11. Żaden cud

WILLIAM
Wychodzę wściekły z gabinetu mojego ojca.

Jak on tak może?! Jak on tak mógł?!

Zaciskam dłonie w pięści i nie kontrolując swojej wściekłości, uderzam dłonią w ścianę.

Ja ci zaraz kurwa pokaże chory skurwysynie.

- Will - przestraszony krzyk Nicole, doprowadza mnie do porządku.

Spoglądam na dziewczynę, a ta jakby nigdy nic łapie mnie za rękę, która już zaczyna puchnąć.

- Do reszty zwariowałeś - raczej stwierdza, aniżeli pyta.

Nie kontrolując swojej siły, wyrywam jej swoją dłoń, nawet na nią nie patrząc. Nicole wzdycha cicho, jednak tak jak można było się spodziewać, nie daje za wygraną.

- Wszystko mi opowiesz. - Delikatnie pcha mnie w stronę swojego pokoju. - Wykrzyczysz się, wypłaczesz, cokolwiek, ale nie rób scen na środku korytarza, gdzie może cię zobaczyć każdy służący.

- Mam to gdzieś - warczę, na co prycha teatralnie.

Mam wszystko gdzieś. Ojciec właśnie zburzył moje patrzenie na świat i to tylko po to, by doradzić mi w swój żałosny, chory sposób. Widząc wszystko jak przez mgłę, wchodzę do pokoju dziewczyny, a ona wręcz siłą każe mi usiąść na fotelu. Po raz kolejny bierze moją dłoń i nic nie mówiąc, przykłada do niej ziemny okład. Nawet nie wiem, skąd go wytrzasnęła.

- Mów.

- Nie chcę - odpowiadam jak małe dziecko, choć słowa same cisną mi się na usta.

Pragnę powiedzieć jej wszystko, jednak wiem, że gdy skończę, zobaczę na twarzy Nicole obrzydzenie i nienawiść. Nie chcę tego.

- Powiedz, proszę. - Nasze spojrzenia się krzyżują.

- Powstałem z gwałtu - mówię automatycznie, a po moim słowach następuje cisza.

Atmosfera w pokoju staje się napięta i przysięgam, iż mam wrażenie, że słyszę bijące serce dziewczyny. Zagryzam wargę, wyczuwając, jak zaczyna mi drżeć. Pomimo tego, że od lat wmawiano mi, iż jestem następcą tronu, który musi być twardy jak skała, pragnę w tym momencie wrzasnąć i rozpłakać się jak małe dziecko.

Emocji jest zbyt dużo, przez co nie potrafię zachować trzeźwości myślenia. Jedne co teraz mi w głowie to chęć zamordowania własnego ojca za to, co zrobił mojej matce. Ona już i tak wiele wycierpiała.

- Uważa, że mógłbym uwieść Elizabeth i zrobić jej dziecko. Jeśli to nie poskutkuje, powinienem zrobić to, co on dwadzieścia osiem lat temu. - Ukradkiem zaciskam dłonie w pięści, a gdy Nicole chce mnie dotknąć, szybko wstaję z kanapy.

Nie chcę tego. Nie chcę współczucia, ani nawet głupiego, smutnego spojrzenia. I tak nie potrafię nad sobą zapanować, a jej gest mógłby zapoczątkować moją furię.

- William.

- Zabiję go - syczę. - Zabiję go własnymi rękami za to, co jej zrobił. Zabiję go za to, że próbuje mnie pchnąć do tak obrzydliwych czynów.

- Jest zdesperowany, sam wiesz...

- Bzdury! - wrzeszczę. - On doskonale wie jak działać i to mnie w tym wszystkim przeraża. Mam wrażenie, że jeśli ja tego nie zrobię, zmanipuluje mną tak, że zmienię zdanie.

- Nawet tak nie mów! - Nicole wstaje z kanapy i natychmiast do mnie podchodzi. - Nie jesteś tak jak on, jasne?! Sam mówiłeś, że chcesz być lepszym człowiekiem oraz królem. Masz plan William, a Elaine ci pomoże.

Zamieram ze wzrokiem utkwionym w kominku. W ustach mi zasycha, a mój mózg zaczyna pracować na naprawdę wysokich obrotach. Próbuję przypomnieć sobie każdą rozmowę z Nicole, jednak jestem pewien, że ten mały szczegół, nie został ujawniony przeze mnie.

Moje myśli o ojcu, natychmiast blakną, bo w tym momencie jestem skupiony na zupełnie czymś innym.

- Nicole - zaczynam ostrzegawczo, a ona już wie, co zrobiła.

