49. Jesteś pewna?
NICOLE
Obryzgam paznokcie. Ot, taki odruch, gdy się czymś denerwuję. Chodzę po swoim pokoju w tę i z powrotem, ponieważ pierwszy raz tego dnia zostałam sama, a wszystkie informacje zostają przetwarzane w głowie.
– Cholera jasna – klnę, łapiąc się za włosy.
Nie mogę uwierzyć w to, co się tu dzieje. Mam wyrzuty sumienia, że nie pojechałam z królem, że nie wsparłam Elaine, pomimo że ta wpierała mnie tak wiele razy. Byłam idiotką, że jej nie pomogłam, że nie popłynęłam wraz z Williamem i kobietą.
Chowam twarz w dłonie i cudem udaję mi się nie rozpłakać. Wiem, że jestem w tym momencie żałosna i zapewne bez potrzeby się obwiniam, bądź panikuję, jednak inaczej nie potrafię. Z pewnością każdy z przyjaciół Elaine czuje się tak samo. Z westchnięciem zirytowania, postanawiam się przejść, jednak w momencie, gdy otwieram drzwi, w progu dostrzegam Colina. Otwieram usta, by coś powiedzieć, jednak widząc jego przygaszoną minę, zamykam je.
– Mogę wejść? – pyta słabo, a ja przytakuję głową.
Wpuszczam go, a następnie zamykam drzwi i opieram się o nie. Milczymy przez dłuższą chwile, nawet się na siebie nie patrząc. Najwyraźniej obydwoje czujemy się zmęczeni po całym dniu.
– William ma przesrane – odzywa się pierwszy Colin. Patrzę na niego. – Elizabeth to niezła suka.
Parskam śmiechem.
– Tak, masz rację.
– Już chyba nawet rozumiem, dlaczego z dwojga złego wolał Elaine – prycha, jednak po chwili poważnieje. Siada na łóżku, ukrywając twarz w dłoniach. – Mogłem temu zapobiec.
– Przestań – mówię, podchodząc do niego. – Każde z nas mogło.
– Jednak to ja nami dowodziłem. Byłam za nią odpowiedzialny, przysiągłem ją chronić i dbać o jej bezpieczeństwo. Obiecałem, że w razie czego ochronię ją przed nim. Wiem, że wtedy zachowałem zimną krew i wyszedłem na zimnego skurwiela, jednak nie potrafię trzymać tego w sobie.
– Nie mogłeś wiedzieć. Poza tym nie mamy pewności, że to on ją...
– Mamy pewność, Nicole – odpowiada, krzyżując nasze spojrzenia. – Była w mieście. Vasenai jest malutkie, a on ma wielu ludzi pod sobą. To logiczne, że któryś z nich ją widział i go poinformował. Wiedziałem, gdzie się wybiera. Wiedziałem, gdzie znajduje się ten cholerny pierścionek, a i tak jej pozwoliłem. Jestem idiotą.
– Również mogłam ją powstrzymać. – Kręcę głową. – William mógł jej załatwić ochronę. Jarvis, Noah oraz Tia mogli wrócić do więzienia i się za nią poświęcić. Casper również mógł jej zapewnić lepsze bezpieczeństwo. Każde z nas w jakiś sposób zawaliło, jednak nie wiedzieliśmy. Nie mamy również pewności, co dokładnie się stało. Może Elaine spotkała znajomego po drodze, pomógł jej i właśnie popija z nim herbatkę, naśmiewając się z nas? Może nie jest wcale tak źle, jak nam się wydaję. Nie możemy obstawiać najgorszych scenariuszy.
– Wtedy człowiek jest przygotowany na wszystko – odpowiada, uśmiechając się smutno. – Przynajmniej jak znajdziemy ją pewnego dnia w rowie, martwą, nie będziemy zaskoczeni.
– Znajdziemy ją żywą – wymawiam te słowa z taką pewnością, iż sama jestem zaskoczona.
Mężczyzna przygląda mi się uważnie, jednak milczy. Po chwili czuję się lekko nieswojo, dlatego odsuwam się od niego i idę w stronę balkonu. Chcę otworzyć okno, ponieważ atmosfera między nami gęstnieje, a mi jest dziwnie gorąco. Słyszę za sobą kroki mężczyzny, dlatego nie ruszam się, uparcie wpatrując się w las, znajdujący się tuż za oknem.
Moje serce podskakuje, gdy Colin dotyka dłonią mojej talii. Drugą natomiast delikatnie, wręcz boleśnie powoli odsuwa moje włosy na jedno ramię. Czuję, jak jego usta dotykają prawego ramienia. Przegryzam wargę, oddech staje się płytszy, bardziej urwany.
– Tęskniłem za tobą – wyszeptuje blisko mojego ucha.
– Przecież widzieliśmy się na kolacji – mówię spiętym głosem.
– Mam na myśli ten miesiąc. – Przegryza płatek mojego ucha, a z moich ust wydobywa się ciche jęknięcie. – Nie wiedziałem, że jesteś dla mnie tak cholernie ważna. Dopiero tygodnie bez ciebie uświadomiły mi, jak bardzo cię potrzebuję.
– Colin... – nie kończę, ponieważ pocałunki mężczyzny, powodują, iż kompletnie zapominam, co miałam powiedzieć.
Przymykam oczy, chcąc po prostu rozkoszować się tą chwilą. Moje biodra mimowolnie cofają się o kilka milimetrów, a słysząc syk Colina, uśmiecham się lekko.
