24. O kilka słów za dużo
Zszokowana spoglądam na Caspra, nie wiedząc co powiedzieć.
Pilnował mnie? Jasna cholera po co? Czyżbym miała do czynienia z psycholem, który...
– Słucham? – zdołuję w końcu coś z siebie wykrztusić. – Jak to obserwowałeś drzwi do mojej kajuty?
– Miałem wątpliwości co do Flynna zwłaszcza po tym, jak zobaczyłem twoją minę. – Wzrusza ramionami, jakby było to logiczne. – Nie będę ukrywać, że jestem babiarzem, jednak szanuję was, kobiety. – Zaciska mocniej szczękę. – I nie pozwolę, aby przy mnie którejkolwiek stała się krzywda.
I pomimo że na początku całej farsy, nie pałałam do Caspra sympatią, na mojej twarzy maluję się uśmiech pełen wdzięczności. Choć nadal uważam mężczyznę za rozpieszczonego gnojka, to coś we mnie nakazuję mi się do niego przekonać. W końcu lepiej mieć w takim człowieku przyjaciela niż wroga.
– Więc dziękuję – mówię po dłuższej chwili. – Naprawdę.
– Nie ma sprawy. – Uśmiecha się lekko. – Jednak nie myśl, że to coś między nami zmienia. Nadal cię nie lubię.
– Och oczywiście. – Udaję poważną. – Ty również nie myśl za dużo.
Po tych słowach odchodzę i choć z rana mój humor był tragiczny, zachowanie Caspra nieco mi go poprawiło. Jednakże po krótkiej chwili przypominam sobie wydarzenie, które spowodowało, iż mężczyzna wpłynął na mój nastrój. Moja mina tężeje, a we mnie kotłują się coraz gorsze myśli. Otóż prawdopodobnie John nienawidzi mnie tak bardzo, że pragnie mojej śmierci i jest gotów osiągnąć swój cel dosłownie po trupach. Na domiar złego William jest po jego stronie, co zdecydowanie pogarsza moją sytuację. Wiem, więc iż muszę porozmawiać z księciem i pomimo mojej cholernej blokady wyznać mu prawdę. Wiem, że dla niego tylko to ma wartość i to właśnie na tym od początku jest budowana nasza dziwna relacja. Zdaję sobie sprawę, iż przez moje durne fobie nie mogę tego zaprzepaścić, bowiem teraz mogę zapłacić za to własnym życiem.
I to nie dlatego, iż należę do bandy złodziei.
***
Jednak księcia udaję mi się znaleźć dopiero wieczorem, gdy załoga kładzie się spać, a na pokładzie nie ma żywej duszy. William nie pokazał się na śniadaniu, obiedzie, ani nawet na kolacji. Jestem wręcz pewna, że po prostu mnie unika, możliwe, iż bojąc się konfrontacji ze mną tak samo, jak ja. Żółć podchodzi mi do gardła, gdy tylko wyobrażam sobie moje żałosne tłumaczenia.
Boże, jakie to upokarzające.
Moje serce bije tak mocno, że mam wrażenie, iż zaraz wyskoczy mi z piersi, a oddech nie przechodzi mi przez gardło. Podchodzę do odwróconego tyłem mężczyzny, a przede mną pojawia się milion scenariuszy, gdy William wrzeszczy na mnie, jak obrzydliwa jestem.
Bo jesteś.
Zamykam oczy, by skupić się na teraźniejszej chwili, a następnie robię krok ostateczny. Staję przy burcie i tak jak on spoglądam w stronę horyzontu.
– Unikasz mnie – zaczynam, starając się, by mój głos nie zadrżał.
Książę nawet nie zaszczyca mnie spojrzeniem.
– Skąd ten wniosek?
– Szukałam cię cały dzień.
– Więc jeśli nie znalazłaś, to może oznaka, że nie chciałem być odszukany? – W końcu na mnie patrzy, jednak widząc w jego oczach ból oraz poczucie zdrady, mam ochotę po prostu odejść.
– Teraz znalazłam – odpowiadam z dumnie uniesioną głową. – Więc albo słabo się ukrywasz, albo chciałeś być znaleziony.
– Zapewniam, że to pierwsze – kpi, a ja przegryzam wargę ze złości.
