Epilog
Przepraszam, że to zajęło tyle czasu, ale zepsuł mi się telofon i straciłam prawie cały napisany rozdział. Gdy dostałam nowy nie miałam motywacji do pisania, ale dla was wzięłam się w garść i napisałam wszystko od nowa. Oto ostatni rozdział książki, ponad 4 500 słów. Zapraszam do czytania 😊
4 lata później
Jeden z Shinobi, jednym celnym pchnięciem przebił serce drugiego za pomocą czarnego kunaja. Twarz napastnika podobnie jak jego kombinezon pokryły się krwią, ale ten się tym nie przeją. Ruszył do kolejnego mężczyzny, który stał do niego tyłem i tym razem zamiast w klatkę piersiową, uderzył go w tył głowy, powodując natychmiastowy zgon. Wokół było wiele osób, ale nikt nie zdawał się zauważać działań tego człowieka. Czy jest to w ogóle jest możliwe? Tak, jeśli każdy postępuje tak samo. Witamy w kolejnej Wielkiej Wojnie Shinobi, nazwanej Wojną Kresu.
Zdawało się, że po tylu nieszczęściach wreszcie zaplanuje pokój. Niestety błędy przeszłości lubią o sobie przypominać w najgorszych momentach. Tym razem była to zapomniana przez świat Wioska Dźwięku.
Zignorowana przez swego założyciela Orochimaru, najpierw popadła w ruinę, ale przez determinację ludzi udało jej się stanąć na nogi. Odcięci od świata i niekontrolowani przez nikogo mieszkańcy rośli w siłę, porywając dzieci ze specjalnymi zdolnościami. Nikt nigdy nie powiązał wielu zgłoszeń o braku danego dziecka, ponieważ w większości wyglądało to na ucieczkę z domu. Drugim powodem było to, że unikanio uprowadzania głównych spadkobierców rodów. Zwykle wybierano kogoś z bocznych gałęzi. Jeśli jednak decydowano się na uprowadzenie kogoś ważniejszego lub lepiej strażonego dodatkowym zabezpieczeniem ze strony mieszkańców było nie informowanie ztrudnionych przestępców o prawdziwym celu ich działania. Najemnicy dostawali informacje, o tym że pokrywają dziecko dla okupu, z zemsty, do szantażu, czy po prostu jako kaprys bogatych ludzi. Nikt więc poznając ten cel nie próbował dogłębniej tego badać. Najmłodsi porwani byli przekonywani o tym, że zostali uprowadzeni przez inne wioski i teraz wrócili do domu. Starszych nie dało się tak prosto oszukać, dlatego czasem łamano ich lub znajdowani coś co utrzyma ich przy wiosce. Dzieci żyły w przeświadczeniu, że udało im się wrócić do domu lub w tak wielkim strachu, że bały się sprzeciwić.
Naturalnym było, że na przestrzeni lat dorosną i zaczną się ze sobą krzyżować. W ten sposób powstały nowe kombinacje silniejszych i bardziej destrukcyjnych umiejętności. Armia młodych, w pełni posłusznych wobec wioski, wyszkolonych Shinobi z mocami, których nikt nigdy nie widział i z którymi nie wiadomo jak walczyć. Armia idealna.
To właśnie z nimi walczy obecnie Sojusz Shinobi, złożony z ninja pięciu wiosek. Hokage - Naruto Uzumaki, wraz ze swoim kompanem - Sasuke Uchiha przewodzili na froncie. Ich zamiarem początkowo było załatwić sprawę zawiązując traktat pokojowy lub zawieszenie broni by mieć czas na dłuższe negocjacje. Niestety przeciwnicy zamiast podpisać dokument o czasowej nieagresji zabili posłańca, naruszają tym nietykalność doręczyciela, ostatecznie rozpoczynając wojnę.
Dlatego włansie z tego powodu dwa tłumy ludzi zgromadziły się po przeciwnych stronach wielkiego skaliska. Jeden znacznie przewyższający liczebnie drugi. Z jedej strony mieszanina Shinobi w różnych wieku, z wielu wiosek, zjednoczeni pod znakiem Sojuszu. Z drugiej niezbyt liczna jak na wojenne standarty armia złożona głównie z młodzieży.
Ja i moi towarzysze oglądaliśmy to wszystko z daleka. Kaptury zasłaniały nasze twarze więc nawet jeśli ktoś by nas zauważył nie rozpoznałby nas. Jeśli wszystko pójdzie dobrze nikt nie będzie wiedział, że tu byliśmy. Jeśli jednak zdarzy się coś niedobrego wtedy wkroczymy. Zostało nam tylko czekać. A zapowiadało się na ciekawe starcie.
