𝐏𝐫𝐨𝐥𝐨𝐠

1938

Nie wiem jak Wy, ale ja nigdy nie byłam skora do nauki. Szkoła zniechęciła mnie do niej już od 1 klasy. Wszystko przez nauczyciela, który uczył moją klasę w najmłodszych latach. Nic nie uczył a tylko wymagał.

Co to jest za podejście?

Tak czy siak, zmuszałam się do uczenia się, przez moje wygórowane ambicje. Bo przecież kto chciałby lekarza bez dobrego wykształcenia? Odpowiedź jest najprostsza - nikt! Dlatego mimo woli, musiałam.

-Znowu się spóźniasz! - mówiłam sama do siebie, biegnąc do szkoły.

Zdecydowanie miałam problem ze wczesnym wstawaniem. A żeby tego było mało, zazwyczaj miałam do tego ogromnego pecha, przez który dojście do tego "piekielnego budynku" zajmowało mi kolejne 10 minut. Dzisiaj nie mogło być inaczej i... wylądowałam na ziemi.

-Och Boże najdroższy! - krzyknęłam, próbując wstać z chodnika.

-Panienka wybaczy, nie chciałem - usłyszałam nad sobą, a kiedy podniosłam wzrok ku górze, aby zobaczyć do kogo należy głos, zobaczyłam wysokiego  chłopaka o oczach niebieskich niczym Adriatyk - wszystko w porządku?

-W najlepszym - odpowiedziałam - przepraszam, spieszę się. Do widzenia panu.

-Niech panienka chociaż powie jak ma na imię! - zawołał za mną, jednak skupiona na jak najszybszym dotarciu do szkoły, nie zwróciłam na niego uwagi.

No i od tamtego momentu, codziennie idąc na lekcje spotykałam tego chłopaka. Nie powiem, że mi to nie przeszkadzało. Z dnia na dzień coraz bardziej irytowała mnie jego obecność na tej drodze. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że moje myśli skupiały się również na nim. Coś takiego w nim było, coś co mnie do niego ciągnęło. Ale skoro on przechodzi tą samą drogą codziennie, i codziennie zatrzymuje mnie aby zamienić kilka słów, to jego też musi coś do mnie przyciągać.

Zastanawia mnie co, bo przecież co druga
dziewczyna w Warszawie jest wysoką blondynką z niebieskimi oczami. A mój uśmiech, jak dla mnie, jest przeciętny, ale za to on kiedy się uśmiecha, czuje jak miękną mi nogi. Ktoś mi kiedyś powiedział, że tak się czuje osoba zakochana! Też mi coś! Prawda, jest przystojny i pewnie każda Warszawianka się za nim ogląda, ale nie, ja jestem inna.

-Stajesz się nie do zniesienia! - wytknęłam mu, kiedy spotkaliśmy się po raz nie wiem już który - dasz mi spokój?

-Tylko jak dowiem się, jak ci na imię, piękna niewiasto - odpowiedział szczerząc się.

-Nikt pana nie nauczył, że nie wypada być natrętnym? - upomniałam go...

-A panienki nikt nie nauczył, że nie wypada być niegrzecznym? - a on odpłacił mi tym samym.

-Dobrze! Jestem Łucja!

-Jest piękne. Mi mówią Alek. Może chciałabyś przejść się gdzieś razem?

-Chętnie, ale po pierwsze, sama! A po drugie, przez Ciebie spóźniłam się do szkoły! - powiedziałam i pobiegłam w stronę budynku.

Znowu on! Mam nadzieje, że się w końcu ode mnie odczepi. Poznał moje imię, to musi mu wystarczyć. A poza tym, jest taki przystojny i ma taki cudowny uśmiech..., czekaj Łucja, wróć, gdzieś w Warszawie napewno jest chłopak bardziej przystojny i z ładniejszym uśmiechem niż ten jego. Wracając, napewno spotyka się z jakąś dziewczyną.

Jednak się myliłam. Gdyby kogoś miał nie chciałby się ze mną umówić, a on jednak nie dał za wygraną, nawet kiedy odmawiałam mu kilka razy, on nadal przychodził, dzień w dzień w to samo miejsce. Zastanawiało mnie dlaczego. Wieczorami o tym myślałam. Co on we mnie widzi? W zwykłej Łucji, osiemnastoletniej dziewczynie?

Może mu się podobam? Nie, odpada, nie wygląda na takiego, który "chodzi na dziewczynki".

Może kiedyś się spotkaliśmy, coś mu obiecałam a, teraz oczekuje, abym spełniła tę obietnicę? Nie możliwe, zapamiętałabym, mam dobrą pamięć do twarzy.

-To mi dałeś zagadkę, Alku.. - myślałam.

Chociaż nurtowały mnie te dwa pytania, w głębi duszy miałam gorszą zagwozdkę - co takiego ja w nim widzę?