– Więc nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać? – Unoszę brew, siląc się na spokojny ton.
– Po co? – prycha, a następnie robi krok w moją stronę. Widząc jego zbolałą minę, zaciskam mocniej szczękę. – Po to, bym kilka dni później dowiedział się o kolejnym twoim przewinieniu z przeszłości? A może po to, bym zapomniał i przy następnej odsłaniającej się karcie zareagował spokojniej, licząc na kolejne wyssane z palca wyjaśnienia?
– Doskonale wiedziałeś, że nie jestem święta.
– Ale nie sądziłem, że jesteś zdolna kogoś zabić. – Zamykam oczy.
– Nic...
– Nic nie wiem? – kpi, a następnie głośniej wzdycha. – Oczywiście, że nie. W końcu nie mam o tobie zielonego pojęcia. Jesteś pierwszą kobietą, która tak mało mówi, pojawiłaś się znikąd i okazałaś się rozwiązaniem na wszystkie moje problemy. W dodatku jesteś...
– Wątpisz w moje intencje? – przerywam mu, by nie powiedział o kilka zdań za dużo. – Wątpisz w to, kim jestem?
– Jak zwykle nic nie rozumiesz – syczy wściekły, a ja nie potrafiąc się powstrzymać, przewracam oczami.
Gotuje się we mnie i cudem powstrzymuję się przed mocniejszymi słowami.
– Oczywiście, że nie rozumiem – odpowiadam tonem, jakby właśnie odkrył co najmniej nowy kontynent. – Przypominam, że nie jestem pieprzoną księżniczką, a złodziejem, za którym wypuściłeś listy gończy.
– I popełniłem błąd, likwidując go! – podnosi głos.
Zamieram.
– Tak mi przykro. – Robię minę smutnego szczeniaczka, próbując ukryć, jak bardzo jego słowa mnie dotknęły. – Jednak ty i ja doskonale wiemy, że jesteś zbyt zdesperowany, by odrzucić moja pomoc.
William dyszy ciężko, kręcąc głową.
– A zresztą – kontynuuję. – Jak widać, nie jesteś tego wart. Zawsze oceniasz to, co jest widoczne jedynie dla oczu? Zawsze wierzysz jedynie słowom ludzi, których nawet nie znasz i ledwo zamieniłeś kilka zdań? Jeśli tak, to chyba ja tutaj nic o tobie nie wiem, a przyszłym królem jesteś do dupy.
Po tych słowach odwracam się na pięcie, pragnąc znaleźć się jak najdalej od przeklętego księcia.
– A ty? – Jego głos drży, a on sam chyba nie rozumie, że chcę zakończyć tę rozmowę. – Zawsze uciekasz, gdy jest ciężko? Powiedz Elaine, jak to jest nie mieć stałego miejsca i żyć codziennie w strachu przed samym sobą...
Nie wytrzymuję. William właśnie trafił mnie w czuły punkt, a ja zamiast odejść podchodzę do niego i z całej siły uderzam w policzek. Siła uderzenia jest tak mocna, że brunet robi kilka kroków w tył i łapie się za uderzone miejsce. Spogląda na mnie z niedowierzaniem, a gdy dostrzega łzy w moich oczach, prostuje się.
– Kretyn – sapię. – Jak sam mówiłeś, gówno o mnie wiesz, więc uważaj na słowa.
WILLIAM
Nie mam pojęcia, jak się czuję. Nie mam pojęcia, komu wierzę oraz w co pragnę wierzyć. Nie potrafię oderwać wzroku od zbolałej twarzy Elaine i nie reaguję, gdy odchodzi i zatrzaskuje z całej siły drzwi do swojej kajuty. Zamykam oczy, chcąc się po prostu uspokoić, jednak wiem, że nic nie zdziałam. Informacja o tym, że Elaine zabiła...
Czuję ogromne obrzydzenie do dziewczyny. Nie umiem wyobrazić sobie, co ta kobieta zrobiła, że ta postanowiła posunąć się do takiego czynu. Przecież... przecież matka to najukochańsza osoba dla dziecka. Matka to ktoś, kto nas urodził, wykarmił, nauczył chodzić, mówić, korzystać z cholernej toalety. To ktoś, kto przytulał nas, gdy się baliśmy, czytał nam bajki na dobranoc oraz bronił przed ojcem, gdy ten łajał za niepoprawne zachowanie. Matka to ktoś, kto dał nam życie.
