𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟏𝟖

Grudzień 1941

Zbliża się kolejny rok. Chyba każdy Polak ma nadzieję, że 1942 będzie tym, który zakończy to piekło.

Nadzieja umiera ostatnia.

A słyszałaś, że nadzieja matką głupich?

-A słyszałaś, żeby ktoś cię pytał?

Gdyby ktoś wiedział, że mówię sama do siebie, pewnie wyszłabym na wariatkę. Ale cóż...

Śniegu za oknem było chyba aż za dużo. Zawsze kiedy wychodziłam na miasto, warstwa tego białego puchu sięgała mi po łydki. A metr siedemdziesiąt wzrostu to wcale nie tak mało.

I właśnie tej jednej rzeczy zazdrościłam Alkowi - że jemu śnieg sięgał tylko po kostki. Ale co się dziwić, skoro ma prawie dwa metry wzrostu?

Ostatnio nasi chłopcy zabrali mnie i Paulinę na górkę, z której zjeżdżaliśmy razem na sankach.

Może dziecinne, ale przynajmniej oderwaliśmy się od tej masakryczne rzeczywistości i mogliśmy znowu poczuć się jak za dzieciaka, kiedy jeszcze nie przejmowaliśmy się tym, co czeka nas w przyszłości i w jakich okrutnych czasach przyjdzie nam wkraczać w dorosłość.

W okresie, w którym powinnismy iść na studia, bawić się, kochać, musimy walczyć, aby przyszłe pokolenia mogły wchodzić w ten okres w wolnym kraju.

W niepodległym państwie, w którym nikt nie będzie musiał się martwić, że go aresztują i zakatują na smierć za bycie niewinnym albo, że wywiozą do obozu lub zamkną w oddzielonym od reszty miasta wielkim murem za bycie Żydem.

W wolnej Polsce, w której na ulicach nie będzie lała się krew niczemu winnych ludzi.

Po co im ta wojna? Przecież nie zabiją każdego! To jest nijak możliwe!

A jednak...

Każdego dnia umierają dziesiątki, setki, może nawet tysiące ludzi, to prawda, ale przecież rodzą się nowe dzieci, które są nadzieją na lepsze jutro dla tego świata.

Może wśród chwil, gdzie ból, cierpienie i rozpacz biorą nad nami górę, takie szczęśliwe momenty są potrzebne? Może są jak takie lekarstwo?

Tylko nie na wszystko są leki, więc czy na rany, które powstały przez falę tego cierpienia coś jeszcze pomoże?

***

Trzecie okupacyjne święta spędziłam z rodziną. Pierwszy raz od 1937 roku znowu siedziałam przy wigilijnym stole z rodziną. To było dla mnie coś innego, ale miłego. Już zapomniałam, jakie to było uczucie.

Moje relacje z ciocią są już trochę lepsze. Chyba zaczyna dostrzegać fakt, że jestem dorosła i gotowa, żeby wyjść za mąż. Basia oczywiście zasypywała mnie pytaniami, kiedy pozna Alka, kiedy ślub, czy wybrałam już sukienkę i tak dalej. Ta dziewczynka wszystko chciałaby wiedzieć na już.

A co do Sylwestra, to standardowo spędzam go z ferajną. Nie mogłoby być inaczej, tylko tym razem nasze skromne grono powiększy się o trzy osoby - Michała i moje siostry. Dziewczyny poznają moich znajomych i może chociaż trochę zapomną o tym, co dzieje się na ulicach.

A tym razem Nowy Rok świętujemy u Pauliny. Mieszka sama, a w dodatku ma nowe mieszkanie, którym chciała się pochwalić, dlatego doszliśmy do wniosku, że to będzie idealna okazja do tego, abyśmy mogli zobaczyć jej nowe mieszkanko.

Umówieni byliśmy na osiemnastą. Alek miał po mnie przyjść i razem mieliśmy iść po Anię i Basię, dlatego zaczęłam się ogarniać już koło szesnastej.

Ubrałam się w jasnoniebieską sukienkę. Miała krótki rękaw, dlatego dobrałam do niej jeszcze szary sweter. Może trochę nie sylwestrowo, ale ważne, żeby było wygodnie.

Włosy upięłam w warkocz, a na końcu zawiązałam wstążkę, która kolorem idealnie pasowała do sukienki. Nadal nie był długi, ale za to jaki praktyczny!

