𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟐
Wrzesień 1939
-O czym ty mówisz?
-Niemcy zaatakowali Westerplatte.
Nie ma już odwrotu. Teraz trzeba walczyć. Dla Polski. Wolnej Polski. Dla rodziny i przyjaciół. Dla przyszłych pokoleń. Nie poddamy się Polacy są twardzi, jak kamienie. Nie pękamy. Byle Rzesza nas nie złamie, znamy przecież swoją wartość.
-Co teraz będzie? - zapytałam.
-Poczekamy do ranami. Wtedy oddzwonimy chłopaków i ustalimy co dalej - powiedział ze swoim stoickim spokojem. Ja jednak zobaczyłam w jego oczach, że się boi. Boi o rodzinę, przyjaciół.
Tak jak ustaliliśmy, poczekaliśmy do tzw. "normalnej" godziny, przy tym pijąc herbatę. Dzisiaj nie zadziałała na mnie jak poprzedniego wieczoru, całe szczęście. Przed 9 wykonaliśmy pierwszy telefon - do Rudego. Potem kolejne do Alka, Pawła i Anody. Ustaliliśmy spotkanie na 14 u mnie.
Przez cały czas było słychać latające niemieckie samoloty. Zrzucali bomby na całą Polskę. Nie oszczędzali żadnej wsi, ani żadnego miasta.
Równo o drugiej po południu zadzwonił dzwonek do drzwi. Razem z Tadeuszem poderwaliśmy się na równe nogi. Żwawym krokiem poszłam otworzyć. W progu stało dwóch chłopców - jeden niższy o rudawych włosach i mnóstwem piegów na twarzy. Drugi, zaś, zdecydowanie wyższy, o płowej czuprynie, jasnym jak słońce spojrzeniu i promiennym uśmiechu.
-Witam panienkę. Całuję rączki - uśmiechnął się pierwszy.
-Serwus - powiedział drugi, również uśmiechnięty od ucha do ucha.
Zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Jest przecież wojna!
-Zapraszam do środka - powiedziałam i zachęciłam ich do wejścia gestem ręki. Chciałam jak najlepiej ukryć moje zmieszanie, nie dać poznać po sobie, że się tym przejmuje. Przecież to jego życie - coś do picia, jedzenia?
-Ja dziękuje - odpowiedział dryblas siadając na sofie obok Tadeusza i Janka.
-Ja również dziękuje - odpowiedział najniższy z naszej czwórki.
Zanim zdążyłam zapytać Tadeusza, on pokręcił przecząco głową, dlatego usiadłam obok nich i zaczęliśmy dyskutować na temat tego, co teraz się dzieje. Z czasem zaczęła nas niepokoić długa nieobecność Anody i Pawła. Już miałam do nich dzwonić, ale wyprzedził mnie telefon od jednego z nich. Odetchnęłam z ulgą, kiedy powiedzieli, że nic im nie jest, ale nie mogą przyjść.
Samoloty stawały się coraz głośniejsze. Z całego serca modliłam się, żeby żadna bomba nie spadła na moją kamienicę. Ziemia zaczynała się lekko trząść. Odsunęłam się szybko od okna, przez które patrzyłam na tworzące się kłęby dymu. Usiadłam między Tadkiem a Alkiem, a dosłownie chwilę później usłyszeliśmy ogłuszający wręcz huk. Od razu rzuciliśmy się na podłogę. Czułam, że któryś z chłopaków zasłania mnie własnym ciałem. Przez unoszący się dym, coraz trudniej było mi oddychać. Ostatnie co pamiętam to słowa "oddychaj Łucja" wychodzące z ust Alka, a potem była już tylko ciemność. Przerażająca ciemność.
Obudziłam się w ciemnym i chłodnym pomieszczeniu, które wyglądało jak piwnica lub jakiś schron. Cała moja sukienka była lekko postrzępiona. Niemiłosiernie kręciło mi się w głowie, a wszystkie rozmowy zagłuszał szum w uszach. Mimo wszystko, kontaktowałam się ze światem, choć ledwo.
-Tadeusz, obudziła się - powiedział lekko zachrypnięty Alkowy głos.
-Co się dzieje? - zapytałam - gdzie jesteśmy?
-Było bombardowanie, musieliśmy zejść do piwnicy, ty zemdlałaś. Strasznie się martwiliśmy - wyjaśnił dryblas.
-Ale już jest dobrze, tak?
-Od piętnastu minut można powiedzieć, że jest spokojniej. Latające samoloty chyba przeleciały - odpowiedział mi Janek.
-A w mieszkaniu? Wszystko jest tam na swoim miejscu, prawda?
-Oprócz wybitych szyb wszystko stoi, tak jak stało - powiedział - ale o oknami się nie przejmuj, jakoś to naprawimy.
-Niech to szlag...
Poczułam, że ktoś gładzi mnie delikatnie po włosach. To było takie przyjemne uczucie. Podniosłam oczy ku górze, aby zobaczyć kto to robi. Oczywiście, był to nie kto inny, jak nasz Alek. Dopiero teraz się zorientowałam, że leżałam na podłodze, a głowę miałam opartą o jego klatkę piersiową. Spojrzałam na niego wymownie i delikatnie się odsunęłam.
