37. Będę cię karał za to, że jesteś suką

WILLIAM
Śniadanie minęło nam w przyjemnej atmosferze, nie licząc rzecz jasna ukradkowych spojrzeń mojego ojca w kierunku Elaine oraz przesłodzonego flirtu Elizabeth w moją stronę. Jedynym moim pocieszeniem było to, iż nie tylko ja się gotowałem ze złości. Blondynka również.

– Musimy ustalić datę ślubu – odzywa się nagle mój ojciec, co zbija mnie z tropu. Widząc moją minę, dodaje: – Synu, nie wiem, ile jeszcze będę żył, a naprawdę chcę być na twoim ślubie.

– Jestem za tym, aby odbył się możliwie jak najszybciej – wtrąca Elizabeth.

Odkładam głośniej szklankę, a widząc przyciemnione spojrzenie Elaine, zaciskam dłonie w pięści.

– Wypadałoby ustalić datę balu zaręczynowego – mówię pod nosem, jednak każdy doskonale mnie słyszy. – Ojcze, co jeśli wyzdrowiejesz? Doskonale wiesz, że będziesz musiał się wyrzec tronu.

– Jestem na to przygotowany od kilku miesięcy – odpowiada twardo. – O to nie musisz się martwić.

Casper zerka na mnie, unosząc przy tym brew. Kręcę głową, by się nie wtrącał. To może jedynie pogorszyć sprawę.

– Bal odbędzie się w następnym tygodniu – głos królowej niesie się po całej jadalni. – Możemy w następnym urządzić ślub. I tak będzie z nim mniej roboty, niż z balem.

– Jak to? – oburza się nagle Elizabeth, a ja jedynie przyglądam się sytuacji z satysfakcją.

Więc tu cię mam.

– Rozmawiałem z Williamem – mówi jej ojciec. – Wolałby coś spokojnego.

– To mój ślub! – krzyczy wściekła. – To mój dzień i chcę, aby wiedział o nim cały świat! Nie pozwolę wam...

– Nie bierzemy ślubu z miłości – odpowiadam twardo, na co ta milknie. – Doskonale wiesz, co ten ślub oznacza. Nie potrzebujemy fałszywego szczęścia w tym dniu.

– Williamie – ostrzega mnie mój ojciec.

– Taka jest prawda. – Tracę cierpliwość i wstaję od stołu. – Do zobaczenia na obiedzie.

Po tych słowach wychodzę, jednak słysząc za sobą odgłos obcasów, wzdycham zniecierpliwiony. To głównie od niej pragnąłem sobie delikatnie mówiąc, iść.

– Nie pozwolę ci zniszczyć mojego dnia! – wrzeszczy.

– Trzeba było się nie zgadzać, kiedy przed tobą klęknąłem – mówię z przekąsem, a na jej twarzy pojawia się jeszcze większe zdenerwowanie.

– Doskonale wiesz, że nie mogłam.

– Tak samo, jak ja nie mogę ożenić się z kimś, kogo kocham! – wypalam, zanim zdążę się opanować.

Dyszę ciężko, a moje serce wali jak młot. Podchodzę do kobiety, która wypina dumnie pierś.

– Więc będziesz mnie karał za swoje nie powodzenia? – Unosi brew.

– Będę cię karał za to, że jesteś suką Elizabeth. – Zatrzymuję jej dłoń tuż przed swoim policzkiem. Śmieję się, jednak mój śmiech nie należy do tych wesołych. – Nie masz prawa podnosić na mnie ręki, zrozumiano?

– Chodzi o nią, prawda? – Zaciska wargi. – Oczywiście, że tak. Zawsze o nią chodzi.

– Nie tym razem.

– Kłamiesz – syczy. – Tylko nie rozumiem jednego. – Uśmiecha się podle. – Podobno wyjeżdża, a to oznacza, że och... – Zakrywa dłonią usta. – Czy to oznacza, że nie ma zamiaru o ciebie walczyć? Jesteś bardziej żałosny, niż się spodziewałam.

Łapię ją za ramię, wściekły, że w ogóle coś takiego powiedziała.
– Zamknij się – mój ton jest tak ostry, że kobieta patrzy na mnie zszokowana. – Gówno wiesz, zresztą jak zwykle, dlatego po prostu się zamknij.

Wyrywa się, a następnie robi krok do tyłu.
– Jesteś podły – mówi. – To nie moja wina, że musimy być razem. Doskonale wiesz, że...

– Uwierz mi, że nie miałbym tego za złe, gdyby były w tobie jakieś szczątki człowieczeństwa. Gdybyś kogokolwiek szanowała, starała się zmienić...

– Spróbuj mnie zrozumieć! – przerywa mi.

– Ta relacja nie będzie jednostronna – cedzę. – Mam nadzieję, że na bal ubierzesz się przyzwoicie, jeśli już muszę się z tobą pokazać.

Mierzę ją zażenowanych wzrokiem, a następnie odchodzę, nie chcąc już dłużej z nią rozmawiać.

– Zerwę zaręczyny – mówi nagle, przez co przystaję.