Makijaż zrobiłam bardzo delikatny. Właściwie to pomalowałam tylko rzęsy, bo na usta nic nie nakładałam.

Dziesięć minut później przyszedł Alek.

-Dzień dobry, piękna panienko - przywitał mnie, kiedy otworzyłam mu drzwi.

-Idziemy? Basia nie może się doczekać, żeby cię poznać! Dużo jej o tobie mówiłam.

-Oby same dobre rzeczy - uśmiechnął się.

Założyłam buty i płaszcz, po czym wyszliśmy z domu i ruszyliśmy po dziewczyny. Śniegu nadal było dużo, ale na szczęście nie padało.

Idąc, usłyszeliśmy jak jakaś kobieta śpiewała kolędy. Miała piękny głos. Zatrzymałam się na chwilę. Alek trochę się zdziwił, ale też się zatrzymał. Spojrzałam wtedy w jego oczy. Były takie piękne i szczęśliwe.

Do czasu...

W pewnym momencie te szczęście z nich uleciało. W tej samej chwili śpiew dziewczyny również ucichł.

Odwróciłam się.

W miejscu gdzie stała śpiewaczka, teraz stał Niemiec i szyderczo się śmiejąc, chował pistolet do kabury.

Spuściłam wzrok i zobaczyłam kałużę krwi, która sączyła się z jej głowy.

Na pewno nie miała więcej niż dwadzieścia pięć lat. Całe życie miała przed sobą...

Jak tak można?

Emocje rozdzierały mnie od środka. Chciałam coś zrobić, ale czułam jakąś wewnętrzną blokadę.

-Chodź Łucja - powiedział chłopak i złapał mnie za rękę.

Chciał iść, ale ja go zatrzymałam. Spojrzałam jeszcze raz w jego oczy, a potem czule pocałowałam.

-Obiecaj, że nie dasz się zabić. Nigdy - powiedziałam.

Patrzył na mnie w ciszy, jakby nie wiedział co powiedzieć.

Nie może przecież jej tego obiecać.

Nigdy nie ma gwarancji, że wróci.

Mogą go przecież złapać, kiedy będzie szedł po chleb.

Może go przecież dosięgnąć niemiecka kula podczas akcji.

Mogą go przecież aresztować.

Co ma jej powiedzieć?

Nic nie odpowiedział, tylko pocałował mnie delikatnie w czoło.

Dobrze wiedziałam, co to znaczy.

Językiem, który doskonale znałam, powiedział "nie mogę ci tego obiecać, przepraszam".

Zawsze tak robił, kiedy prosiłam, aby obiecał mi coś, na co nie ma gwarancji.

Resztę drogi przeszliśmy w ciszy. Sama nasza obecność przy sobie nam wystarczyła.

Przed kamienicą czekały już Ania i Basia. Widziałam, że się uśmiechnęły na nasz widok.

-Serwus - przywitały się najpierw ze mną, a później po kolei zaczęły się przedstawiać Alkowi.

Chyba się polubią - podpowiadała mi podświadomość.

Uśmiechnęłam się na tą myśl. Bardzo mi zależy, aby polubiły się z moim narzeczonym.

Przez całą drogę Basia zagadywała chłopaka rozmową. Ciągle go o coś pytała. A o to co sobie o mnie pomyślał, kiedy pierwszy raz mnie zobaczył, a o to co chce robić po wojnie. W jednym wielkim skrócie - buzia jej się nie zamykała.

Alek, jak zawsze pełen optymizmu, odpowiadał jej z jeszcze większym optymizmem.

Polubili się bez dwóch zdań!

Natomiast Ania szła, tak po prostu. Nic nie mówiła. Ale u niej to nic nowego. Nigdy jakoś bardzo nie angażowała się w rozmowy, kiedy byłam w pobliżu.

-Myślisz nad tym, co będzie po wojnie? - próbowałam jakoś zacząć rozmowę...

-Ta wojna się nie skończy - jednak ona chyba nie do końca miała na to ochotę - nawet jeżeli Niemcy skapitulują, to nic to nie da! Przyjdą Sowiety, a w tym kraju będzie taki kryzys, że ludzie będą się zabijać o kawałek chleba! Nic już nie będzie takie same. Nie wiem, dlaczego wy się łudzicie, że Polska znowu będzie wolna!

-Nie mów tak. Trzeba wierzyć.

-W co wierzyć? W Boga? To gdzie jest? Gdzie jest ten Bóg? Gdyby był, nie pozwoliłby na to... na to piekło!