Z powodu swojej arogancki Hokage wraz ze swoim towarzyszem postanowili załatwić sprawę jednym ciosem. Idioci. Dlatego właśnie na środku pomiędzy dwoma grupami zmaterializował się ogromny złoty lis okryty fioletowym pancerzem. Od razu przeszedł do ataku. W uniesionej do góry ręce pojawił się specjana technika - błękitna skompresowana w formie kuli czakra z otaczającym ją czarnym, płomiennym pierścieniem. Twórcy tej techniki nie przewidzieli jednka, że wśród Wioski Mgły znajduje się użytkownik przejawiający podobne zdolności do tych, które mają złote łańcuchy klanu Uzumaki. Zamiast ogniw, które pętałyby przeciwnika, pojawiały się jakby wyrastając z ziemi tysiące dłoni, które chwytają przeciwnika, jednocześnie uniemożliwiając mu użycie czakry.
Taki właśnie los spotkał dwa największe atuty Kraju Ognia. A zapowiadało się tak dobrze. Oczywiście po pewnym czasie udało im siłę uciec poza zasięg rąk, ale wykorzystali przy tym tyle energii, że teraz stojąc pośród swoich sojuszników, dyszeli ciężko z wycięczenia.
Mimo tak beznadziejnej sytuacji postanowili się nie poddawać. Zawziętość zawsze była cechą dobrych wojowników. Uformowano drugą linię ataku, składającą się z najpotężniejszych wojowników - młodzieży Kaju Ognia. Nie było dla nikogo tajemnicą, że każde kolejne pokolenie posiadało coraz większe pokłady czakry oraz całkowicie oddmienne rodzaje technik. Ja i moi towrzysze jesteśmy tego najlepszym przykładem. W tym straciu, które przesadzi o losie wojny byli oni ostatnią deską ratunku. Przeciwnicy nie pozostali bierni. Utworzyli podobną formację, lecz o połowę mniej liczną. Mimo, że wyglądało to jakby Sojusz miał wygraną w kieszeni, po pokazie niezwykłego Kekkei Genkai nikt nie zamierzał więcej lekceważyć przeciwnika. Przynajmniej uczą się na błędach.
Gdy obie strony znalazły się na pozycjach na polu bitwy zapanowała nienaturalna cisza. Wszyscy milczeli, stojąc w pozycjach umożliwiających natychmiastowy, szybki bieg. Nagle jakby na niewypowiedziany sygnał obie strony ruszyły. W jednej chwili cisza, w drugiej trzask zderzających się o siebie ostrzy i pierwsze krzyki. Później zapanował taki hałas, że nie sposób było odróżnić pojedynczych dźwięków. Na ziemie spadały pierwsze ciała, a do tej pory szare skały przybierały barwę szkarłatu. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli się wtrącać.
W sumie na razie wszyscy z naszego rocznika dobrze sobie radzili. Formacja Ino - Shika - Cho, powodowała sporo strat, podobnie jak Nue, który szalał po polu bitwy. W pewnym momencie mignął mi kamienny młot Iwabe, który chyba rozbił komuś czaszkę. Widziałem nawet kogoś z cechami neko.
Przeciwnicy też mieli niezły arsenał technik. Ktoś z Dzwięku był w stanie przy pomocy metalowych prętów, wytwarzać fale dźwiękowe, które hipnotyzowały przeciwnika. Ktoś inny potrafił zamieniać skały pod nogami w ławę. Nie zabrakło też użytkownika Futonu, który ostrzami wiatru pozbawiał sowich przeciwników kończyn.
Było wiele niezwykłych starć do obserwacji, ale najbardziej przyciagały uwagę dwie bitwy; toczone przez legendy Wioski Liścia.
Sasuke Uchiha wbiegł w sam środek potyczki, szybko zabijając swoją kataną przeciwników, zanim ci mieliby czas użyć swoich zdolności. Strategia ukazała się udana, mimo tego, że nie mógł użyć Susano. Udawało mu się szybko eliminować wrogów. Właśnie miał zabić kolejną osobę, gdy ta w ostatniej chwili zablokowała kunajem ostrze miecza. Gdy czarnowłosy spojrzał na swojego przeciwnika na chwilę na jego twarzy odmalował się szok. W sumie wyglądałoby to dość zabawnie gdyby nie sytuacja.
Skrzyżował swoją broń z na oko szesnastoletnią dziewczyną o długich, różowych, kręconych włosach. Ale nie to wywołało grymas zdziwienia na jego twarzy. Sprawił to fakt, że nastolatka miała oczy do złudzenie przypominające sharingana, ale zamiast słynnych czarnych ,,łezek" na czeronym tle wirowały trzy białe kwadraty.
Sądząc po tym, że dziewczyna zdołała odbić katane, obie techniki wzrokowe mogły mieć podobne właściwości.
- I co staruszku? Nie wyrabiamy? - Spytała z kpiną.
Nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Sam osobiście pewnie odgryzłbym jej czymś wrednym.
