończy o szesnastej, a jest... właśnie szesnasta.
A Basia jest chyba w swoim pokoju. A nie, przepraszam. Właśnie z niego wybiegła!
—Cześć! - przywitała się ze mną.
—Alek cię pozdrawia - uśmiechnęłam się - Powtarzałaś ostatnio niemiecki? Poprzednim razem dobrze ci szło. Jak dalej będziesz się systematycznie uczyć, to będziesz jak prawdziwa Niemka - zaśmiałam się.
—Już ona Niemką lepiej nie będzie - wtrąciła się ciocia. –Nakryjcie, proszę, do stołu. Zaraz będzie obiad.
—Ciocia wie, że ja z tą Niemką żartowałam? Basia jest dumną Polką, a niemieckiego się uczy, żeby było jej łatwiej, zwłaszcza teraz.
—No niech ci będzie.
Chwilę później wrócił wujek, a ciocia podała jedzenie. Zgadnijcie co... Tak, ziemniaki! No ale lepszy rydz niż nic.
—Wujku mam prośbę...
—Tak, kochana? - uśmiechnął się.
—Poprowadziłbyś mnie do ołtarza? Zostało jeszcze trochę czasu, ale chciałam już wiedzieć. Gdyby nie fakt, że rodzice nie żyją, poprosiłabym tatę...
—Oczywiście! To będzie dla mnie zaszczyt. A twoi rodzice będą z tobą, może nie ciałem, ale na pewno duszą. Tylko chciałbym poznać tego Alka, bo tu zaraz ślub, a ja go nawet nie znam!
—Dziękuję! A Alka na pewno poznasz, już ja o to zadbam –zaśmiałam się.
—Czyli wybraliście już datę? – zapytała Basia.
—Może jeszcze nie dokładną, ale zdecydowaliśmy, że ślub będzie w lipcu, jeszcze w tym roku.
—A sukienkę już wybrałaś? – zadała kolejne pytanie.
—Baśka! Tak nie wypada – skarciła dziewczynę siostra, dotychczas tylko przysłuchująca się rozmowie.
—Nic się nie stało – uśmiechnęłam się. – Dzisiaj wybrałam z przyjaciółką.
—Będę mogła zobaczyć?
—Oczywiście, że tak! Jak tylko do mnie przyjdziesz to ci pokażę.
***
Jest już noc. Dzisiaj bezgwiezdna. Basia i reszta domowników już śpi. Tylko nie ja.
Zastanawiam się za co mogli aresztować Michała. Nigdy nie wspominał przy nas o konspiracji, Paulina też nic nie mówiła.
Może nie miał przy sobie dokumentów? Albo miał, ale te fałszywe i przy sprawdzaniu ich, Niemcy zorientowali się, że są podrobione?
Co on musi teraz przeżywać...
Doskonale pamiętam jak jest na Szucha. Nikomu tego nie życzę. Nawet Julii czy Aleksandrowi. W końcu to też ludzie.
Trzeba spróbować odbić Michała. Jeżeli się uda i tam trochę zmądrzeje, to wróci do Pauliny. Może zrozumie jaką krzywdę wyrządził jej i swojemu dziecku. Ona go kochała, nadal kocha. I jestem pewna, że on ją też, ale po prostu wystraszył się odpowiedzialności.
A teraz, kiedy spojrzał w oczy śmierci, dostanie przebaczenie od Pauliny.
Myśli o tym totalnie mnie zmęczyły. Tak się w ogóle da, żeby myśli mogły zmęczyć? Och nieważne! W każdym razie, szybko zasnęłam.
***
—Co się stało? - zapytał z troską w głosie.
—Kiedy zemdlałam, zrobili mi badania... - odpowiedziałam, uśmiechając się.
—I?
—Jestem w ciąży - uśmiechnęłam się jeszcze bardziej.
Chłopak chwilę analizował moje słowa w skupieniu. Był tak poważny jak nigdy dotąd.
—Powiesz coś?
—Ale na pewno? To pewne na 100%, tak? – dopytywał.
—Tak... Będziemy mieli dziecko. Cieszysz się?
-Ty się pytasz? Dziewczyno, ja jestem wniebowzięty!