Przychodził w to miejsce przez równe dwa tygodnie. Nie zapowiadało się, aby kiedyś przestał. Chyba tylko czekał, aż zgodzę się iść z nim na kawę, dlatego postanowiłam się zgodzić, z nadzieją, że wtedy da mi spokój. Przecież nadzieja umiera ostatnia, nie?

No tak, nadzieja jest też matką głupich, ale może trzymajmy się pierwszej wersji.

-Serwus, proszę powiedz, że się zgodziłaś, bo wiesz, ja nie ustąpię - przywitał mnie.

-Niech ci będzie, ale wiedz, że to jest pierwszy i ostatni raz!

-Nie śmiałbym twierdzić inaczej! - zaśmiał się - spotkajmy się jutro, tutaj o 14, pasuje ci?

-Pasuje, do zobaczenia, Alku - powiedziałam i odeszłam, jednak on szybko chwycił mnie za nadgarstek i obrócił w swoją stronę - coś nie tak?

-Wszystko w porządku, po prostu chciałem zobaczyć twoje oczy.

-Proszę? - zdziwiłam się.

-Nic takiego, nie przejmuj się, w takim razie do jutra - uśmiechnął się niezręcznie.

Nie mogłam uwierzyć, w to co do mnie powiedział. To było takie nierealne i odległe, a jednak. Tylko pytanie, dlaczego? Może ja mu się naprawdę podobam? Ale nie, Łucja nie rób sobie dziewczyno nadziei, napewno udaje, tylko po to żebym zgodziła się na kolejne spotkania z nim. Do końca dnia zadawałam sobie to pytanie. Nie dało mi spokoju, aż wreszcie myśląc o tym, zasnęłam.

Obudziłam się, nie powiem, dosyć wcześnie jak na moją osobę. Zazwyczaj wstawałam koło 10, a dzisiaj, godzina 8:30 a ja już na nogach. Zapewne to z przejęcia. Wyciągnęłam z szafy długą spódnicę w kolorze oliwkowej zieleni, razem z jasnobrązowym paskiem i do tego biała, dzianinowa koszula na krótki rękaw zawiązana w talii. Zdecydowanie mój styl.

Jednak nawet jak Łucja wstanie o wpół do 9, nie ma bata żeby się nie spóźniła. Taka już jestem, więc co zrobisz, jak nic nie zrobisz? A powodem tego były zakupy, które musiałam zrobić, aby mieć co zjeść na kolację.

Zostawiłam torby pełne produktów i ruszyłam na miejsce, w którym codziennie spotykałam Alka. Kiedy tam dotarłam, on już był. Jego roześmiana mina mówiła sama za siebie, jest typem osoby uśmiechającej się zawsze, bez względu na okoliczności.

Podobno był punktualnie, ale wiadomo, przez moją tendencję do spóźniania się, która i dzisiaj dała się we znaki, nie mogłam mieć pewności czy aby napewno mówi prawdę. Nie wygląda na takiego, który kłamie, tylko po to aby się komuś spodobać, dlatego postanowiłam uwierzyć mu na słowo.

Poszliśmy najpierw do Wedla, na kawę i ciasto. Miło nam się rozmawiało. Chociaż chyba do końca nie byłam przekonana do jego osoby, mimo, że tak mnie intrygował i pociągał. Kiedy mówił i tak żywo gestykulował rękami, nie mogłam oderwać od niego oczu, ale kiedy on spojrzał na mnie, speszona szybko odwracałam wzrok. Czułam, że się rumienię. Próbowałam zakryć moje zaróżowione policzki włosami, ale wszystkie moje starania szły na marne.

-Ślicznie wyglądasz z rumieńcem na twarzy, nie kryj tego - skomplementował mnie.

-Och przesadzasz - powiedziałam, czując, że jeszcze bardziej się czerwienię.

Potem poszliśmy do Ogrodu Saskiego, kupiliśmy lody i usiedliśmy na trawie pod drzewem. Najbardziej obawiałam się tego, że ludzie pomyślą, że jesteśmy razem, a tego bym nie chciała. Miło mi się z nim rozmawiało, ale już go ostrzegłam, że nie ma co liczyć na więcej takich spotkań. Zrobiłam to, spotkałam się z nim, ale tylko po to, żeby dał mi obiecany spokój.

Aaaaaa! pierwszy rozdzialik!

bardzo bardzo się stresuje jak Wam się spodoba, i czy w ogóle, ale oczywiście przyjmę każdą krytykę.

będzie mi miło, jeżeli skomentujecie co sądzicie, ale oczywiście do niczego nie zmuszam 🤍

postaram się dodawać rozdziały w miarę regularnie, póki mam na zaś, chociaż staram się na bieżąco pisać nowe, abyście nie musieli później czekać miliardy lat XD

adios 💜😈

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top