Rozdział 10. Co teraz?
Tak jak polecił Adler, Dean był na urlopie. Nudził się okropnie, spędzał więc czas na siłowni w garażu, odwiedzaniu rodziców i przyszłych państwa Wessonów, a nawet przeglądaniu ofert pracy dla kierowników działu marketingu.
Pracy było niewiele, zwłaszcza dla szczebla kierowniczego, a płaca nie dorównywała nawet czekom z Sandover. Nic dziwnego – gospodarka USA nie zdążyła podnieść się jeszcze z kryzysu w 2009 roku.
Od zaręczyn kawalerka Sama i Jess zmieniła się w biuro organizowania ślubów – dziewczyna obiecała sobie, że na własną rękę zaplanuje im ślub i przyjęcie marzeń za możliwie niewielką cenę. Jo pomagała jej więc porównać ceny cateringu, ozdób, lokali, sukni i kwiaciarni, aby nie narażać zakochanych na zbyt wysokie koszty.
Za każdym razem, kiedy Dean wpadał, zostawał wciągany w burzę mózgów albo doradzał dziewczynom, czy lepszą kombinacją ślubną jest spopielona pomarańcza i srebro, czy granatowy i miedziany. Czy lepsze są sukienki bez ramiączek, czy z dekoltem w kształcie litery V. A spódnica? Balowa czy syrenkowa?
Nawet jeśli wierzyły w najbardziej płytkie stereotypy o gejach, to Dean wciąż był bi – nie interesowały go kwiatki, sukienki i obrusiki. Czasem jednak dorzucał swoje uwagi, co Jo i Jessica brały pod uwagę.
Największą część czasu spędzał więc na budowaniu sylwetki marzeń. Ćwiczył, a kiedy tego nie robił, czytał o ćwiczeniach i zdrowym odżywianiu. Po trzech tygodniach zaczęło mu się nawet wydawać, że widzi na brzuchu zarys tak bardzo pożądanego sześciopaku. Codziennie jak zahipnotyzowany podnosił koszulkę i wpatrywał się we własne odbicie.
Przez to odkrycie Smith jeszcze bardziej chciał przyspieszyć cały proces – zmiany w jego ciele była strasznie uzależniające.
Pewnego dnia, czytając artykuł o najlepszych blenderach ręcznych, przypomniał sobie o warzywach i owocach z bazarku warzywnego, na którym był z Novakiem. Żywność prosto od rolnika miała być o wiele zdrowsza od produktów z hipermarketu – warto było więc spróbować.
Zapowiedział Consueli, że sam kupi potrzebne warzywa i pewnej soboty ruszył do centrum Austin – nie znał żadnego innego bazarku, a tutaj przynajmniej wiedział, czego ma się spodziewać.
Przygotował się więc w sobotni poranek – ubrał ulubione jeansy, koszulkę polo i sportowe buty. Specjalnie na tę okazję kupił sobie nawet wiklinowy koszyk. Wychodząc z auta, na miejscu ogarnął go chwilowy strach, że być może pomiędzy straganami spotka Novaka. To byłoby dość niezręczne, biorąc pod uwagę ich ostatnie pożegnanie.
Odrzucił jednak tę obawę – jak często ludzie kupowali świeże warzywa? Na pewno nie co tydzień. Może akurat trafił na sobotę, którą Castiel spędzał w domu czy na innym bazarku?
Wyszedł więc na wąskie uliczki, zaczął kupować nawet jarmuż i marchewkę, kiedy zobaczył go.
A właściwie ich.
Kilkanaście stóp przed nim szedł Novak z drugim mężczyzną. Przez chwilę Dean nie mógł odwrócić od nich wzroku – obydwaj śmiali się beztrosko. Castiel nawet sięgnął i poczęstował nieznajomego pomidorem z koszyka. Mężczyzna bez wahania przyjął go i wgryzł się w czerwoną skórkę, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Novakiem.
Widząc sok ściekający po brodzie, Dean odwrócił się i zaczął oddalać z powrotem do swojego Priusa.
Miał wrażenie, że przeżywał jakieś dziwnie makabryczne deja vu. Że widział, jak ich randka powinna wyglądać z perspektywy trzeciej osoby.
Miał swoją szansę i ją zmarnował.
Z drugiej strony był też nieco poirytowany – sądził, że brak doświadczenia u Castiela i Deana łączył ich, co było w pewien sposób wyjątkowe. Że nikt oprócz nich nie chodził na randki na cholerne bazarki warzywne. Że okoliczności ich poznania sprawiały, że ich relacja miała większy wpływ na Novaka.
Ale widocznie się mylił.
Może Cas wszystkich zapraszał w te same miejsca? Mówił im te same słodkie słówka i flirtował w ten sam, sprawdzony sposób? Torturował Led Zeppelin? Ten nowy mężczyzna z pewnością czuł się wyróżniony, ponieważ nie wiedział, że Dean i zapewne kilka osób przed nim przeżyło wcześniej dokładnie tę samą randkę.