Nie spodziewałam się, że tak zareaguje. Myślałam, że będzie się martwił co powiedzą ludzie, bo nie jesteśmy po ślubie, i takie tam. Ale nawet się tym nie przejął. Mam najcudowniejszego narzeczonego na całym świecie!
Obudziłam się nad ranem. Co ten sen miał do cholery znaczyć? Miałam kiedyś podobny. Dokładnie kilka dni przed tym, jak Alek wyznał mi swoje uczucia. Wtedy śnił mi się właśnie tamten moment. Co prawda, w rzeczywistości wyglądał troszkę inaczej, ale to nie zmienia faktu, że to wszystko i tak się wydarzyło!
O cholera... A co jeśli teraz też tak będzie i ja rzeczywiście będę w ciąży?
Boże, ale co ja mówię, przecież sen nie może stać się rzeczywistością!
Ale podobno istnieją sny prorocze! Więc w takim razie, skoro tamten też taki był, to ten też może być!
Nie, nie, nie! Ja nie mogę akurat teraz zostać matką! Nie jestem jeszcze gotowa! Sama się czasem czuję jak dziecko!
Jak ja powiem o tym Alkowi? Przecież on powie, że zwariowałam!
—Dlaczego nie śpisz? – zapytała nastolatka, wyrywając mnie przy tym z natłoku myśli.
—Coś mi się przyśniło... A ty, dlaczego nie śpisz?
—Światło księżyca świeciło mi w oczy. Mogłabyś, proszę, zasłonić okna?
Zrobiłam to, o co prosiła. Podeszłam do parapetu i kiedy już miałam łapać za zasłonę, zrobiło mi się ciemno przed oczami, nogi stały się jak z waty, a ręce zaczęły się trząść. Podparłam się o parapet i próbowałam głęboko oddychać, jednak przy zamkniętym oknie jakoś nie za bardzo mi to szło.
Po chwili jednak znowu widziałam i stałam normalnie. Uchyliłam okno, przez co od razu poczułam się lepiej.
—Łucja, wszystko jest dobrze? – zapytała zmartwiona Basia.
—Tak, już jest dobrze. Przez chwilę słabiej się poczułam – odpowiedziałam, siadając na łóżku.
—Jesteś chora? Może powinnaś pójść do lekarza? Tata ma dobrego przyjaciela, który jest lekarzem. Mógłby ci jakoś pomóc.
-Nie, spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą.
Chyba jednak wybiorę się do tego lekarza...
***
Wstałam jakiś czas temu. Ubrałam się, uczesałam i poszłam do kuchni, aby zrobić jakieś śniadanie. Był tam już wujek. Pił swoją kawę i czytał gazetę. Jak zawsze w niedzielę miał dzień wolny. Siedziała z nim Ania i jadła śniadanie.
—Dzień dobry – powiedziałam zaspana. – Jak się spało?
—Dobrze. Miło, że pytasz. A tobie? – odpowiedział wujek.
—Koszmarnie. Obudziłam się nad ranem. Na szczęście szybko zasnęłam z powrotem.
Zaczęłam robić śniadanie. W pewnym momencie przed oczami znowu zrobiło mi się ciemno i nie mogłam ustać w miejscu. Nie kontaktowałam. A na dodatek trzymałam nóż w ręce.
—Co się stało? - zapytałam, kiedy już wszystko było w porządku.
Zupełnie nie pamiętałam co robiłam w kuchni i tym bardziej, dlaczego zacięłam się nożem.
—Aniu, daj bandaże – mężczyzna poprosił córkę, a ona wykonała jego prośbę. – Zaraz pojedziemy do szpitala. Dasz radę zadzwonic do Alka? – zapytał mnie, a ja pokiwałam twierdząco głową.
Również w tym momencie do pokoju weszły ciocia i Basia. Obie spojrzała na całą scenę z pytajnikami w oczach. Tylko nastolatka była bardziej świadoma tego, co mogło się przed chwilą stać, bo przecież była świadkiem podobnej sytuacji.
—Kazimierz, co się stało? Dlaczego w kuchni jest krew? – ciocia zapytała męża.
—Łucja źle się poczuła. Jedziemy do szpitala – wyjaśnił.
Chciałam w międzyczasie podjeść do telefonu, i tak, jak poprosił wujek, zadzwonić do Alka, ale nie mogłam ustać w miejscu, a co dopiero iść.
Co się ze mną dzieje?