Co on robi? Przecież ma dziewczynę, po której widać, że jej na nim zależy, że go kocha. Nie wydaje mi się, że gdyby Basia tu była, byłaby zadowolona z zachowania swojego lubego.
A może to ja źle to zinterpretowałam? Może powinnam to odbierać jako przyjacielski gest? Sama już nie wiem...
-Idźmy już - zaproponowałam.
W podziemiach została jeszcze jedna rodzina. Proponowaliśmy im pomoc, ale ją odrzucili, dlatego nie tracąc czasu, wstaliśmy i ruszyliśmy na drugie piętro. Po drodze mijaliśmy pootwierane drzwi, wybite okna na klatce schodowej. Z każdą wybitą szybą coraz bardziej bałam się, co zastanę u mnie.
Po dotarciu do mieszkania zobaczyłam uchylone drzwi. Wyglądały jakby za chwilę miały wypaść z zawiasów. Weszłam do środka, a moim oczom ukazały się puste framugi okien. Całe szkło rozleciało się na miliony drobnych kawałeczków i rozprysnęłam się po całym mieszkaniu. Niektóre wbiły się w fotel i sofę, niszcząc przy tym obicie tych mebli.
Zaczęłam myśleć nad tym gdzie mogłabym pomieszkać na czas remontu. Życie bez okien nie jest zbyt bezpieczne, zwłaszcza kiedy jest wojna. Nie została mi już żadna rodzina, dlatego chyba pozostało mi tylko zostać tutaj.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Tadeusza.
-Na razie zamieszkasz u mnie, znam cię najlepiej. Weź tylko potrzebne rzeczy.
-Ale Tadziu, ja nie mogę...
-Możesz, a nawet musisz. Gdzie będziesz mieszkać, zanim naprawią ci okna? No gdzie? Przecież tu nie zostaniesz! - powiedział prawie krzycząc.
-Uspokój się, proszę. A co z twoimi rodzicami? Nie wypada tak stawiać ich przed faktem dokonanym.
-Zrozumieją, wiedzą przecież jakie czasy się właśnie zaczynają. Idź się przebierz i spakuj - skończył.
Tak jak poprosił, poszłam do pokoju i zmieniłam moją dotychczasową sukienkę na spodnie i gruby sweter. Pogoda popsuła się razem z falą bombardowań. Błękitne niebo zamieniło się w jedną wielką, szarą chmurę dymu.
Do torby spakowałam tylko same potrzebne rzeczy. Jakieś ubrania, kosmetyki.
Kiedy wyszłam z moim "bagażem" z pomieszczenia, chłopcy stanęli jak wryci. Otworzyli szerzej oczy jakby zobaczyli samego Hitlera wypoczywającego nad Morzem Bałtyckim. W pierwszej chwili pomyślałam, że może wzięłam za dużo rzeczy, ale kiedy spojrzałam na tą torbę, to nie wydała się jakaś duża i nie wiadomo jak wypchana.
-Tyle ci wystarczy? - zapytał nadal zdziwiony Tadeusz.
-Przecież nie będę mieszkać u ciebie rok! Góra tydzień i wracam z powrotem tutaj - uśmiechnęłam się.
-Chodźmy - powiedział Tadek, kręcąc przy tym śmiesznie głową.
Wyszliśmy z kamienicy i skierowaliśmy się w stronę ulicy na której mieszkają państwo Zawadzcy. W pewnym momencie drogi Alek z Jankiem rozeszli się do swoich domostw, a ja zostałam sama z przyjacielem.
-Wiesz, sądzę, że Alek nie jest ci obojętny - powiedział ni stąd, ni z owąd.
-Tadek, ale co ty do mnie mówisz?
-A to, że uważam, iż wpadliście sobie wzajemnie w oko, ty jemu, a on tobie. Proste - zaśmiał się.
-Jak drut - zakpiłam - wiesz, czasem jak coś powiesz to nie wiem, czy się śmiać, czy płakać!
-Zawsze możesz płakać ze śmiechu - wzruszył ramionami, podśmiewając się pod nosem.
-Ej, to nie jest śmieszne. On ma dziewczynę.
-On ci tak powiedział?
-No a ta Basia? Myślałam, że są razem.
-Nam nic na ten temat nie mówił.
Tak przegadaliśmy resztę drogi. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy pod jego kamienicę. Tak jak mówił, jego rodzice zrozumieli dlaczego będę zmuszona mieszkać u nich kilka dni.
Dobry wieczór, Kochani!
przepraszam, że dzisiaj rozdział z opóźnieniem, ale nie było mnie akurat w domu.
Standardowo napiszcie, co sądzicie.
Dzisiaj też obchodzimy 43 rocznicę śmierci Pana Aleksandra Kamińskiego, jak wiecie autora "Kamieni na szaniec".
ściskam Was serdecznie! 🤍
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top