Prolog

Znowu zerknął na zegarek. Poprawił mankiet, którego brzeg utknął na bransolecie. Uśmiechnął się blado do szefa – starszy mężczyzna był równie zdenerwowany.

Po raz tysięczny zajrzał do dokumentów w folderze. Dane firmy, telefon, adresy, podpunkty i artykuły – wszystko się oczywiście zgadzało. Żadnych literówek.

Musiał powstrzymać się przed ponownym sprawdzeniem zegarka. Jakby po raz tysięczny.

Żeby przyspieszyć czas chociaż o kilka sekund, strzepnął z ramienia nieobecny kurz, a następnie poprawił spinki w mankietach.

Rozejrzał się po czekających osobach.

Wszyscy byli podenerwowani. Przynajmniej wszyscy z Sandover. W każdej innej sytuacji przełożyliby albo rozpoczęli już spotkanie w niekompletnym składzie.

Ale nie dzisiaj.

W końcu chodziło o największą firmę ubezpieczeniową na południu kraju.

Już dawno tak się nie ekscytował na nowego klienta. Przyjechał więc przygotowany, miał świetną prezentację, no i nowy garnitur z dwurzędową marynarką w drobne prążki. Nie można było nie brać go na poważnie.

A jednak.

Ktoś, na kogo musiał czekać, widocznie nie szanował jego czasu, zatem nie brał go na poważnie.

Starał się nie złościć, ale było to wyjątkowo trudne.

Pech chciał, że był na drugim dniu detoksu – na lunch miał więc gorącą wodę z pieprzem cayenne, octem jabłkowym i miodem. Za każdym razem, kiedy myślał o swojej ulubionej sałatce z marchewką, brzuch groził głośnym, zupełnie nieprofesjonalnym burczeniem. Absolutnie nie mógł pozwolić sobie na to podczas prezentacji.

Nie dość, że niecierpliwił się na spotkanie z największym klientem firmy, to kazano mu czekać, a ponadto był głodny.

Minuty mijały.

Nic się nie działo.

Gdyby to od niego zależało, rozpocząłby spotkanie bez właściciela drugiej firmy.

Ale od niego to nie zależało.

Czekając, dyskretnie obserwował czubki swoich butów. Czy równomiernie je wypastował? Czy dostatecznie się błyszczały? A co jeśli gdzieś z tyłu na czarnej skórze znajdowały się plamki wiosennego błota? Nie mógł przecież teraz wyjść do toalety, aby je wytrzeć! Nie miał ze sobą pasty, szczotki, polerki...

Jego spanikowaną gonitwę myśli przerwał pewien odgłos.

Nagle od strony wind rozległo się na korytarzu głośne "ping".

Drzwi rozsunęły się i wyszedł zza nich mężczyzna, o którym nigdy nie pomyślałby, że jest taką grubą rybą.

Był zziajany od biegu, czarne włosy w nieładzie, a krawat zsunięty i przekrzywiony. Mokrą od deszczu aktówkę, no i rozpiętą marynarkę.

Jednak tym, co najbardziej zwróciło jego uwagę, były rozpięte dwa górne guziki koszuli mężczyzny. Odsłonięty kawałek skóry pomiędzy obojczykami był... niewłaściwy, nie na miejscu na spotkaniu biznesowym. Jeśli te uchybienia w wyglądzie osobnika opowiadały o nim pewną historię, to ta naga partia ciała stanowił wielki wykrzyknik na jej końcu.

Zmierzył wzrokiem zbliżającego się nieznajomego.

A więc to był ten największy klient Sandover?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top