Odwracam się w jej stronę, a ta za wszelką cenę próbuję omijać mojego wzroku. Zawsze to robiła, gdy chciała się od czegoś wymigać, kłamiąc.

- Nie mówiłem ci, jak ona ma na imię.

- Mówiłeś - odpowiada szybko, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, iż kłamie.

- Nie prawda. Powiedziałem tylko, że poznałem pewną dziewczynę, jednak nie wspomniałem ci, jak ma na imię.

- Mylisz się. - Jej mina wyraża coś zupełnie innego.

Dostrzega w jej oczach strach, zakłopotanie oraz wstyd. Wstrzymuję oddech, gdy wszystkie elementy układanki zaczynają układać się w całość. Przełykam głośno ślinę, a moje serce łamie się na pół.

Moja kuzynka, najlepsza przyjaciółka jest zdrajczynią.

ELAINE
Z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, przyglądam się trójce przyjaciół, umazanych w błocie i w czymś jeszcze.

- Udało się - wyszeptuję, a Tia uśmiecha się szeroko.

Ignorując smród, którym wręcz emanują, pędzę w ich stronę i każdego z nich przytulam. Nie mam zamiaru ukrywać, że się o nich nie bałam i nie tęskniłam. Noah śmieje się cicho, gdy podchodzę do niego, a następnie podnosi mnie.

- Nigdy w nas nie wątp, dziecino - mówi, a ja o mało co nie przewracam oczami.

Spoglądam na Colin'a, który kiwa głową. Wiem, że chodzi o to, bym powiedziała im prawdę. W końcu powinni wiedzieć, że mam zamiar wypłynąć z księciem w podróż i nie wiadomo, czy z niej wrócę. Biorę głęboki wdech, jednak zaraz potem żałuję, ponieważ do mojego nosa napływa cały smród. Krzywię się, a następnie patrzę na każdego z nich.

- Powinniście o czymś wiedzieć, jednak najpierw idźcie się odświeżyć.

Tia przytakuje ochoczo i jako pierwsza wymyka się z pomieszczenia. Najwyraźniej jej samej przeszkadza to, jak pachnie. Pierwszy raz krzyżuję wzrok z Jarvis'em, a widząc jego spojrzenie, uśmiecham się lekko.

- Nie lubię, gdy zaczynasz tak rozmowę - mówi. - Zazwyczaj oznacza to same kłopoty.

- To nieistotne - odpowiadam ostro. - Ważne, że jesteście cali i zdrowi.

***

Po około godzinie wszyscy zebraliśmy się za domem. Chłopaki planowali uczcić nasze małe zwycięstwo alkoholem oraz ogniskiem. W sumie, co się dziwić - wymknęli się z łap śmierci i uważali to za cud. Spoglądam na Colin'a, który obserwuje uważnie Noah'a oraz Jarvis'a. Pierwszy raz widzę, że chłopaki zachowują się jak prawdziwi bracia. Nigdy, ale to nigdy nie ukazywali swoich uczuć, co do siebie. W napadzie, ucieczce, czy nawet przy zwykłej bójce zawsze się siebie trzymali i wspierali, jednak nie w taki sposób jak dziś. Noah zarzucił swoje ramię na brata i razem, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi, zaczęli śpiewać obcą mi piosenkę. Pokręciłam głowa z niedowierzaniem, jednak za wszelką cenę nie chciałam im psuć tego humoru. A wiedziałem, że stanie się, to gdy dowiedzą się o układzie, który zawarłam z księciem.

- Jak wydostaliście się z więzienia? - pytam Tię która zaczyna otwierać drugie piwo.

Dziewczyna spogląda w niebo, uśmiecha się przebiegle.

- Tak między nami to ja uratowałam ich tyłki - zaczyna.

- Chyba kpisz! - krzyczy już nieźle wstawiony Noah. - To była moja zasługa!

- Gówno prawda - zaczyna się śmiać Jarvis, a ja już nie mam pojęcia, kogo mam słuchać. - Ja ci wszystko opowiem.

- Nie, bo ja! - Noah wstaje z siedziska i podchodzi do mnie. Siada obok mnie, a następnie oplata mnie swoim ramieniem. - Zaczęło się od luźnej pogadanki, między Tią a strażnikiem. Jak się spodziewasz lala, użyła swojego talentu i potężnie zirytowała faceta.

- Ej! - Dziewczyna uderza go w ramię, jednak ten nic sobie z tego nie robi.

- Ci... - syczy, przykładając jej palec do ust. - Opowiadam, jaka byłaś bohaterska.

- Obrażając mnie przy tym...

- Czekaj, bo się zgubiłem. - Noah zamyka oczy, a jego głowa lata na wszystkie strony.

