XXXVIII. Konsekwencje

Kolejny tydzień należał do najgorszych w moim życiu. Nie miałam pojęcia, kto był na tyle podły i przekupny, by sprzedać dziennikarzom informację o naszym dziecku. Miałam jedynie pewność, że kiedy wujek Greg wykryje, kto to uczynił, natychmiast go zwolni. Nie godziło się, by ktoś wysoko postawiony w wytwórni, bo nikt inny nie wiedział o sprawie, rozpowiadał prasie o tajemnicach gwiazd studia.

Dla mnie jednak odnalezienie i zwolnienie takiej osoby nie znaczyłoby nic, poza satysfakcją z tego, że ten ktoś zapłacił za swą nielojalność.

Bo i tak byłam już skończona w Hollywood.

Póki romansowałam z Jamesem tak, że nikt o tym nie wiedział, wszystko było w porządku. Dla widzów i mediów byłam córką wielkich aktorów, porządną żoną, przykładnie wychowującą jedynego syna, może nieco zbyt elegancką i rozpuszczoną, ale to nie uchodziło w oczach opinii publicznej za wadę.

Gdy moje sekrety wyszły na jaw, stałam się największą grzesznicą Fabryki Snów, skazaną na potępienie córą szatana. Wiedziałam, że w radykalnie religijnych kręgach tak o mnie mówiono, zresztą o moich koleżankach również. Ciekawą sprawą było jednak to, że Jamesa nikt o nic nie obwiniał. To ja byłam tą, która do wszystkiego doprowadziła, i to ja miałam ponieść karę za wszystkie nieprawości. To mnie nikt nie miał już zatrudniać, to moje imię miało zostać skazane na zapomnienie w hollywoodzkich kręgach. O Jamesie mówiło się niemal tak, jakby to w ogóle nie było jego dziecko.

Oczywiście, mężczyzna był jak zawsze niewinny. Wszystko trzeba było zrzucić na kobietę. To Ewa skusiła Adama w raju, więc każda jej następczyni musiała być tak samo zła jak ona. 

Studio wydało co prawdo oświadczenie, że to wszystko jest tylko pomówieniem, lecz nikt nie reagował. W gazetach co rusz mogłam o sobie przeczytać jako o ladacznicy, podlej uwodzicielce i bezbożnicy. Inwektywy rzucane przez ludzi na ulicach były jeszcze gorsze. 

Starałam się jednak żyć normalnie. Nie mogłam się przecież przejmować ludzką zawiścią. Wuj Greg jednak nie chciał mi dać nowej roli, a wszystko wkoło zdawało się walić. Próbowałam zachować odwagę, lecz stawało się to coraz trudniejsze. James starał się mnie wspierać, jednak spotykaliśmy się bardzo rzadko, by nie dawać kolejnych powodów do plotek. Rozmawialiśmy jedynie przez telefon.

Nie było tak źle. Chodziłam do sklepów, czasem spotykałam się z przyjaciółkami, spędzałam więcej czasu z Willem... Ta przerwa od kina nie wyszła mi na złe. Miałam sporo pieniędzy po rodzicach, jeszcze więcej tych, które sama zarobiłam, więc bieda mi nie groziła. John też dostawał żołd, a jego firma przynosiła spore zyski. 

Wszystko było względnie dobrze aż do pewnego incydentu, który miał miejsce w sklepie. Wiele złego mnie przez ten czas spotkało, ale tamto wydarzenie wywarło na mnie wrażenie tak silne, że myślałam, że nigdy się nie otrząsnę. Robiłam akurat zakupy spożywcze. Kupowałam coś na kolację dla mnie i dla Willa, bo w końcu miałam czas gotować, a że naprawdę to lubiłam, postanowiłam skorzystać z możliwości przygotowywania posiłków.