- Oj, nie ładnie tak ignorować innych. Rodzice nie nauczyli cię jak się zachowywać. A no tak, wybacz mi. Oni przecież nie żyją. - Szydziła dalej różowowłosa, ale nie odniosło to żadnego skutku.
- Jak widać nie mam dzisiaj szczęścia. Wszyscy moi przeciwnicy nie mieli ochotę na rozmowę. Ale w sumie nie mam o czym gadać z trupami. - Zaśmiała się ze swojego żartu. - Żeby nie było, że jestem nie miła, może się przedstawię. Nowaru Idesu - ta która dziś pokona wielką legendę.
Ruszyła celujący kunajem w serce przecinika. Ten zdążył odskoczyć poza zasięg zamachu i szykował się do aktywacji chidori, zapewne aby nie marnować czasu na jednego przeciwnika. Nie dokończył jednak formowania ponieważ w jego stronę poleciał kunaj. Uskoczył na lewo przed pociskiem, ale ten zmienił tor lotu i podążył za nim. Tym razem został odbity mieczem, ale jego miejsce zajął kolejny. Z początku jedna, a teraz już dziesięć broni atakowało czarnowłosego. W czasie kolejnego uniku musiał dostrzec nitki, które trzymały kunaje.
Z mojej perspektywy wyglądało to jak rozgałęzione drzewo, które zamiast owoców, rodzi zabójcze bronie, a zamiast pnia ma bardzo wredną dziewczynę. Podobno to właśnie ta wredota jest jedną z głównych wojowników armii przeciwników. Jeśli uda się ją zabić Sojusz może dużo zyskać.
Chyba podobnie pomyślał Saskuke ponieważ aktywował Mangekou Sharingana i po chwili włosy dziewczyny zaczeły płonąć. Kunaje opadły na ziemię z powodu rozproszenia przeciwniczki. Ta jednak jakby nie przejmując się promieniami zamknęła oczy i złożyła rękami podstawową pieczęć. Gdy uniosła powieki kwadraty które do tej wirowały teraz znajdowały się w centrum oka i stykały się ze sobą wierzchołkami tworząc po środku czerwony trójkąt. Czarny ogień który palił jej włosy zmienił się na różowy i jakby stał się przedłużeniem jej włosów. Teraz bardziej przypominały one różowe, płonące pnącza niż młodzieżową fryzurę.
- Jak? - Zapytał zły czarnowłosy.
Dziewczyna stała tam próbując wyglądać niewinnie, ale efekt psuły ciągle poruszające się żywe włosy.
- Ale chodzi ci o chodzi? Przecież ja nic nie robię. - Powiedziała słodkim głosikiem. - Nie musisz być zły. Przecież ja tylko przejęłam twój ogień, technikę prawie nie do zatrzymania i zmieniłam na moją. To przecież proste. Dzięki moim oczą jestem w stanie robić to co ty i dodatkowo to ulepszać. Zasługa połączenia Sharingana z genami Hyuga. Szkoda, że nie umieli połączyć bezpośrednio zdolności wzrokowych, ale jakaś cząstka też się nadaje. I jeszcze słodko z nimi wyglądam. Więc ter…
Nie mogła dokończyć ponieważ została zaatakowana. Udało jej się uniknąć wielkiej kuli ognia w ostatniej chwili. Przez co, że cały czas nie spuszczała wzroku z przeciwnika była w stanie wykonać tą samą technikę. Jej atak nie trafił do celu, ale za to w miejsce gdzie miał znaleść się Uchiha ruszyły różowe płomienie.
Właścicielowi Sharingana w ostatniej chwili udało się dokonać podmiany z ręką trupa, który znajdował się kilka metrów od jego poprzedniej pozycji. Nie czekając zaczął kontratakować. Tworzył technikę za techniką i posyłał je w stronę Idesu. Ta była w stanie ominąć każdą i odpowiedzieć tym samym tylko, że z własnymi dodatkami.
Walka przybierała na sile coraz bardziej niszcząc teren wokół. Gdy wydawało się, że będą walczyć już wiecznie. Nagle Sasuke upadł. Gdy przyjrzałem się uważniej zauważyłem pełno malutkich płomienno - różowych linek, które oplatały jego ciało.
Badawczo rozejrzałem się po pobojowisku i zobaczyłem otwór którym płomienie różowowłosej dostały się pod ziemię. Nie chcę sobie wyobrażać jak wygląda jak bardzo ta technika rozeszła się pod ziemią.
- Teraz jesteś mój. - Sadystyczny uśmiech na twarzy Nowaru.
