XXXIV. Gazeta

Następnego dnia po zabawie w klubie siedziałam przy śniadaniu, przeglądając gazety, jak zawsze w sobotni poranek. Z przerażeniem zauważyłam, że pierwsze strony większości z nich zdobiły zdjęcia moje i Jamesa splecionych w uścisku i absolutnie nietrzeźwych. Ktoś ewidentnie zrobił je w klubie, gdy byliśmy już zbyt pijani na uważanie, by nikt nas nie przyłapał.

Westchnęłam ciężko. Gazety często zamieszczały takie zdjęcia, czy to moje, czy innych gwiazd, co zawsze wiązało się z ogromnymi problemami aktorów ze studiem. Ja miałam jeszcze ten komfort, że wujek Greg nigdy by mnie nie wyrzucił, ale James... Mógł zostać zwolniony ze studia lub oddelegowany do innej produkcji, niskobudżetowej i nieciekawej, w której zupełnie zmarnowałby swój potencjał. Musiałam szybko porozumieć się z wujkiem, żeby postarał się jakoś zatuszować tę sprawę. Niepotrzebne rozdmuchiwanie głupiego zdjęcia nikomu by się nie przysłużyło. 

Wtem do mojego pokoju wszedł John. Podskoczyłam na jego widok i ulałam nieco herbaty z trzymanej przeze mnie filiżanki. Zdumiało mnie jego pojawienie się w mojej sypialni. Nigdy tu nie wchodził, chyba że go o to poprosiłam, a to nie zdarzało się prawie nigdy.

John nerwowo przechodził z nogi na nogę, zaciskając lewą pięść. Patrzył na mnie nienawistnie, mnąc trzymaną w ręce gazetę. 

— Co to ma znaczyć? — warknął i rzucił ją na łóżko.

— To, co widzisz — odparłam kpiąco. — Czyżbyś nie umiał czytać? Byłam wczoraj z Jamesem w klubie. To mój stary znajomy, jeszcze z Broadwayu. Nic zdrożnego. 

— Tak? Bo sprawiacie wrażenie kogoś, kto jest ze sobą bardzo blisko. Czy ty rozumiesz, jakie to będzie miało konsekwencje dla mojej firmy?

— Bo co, wezmą cię za niewystarczającego żonie niemęskiego głupca, któremu nie warto ufać? — zapytałam ironicznie. 

— Tak, dokładnie tak. Nie dość, że nie chcesz ze mną żyć jak żona z mężem, to niszczysz wizerunek mojej firmy. Na co mi taka kobieta? Rozwiódłbym się z tobą, gdyby nie skandal — prychnął. 

Nie był już tym zakochanym we mnie młodzieńcem z zachwytem w oczach. Zgorzkniał, bo nie lubiłam go nigdy traktować jak na męża przystało. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że mnie już nie pociągał. 

— Och, biedny John, klienci go wezmą za słabego męża!

Czerpałam jakąś dziwną, okrutną satysfakcję z takiego traktowania go. Nie zasługiwał na nic więcej. Nie za to, jakim był dla mnie mężem. Nudnym, pozbawionym namiętności, skupionym tylko na pracy. Każdego dnia żałowałam, że za niego wyszłam. 

— Jeśli w poniedziałek twój wujek Greg tego nie odkręci... 

— To co? 

Nie odpowiedział. Wiedziałam, że nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedniej groźby. Był praktycznie na moim utrzymaniu, a rozwieść się nie chciał, ja zresztą nie uznawałam rozwodów. Czasem żałowałam, że nie mogę się z nim rozstać... Ale wiara, którą wpoili mi rodzice, mi na to nie pozwalała. 

— Idziesz już? Powiedz Willowi, że za chwilę do niego przyjdę, tylko skończę jeść i się ubiorę, a potem jestem cała dla niego.

John skinął mi głową i wyszedł. Ach, gdyby mój mąż nie był takim słabeuszem i tchórzem!

W poniedziałek z samego rana, zamiast na plan, zostaliśmy wraz z Jamesem wezwani do gabinetu Miltona. Jego spojrzenie ciskało błyskawice. Chyba nigdy nie widziałam go w takim gniewie. Obawiałam się, że zaraz rzuci się na mnie lub na Warda i udusi któreś z nas.

— Faye, mam dość twoich wybryków. Nie zabraniam ci romansować z panem Wardem, bo wiem, że i tak mnie nie posłuchasz, ale, do cholery jasnej, masz męża i dziecko! Wiesz przecież, jak opinia publiczna traktuje mężatki, kiedy na jaw wychodzą ich romanse! 

— Wiem. — Spojrzałam na niego przepraszająco.

Wiedziałam, że butą niczego nie zdziałam. Na wujka Grega działała tylko pokora. 