Sklep jak zwykle pełen był ludzi. Myślałam, że bez makijażu i w okularach przeciwsłonecznych nikt mnie nie pozna. Zazwyczaj takie przebranie było skuteczne. Ale nie tym razem. Pakowałam właśnie mąkę do koszyka, gdy obok mnie stanęła starsza kobieta i zaczęła mi się przyglądać. Nie rozumiałam, czego mogła ode mnie chcieć. Wydęłam wzgardliwie wargę i już miałam odejść, gdy kobieta zaczęła mówić:

— No co, myśli paniusia, że ja paniusi nie poznam? To błąd! Nie pozwolę, żeby ktoś taki występował na ekranie i demoralizował młodzież! Powinnaś na zawsze zniknąć z ekranu! Rozumiesz, ty ladacznico?

Jej oczy płonęły taką nienawiścią, że ogarnął mnie strach. Chciałam się ruszyć, lecz stałam jak sparaliżowana. Potrafiłam jedynie zaciskać palce na paczce mąki. 

— No co, teraz ci wstyd? Ale nie było wstyd zdradzić męża, co? — Spojrzała na mnie nienawistnie i splunęła mi w twarz.

W moich oczach stanęły łzy. Miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą i śmieją się głośno. Jeszcze nigdy w życiu nikt mnie tak nie upokorzył. Chciałam stamtąd zniknąć, ale musiałam zrobić zakupy, żeby Willy miał co jeść na kolację.

To było zupełne zaprzeczenie tego, co do tej pory znałam. Zawsze wszyscy przyglądali mi się z szacunkiem i podziwem, bili brawo i mówili, jak bardzo mnie podziwiają. Jedna plotka w gazecie wystarczyła do tego, bym stała się przedmiotem szyderstwa i pogardy. Już nikt mnie ani trochę nie szanował. Może i na to zasłużyłam, ale nie potrafiłam znieść tego upokorzenia. Czułam się jak robak, którego ktoś zgniata podeszwą buta. 

— Nic pani o mnie nie wie — odparłam z wyrzutem, ledwo powstrzymując łzy, i odeszłam.

Nawet nie wiedziałam, kiedy znalazłam się w domu. Chciałam po prostu o wszystkim zapomnieć. A to był dopiero początek.

*

Myślałam, że jestem już skończona na zawsze. Co noc szlochałam w poduszkę, mając nadzieję, że Will mnie nie usłyszy. Nie chciałam go obciążać swoimi problemami. Powinien spokojnie żyć, nieświadomy moich kłopotów. To mi się jednak nie udało. 

Któregoś dnia, kiedy wrócił ze szkoły, był cały we łzach. Na ten widok ścisnęło mi się serce. Musiało się stać coś strasznego. Przecież mój synek nigdy nie płakał. Jego ciemne oczy całe poczerwieniały, a głos mu się trząsł. Nie pamiętałam, bym kiedykolwiek widziała go w takim stanie.

— Will, skarbie, co się dzieje? — zapytałam z troską. 

— Mamusiu... — jęknął i przytulił się do mnie. 

— Ktoś w szkole ci dokuczał?

Skinął głową. Coś podpowiadało mi, że to wszystko miało związek ze mną. Strach ścisnął moje serce. 

— Bo... Widzisz, mamusiu... W szkole taki chłopiec, Tom, powiedział mi takie ohydne rzeczy na mój temat i śmiał się ze mnie na oczach wszystkich... A potem zabrał mi plecak i wysypał z niego wszystkie książki, i... i...

— Jakie ohydne rzeczy, kochanie? 

— Że jesteś łatwa i że rozkładasz nogi przed jakimś panem... Co to w ogóle znaczy, mamusiu? — zapłakał. 

Prychnęłam wściekle, a krew w moich żyłach zawrzała. Jak jedno dziecko mogło mówić drugiemu takie okropieństwa? I kto nauczył tego chłopca takich obrzydliwych słów, takiej pogardy dla drugiego człowieka? Wiedziałam, że jedenastolatek nie mógłby znać takich słów. Ktoś w domu musiał mu tak powiedzieć...

— Och, biedactwo moje... Pójdę jutro do szkoły i porozmawiam z panią wychowawczynią. Ten cały Tom nie może tak brzydko mówić i cię dręczyć. Będzie dobrze, syneczku — odparłam i pocałowałam go w czubek głowy. — Wiem, że jesteś już duży, ale jeśli chcesz, możemy razem iść spać. 