Kage Wioski Liścia, widząc kiepską sytuację, chciał pomóc swojemu kompanowi, ale drogę przysłonił mu mężczyzna z czarną przepaską. Shikko - jak podają nasze źródła, był odpowiedzialny za szkolenie rekrutów. Opaska to podobno pozostałość po ostrym treningu, który zafundował mu ojciec. Z plotek wynika, że za każde odchylenie od normy jego ojca było karane. Za zasłabnięcie na treningu połowa jego twarzy miała zostać przypalona, stąd ta opaska. Stąd też wzięło się jego szaleństwo i mania perfekcji. Szkoli tylko tych, którzy mieli zostać złamani.
- Jaki to zaszczyt! Hokage zaszcycił mnie swoją obecnością. - Wrzasął jednooki.
Blondyn spojrzał na niego z lekką irytacją. Zapewne chciał jak najszybciej pomóc przyjacielowi. Bardzo przewidywalnie. Naruto złączył razem dłonie wyzwalając energię Kuramy. Jego ubranie przybrało żółty kolor. Utworzyła się za nim peleryna, a dotąd błękitne oczy stały się złote z czarnymi plusami po środku.
Gdy zakończyła się transformacja Kage w jednej chwili się rozpłynął, by znaleść się za przeciwnikiem. Ten nawet się nie odwracając zablokował atak ręką, pozornie bez wysiłku. Nastepnie odepchnął swojego napastnika o kilka metrów w tył.
- Słaby, ach tak żałośnie słaby. Spodziewałem się więcej, o wiele więcej.
- Dlaczego to robicie? Dlaczego każecie tym dziecią walczyć? - Zapytał blondyn z wyrzutem w głosie.
- Każemy? - Shikko zaśmiał się perliście. - Naprawdę uważasz, że ich do tego zmuszamy. Spójrz na nich na te uśmiechy na ten błysk w oku.
I faktycznie prawie każde dziecko z Dźwięku, które znajdowało się na polu bitwy miało sadystyczny uśmiech na twarzy, gdy ich technika zraniła przeciwnika lub gdy kunaj wszedł miękko w tkankę.
- Widzisz. I to nazywasz przymusem? Oni to kochają, ponieważ wiedzą, że to przyniesie im wolność. Tyle lat zapomnienia, tyle lat w których walczyliśmy o przetrwanie. To nigdy nie zostanie wybaczone. Czas, aby wielkie mocarstwa upadł, a młode pokolania mogły wprowadzić własny ład. - Mężczyzna na końcu wypowiedzi krzyczał na cały plac bitwy.
- Czy to jest tego warte? Jakiś nowy ustrój, który inni później znowu obalą. Tego właśnie chcecie? - Hokage mówił coraz ostrzejszym tonem.
- Nie zrozumieliśmy się chyba. Znasz ten cytata? ,,Rewolucja pożarła własne dzieci.,, To właśnie to co chcemy osiągnąć. Naszym ustrojem jest anarchia. Perfekcyjne społeczeństwo najsilniejszych, w którym aby przeżyć trzeba przetrwać. Kraj zbudowany z armii, która może szerzyć naszą ideę na cały świat. Chcemy wielku chaosu.
Blondy patrzył zmieszany na swojego przeciwnika.
- Jesteś całkowicie szalony.
- Wielkie umysły są zawsze niedoceniane. Ale skoro nie potrafisz pojąć naszej koncepcji myślę, że musimy wrócić do poprzedniego zajęcia.
Po tych słowach jednooki rzucił w powietrze mała kulkę, która następnie przebił shurikenem. Pył, który był w środku opadł na niego. Nagle wokół zaczęły pojawiać się delikatne drgania powietrza. Skumulowały się wokół nastolatków mężczyzny, w coś w rodzaju połprzezroczystych bransolet.
- Teraz czas na prawdziwą zabawę.
Ruszył na Kage z olbrzymią prędkością. Ten jakby na to przygotowany wykonał ręką rasenshuriken, który zatrzymał atak, ale nie skrzywdził przeciwnika. Całe obrażenia z wybuchu przyjęły na siebie drgania, co wyglądało jak puszczone od tyłu wspomnienie eksplozji. Gdy jedna z najlepszych technik nie wykazała skuteczności, przyszedł czas na ostrza. Kunaje z wybuchowymi notkami i shurikeny uderzył z wielu kierunków, ale żaden nie dobięgnął celu. W ostateczności pozostały tylko ataki frontalne. Raz po raz obaj mężczyźni zderzali się ze sobą tworząc małe fale uderzeniowe.
Sasuke w czasie gdy Kage był zajęty swoją walką uwolnił się z potrzasku, dzięki małemu ostrzu ukrytemu w rękawie utraconej ręki. Jego przeciwniczka widząc to ruszyła na niego z zamiarem przebicia się przez jego klatkę piersiową, ale niestety coś jej nie wyszło. Uchiha aktywował swojego rinnengana i się teleportował. Sądząc po jego poziomie wyczerpania nie będzie miał siły wrócić.
Ten pojedynek się zakończył, podobnie jak ten należący do Naruto Uzumakiego.