—Pojadę z wami – oznajmiła Basia. – Może na coś się przydam. Dzwoniliscie do Alka? – zapytała, a ja pokręciłam przecząco głową.
Nie cierpię, kiedy wokół mnie jest tyle szumu i niepotrzebnego zamieszania.
Blondynka podeszła do telefonu, przyłożyła słuchawkę do ucha i wykręciła odpowiedni numer. Chwilę poczekała, ale się dodzwoniła.
—Alek, to ja Basia. Łucja źle się poczuła, jedziemy do szpitala – zaczęła. – Do którego szpitala jedziemy? – zwróciła się do ojca. – Do Dzieciątka Jezus – powtórzyła do słuchawki.
***
Dojechaliśmy właśnie do szpitala. Wujek i Basia obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Pod budynkiem dołączył do nas też Alek. Cały czas pytał jak się czuję, co się stało. Odpowiadałam, że czuję się dobrze i nic takiego się stało.
Kiedy weszliśmy do środka, wujek poszedł do recepcji, a ja z Basią i Alkiem usiedliśmy na krzesłach obok.
—Chcesz wody? – zapytała dziewczyna.
—Nie, dziękuję – uśmiechnęłam się.
Ścisnęłam mocniej dłoń chłopaka, żeby mieć pewność, że na pewno tu ze mną jest.
Kocham go najbardziej na świecie. Mimo wszystkich przeszkód, jakie los rzucał nam pod nogi, zawsze był przy mnie. Czy mogłam sobie wymarzyć lepszego narzeczonego? Nie. Chociaż czasem zastanawiam się dlaczego to akurat mnie wybrał na swoją przyszłą żonę, to jednak jestem wdzięczna za przyszłość u jego boku.
Po chwili oczekiwania, lekarz poprosił mnie do gabinetu. Najpierw przeprowadził szczegółowy wywiad, a dopiero potem zrobił wszystkie badania potrzebne do postawienia diagnozy.
—Wyniki będą jutro przed południem. Ma pani jakieś pytania?
—Tak, jedno. Jakie są szanse na to, że mogę być w ciąży?
—Wie pani... Zawsze są jakieś szanse. W pani przypadku na ten moment jest to ciężko określić, gdyż nie ma pani jednoznacznych objawów, które potwierdzałyby to, że spodziewa się pani dziecka, a z drugiej strony każdy przypadek jest inny, dlatego nie możemy tego wykluczyć. Dowie się pani, kiedy będą wyniki. W każdym razie, co by pani nie było, musi pani teraz dużo odpoczywać i nie denerwować się.
—Dobrze, dziękuję. Do widzenia – powiedziałam i wyszłam.
To mi chłopie dałeś do myślenia. "Zawsze są jakieś szanse". Nie mogę być teraz w ciąży. To znaczy, nie to, że nie chcę, bo chcę, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie jestem gotowa na dziecko.
—I co? Co lekarz ci powiedział? – pytali wszyscy po kolei.
—Wyniki będą jutro. Narazie dowiedziałam się tyle, że mam się nie denerwować i dużo odpoczywać. Ale to nie znaczy, że macie mi urządzać areszt domowy – powiedziałam.
—Ale nikt nie mówi o areszcie domowym, kotuś. Zamieszkasz ze mną. I kropka. Nie chcę nawet słyszeć odmowy – powiedział Alek.
—No skoro tak, to chyba nie mam wyjścia.
***
Poszliśmy najpierw do mnie, abym mogła się spakować. Po drodze wypytywał jak się czuję, co się tak właściwie stało, czy coś takiego miało już kiedyś miejsce, na co odpowiadałam mu, że czuję się już dobrze, że źle się poczułam, i że podobna sytuacja miała miejsce nad ranem.
Z kolei ja pytałam czy aby na pewno nie robię mu kłopotu, na co odpowiadał, że nie.
—Chodź, wejdziesz na chwilę. Zrobię herbatę – powiedziałam.
—Nie trzeba – uśmiechnął się.
—Trzeba... Musimy porozmawiać. Chcę mieć to już za sobą. Proszę, nie utrudniaj mi tego...
—Co się stało? To coś poważnego?
—Ja sama nie wiem... Pewnie pomyślisz sobie o mnie, jak o wariatce...