— Tak, mamusiu! — krzyknął wesoło i przytulił się do mnie.

Cały wieczór spędziłam na zapewnianiu go, że będzie dobrze. Później w końcu zrobił się senny i zasnął, przytulony do mojej piersi. 

Tylko że nie było dobrze. Ani następnego dnia, ani później. 

Trzy dni po wydarzeniu w szkole Willa otrzymałam telegraf. 

Mój mąż zginął na froncie Nie przekazywano więcej szczegółów. Gdy to przeczytałam, oblał mnie zimny pot. 

Nigdy nie kochałam Johna, ale znałam go niemal całe moje życie. Nie mógł umrzeć. Przecież zawsze był gdzieś obok. Czy jako chłopiec, zakochany we mnie młodzieniec, czy nudny mąż. Myśl, że już go nie ma, że już nigdy go nie zobaczę, była dla mnie straszna. Głównie ze względu na Willa. Nie miał jeszcze przecież dwunastu lat, a ojciec był dla niego jedną z najważniejszych osób w życiu. 

Przez kilka dni siedziałam zamknięta w domu, wychodziłam tylko po chleb, i próbowałam pocieszyć Willa. On też nie chodził do szkoły, bo nie miał sił, by mierzyć się ze śmiercią ojca i okrutnymi komentarzami rówieśników. Nigdy nie zapomnę chwili, w której musiałam mu o tym powiedzieć. 

Leżał w swoim pokoju, wciąż przybity sytuacją ze szkoły. Gdy do niego podeszłam, spojrzał na mnie z żałością. Nie mogłam patrzeć na rozpacz mojego dziecka. 

— Ej, Will, nie płaczemy. Nie z takich głupich powodów... — westchnęłam ciężko. 

— Przepraszam, mamusiu, nie chcę, żebyś miała mnie za tchórza i mazgaja...

— Ależ nie uważam, że jesteś tchórzem albo mazgajem... — Spojrzałam na niego pocieszająco. — Synku, muszę ci coś powiedzieć... Coś bardzo ważnego.

— Tak, mamusiu? — Wbił we mnie swoje ufne spojrzenie. 

Czułam, że zaraz zemdleję. Nie miałam pojęcia, jak mu o wszystkim powiedzieć. To było zdecydowanie za wcześnie, by tracił ojca...

— To... Widzisz... — Słowa nie mogły mi przejść przez gardło. Wiedziałam, jak bardzo zaboli go ta wiadomość. — Bo widzisz... Dostałam dzisiaj telegram. Tatuś... On zginął, skarbie. Tak bardzo mi przykro...

Twarz Willa przez moment była nieruchoma, jakby mi nie wierzył. Patrzył się na mnie swymi pustymi oczyma, a ja próbowałam się nie rozpłakać. 

Dopiero po chwili wybuchnął szlochem. Jego płacz był najgorszym, co mogłam usłyszeć. Chciałam zrobić wszystko, byle nie płakał, ale wiedziałam, że nic na to nie zaradzę. Przytuliłam go mocno do piersi i kołysałam, jakby był małym dzieckiem. 

— A czy tatuś pójdzie do nieba? — zapytał rozpaczliwie. 

— Tak, skarbie... — wyszeptałam łagodnie. — W końcu był bohaterem. Zginął za swoją ojczyznę...


Faye nagle urwała. Ann spojrzała na nią ze zdumieniem. Nie rozumiała kobiety. Czy to już był koniec jej opowieści? Urwała w takim momencie? Przecież... Co się stało z jej dzieckiem? I z Jamesem?

— Widzę, że jesteś zdezorientowana, droga Ann — zaśmiała się pani Ward.

— Nieco... — wydukała dziewczyna. — Przecież... Potem jeszcze tyle się zdarzyło, prawda?

Faye zmarszczyła brew. Wyglądała tak, jakby właśnie zobaczyła przed sobą coś niezwykle ohydnego. 

— Tak, ale nie chcę o tym opowiadać. Uważam, że to nie był ważny okres w moim życiu. Zwłaszcza od czasu przyjazdu do Paryża nic się w nim nie działo. 

— A ślub z Jamesem? Wzięła go pani krótko po śmierci Johna, prawda? 