— Obiecasz więc, że będziesz się powstrzymywała?

— Przed czym?

— Przed publicznymi spotkaniami z panem Wardem. — Spojrzał na mnie pobłażliwie.

— Ależ my nie mamy romansu, panie Milton — rzucił z ironią James. — Nie rozumiem o co to całe zamieszanie. 

Milton zgromił go spojrzeniem. Nie podobała mu się jego buta. 

— Naprawdę nie interesuje mnie, co robicie, kiedy nikt was nie widzi, ale reprezentujecie moje studio, którego dobrego imienia szargać nie pozwolę. Zachowajcie więc dyskrecję. 

Miał rację i nie zamierzałam z nim dyskutować. Pomówienia o romansie zniszczyły już karierę niejednej gwiazdy. Nie chciałam podążyć ich śladami, a widmo końca kariery powoli majaczyło na horyzoncie. 

— Oczywiście, panie Milton — odezwał się James. — Dołożymy wszelkich starań, by taka sytuacja już się nie powtórzyła. 

— Ufam panu, panie Ward. A teraz możecie wrócić na plan. — Uśmiechnął się nieznacznie.

Gdy znaleźliśmy się na korytarzu, James posłał mi lubieżny uśmiech i złapał mnie za rękę. Wyrwałam ją, nie chcąc, by ktoś nas tak zauważył.

— Słyszałeś? Nie przy ludziach.

— Czy to znaczy, że w samotności już ci to nie będzie przeszkadzało? — Spojrzał na mnie znacząco.

— Może.

Zdawało mi się, że wyraz mojej twarzy był tak enigmatyczny, że James nie będzie w stanie pojąć, co miał znaczyć. Niestety, przejrzał mnie od razu.

— Och, Faye, widzę, że oboje pragniemy tego samego. Cieszy mnie to. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak bardzo...

Czułam podświadomie, co wydarzy się jeszcze tego samego dnia. Chciałam tego, chociaż wiedziałam, że to złe. Nie mogłam jednak nic z tym zrobić. Namiętność wygrywała we mnie walkę z rozsądkiem. 

Podczas nagrania zupełnie nie potrafiłam się skupić. Gdy James dotykał mnie w naszych wspólnych scenach, drżałam jak mierna debiutantka. Jak wtedy, gdy występowałam z nim po raz pierwszy. Działał na mnie zdecydowanie za bardzo...

Hipnotyzował mnie i musiałam to przyznać. Nie dało się oprzeć tym ciemnym oczom, które tak przeszywająco patrzyły na człowieka, tym muskularnym barkom, kuszącym ustom, które tak doskonale całowały, i niskiemu, zmysłowemu głosowi sprawiającemu, że nawet najbardziej lubieżne słowa brzmiały jak najpiękniejsze wyznanie miłosne. 

Przepadłam. I było mi z tym dobrze.

Wcale nie zdziwiłam się, gdy po nagraniach wszedł do mojej garderoby. Miał rozpiętą przy szyi koszulę i zmierzwione włosy, które sprawiały, że wyglądał wprost oszałamiająco. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. 

— Ach, Faye, jaka szkoda, że masz na sobie tyle ubrań — westchnął teatralnie, patrząc na jedwabny szlafrok, który zakrywał moje ciało.

— Cóż, nie myślałam, że przyjdziesz — odparłam i spojrzałam na niego sugestywnie. 

Od razu pojął, co chciałam mu przekazać tym spojrzeniem. Podszedł do mnie i położył dłonie na mojej szczęce, po czym przyciągnął ją do siebie. Delikatnie musnął moje usta wargami. Jego pocałunek z każdą chwilą stawał się coraz bardziej namiętny. Poczułam, jak rozwiązuje mój szlafrok. Materiał ześlizgnął się z moich ramion, sprawiając, że zostałam w samej bieliźnie. Mimo to było mi coraz goręcej. 

Przerwał pocałunek, bym mogła zacząć rozpinać guziki jego koszuli. Powoli ją z niego ściągnęłam i rzuciłam na podłogę. Nie mogłam się na niego napatrzeć, gdy tak staliśmy, mierząc się wzrokiem. Pragnęłam, żeby zrobił ze mną, co chciał, by pozwolił mi zapomnieć o tym, co stało się w przeszłości. Jakby na zawołanie przylgnął do moich ust. Teraz byłam tylko jego. 

Kilka dni później Japończycy zaatakowali Pearl Harbor, a John zgłosił się jako ochotnik do wojska, które miało walczyć w II wojnie światowej. 



Nie mam pojęcia, jak ten rozdział wyszedł, niewiele go rozpisałam,średnio mi się podoba. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top