Wystarczyło jedno wybicie z rytmu, a blondyn nie był już w stanie zablokować żadnego ataku. Próbował nawet wyrwać się z tej walki, ale jego przeciwnik nie pozwolił mu na ucieczkę. Teraz Shikko stanał nad wyczerpanym Hokage z mieczem w ręce. W jego zielono - złotym oku widać było triumf i szaleństwo.
- Czyli to tu kończy się historia Wielkiego Hokage? - Zapytał z kpiną. - Leżysz tutaj bez przyjaciół bez wsparcia. Twoi ludzie stoją dokoła, ale boją się podejść bo pokazałem im część moich mocy. Jakie to żałosne. I to mają być najlepsi wojownicy Wielkich Wiosek?! To kpina!
Wszyscy z Dźwięku zaśmiali. Miałem ochotę rozwalić temu gościowi łeb, ale jakby czytając mi w myślach osoba po prawej położyła mi rękę na ramieniu. Ok, zrozumiałem. Jeszcze nie teraz.
Tymczasem brązowowłosy zaczął okrążać swoją ofiarę, wyglądają jak myśliwy oceniający ubitą zwierzynę. Chyba wynik mu się spodobał, ponieważ uśmiechnął się tak szeroki, że musiały zaboleć go od tego policzki. Przystanął obok głowy blondyna. Tłum, który wstrzymał walki na widok przegranej jednego z przywódców. Każda osoba zamarła w oczekiwaniu.
- Było mi miło i dostarczyłeś mi niezywkłych wrażeń, ale co za dużo to nie zdrowo. Czas się żegnać. O wielki Naruto Uzumaki, pozdrów ode mnie swoich rodziców. - Powiedział unosząc swój oręż.
W chwili gdy ostrze miało dosięgnąć szyi, nie wytrzymałem. Wziąłem moich towarzyszy za rękę i aktywowałem oczy. Pojawiliśmy się na na polu w akompaniamencie wyładowań. Fala uderzeniowa, która powstała sprawiła, że kat Hokage, zachwiał się i wypuścił broń.
Wszyscy wpatrywali się w nas w napięciu .
- Chyba się nie spoźniliśmy, prawda? - Zapytałem, żeby rozładować napięcie
- Przecież widzisz, że jeszcze walczą. Idioto! Krzyknęła Sarada.
Czemu ona musi mieć taki donośny głos ja się pytam?
- Kim jesteście?! - Zawołał ktoś z tłumu.
- Sojusznikami Wioski Liścia. - Odpowiedziałem.
Na to oświadczenie w tłumie było słychać jedną reakcję - szyderczy śmiech.
- Naprawdę chcecie do nich dołączyć, przecież oni są już martwi? - Zawołała Nowaru.
- Właśnie! Przecież możecie dołączyć do nas! - Zawołał chłopak stojący obok niej.
Westchnąłem teatralnie.
- Niestety, ja nie jestem z takich co zmieniają zadanie, ale dziękuję za propozycję.
Ktoś z tłumu prychnął zniesmaczony. Okazało się, że to ten sam mężczyzna, który miał zabić przywódcę sojuszu.
- Więc umrzecie na własne życzenie.
Jakby na sygnał ktoś z tlumu użył płonących pocisków. Zanim dosięgły celu, skoczyliśmy w trzy różne strony.
- To co zaczynamy imprezę? - Spytałem drużynę.
Ustawieni w trzech różnych puktach, dotkneliśmy ziemi tworząc wierzchołki trójkąta. Każdy kto znalazł się w jego wnętrzu został porażony prądem i padł martwy. Za pomocą jednego ataku uśmierciliśmy ponad dwudziestkę wrogów. Dobry początek.
- Chyba za bardzo wstrząsnęła nimi nasza potęga. - Powiedziałem szczerząc się na widok zszokowanych min przeciwników.
Powolnym krokiem zbliżaliśmy się do wcześniej zajmowanej pozycji. Wszyscy osuwali się nam z drogi.
- Napewno idioto. - Powiedziała Uchiha.
- Kim jesteście?! - Krzyknęła różowowłosa, gdy już zajęliśmy miejsce i ignorując wszystkich, zaczęliśmy gadać o głupotach. - Gadać bo was podziurawimy jak sito!
Zirytowany przerwałem rozmowę z Mitsukim. Jakby nikt się jeszcze nie domyślił.
- Jeśli tak bardzo musicie wiedzieć… - Sięgnąłem do tyłu i odrzuciłem kaptur, podobnie jak Sarada i Mitsuki.
Wszyscy w szoku wptrywali się w nas. Zaginiona drużyna 7. stała przed tłumem w pełnym składzie.
- Bo - boruto… - Powiedział Hokage za moimi plecami łamiącym się, cichym głosem.