—Nawet tak nie myśl. Nigdy mi nawet przez głowę nie przeszło, że mogłabyś być wariatką! Jak mogłaś tak w ogóle pomyśleć!
—Mogę kontynuować? – zapytałam, a chłopak pokiwał głową. – Miałam sen. Kiedyś, trzy lata temu miałam podobny. Mówiłam ci o nim. To było przed tym, jak powiedziałeś, że mnie kochasz.
—Pamiętam, i co było dalej?
—Śniło mi się, że będziemy rodzicami. Boję się, że rzeczywiście jestem w ciąży... Wiem, że to głupie, bo sen nie może stać się rzeczywistością, ale wtedy to było takie prawdziwe, i potem to się stało... Boję się...
—Misiu, nie bój się... Lekarz nic nie mówił na ten temat?
—Mówił tylko, że trudno stwierdzić, że zawsze są jakieś szanse i generalnie to dowiem się jutro. Nie mogę być w ciąży, rozumiesz? Co ludzie powiedzą?
—Przejmujesz się ludźmi, naprawdę? Misiu, jeżeli spodziewasz się dziecka, to będzie to najlepsza wiadomość, jaką kiedykolwiek usłyszę, ale jeżeli nie, to też nic się nie stanie.
—Nie jestem jeszcze gotowa. Ja sama czuję się jeszcze dzieckiem. I tak wychodząc za ciebie za mąż, robię duży krok w dorosłość. A jeżeli to prawda i naprawdę będziemy rodzicami? Boję się, że nie dam rady, że nie poradzę sobie jako mama...
—Będziesz najlepszą mamą na całym świecie. Nie martw się na zapas, jeszcze nic nie wiadomo. A teraz, głowa do góry. Chcę widzieć piękny uśmiech!
Wymusiłam delikatny uśmiech, ale chyba nie zadowoliło go to, więc spróbował innych środków.
Zaczął bowiem robić różne głupie miny, przez co udało mu się zmusić mnie do śmiechu.
—Dobra, już! Umrę ze śmiechu przez ciebie i tyle będzie ze ślubu i maleństwa! - zawołałam.
—O to przepraszam, nie mogę do tego dopuścić, moje kochane!
—Kochane? Jesteśmy tu tylko we dwoje – zdziwiłam się.
—Ale jeżeli jesteś w ciąży, to jesteśmy we trójkę. Ja, ty i nasze maleństwo.
—Nie no, ja cię kiedyś zabiję, przysięgam! Żadnego maleństwa narazie nie ma i nie będzie! Wbij to sobie do tej pięknej główki!
***
Narazie wzięłam tylko kilka ubrań i rzeczy osobiste. Jeżeli coś będzie mi potrzebne lub czegoś zapomniałam, to przecież zawsze mogę tu wrócić.
Przez cały czas, kiedy szliśmy do kamienicy Alka, nie zatrzymał nas żaden patrol, więc myśleliśmy, że będzie już tak do końca, ale jednak się myliliśmy.
—Halt! – Niemiec o niskim tonie głosu krzyknął w naszą stronę.
Posłusznie się zatrzymaliśmy.
—Was haben Sie in Ihrem Koffer? (co masz w walizce?)
—Persönliche Gegenstände, Kleidung (rzeczy osobiste, ubrania) – odpowiedziałam uprzejmie.
—Papieren – poprosił, więc znowu wykonaliśmy jego polecenie – Łucja Wiśniewska – powiedział łamaną polszczyzną.
Myślałam, że mi głowa pęknie od tego, ale starałam się tego nie pokazywać.
—Zustimmen (zgadza się) – odpowiedziałam, próbując zmusić się do uśmiechu, aby wyglądać na choć trochę niewinną Polkę, która tylko przeprowadza się do mieszkania swojego ukochanego.
—Du bist hübsch (ładna jesteś) - skomplementował mnie.
Zdziwił mnie ten tekst, ale nadal nie chciałam pokazywać mojego jeszcze większego zniesmaczenia.
—Vielen Dank für das Kompliment, aber ich habe einen Verlobten (dziękuję za komplement, ale mam narzeczonego) – odpowiedziałam grzecznie.
Alek już się gotował. Widziałam po nim, że najchętniej rzuciłby się na tego Niemca.
—Dieser Junge ist dein Verlobter? (ten chłopiec jest twoim narzeczonym?