Uderzam pięścią o pobliskie drewno.
Ile ja bym dał za to, aby moja mama była w końcu szczęśliwa.
Ile Casper by dał, aby jego żyła.
Ile Nicole by dała, aby jej po prostu przy niej była.
Więc dlaczego... dlaczego Elaine odebrała swojej życie?
Nie potrafię sobie wyobrazić, że to właśnie ona jest przyczyną różnych fobii dziewczyny. Nie potrafię znieść myśli, iż ktoś, kto kocha swoje dziecko bezwarunkowo, mógłby dopuścić się czynów tak okropnych, iż samo dziecko pragnie jedynie śmierci rodzicielki.
Wiem, jednak że Elaine na sto procent to uczyniła, a po jej zachowaniu mam wrażenie, iż wcale a wcale tego nie żałuje.
I może powinienem jej najpierw wysłuchać, jednak wściekłość, poczucie zdrady i żal przysłoniły mi logiczne myślenie. Nie potrafię myśleć o niczym innym, niż o tym, że Elaine zabiła własną matkę.
– Wasza Wysokość nie powinna już spać? – Z zamyśleń wyrywa mnie znajomy głos.
Odwracam głowę w stronę mężczyzny, a widząc przed sobą Johna, automatycznie się spinam. Nagle zapominam o problemach z Elaine, a przed oczami staje mi sytuacja, gdy ten o to mężczyzna dusił blondynkę jeszcze kilka godzin temu.
Dobra, jednak nie do końca zapominam o problemach dotyczących dziewczyny.
– Czego chcesz? – warczę tonem ostrzejszym, niż się spodziewam. – Teraz mnie o coś oskarżysz?
– Myślałem, że Wasza Wysokość mi wierzy – mówi, podchodząc bliżej.
– Nie uwierzyłem w żadne twoje słowo – prycham, a na mojej twarzy maluje się kpiący uśmiech.
– Więc wierzysz, że spędziła noc z Casprem? – Unosi brew, a ja momentalnie spoglądam na niego morderczo.
– To gdzie Elaine spędza noce, nie należy do moich interesów – odpowiadam poważnym tonem. – Poza tym nie przypominam sobie, abyśmy przeszli na „ty".
– Tytuły to strata czasu. – Wzrusza ramionami. – Poza tym mam istotne informacje o naszej uroczej damie. Zapewne chcesz się dowiedzieć, co ukrywa.
Zaciskam dłonie w pięści, a przez wściekłość, która już wcześniej buzowała w moich żyłach, podchodzę do chłopaczka i natychmiast łapię go za gardło.
– Słuchaj gnoju – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Zbliż się do niej o krok za blisko, spójrz na nią w sposób, który mi się nie spodoba, a przysięgam ci, że przede mną nie uciekniesz. – Na jego twarzy maluje się przerażenie. – Jedno złe słowo o Elaine, a zabiję cię własnymi rękoma, jasne?
– Sam przed chwilą mówiłeś o niej źle. – I choć jego mina mówi jedno, głos ma pewny, wręcz kpiący. – I muszę się z tobą zgodzić. Nie znasz jej i nigdy nie poznasz. A wiesz dlaczego? – Uśmiecha się obrzydliwie. – Bo pomimo że wcześniej była nie ufna, to ja ją zniszczyłem. Odebrałem jej resztki ufności do ludzi i nieważne kim dla niej będziesz, ona nigdy, ale to nigdy ci nie zaufa, a ty z każdym dniem będziesz się dowiadywał o niej coraz gorszych rzeczy i nie będziesz miał pojęcia, dlaczego to zrobiła, choć ręczę, że wyjaśnienia wszystko by złagodziły. – Mocniej zaciskam dłoń na jego szyi, a ten jedynie śmieje się ochryple. – W końcu wszyscy na tym statku dowiedzą się, kim jest, a ty Wasza Wysokość będziesz miał obowiązek ją zabić. Bo za to, co robiła, nie wsadza się do więzienia.
Od autorki
Chyba się trochę pokomplikowało 😯 Jak wrażenia? Kto ma rację i co planuje John? 🤔
Do następnego misiaki ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top