Facet miał na sobie całkiem nieźle dobrane, gatunkowe ubrania, co oznaczało, że Smith był tylko kroplą w morzu mężczyzn w typie Novaka. Zupełnie nic nie czyniło go tak wyjątkowym, jak początkowo sądził.
Smith nie zdążył odejść od straganu, kiedy usłyszał za sobą wołanie.
— Dean! Dean, to ty?
Kurwa mać.
Nie mógł wciąż pruć naprzód, chociaż bardzo chciał. Odwrócił się więc powoli, marszcząc przy tym brwi. Udawał, że nie wie, kto znajomy może go tutaj wołać.
— Castiel Novak? Miło cię widzieć!
Wspólna jazda Impalą, błyszczące oczy w ciemnej sali konferencyjnej, namiętny pocałunek pachnący miętą w deszczu.
Dlaczego w ogóle się z nim przywitał, skoro był na Deana wściekły? Na pewno chciał pochwalić się nowym facetem i pokazać, że wcale nie brak mu czasu spędzonego ze Smithem.
— Widzę, że postanowiłeś dać szansę warzywom z bazaru. Consuela ma wolne? — uśmiech na ustach Castiela był słodki, a jego słowa – pełne jadu.
— Tak, dzisiaj ja ją zastępuję na zakupach. Czy twój... przyjaciel też jest tutaj za kogoś w zastępstwie?
— Och, przepraszam, gdzie moje maniery — Novak położył dłoń na plecach mężczyzny. — To jest Nick, Nick, poznaj Deana Smitha.
Milczący Nick Bez-Nazwiska uścisnął mu dłoń. Dean od razu poczuł na skórze strużkę soku z pomidora i musiał powstrzymać się przed wytarciem ręki w chusteczkę. Nieznajomy musiał zrobić to specjalnie.
— A więc bazarek? To dość... ekscentryczne miejsce na randkę.
— W moim doświadczeniu sprawdza się zaskakująco dobrze — powiedział Cas, unosząc nieznacznie podbródek, jakby odpowiadał na wyzwanie.
Cholerny dupek. Zawołał go tylko po to, aby mogli porzucać sobie zawoalowane przytyki? Aby pokazać swojego chłopaka? Wyższego od Deana, ze świetnym, odważniejszym od Deana, poczuciem stylu i pozłacanym zegarkiem Patek Philippe, którego Dean jeszcze nie miał w swojej kolekcji.
— W twoim doświadczeniu? Nie wiedziałem, że masz aż takie doświadczenie.
— Jak tam w pracy, Dean? Dawno nie widziałem cię w biurze.
Ach, więc Nick Bez-Nazwiska nie znał jeszcze Novaka tak... dogłębnie. Nic dziwnego – według planu wyznanie o nieskalanym dziewictwie miało odbyć się przecież po bazarku. Zakończą zakupy, Cas zwabi nowego faceta do siebie, zrobi mu sałatkę i opowie o swojej cholernej, trzydziestoparoletniej niewinności.
— Nie martw się o mnie, wszystko jest w najlepszym porządku. Ostatnio miałem dość trudnego klienta i sądzę, że zasłużyłem sobie na kilka tygodni porządnego urlopu.
— O nie — powiedział Novak, ale za jego głosem nie kryła się ani krztyna prawdziwego przejęcia. — Mam nadzieję, że za bardzo cię nie wymęczył.
Flirt?
— Nie. Nie wymęczył mnie tak bardzo, jak bym chciał.
— A więc miałeś trudnego klienta i wziąłeś urlop, ale chciałeś, żeby wymęczył cię jeszcze bardziej? — Nick nagle dołączył do wymiany zdań. — Wszystko z tobą w porządku, gościu?
— Co powiesz na lunch u mnie? Mieszkam tuż za rogiem — Cas nagle zwrócił się do swojego towarzysza. — Miło było cię zobaczyć, Dean.
Kiedy odchodzili, Smith usłyszał jeszcze Nicka nazywającego go dziwakiem.
Po tej wymianie Dean zupełnie nie miał ochoty kończyć zakupów. Zawrócił, wsiadł sfrustrowany do samochodu i ruszył do domu. Widok twarzy Casa przypomniał mu fragment jakiejś piosenki Led Zeppelin. Denerwująca melodia nie opuszczała go przez cały weekend i złapał się na nuceniu jej na bieżni, pod prysznicem czy u rodziców na obiedzie.
W poniedziałek mijał miesiąc, odkąd Dean rozpoczął swój na wpół przymusowy urlop. Odpoczynek od pracy rzeczywiście mu pomógł – mężczyzna nie mógł doczekać się, aż przekroczy próg swojego gabinetu, sprawdzi e-maile i podpisze kilka umów.
Dopóki rzeczywiście tego nie zrobił.
Już po wejściu do budynku wydawało mu się, że pracownicy Sandover odwracają się za nim z dziwnymi uśmieszkami. Prawdopodobnie plotki, którym Adler tak bardzo chciał zapobiec, i tak zdążyły się rozprzestrzenić. Dean jeszcze bardziej wypiął więc pierś do przodu i odważnie przeszedł przez budynek.