Nie odpowiedziałam mu już. Nie musi wszystkiego wiedzieć.
—Antworte mir, wenn ich dich frage! (odpowiadaj, jak cię pytam!) – krzyknął.
Przeraziłam się i to nie mało. Przytuliłam się mocniej do ramienia chłopaka, przełknęłam ślinę i odpowiedziałam cicho:
—Ja... Wir können gehen? (Tak... Możemy iść?) – zapytałam nieśmiało.
Szkop nic nie odpowiedział. Sięgnął tylko do paska i szyderczo się uśmiechając, zaczął wyjmować pistolet z kabury.
Spojrzałam na Alka, on spojrzał na mnie. Potem wzięliśmy nogi za pas. Niemiec oczywiście za nami. Nie odstępował nam kroku.
—Nie dam rady – powiedziałam. – Już nie wytrzymam.
—Musisz maleńka. Zaraz będzie po wszystkim. Zaraz będziemy w domu.
Usłyszeliśmy strzał, a ja jeszcze poczułam przerażający ból w ramieniu.
Potem następny strzał. Tym razem nie czułam bólu. Rozejrzałam się. Alek też był cały i zdrowy. Tylko ten Niemiec leżał w kałuży krwi. Tylko kto strzelił, skoro nikogo nie było już na ulicy? Wszyscy przechodnie uciekli do bram. Zostaliśmy tylko my.
Ból postępował, a szkarłatna ciecz nadal sączyła się z rany. Przycisnęłam mocniej dłoń do ramienia, aby chociaż trochę zatamować krwawienie.
Chwilę później doszliśmy do mieszkania. Usiadłam na krześle, a Alek poszedł po bandaże. Dosłownie minuta nie minęła, a on znowu był przy mnie. Ręce trzęsły mu się jak galaretka, dlatego poprosiłam, aby pozwolił mi samej opatrzyć świnie ramię. Narazie tak tylko prowizorycznie, bo lekarz musi wyciągnąć pocisk.
—Niedługo powinien przyjść zaufany doktor, to wyciągnie ci kulę. A jak się czujesz? Nie jest ci słabo? Może chcesz się położyć?
—Alek... - powiedziałam cicho.
I nic. Zero reakcji.
—Przyniosę ci koc. I zrobię herbatę. Jesteś głodna? Zrobię jakieś kanapki. I zadzwonię po resztę, od razu lepiej się poczujesz. Albo nie, teraz musisz odpoczywać.
—Kochanie – powtórzyłam.
Znowu nie reagował.
—Zaniosę cię do pokoju. Prześpisz się. Teraz tym bardziej musisz odpoczywać.
—Misiek, no do cholery ciężkiej! – dopiero jak krzyknęłam, to zwrócił na mnie uwagę. – Uspokój się. Nic mi nie jest. Przeżywasz to bardziej niż ja. Posiedzę tu z tobą – zaśmiałam się.
—No dobrze, ale herbatę zrobię. I jakieś jedzenie. I koc ci przyniosę – uśmiechnął się.
—Pomogę ci - zaproponowałam, ale szybko tego pożałowałam, bo zgromił mnie wzrokiem mówiącym "ani mi się waż".
***
Właśnie przyszli Tadeusz, Janek i Paulina. Można powiedzieć, że dziewczyna już lepiej się czuje, śle na pewno jest jej ciężko. Nie dziwię się jej... Straciła miłość swojego życia, chociaż rozstali się wcześniej. Ale nie traćmy nadziei. Póki Michał żyje, jest szansa, aby go odbić. I właśnie ten temat chciałam poruszyć. Tylko chyba nie do końca mi to wyszło...
—Jak się czujesz? Słyszeliśmy, że rano źle się poczułaś – powiedziała ciemnowłosa.
—Już dobrze się czuję, ale kto wam powiedział?
—Basia zadzwoniła do mnie jak wróciła, a ja zadzwoniłam do chłopaków. I tak mieliśmy cię odwiedzić, ale wyprzedził nas Alek, mówiącco się stało. A właśnie, jak ręka?
—Boli, ale jakoś daje radę. Lekarza jeszcze nie było, więc to żelastwo nadal tam siedzi.
I właśnie wtedy usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
—Wywołałaś wilka z lasu, laska – zaśmiała się Paulina.