Usłyszałem to. Spojrzałem przez ramię prosto w oczy przywódcy wioski. Po chwili na moich ustach zagościł mały uśmiech.
- Część tato. - Powiedziałem szczęśliwy.
- Jakie to słodkie. - Powiedziała z kpiną Idesu - Teraz się jeszcze prytulcie to się wszyscy zrzygamy z nadmiaru słodyczy. To jest wojna, a nie telenowela! A ty niedorobiony kocie stawaj do walki!
- Więc zagotujmy im należyte powitanie. - Wrzasnął złoto-zielonooki.
Każda osoba z Dźwięku, która posiadała daleko- lub średniodystansowy limit krwii wyzwoliła swoje moce i uderzyła w nowo przybyłe trio. Ci którzy nie mieli takiej możliwości ciskali kunajami i shurkienami. W miejscu gdzie wszystkie ataki się zderzyły wzniosła się chmura dymu. W napięciu wpatrywano się w nią, by nie przegapić ewentualnego ruch przeciwników, jeśli ci przeżyli atak.
Gdy pył opadł każdy mógł dojrzeć błękitną kopułę, pod którą schroniła się drużyna 7. Na ich, jeszcze chwilę temu zadowaolonych, twarzach teraz malował się wyraz zaciętości. No może poza niebieskowłosym.
- Boruto? - Zapytał swoim spokojnym głosem, z lekkim uśmiechem błąkającym się na twarzy.
- Tak, Mitsuki? - Zapytałem lekko zdziwiony, ponieważ złotooki nie odzywał się ani razu od chwili przybycia tutaj.
- Powiedz czy to ten moment gdy uświadamiasz swoim wrogą, że za chwilę zostaną starcia z powierzchni ziemi?
- Tak to właśnie ta chwila. - I nim ktokolwiek zdołał coś dodać wszyscy troje uwolniliśmy swoje moce.
Na polu, pośrodku krwawego pobojowiska, pojawił się błękitny słup światła. Z niego powoli wychyliła się ręką, później kolejna i jeszcze jedna. Następnie wychyliła się głowa, razem z tułowiem i nogami i kolejne trzy ręce. Sześcioręka kobieta miała ponad 30 metrów wysokości. Nie miała ust, nosa, uszu czy oczu. Zamiast tego wyglądało jakby na w miejscu twarzy miła idealnie gładką maskę, która odcieniem zlewała się z jej skórą, która była na tyle przezroczysta, że można było przez nią swobodnie przejrzeć. Gdy postać pewnie stanęła na podłożu, a słup światła zniknął, od razu pokrył ją fioletowy strój. Tradycyjny samurajski pancerz osłaniał ciało od nóg, aż po miejsca styku szyji z żuchwą, wyłączając z tego dłonie. Gdy każda z łusek prawie niezniszczalnej zbroi znalazła swoje miejsce, w jej niektórych miejscach pojawiło się coś co wyglądało jak skupisko błekitnej mocy, choć jaśniejszej niż skóra postaci. Jeśli dobrze by się przyjrzeć możnaby dostrzec, że te punkty to tak naprawdę tysiące spełnionych ze sobą węży. Te na plecach zmieniły się w kołczan ze strzałami. Z kolei te z górnej lewej ręki zmieniły się w łuk, a z środkowej prawej w katanę. Ostatnie skupisko znajdowało się na głowie i przemieniło w coś w rodzaju świetlnej aureoli. Ja dwie towarzyszące mi osoby znajdowały się na wysokości oczu, a trzecia omdlała z wycieńczenia na wysokości serca, gdzie była najlepiej chroniona.
Oto na polu bitwy stanęła ostateczna technika drużyny 7. Pierwszą osobą, która wyszła z szoku, był użytkownik Zaklętych Dłoni, cichy chłopak imieniem Shuime. Gdy w dłoni błękitnej postaci pojawiła się katana, wykonał pieczęci i uderzył w ziemię.
Ze skał wyłoniły się tysiące rąk, które pochwyciły postać. Z powodu początkowego szoku, sześcioręka kobieta opadła na kolana pod wpływem siły naporu. Nie trwało to długo, ponieważ po chwili nie wiadomo skąd pojawiły się olbrzymie węże. Latały kości, rozszarpywały skórę lub w ostateczności zjadały wrogą technikę. Także katana pomagała walczyć z atakiem tnące go na kawałki. Nie minęło pół minuty i nie było po niej śladu po technice, która zniszczyła dwie wielke legendy.
Teraz przyszedł czas na atak drużyny 7. Górna prawa dłoń została wyciągnięta w tył i wyciągnęła strzałę z kołczanu na plecach. W dolnej parze z lewej strony ukazał się rasengan, w lewej chidori. Obie zostały złączone w jedną czarną kulę bardzo podobną do bomby ognistej bestii i umieszczone na grocie strzały. W środkowej lewa ręką pokryła katane czarnymi płomieniami.