— Tak... — odparła z zażenowaniem Faye. — Był bardzo cichy i skromny, bo cóż, żałoba... A musieliśmy to zrobić, żeby uratować naszą reputację. Jak zapewne wiesz, nie wyszło. Nie mogliśmy znaleźć pracy w Hollywood, więc wyjechaliśmy do Francji. James dostał kontrakt w wytwórni, ja nie. Frank urodził się jeszcze w Stanach, Adrienne już tutaj. To wystarczy do spisania moich wspomnień. Proszę na mnie nie naciskać, bo więcej nie powiem.

— Oczywiście, pani Ward... Będę już szła, do widzenia.

— Do widzenia.

Ann odetchnęła z ulgą, gdyż po raz pierwszy od dawna James nie nagabywał jej przed wyjściem. Nie mogła jednak przestać zastanawiać się nad tym, dlaczego Faye nie chciała jej o wszystkim powiedzieć. To było co najmniej dziwne. Po co Faye chciała, by napisała jej biografię, skoro nie zamierzała mówić nic o swoich późniejszych latach i o tym, co przywiodło ją do Francji?

Adrien jak zwykle czekał na nią przed kamienicą, w której mieszkali Wardowie. Tym razem szeroki uśmiech młodzieńca nie poprawił jej humoru. Dobijało ją to, że nie potrafiła zrozumieć przyczyny dziwnego zachowania Jamesa. 

— Co się dzieje, kochanie? — zapytał, widząc jej zmartwiony wyraz twarzy.

— Faye uznała, że zatrzyma się na opowieści o śmierci swojego męża i na tym skończy, bo późniejsze lata są nieważne. Ale to jedna czwarta jej życia... Jak mam spisać jej wspomnienia, skoro nie mam wystarczająco dużo materiału, a ona nie chce mi powiedzieć?

Adrien westchnął smutno. 

— Myślę, że wiem co nieco na ten temat...

— Ty? Ale skąd? Powiedz mi!

— Widzisz, po tamtej nocy i po tym, jak powiedziałaś, że mnie nienawidzisz... Byłem załamany. Poszedłem się upić do takiego klubu... Wybacz mi, naprawdę, nie wypiłem za dużo. Występowała tam pewna tancerka, mówili na nią Rosita. Wiedziałem, że znam skądś tę twarz. To była pani Ward...


Tego rozdziału nienawidziłam zawsze najbardziej XD W oryginalnej wersji były jeszcze dwa i koniec, ale dzięki sugestii FannyBrawne99 postanowiłam pokazać Wam kluczowe momenty z perspektywy Jamesa... To drugi rozdział dziś, zajrzyjcie wpierw do 1!

Mocno inspirowałam się tu Ingrid Bergman. Ingrid w roku 1949 była żoną doktora Petera Lindstroma, właśnie zagrała Joannę d'Arc i od lat uchodziła za wręcz świętą i przykładną. Romansowała chyba tylko z Gregorym Peckiem, a poza tym była wzorcową wręcz żoną. W 1949 roku jednak romansowała z włoskim reżyserem Roberto Rossellinim. Kiedy okazało się, że jest w ciąży, wybuchł prawdziwy skandal, Ingrid otrzymywała wiele listów od dawnych fanów, którzy życzyli jej i jej dziecku śmierci, nazywali jej synka dzieckiem szatana i inne takie... Ogółem rozpoczęła się okrutna publiczna nagonka na jej osobę, mimo że była jedną z najbardziej uwielbianych gwiazd Hollywood. W końcu wyjechała do Włoch, gdzie urodziła synka, a potem bliźniaczki, Isottę i być może znaną Wam Isabellę. Rossellini był bardzo zaborczym mężem, w czasie ich małżeństwa Ingrid grała tylko u niego. W 1956 roku powróciła do Hollywood, gdzie wcieliła się w główną bohaterkę "Anastazji" (wiele inspiracji tym filmem widać w bajce z lat 90) i zdobyła za tę rolę Oscara. W końcu Hollywood jej wybaczyło, ale co tam przeżyła... To okropne, że można tak traktować drugą osobę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top