Prycham cicho, zdając sobie sprawę, że mężczyźnie starczy alkoholu na dziś.

- W końcu - sapie Jarvis. - Jego alkoholiczny bełkot i tak nie przedstawiłby ci całej historii. - Teraz zwracam uwagę na jego brata, ponieważ wiem, że on przynajmniej nie będzie owijał w bawełnę i wszystko dokładnie mi opowie. - Tia unieruchomiła strażnika i nas wypuściła, jednak jak się domyślasz, jej plan nie był... dokończony. - Tym razem spogląda na dziewczynę, która z całych sił próbuje zakryć rumieniec na twarzy. - Nagle do naszej celi wparował jakiś chłopak. Nie mam bladego pojęcia, kim on był, ale chyba tańczyłaś z nim na balu. Pewnie kojarzysz. - Zamieram, przypominając sobie przyjaciela Will'a.

Teraz nie ulegało wątpliwościom, iż mężczyzna wywiązał się ze swojej części umowy.

- Otworzył nam przejście kanalizacyjne, powiedział, że mamy iść cały czas prosto, a następnie zamknął za sobą drzwi. Naprawdę dziwny człowiek, jednak muszę przyznać, że uratował nam życie - zakończył Jarvis, jednak jego ostatnie słowa, ledwo co do mnie dochodziły. - Pieprzony cud.

Spoglądam w ognisko, a następnie dorzucam do niego kilka patyków.

- Ej młoda co jest - Tia dotyka mojej dłoni.

- Żaden cud - odpowiadam po dłuższej chwili, a atmosfera momentalnie gęstnieje. - Zwyczajna umowa.

- O czym ty mówisz? - Nawet Noah włącza się do rozmowy, pomimo że przed chwilą wyglądał, jakby alkohol zawładnął nad jego umysłem i rozkazał iść spać.

- Elaine prawdopodobnie wie, gdzie znajduje się pierścionek, którego William szuka - odzywa się za mnie Colin, za co jestem mu po stokroć wdzięczna, ponieważ wiem, że nie dałabym rady zapanować nad własnym głosem. - Will zgodził się was wypuścić, pod warunkiem, że Elaine zaprowadzi go do pierścionka.

Mój wzrok automatycznie ląduje na Jarvis'ie, który z całej siły zaciska dłoń na butelce. Nic nie mówiąc, drapie się po brodzie, a następnie odchodzi kilka kroków od ogniska. Tępo wodzę za nim wzrokiem, chcąc, by coś powiedział. To jego reakcji boję się najbardziej. Chłopak jest człowiekiem honoru i nigdy nie pozwoliłby, aby ktoś ratował mu życie, za cenę własnego. A jestem pewna, że właśnie to ma w głowie.

- Jarvis - zaczynam, a on odwraca się w moją stronę, jak dzikie zwierzę pragnące zamordować swoją ofiarę.

Przegryzam wargę, a następnie wstaję, chcąc do niego podejść, jednak ten odsuwa się.

- Nie popłyniesz z nim - warczy nagle.

- Nie mam wyboru - mówię tonem nieznoszącym sprzeciwu. - I popłynę, ponieważ mam swój honor.

- Tu nie chodzi o honor! - krzyczy, a mnie aż wzdryga. - Zwijamy się stąd. Za godzinę ma już nas tu nie być.

- Nie ty wydajesz rozkazy - zamieram, słysząc słowa Colin'a.

Jarvis napina się, a następnie odwraca się powoli w jego stronę.
- Chcesz jej pozwolić? - Unosi brew. - Chcesz pozwolić kobiecie, płynąć statkiem z niewyżytą załogą oraz księciem, który ma gdzieś dobro własnego kraju? Czy ty siebie słyszysz?!

- Jarvis - ostrzegam go, jednak ten nie reaguje.

- Wolę zginąć, niż pozwolić ci wsiąść na ten statek! - Rzuca butelką w pobliską ścianę. - Wiem, jak tam jest. Wiem jacy ludzie się na nim kręcą i jestem pewien jednego - to nie jest miejsce dla cholernych kobiet!

- Chyba już za późno - odzywa się po raz pierwszy Tia.

Spoglądamy w tę samą stronę, co ona i pierwszy raz zapominam, jak się oddycha. W ustach mi zasycha, a moje nogi odmawiają posłuszeństwa i zostają wręcz wbite w ziemię.

- Wiedziałem, że suka zdradzi - wypowiada Noah, tym razem trzeźwym głosem. - Zabiję ją.

Od autorki
Co sądzicie o bohaterach? 😎

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top