-Przestań Anka. Nie dzisiaj. Mieliśmy spędzić miły wieczór, miałaś poznać moich przyjaciół...

-W dupie mam taki wieczór - skończyła, strąciła z ramienia swój długi, rudy warkocz i zawróciła do domu.

Nie myślałam, że pod maską spokojnej dziewczyny, kryje się taka wybuchowa osobowość.

Nie ukrywam - trochę jestem tym faktem zdziwiona.

Podeszłam do pozostałej dwójki. Spojrzeli na mnie z wyraźnym zapytaniem: "gdzie zgubiłaś Anię?" w oczach.

-Nie pytajcie - powiedziałam.

Przytuliłam się do ramienia Alka i zaczęłam słuchać jak po drodze Basia opowiada mu o tym, że chciałaby zostać aktorką.

Zdziwień ciąg dalszy... Nawet mi o tym nie wspomniała, a jego zna ledwo od piętnastu minut! Czuję się zazdrosna!

Pod kamienicą Pauliny stali już Tadeusz i Janek. Przywitaliśmy się, Baśka się przedstawiła i weszliśmy na piętro.

Oczywiście ja bym była chora, gdybym zapytała swoją przyjaciółkę o numer mieszkania.

Brawo Łucja, naprawdę.

Na szczęście, Tadeusz miał więcej rozumu w głowie niż ja i przed wyjściem zadzwonił do dziewczyny i zapytał o ten numer.

***

Zbliżała się już północ, a co za tym idzie Nowy Rok.

1942.

Trzeci okupacyjny. I oby ostatni, bo ja tego dłużej nie wytrzymam. Już naprawdę chyba dosłownie minutę przed północą otworzyliśmy szampana i rozlaliśmy do kieliszków. Muzyka grała, ale oczywiście nie głośno.

W końcu było grubo po godzinie policyjnej.

Troszkę pokłóciłam się z Basią o to, czy będzie mogła wypić chociaż łyka alkoholu, tak symbolicznie. Ma dopiero szesnaście lat! Ona jednak uparła się przy swoim i nie ustępowała. I ja też się uparłam, nie chciałam jej pozwolić. Ale w końcu uległam jej prośbom i pozwoliłam jej ten jeden jedyny raz.

Wiem, głupio zrobiłam...

I nadszedł ten moment, w którym na zegarze wybiła godzina dwunasta. Zaczęliśmy składać sobie życzenia. O dziwo, nikt nie wspomniał o tym, żeby wojna się skończyła. Chyba dlatego, że każdy chciał, aby ten wieczór odbył się bez rozmów o wojnie.

Jeszcze zatańczyliśmy do kilku piosenek. Jedne były wolniejsze, drugie trochę szybsze, aż w końcu byliśmy tak zmęczeni, że poszliśmy spać. To znaczy poszli spać tylko Alek, Janek, Tadeusz i Basia.

Ja, Paulina i Michał jeszcze trochę sprzątnęliśmy mieszkanie, chociaż ciemnowłosa upierała się, że da sobie radę i abyśmy poszli spać.

Ale ja, jak wiadomo, również jestem uparta i położyłam się dopiero, kiedy już całe mieszkanie było doprowadzone do stanu normalności.

Paulina:

Noc była piękna. Taka inna, chociaż wyglądała jak każda. Była taka magiczna.

Nie chcieliśmy jeszcze spać. Woleliśmy porozmawiać. W blasku świec i przy winie, które zabrałam z kuchni.

Usiedliśmy na łóżku, a ja nalałam do kieliszków ten czerwony alkohol.

Chyba trochę z nim przedobrzyliśmy.

Nawet nie wiem kiedy zaczęliśmy się całować. Na początku ten pocałunek był delikatny, dopiero później Michał bardziej go pogłębiał.

Czułam, że serce wali mi jak szalone, jakby zaraz miało wyskoczyć. Moja ręka zawędrowała do guzików jego koszuli. Zaczęłam je odpinać, a on nie pozostał mi dłużny i zrobił to samo z moją sukienką.

Zaczął schodzić pocałunkami na szyję, ramiona, potem na biust. Czułam te przysłowiowe "motylki w brzuchu", a po takiej dawcę alkoholu, nie myślałam racjonalnie.

Mimo wszystko - podobało mi się.

***

Rano obudziły mnie promienie wpadające przez okno.