Prycham rozbawiony.
– Poważnie Elizabeth? – Marszczę brwi. – I pozwolisz okryć swoją rodzinę hańbą? Jesteś, aż tak egoistyczna?

– Nie chcę być z kimś taki jak ty.

– I vice versa – prycham, kręcąc głową. – Ale nie moja wina, że jesteś pierworodną i jestem zmuszony cię poślubić.

– Wszystko w porządku? – Przed nami pojawia się Casper wraz Elaine.

Natychmiast się uspokajam, gdy widzę jej wzrok.

– Jak najbardziej – odpowiadam przyjacielowi, kiwając głową.

– William – głos blondynki jest spokojny i opanowany. – Chodźmy stąd.

Ostatni raz patrzę na duszącą się w swojej złości Elizabeth, a następnie idę za tą dwójką, pragnąc zapomnieć, co mnie jeszcze dziś czeka.

ELAINE
Południe spędzaliśmy we trójkę, co dziwne grając w tę specyficzną grę, która polega na trafianiu kulą w drugą kulę, jakimś dziwnym kijkiem. Co prawda gry takowej nigdy nie widziałam i nie mam pojęcia jak się w nią gra, jednak bawię się wyśmienicie, jako osoba obserwująca. Z pewnością lepiej niż na śniadaniu, czy przed nim.

Najdziwniejsze, jednak jest to, że cała nasza trójka zapomina o dzisiejszym dniu i postanawia doskonale bawić się w towarzystwie. Mężczyźni popijają whisky, a ja delektuję się herbatą, ponieważ moim skromnym zdaniem odrobinkę przesadzam z alkoholem. A niestety zawsze miałam słabą głowę.

– Cholera – klnie Casper, gdy kula nie spada do tej dziwnej dziury.

William opiera się zadowolony o stół, a następnie spogląda na mnie. Uśmiecham się do niego, chyba po to, aby dodać otuchy, jednak nie jestem pewna, zwłaszcza gdy na moje policzki wpływa rumieniec.

Że co proszę?

Casper spogląda na pustą już butelkę i jęczy niezadowolony. Woła służbę, jednak nikt się nie pojawia.

– Jeszcze tego mi brakowało – jęczy. – Zaraz wracam.

W pomieszczeniu zostajemy sami i chociaż nie mam pojęcia na ile, w moim gardle pojawia się gula. Stoję, dokładnie obserwując ruchy Williama, a gdy ten trafia w kulę, przegryzam wargę.

– Chcesz spróbować? – pyta nagle, jednak kręcę głową. – No chodź.

– Nie umiem grać w... to. – Wskazuję dłonią na stół.

– To bilard – mówi rozbawiony, a następnie podchodzi do mnie. – Nauczę cię.

– Nie potrzebuję tej umiejętności – próbuję dalej, ponieważ naprawdę dobrze mi z miejsca obserwatora.

– Ale ja potrzebuję cię nauczyć – mówi, na co nieznacznie przegryzam wargę.

Mężczyzna podaje mi kij, muskając przy tym moją dłoń. Wstrzymuję oddech, powoli zdając sobie sprawę, że będzie to ogromny błąd. William dotyka dołu mojego kręgosłupa, a wyczuwając to, momentalnie przechodzi mnie dreszcz.

Opanuj się dziewczyno.

– Musisz się pochylić, wtedy będzie ci łatwiej. – Robię to w taki sposób, w jaki (chyba) oni robili i zaraz potem czuję dłoń Williama na swoim biodrze. Poprawia mi kij, będąc tak blisko, że nie ma między nami wolnej przestrzeni. – Lewą dłoń połóż w taki sposób...

Nie wytrzymuję, czując, jak jego oddech muska moje ucho. Zrywam się, odwracając w jego stronę, a nasze twarze dzielą centymetry. Przełykam ślinę.

– Musisz o czymś wiedzieć – mówię nagle, decydując się na rozmowę, którą pragnęłam przeprowadzić rano.

– Elaine...

– Proszę, nie przerywaj mi. – Biorę głębszy oddech, przymykając oczy. Nagle cała odwaga mnie opuszcza, a mi brakuje języka w gębie. Cholera, na serio? – Ja...

– Znalazłem! – Zaciskam szczękę, słysząc krzyk Caspra.

W odpowiednim momencie William odsuwa się ode mnie, jednak jego przyjaciel i tak zauważa, że coś się zadziało. Patrzy, to na mnie to na mężczyznę za mną, a następnie wzdycha cicho.

– Chyba zrezygnuję z posady dowódcy i zostanę przyzwoitką – prycha, wyraźnie rozbawiony tym, co zastał. – Naprawdę nie planowałem wam przerwać, cokolwiek robiliście. – Zamykam oczy zażenowana. – Jeśli chcecie, mogę wyjść i...

– Nie – przerywam mu, ukradkiem spoglądając na Williama. – To nie było nic ważnego. Spokojnie.

– Jasne – mówi Casper, jednak ani on, ani tym bardziej ja nie wierzę we własne słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top