Był to wysoki, postawny mężczyzna o ciemnych włosach i równie ciemnym spojrzeniu. Na początku poprosił, aby ktoś przyniósł miskę z wodą, ścierki i bandaże, a potem poprosił, abym przeszła do drugiego pokoju, bo musi się skupić. Położyłam się na łóżku, odwróciłam głowę w drugą stronę i powiedziałam, aby zaczynał, bo chcę mieć to już za sobą.
Kiedy zaczął, krzyknęłam z bólu, na całe gardło. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach.
Cały czas krzyczałam. To tak cholernie bolało. Łzy lały się niczym Wodospad Niagara. Nie kontrolowałam tego, co robię ani co mówię.
—A-Aluś...! - krzyknęłam.
Chłopak w mgnieniu oka zjawił się przy mnie. Ścisnął moją drugą dłoń i zaczął głaskać czoło.
—Długo to jeszcze potrwa?! – zapytał poddenerwowany.
—Pocisk utknął głęboko. Jeśli nie uda mi się ho wyciągnąć teraz, trzeba będzie przetransportować ją jakoś do szpitala, na operację.
Przeraziłam się tym, co powiedział. Nic chciałam jechać z powrotem do szpitala, tym bardziej, że musiałabym zostać tam dłużej.
—Jestem tutaj, słyszysz? Jeżeli chcesz, to krzycz, Lu. To pomaga. Zaraz będzie po wszystkim, kochanie.
Nie mogłam już płakać ani krzyczeć. Chciałam, żeby ten lekarz już sobie poszedł, żeby zostawił mnie tutaj w spokoju.
—Już nie wytrzymam... – szepnęłam.
Chłopak cały czas ściskał moją dłoń, głaskał i całował czoło, kazał patrzeć mu w oczy, abym nie musiała patrzeć na ranę i krzyczeć, co robiłam, chociaż niewiele to dawało.
—Boli... – załkałam cicho.
—Wiem, Lu, wiem. Ale jesteś silna, wytrzymasz – pocieszał mnie, sam ledwo powstrzymując się od łez. – Jesteś bardzo dzielna, królewno. Bardzo...
Jedynej otuchy dodawał mi tylko i wyłącznie on.
"Nie ma takiego cierpienia, którego miłość nie byłaby w stanie uleczyć" ~ Richard Paul Evans, "Podarunek"
—Skończyłem – powiedział wreszcie lekarz.
Nawet nie wiem ile mu to zajęło. Jedyne na co miałam teraz ochotę, to sen.
—Śpij, królewno. Należy ci się chwila odpoczynku – powiedział cicho, pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Nie minęła chwila, a zasnęłam.
Wszystko mnie bolało. Nie mogłam się podnieść. Nagle jednak ktoś mocno mnie złapał i posadził na krześle.
—Und was? Win schöner Fehlgedanke? (i co? namyśliła się piękna panienka?) - zapytał, chytrze się uśmiechając.
Nic nie odpowiedziałam. Nie patrzyłam nawet w jego oczy.
—Wofür brauchen Sie diese Organisation? (po co ci ta organizacja?)
Ponownie nic nie odpowiedziałam, tylko tępo wpatrywałam się w podłogę.
—Dann reden wir anders (w takim razie inaczej porozmawiamy) – powiedział i złapał mnie za szyję.
Przyparł mnie do ściany, nadal trzymając za szyję. Ja krzyknęłam z bólu.
—Was haben wie hier? (a co my tu mamy?) - zapytał chytrze, kiedy zobaczył łańcuszek na mojej szyi.
Dostałam go od Alka na naszą pierwszą miesięcznicę. Miał wygrawerowaną literkę "A". Jednym silnym pociągnięciem zerwał mi go i gdzieś rzucił.
-Hast du einen Verlobten? (masz narzeczonego)
Nie mówiłam nic.
—Er wird dich nicht mehr wollen, wenn du hier raus kommst. Wenn du überhaupt gehst (na pewno nie będzie cię już chciał jak stąd wyjdziesz. O ile w ogóle wyjdziesz)
Puścił moją szyję, ale nie mnie. Teraz trzymał za nadgarstek. Drugą ręką zaczął jeździć po moim ciele. Począwszy od nóg, po talię, a skończywszy na biuście. Przełknęłam ślinę i w duchu zaczęłam modlić się o pomoc.