Przed przymusowym urlopem szef zapewnił go, że Hannah przejmie wszystkie jego obowiązki. Nie było jednak mowy o tym, że kierowniczka sprzedaży regionalnej będzie operowała z biura oznaczonego nazwiskiem Smitha.
Na telefonie migało kilka diod sygnalizujących o nieodsłuchanych wiadomościach z automatycznej sekretarki. Segregatory zamiast spoczywać alfabetycznie na regale, były powyciągane i leżały na kilku stertach na podłodze, podobnie jak luźne kartki z dokumentów. Ekran monitora opiewały żółte, samoprzylepne karteczki z przypomnieniami, żeby poprawić daną rubrykę w tabelce czy odpisać klientowi na e-maila.
Kompletny chaos.
Jak można zostawić czyjeś biuro w takim stanie?
Czy to również Hannah zrobiła specjalnie, aby go podburzyć?
Dean nawet nie wiedział, od czego ma zacząć. Odebrać wiadomości? Odpisać na maile? Posprzątać ten bałagan? Nie miał nawet tyle przestrzeni na biurku, żeby rozłożyć swoją aktówkę. Usiadł więc ciężko na obrotowym fotelu i nagle już wiedział.
Ignorując migające światełka, wcisnął kilka przycisków na telefonie.
— Zachariaszu, jesteś już w biurze? Świetnie, zapraszam cię do mojego gabinetu. Jak najszybciej.
Mimo że co noc w gmachu Sandover pojawiała się świetna ekipa sprzątająca, Dean i tak miał wrażenie, że wszystko w pomieszczeniu pokrywała warstwa lepkiego brudu. Wstał więc, wytrzepał marynarkę i zaczął przechadzać się po gabinecie, oglądając każdy jego element, jakby widział go po raz pierwszy.
W końcu jednak Adler zjawił się w wejściu i od razu było widać, że jest zaalarmowany.
— Dean? Czy coś się stało? — zapytał ostrożnie szef.
— Nie. Dziękuję za przybycie, usiądź. — Dean przesunął stertę papieru do drukarki z jednego z foteli.
— Jak się czujesz? Chyba urlop zrobił ci dobrze, wydajesz się... zdeterminowany.
— Jestem zdeterminowany. — Zamiast usiąść po drugiej stronie biurka, pochylił się nad Adlerem. — Miesiąc temu zgodziłem się pójść na urlop za twoim poleceniem. Wracam, a w biurze zastaję taki bałagan? Sądziłem, że Hannah przejmie moje obowiązki ze swojego biurka.
— Bardzo cię za nią przepraszam — zaczął Adler dyplomatycznie. — Jest... trochę roztrzepana.
— Hmm — Smith pokiwał głową, wydymając wargi. — Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci przyjmowanie klientów w tak zagraconym pomieszczeniu, bo... rezygnuję z pracy dla Sandover. — Wypowiedzenie tych słów było dla Deana jak kamień z serca.
— Co?! — Adler szybko wstał. — Zwalniasz się, bo twoje biuro jest w nieładzie? Zaraz to naprawię, spokojnie — mężczyzna sięgnął po telefon na stole, zapewne aby wezwać jakiegoś stażystę do segregowania dokumentów, ale Dean odsunął jego dłoń.
— Zwalniam się, bo nie wierzę, że wymusiłeś na mnie urlop przez jakieś plotki. Nie będę pracował dla kogoś takiego.
— Dean, błagam, przemyśl to — szef był przerażony. — Nie znajdę nikogo na twoje miejsce.
— A Hannah?
— Nie bez powodu jest kierowniczką sprzedaży regionalnej, a nie dyrektorką działu sprzedaży i marketingu. Proszę, zostań. Czy zainteresuje cię hojna podwyżka? 10%.
— Pfff! — Smith przewrócił oczami i wziął aktówkę w dłoń. — Masz szczęście, że nie poskarżę się gdzieś za prześladowanie na tle orientacji seksualnej.
— 12%? Dean, proszę. 18% – to moje ostatnie słowo.
— Niestety. Dziękuję, że mnie chroniłeś przed działem kadr — sarknął. — Jutro z samego rana prześlę rezygnację.
Nie słuchał więcej błagań Zachariasza Aldera, tylko wyszedł odważnie z biura.
W końcu znowu panował nad biegiem własnego życia. To uczucie szybko wypełniało jego serce, aż Smith nie mógł przestać się uśmiechać.
Może Cas rzeczywiście miał rację – tak długo starał się wpasować w narzuconą formę, że zapomniał, jak świetnie czuł się robiąc dokładnie to, co chciał.
Wychodził z Sandover z wielkim, usatysfakcjonowanym uśmiechem. Dawno nie czuł się tak dobrze w tym budynku.
Kiedy jednak przekroczył próg i na ulicy uderzył go chłodny, kwietniowy wiatr, uśmiech Deana zszarzał.
Co teraz?
Nie zauważył, że pod wejście podjechało właśnie znajome Porsche.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top