Chociaż może jednak obudził mnie ból głowy?

Nie ważne.

Otworzyłam oczy, ale z powrotem je zamknęłam, bo światło mnie w nie raziło.

Było mi zimno. Rozejrzałam się po pokoju. Na podłodze leżały ubrania Michała i moje, a było mi zimno, bo nie miałam na sobie piżamy. Generalnie nie miałam na sobie nic.

Okryłam się kocem, podeszłam do szafy i wybrałam jakąś sukienkę i sweter, po czym ubrałam się.

Poszłam do kuchni napić się wody. Nie ma lepszego lekarstwa na kaca. Zegar wskazywał godzinę dziewiątą minut trzydzieści.

Łucja już też nie spała. Chyba byłyśmy jedyne na nogach.

-Co ty taka zamulona? - zapytała.

-Kac - odpowiedziałam krótko - zaraz mi przejdzie. A ty, jak się czujesz?

-Nie najgorzej - uśmiechnęła się, a ja wyjęłam z szafki szklankę i nalałam do niej wody.

Chwilę porozmawialiśmy same, a później doszedł do nad Janek. Potem już przyszli wszyscy, więc zrobiłam śniadanie, po którym każdy zaczął się ogarniać i rozchodzić do domów.

***

Łucja:

Nie wiem co się z nią dzieje. Ostatnio praktycznie nie wychodzi z domu, a jeśli już to jest blada jak śnieg i taka nieobecna. I nie tylko ja to zauważyłam. Mówiliśmy jej, żeby poszła do lekarza, ale ona wzbraniała się przed tym, jakbyśmy ją wysyłali conajmniej do piekła rodem.

Dzisiaj zadzwoniła do mnie i poprosiła o spotkanie, na które oczywiście się zgodziłam.

Przyszła do mnie pół godziny później. Właściwie to nie wiem jakim cudem tutaj doszła, bo wręcz słaniała się na nogach, a kiedy jej otworzyłam, ledwo zdążyłam ją złapać, żeby się nie przewróciła.

-Łucja, ja muszę ci coś powiedzieć. Tylko błagam cię na wszystko, nie mów nikomu. I ja wiem, że ty nie cierpisz kłamać, ale proszę, zrób to dla mnie - zaczęła.

-Co się stało?

-Ja... ja zrobiłam coś bardzo głupiego.

-Pauli, no mów! - powiedziałam.

Martwiłam się o nią.

Może kogoś zabiła?

Nie, ona by muchy nie skrzywdziła.

Zdradziła Michała?

Wykluczone, za bardzo go kocha.

-Byłam u lekarza, tak jak prosiliście. I on mi powiedział, że jestem w ciąży - powiedziała w końcu.

Zatkało mnie. Po prostu odjęło mi mowę. Przytuliłam ją mocno.

-Będzie dobrze, zobaczysz. Michał wie?

-Nie wie.. Ale Łucja, przed ślubem tak nie wypada!

-Czasu już nie cofniesz. Stało się. A Michałowi musisz powiedzieć, przecież to jego dziecko.

-Boję się, że mnie zostawi...

-Nie martw się. Dasz sobie radę. Masz nas, a Michał cię nie zostawi. Będziemy ci pomagać.

Wydawała się już spokojniejsza, chociaż nadal była blada jak śnieg. Dałam jej do picia herbatę i powiedziałam, żeby się położyła i odpoczęła.

Teraz musi dbać nie tylko o siebie, ale też o swoje maleństwo.

Nie ukrywam, że byłam w ciężkim szoku, kiedy mi powiedziała. Wszystkiego mogłabym się spodziewać, ale nie tego, że w wieku dwudziestu dwóch lat zostanę ciocią, a moja najlepsza przyjaciółka matką.

Koniec końców jednak się ucieszyłam.

Bałam się jedynie reakcji jej rodziców. Przecież wiedziałam, jacy są.

Ale będę przy niej, nawet w najgorszych momentach. I jestem pewna, że reszta też będzie ją wspierać.

W końcu od czego ma się przyjaciół, prawda?

_____________________________________________

Hej hej!

Mam nadzieję, że u Was jest wszystko superaśnie!

Rozdział dzisiaj trochę pomieszany, trochę z perspektywy Łucji, a trochę z perspektywy Pauliny.

Mam nadzieję, że się Wam podoba.

Życzę Wam cudownego dzionka i pogodnych wakacji!! ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top