Tylko, że ona nie nadchodziła.
Płakałam, wierciłam się, prosiłam, aby przestał, ale to na nic. Wydawał się być przez to jeszcze bardziej podniecony.
Pogodziłam się już z moim losem. Bo musiałby zdarzyć się cud, żeby ktoś się teraz zjawił. Pozbył się już mojej bluzki. Byłam już skończona. Jak ja teraz spojrzę Alkowi w oczy.
W pewnym momencie otworzyły się drzwi i do gabinetu weszła jakaś kobieta. Przeraziła się nie mało. Widziałam to. Mój oprawca wreszcie mnie puścił i zaczął coś wrzeszczeć. Wyszedł z pokoju, bo najwyraźniej ta kobieta tak mu powiedziała. Kiedy już go nie było, zamknęła drzwi na klucz i zaczęła mi pomagać. Dziękowałam Bogu za to, że ta dziewczyna tu weszła.
Obudziłam się z krzykiem i gwałtownie podniosłam, przez co zamykam z bólu z powodu ręki. Zaczęłam płakać. To nie był zły sen, tylko cholerne wspomnienie. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, bo najzwyczajniej w świecie się tego wstydziłam.
W sekundzie zjawił się Alek. Nie umiem teraz spojrzeć mu w oczy. Tyle czasu go okłamywałam, że tylko mnie bili. On mi tego nie wybaczy.
—Co się stało? – zapytał z troską.
Wolałam nic nie mówić. Odsunęłam się delikatnie.
—Zrobiłem coś nie tak?
Postanowiłam się przełamać. Nie mogę tego tak dłużej ukrywać. Za długo to w sobie dusiłam.
—Śniło mi się Szucha – zaczęłam. – Tym razem nie bili... – zawahałam się na moment. – Aluś... ten gestapowiec, on... – nie mogłam dalej mówić, głos mi się łamał.
—Już dobrze, nie martw się. To już nie wróci.
Chciał mnie przytulić, ale ja jeszcze bardziej się odsunęłam.
—Przepraszam, że ci nie powiedziałam wcześniej. Ja się bałam, że nie będziesz chciał mnie znać, że mnie zostawisz... – powiedziałam cicho. – Zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciał takiej żony po tym, co się stało...
Spojrzał na mnie niezrozumiale.
—O czym ty mówisz? Jak mógłbym nie chcieć takiej żony? Jesteś najcudowniejszą kobietką na tym świecie. To nie twoja wina, że ten sukinsyn chciał cię skrzywdzić.
Spędziliśmy tak resztę dnia, właściwie wieczoru. Przyszli do nas jeszcze Paulina, Tadeusz i Janek i razem sobie tak gadaliśmy. Niestety zaczęła zbliżać się godzina policyjna, więc towarzystwo musiało się rozejść. I nasza dwójka też była zmęczona, dlatego od razu się położyliśmy i zasnęliśmy.
Następnego dnia...
—Pójdziesz ze mną po wyniki badań? – zapytałam, popijając herbatę.
—Oczywiście, Lu. Kiedy będą? – odpowiedział.
Robił w tym czasie śniadanko.
—Lekarz powiedział, że przed południem. Jest po dziesiątej, właściwie to niedługo moglibyśmy się zbierać.
—Tak zrobimy, ale najpierw – powiedział i postawił na stole talerz z kanapkami. – Bon appetit, kotuś – uśmiechnął się i usiadł.
—Wzajemnie – również się uśmiechnęłam i zaczęliśmy jeść.
***
Minęło trochę czasu, więc zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Z pomocą Alka, założyłam płaszcz, tak żebym nie zrobiła sobie nic w rękę, założyłam buty i wyszliśmy.
Droga minęła nam szybko, ale po drodze nas sprawdzali. Tym razem się nie odzywałam, tylko stałam wtulona w Alka. Na szczęście o nic nie pytali, nic też nie mówił. Zrobił to, co miał zrobić i nas puścił.
Doszliśmy do szpitala. Poszłam do recepcji po jakieś informacje. Usiedliśmy pod gabinetem i zaczęliśmy czekać. Po jakiś piętnastu minutach zostałam poproszona, aby wejść. Mój ukochany chciał wejść ze mną, ale ja za to chciałam wejść sama. I tak też zrobiłam.