Cięciwa została naciągnięta, a strzała wycelowana w armię Wioski Dźwięku, która zaczęła się wycofywać gdy tylko ocknęła się z szoku po ujrzeniu siły trzech ludzi. Teraz stanowili idalny cel. Strzała została wypuszczona, a kula zawirowała szybko tworząc spirale powietrza wokół niej. Machnięcie kataną stworzyło w powietrzu czarną falę. Gdy uderzyła ona w strzałe, ta zaczęła się szybciej obracać, zwiększyła prędkość, a oprócz tego teraz zostawiała za sobą czarny, ognisty warkocz.
Kilku ludzi z Dzwięku uświadomiła sobie, że nie mają szans uciec. Postanowili postawić barierę. Skoro ich specjalnością jest dźwięk, właśnie z niego postanowili stworzyć ostatnią formę obrony. W jeden chwili uwalnili swoje moce. Pocisk zatrzymał się w miejscu, a po chwili zaczął się cofać, pod naporem fal dźwiękowych pochodzących z wielu źródeł. Ci którzy wcześniej uciekali dołączyli do defensywy. Niektórzy nawet zaczęli nas atakować,
Widząc to kiwnąłem głową Saradzie. Czas na mały zastrzyk mocy dla naszej techniki. Błękitna kobieta nagle otworzyła oczy i wszyscy ujrzeli dwie pary oczu. Górne jedno błękitno - białe oko przymierza, a drugie w formie byakugana. Z dolnch jedno było w pełni wykształconym Sharingan, a ostatnie mieniło się jak najczystsze złoto. Dwie pary oczu wpatrywały się w przeciwnika, bez żadnych emocji. Nagle rozszeżyły się gdy zostały aktywowane. Pojawiły się dwa portale - jednen szary utworzony przez Sharingan samą strzałą, a drugi stworzony z wyładowań elekrycznych tuż przed ludźmi. Siła z trybu mędrca posłużyła jako siła do otwarcia przejść, a byakugan posłużył jako nawigator, pomagając ustalić odpowiednie miejsce na most międzywymiarowy.
Strzała ruszyła i przemknęła do wnętrza zapory. Gdy pocisk dosięgnął celu wszystkie techniki się ze sobą zamieszkały tworząc coś na kształt małej apokalipsy. Czarny ogień rozniesony przez pęd wiatru i wybuch dwóch połączonych technik, obracał w proch wszystko w zasięgu jego rażenia. Nie ważne czy skały, ludzie, krew, bariera czy drzewa, które rosły za polem bitwy, teraz wszytko pozostało gładką pustką. Ogniste czarne tornado pochłaniało wszystko. Ludzi z Sojuszu uratowała tylko nieznana siła, która pojawiła się wraz z dźwiękiem dzwoneczków tak cichych, że nie powinno być ich słychać. I nagle wszystko zamilkło. Cisza dzwięczała w uszach. Po ryku płomieni, wszasku tłumu i szczękowi zderzanych broni na polu walki nie było słychać absolutnie niczego.
Bitwa została skończona. A wraz z nią zakończyła się wojna.
Kobieta gotująca nad wszystkimi opuściła broń. Jej oczy zamknęły się znowu pozostawiając wrażenie, że nigdy nie istniały. Węże rozplatały się. Zniknął łuk, katana, kołczan i aureola. Zbroja powoli rozsypywała się ukazując półprzezroczyte ciało. W końcu i ono zniknęło pozostawiając na ziemi nas wszystkich.
Zdyszani uśmiechaliśmy się do siebie. Jeden takie walki są ekscytujące. Nie ma to jak pożądane rozładowanie energii.
- I co Boruto, taka walka wystarczy? - Zapytał mnie Mitsuki biorąc duże wdechy pomiędzy słowami.
Nawet jak na nas ta walka to był duży wyczyn. Prawie ponad granicę czakry, ale czego się nie robi dla wioski.
- Boruto, a ty przypadkiem o czyś nie zapomniałeś.
Szlak. Czy kobiety nie mogą wyrażać się precyzyjniej. Ach, trzeba przyznać się do porażki. Nic nie przychodzi mi do głowy.
- Niestety nie przypominam sobie o niczym.
- Idiota. Mój ojciec utknął w innym wymiarze i pewnie zadręcza się myśląc jak wrócić, a ty tak tu sobie stoisz i się obijasz.
Normalnie kłóciłbym się o to, że się lenie, ale niech ma. Oficjalny dzień dobroci Uzumakiego. Aktywowałem oko przymierza i otworzyłem przedsionek do podstwowych pięciu portali, mając nadzieję, że tam znajdę swój cel. Nie uśmiechało mi się szukać w moim stanie wyczerpania jednego człowieka po wszystkich portalach. Ale jak to Sarada mówi głupi ma zawsze szczęście. Cóż muszę się zgodzić. Znalazłem Uchihe już przy pierwszym podejsciu.