– Cholera Nicole – szepcze.
Odwracam się ku niemu, ujmując jego twarz w swojego dłonie. Nie mam pojęcia, co właściwie robię, jednak muskam lekko jego usta, a następnie delikatnie przegryzam jego wargę. Czuję, jak ten mocniej zaciska palce na moich biodrach, przyciągając mnie mocniej do siebie.
– Jesteś pewna? – Nasze usta dzielą milimetry, a ja przesuwam swoją dłoń w dół.
– Bardziej, niż pewna – mówię cicho, aczkolwiek pewnie.
Nasze spojrzenia się krzyżują, a gdy Colin dostrzega mój wzrok, łączy nasze wargi w zupełnie inny pocałunek, niż ten pierwszy.
CASPER
Wychodzę z pokoju Williama, ponieważ wiem, że mężczyzna potrzebuje czasu. Potrzebuje czasu, aby zmierzyć się z tym, co jutro nas czeka oraz z tym, co wydarzyło się dziś. Po drodze do swojego pokoju dostrzegam kobietę, która najwyraźniej się zgubiła. Rozbawiony podchodzę do niej, a ta widząc moją minę, marszczy brwi.
– Co się tak bawi? – burczy pod nosem, co jeszcze bardziej mnie rozbawia. – Przestań do cholery.
– Nic nie robię – odpowiadam, unosząc dłonie w geście obronnym. – Wyglądasz na taką, co potrzebuje pomocy.
– Nie potrzebuję jej od ciebie – cedzi, a następnie chce mnie wyminąć.
– Nie proponowałem jej – parskam. – Po prostu stwierdziłem fakt.
Białowłosa odwraca się, a na jej twarzy dostrzegam szok.
– Ale z ciebie dupek.
– Dziękuję. – Dotykam dłonią swojej klatki piersiowej, jednak po chwili uśmiecham się do niej przyjaźnie. – Rozumiem, że dzisiejszy dzień był wyczerpujący. Colin zapewne poszedł do Nicole, a bracia spędzają czas razem. Zostałaś sama w ogromny zamku, w którym nie możesz nawet odnaleźć własnego pokoju. Ośmielam się stwierdzić, iż z pewnością byłoby ci łatwiej, jakbyś była ciut milsza dla ludzi.
– Może nie lubię iść na łatwiznę? – Unosi brew, a ja parskam śmiechem wyraźnie rozbawiony. – Mówił ci ktoś, że nie umiesz rozmawiać z kobietami?
– Kto powiedział, że tego potrzebuję? – Również unoszę brew. – Tia, tak?
– Tak. – Zaciska wargi. – I może faktycznie potrzebuję osoby, która pomoże trafić mi do pokoju.
Przegryzam wnętrze policzka, próbując ukryć uśmiech, a następnie przytakuję głową.
– Więc chodź. Pomogę.
Kobieta wzdycha, jednak posłusznie idzie za mną. Dopiero po chwili na jej twarzy dostrzegalny jest arogancki uśmiech, a ja doskonale zdaję sobie sprawę, że oznacza on następną wredną uwagę, na którą również odpowiem czymś wrednym.
Wygląda na to, że się nie dogadamy.
WILLIAM
Obok mnie nie ma nikogo. Nie ma ani ojca, ani Caspra, ani jakiejkolwiek innej osoby, na której mi zależy. Jestem sam, w swoim pokoju, z własnymi myślami, które z dnia na dzień mnie powoli zabijają. Nigdy nie sądziłem, iż będę w tak beznadziejnej formie psychicznej w dniu własnego ślubu oraz koronacji. W końcu to już dziś mam zostać władcą dwóch państw, które na arenie międzynarodowej mogą się pochwalić nie lada bogactwem.
Poprawiam muchę, a następnie po raz ostatni spoglądam na siebie w lustrze. Nie wyglądam tak źle, jak wczoraj, jednakże ciemne wory pod oczami oraz zapadnięte policzki, dają wiele do myślenia. Dotykam swoich włosów, tak by leżały idealnie, a następnie zakładam zegarek. Uśmiecham się pod nosem, dostrzegając, iż jest to ten sam, który ukradła mi Elaine. Tej jednej rzeczy nie udało im się sprzedać, dlatego wróciła do właściciela. Dotykam go kciukiem, wspominając nasz taniec, a następnie zaciskam zęby, postanawiając wziąć się w garść.
Po chwili do pomieszczenia wchodzi Casper, a dostrzegając jego minę, kiwam lekko głową.
– Jeśli trzeba, ucieknę razem z tobą – mówi nieco żartobliwie. – W ułamku sekundy mogę zorganizować...
– Nie – przerywam mu. – To mój pieprzony obowiązek. Chodźmy już.
Przyjaciel kiwa lekko głową, a następnie wychodzimy z pokoju. Kierujemy się na sale tronową, gdzie większość już czeka, ubrana w odświętne stroje i nawet Tia, która wydawało mi się, iż nie będzie jej po drodze z suknią, wygląda przepięknie. Wzdycham lekko, a widząc wzrok Caspra, utkwiony w kobiecie, parskam cicho.
– Przypominam, że nie chciałeś ślubu.
– A kto tu mówi o jakimś ślubie?
Spogląda na mnie, a następnie wskazuje głową na ojca Elizabeth. Biorę głębszy oddech, a następnie idę w stronę tronu.
Wiem, że nie ma odwrotu i czas wypełnić swoje dziedzictwo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top