—Proszę mówić – poprosiłam.
Nie ukrywam – trochę się denerwowałam.
—Nie jest pani w ciąży, jednak pani wyniki nie są prawidłowe. Zawartość hemoglobiny w erytrocytach spadła u pani poniżej 12 g/dL.
—Co to znaczy? – zapytałam zaniepokojona.
—Ma pani anemię.
No to pięknie. To wolałabym już chyba być w ciąży, niż mieć anemię.
Potem jeszcze tłumaczył mi co i jak, jakie są szanse na wyleczenie, co mam robić i jak żyć, żeby choroba nie siała spustoszenia w moim organiźmie. Generalnie, szanse na wyleczenie są nikłe, więc teraz muszę pilnować, abym się nie przekręciła.
—I co? Co powiedział lekarz? Jesteś w ciąży? – zapytał Alek, kiedy wyszłam na korytarz.
—Nie będzie żadnego dziecka, mam anemię – odpowiedziałam. – Ale będzie wszystko dobrze, zobaczysz.
***
Wracaliśmy do domu, ale zatrzymał nas tłum ludzi, stojących na ulicy. Również stanęliśmy, tylko tak bardziej z tyłu.
—Co się dzieje? – zapytałam.
—Chcą rozstrzelać całą kamienicę, bo wczoraj znaleźli tu ciało jednego niemieckiego oficera – odpowiedziała starsza pani.
Wtedy wszystko zaczęło układać mi się w jedną całość. To ta sama ulica, którą wczoraj szliśmy, kiedy ten Niemiec zaczął strzelać.
Nagle usłyszeliśmy serię strzałów – wyrok śmierci na niewinnych ludziach został wykonany, a ci mordercy tak szybko jak przyjechali, tak szybko odjechali.
—Kręci mi się w głowie. Chodźmy stąd – poprosiłam.
Odeszliśmy stamtąd, tak jak prosiłam. Poczułam się winna tej egzekucji. Gdybym odpowiedziała na te pytanie od razu, może nie musielibyśmy uciekać, a wtedy ręka byłaby zdrowa i Niemiec by żył, a co za tym idzie – ci ludzie też by żyli.
—Łucja, słońce, to nie jest twoja wina – powiedział nagle.
—Skąd wiesz o czym myślę? – zapytałam.
—Nie wiem, ale za dobrze cię znam. Nie jesteś winna.
Przytuliłam się do niego mocno. I tak doszliśmy do mieszkania.
Zdążyliśmy wejść do środka i od razu usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Alek poszedł otworzyć. W progu stała Paulina. Była cała zapłakana. Widziałam to wszystko, bo obserwowałam zza drzwi sypialni.
—On nie żyje – powiedziała.
_____________________________________________
Dobry wieczór!
Zaczął się sierpień, czyli połowa wakacji już za nami. Strasznie szybko to zleciało! Ajaj, nie mogę uwierzyć, że od września będę w nowej szkole, będą nowi nauczyciele, nowa klasa.
Bardzo chciałabym Wam podziękować, bo ostatnio wybiło tutaj ponad 200 głosów!!! ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
A w rozdziale duuuuużo się wydarzyło, czyż nie? Cóż, Michałka aresztowali, Łucja ma anemię, na dodatek wspomnienia wróciły i jeszcze na koniec się dowiedziała, że Michał nie żyje. Aj, porobiło się troszkę!
A wczoraj był 1 sierpnia, co za tym idzie – rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Ja miałam to szczęście, że mieszkam niedaleko Warszawy i mogłam pojechać na obchody. Aż trudno mi w to uwierzyć, ale jak żyję przez 15 lat na tym świecie, to był to mój pierwszy raz na Rondzie Radosława, gdzie są coroczne obchody! Było naprawdę cudownie! Nawet łezka mi się w oku zakręciła. Później zwiedzanie kilku miejsc, m. in dwóch kamienic, w których mieszkał Krzyś Baczyński, a na koniec koncert (nie)zakazanych piosenek! Ach, co to był za wieczór! ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
A kto jeszcze nie wie, to wczoraj wstawiłam nowe opowiadanie, właśnie o tematyce Powstania. Nie ma tam co prawda chłopaków z "Kamieni", ale mimo wszystko mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
Na dzisiaj to tyle! Byeeee!!! ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top