Gdy tylko zobaczył otwarty portal od razu przez niego przeszedł, wpadając prosto w ramiona ojca.
- Naruto, gdzie przeniosła się walka? - Spytał Sasuke rozglądając się wokół.
- Nigdzie przyjacielu. Bitwa się skończyła. Wygraliśmy. A jeśli o tym mowa, chyba czas na wyjaśnie…
- Przepraszam Szanowy, że przerywam, ale mamy coś jeszcze do załatwienia z Boruto
- Co znowu? - Warknąłem mając dość zgadywanek.
- Zaraz ci dam co znowu! Dzieci! Idioto!
Zbladłem momentalnie i szybko aktywowałem przejście do świata luster. Gdy tylko przejscie się uformowało wybiegły z niego trzy małe istotki lub demony. Jak zwał tak zwał.
- Tata! Mama! - Przekrzykiwały się w biegu.
Pierwszy chłopak - niebiesko - włosy i o oczach w kolorze błękitu - uderzył we mnie prawie mnie przewracając. Drugi - złotooki i o włosach w kolorze dojrzałej przenicy dopełnił to ,,prawie,,. Teraz leżałem na ziemi przygnieciony przez dwa trzyletnie skarby. Na szczęście przybyła moja odsiecz - Mitsuki, który pomógł nam się podnieść z ziemi. Teraz wszyscy staliśmy w czwórkę w zbiorowym uścisku. Ze swojego miejsca mogłem obserwować jak mała czarnowłosa dziewczynka o zielonych oczach podbiega do Sarady i mocno ją przytula.
- Dddzz… - Usłyszałem za plecami i zobaczyłem jak wielkie legendy nie potrafią przyjąć do wiadomości, że zostali dziadkami.
Obaj wyglądali jak żywe trupy, patrząc na dzieci jakby zobaczyli stwory z innego wymiaru. Przeszklone oczy zdawały się nie widzieć, a skóra przybrała kolor papieru. Postanowiłem zakończyć rozterki taty i delikatnie popychając chłopców, skierowałem ich w stronę Hokage. Gdy się zatrzymaliśmy wziąłem Mitsukiego pod ramię.
- Dzieci, poznajcie waszego dziadka Naruto.
Maluchy trochę niechętnie, ale pomagały w stronę obcego dla nich człowieka po czym szybko schowały się za mną i wężykiem.
- Tato to ze złotymi włosami to Gōrudo, a niebieskooki to Burū.
Kage chyba zdołał odzyskać panowanie nad sobą ponieważ spojrzał na mnie powarznie.
- Synu, czy sam wychowujesz te dzieci?
Sam? Czy on nie widzi kogo trzymam pod ramię.
- Nie tato. Wychowuje je razem z Mitsukim. Trzy lata temu wzięliśmy ślub. Oficjalnie przyjął moje nazwisko.
- Ale czyje one są? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że Sarada…
- Nie! Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł.
Chciałem kontynuować, ale ktoś położył mi dłoń na ramieniu.
- Boruto, może ja to zrobie? - Zapytał Mitsuki z tym swoim uśmiechem od którego serce mi szybciej bije.
- Skoro pan Uzumaki sobie tego życzy. - Powiedziałem z teatralnym ukłonem.
- Drogi teściu. - Mina Hokage warta każdej ceny. - Gōrudo i Burū zostali porzuceni przez swoich rodziców. Znaleźliśmy ich rannych na skraju śmierci. Każdy z nas miał jakieś doświadczenie w medycznym jutsu więc leczyliśmy ich, aż do momentu gdy mogliśmy ich bezpiecznie przenieść. Co jest bardzo ciekawe każdy z nich przejął kolor oczu po osobie, która go leczyła. Nadal nie umiemy wyjaśnić koloru włosów.
Zapadła cisza. Po dłuższej chwili przerwał ją Sasuke.
- Czyli to tak. A co z tobą Sarda.
- Cóż u mnie po prostu nie wyszło. Byłam z kimś przez dwa lata, później mnie zostawił. Ale przynajmniej Gurin. Prawda księżniczko?
- Mama. - Krzyknęła dziewczynka chowając się za Saradą.
Wszyscy roześmiali się rozładowując napięcie zgromadzone po walce. Na polu bitwy jakby się rozjaśniło.
- Wracacie z nami do Wioski? - Zapytał Sasuke.
- Jak najbardziej. - Odpowiedziałem w imieniu Drużyny 7.
- Czy to już wszystkie rewelacjie, czy ktoś ma coś jeszcze w zanadrzu? - Zapytał szczęśliwy Hokage.
- To chyba wszystko. - Odpowiedziałem.
- W takim razie proponuję wrócić do domu.
Tak. Wracajmy do domu.
To takie piękne słowo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top