XXXII. Na planie filmowym
Drżałam, gdy wchodziłam do studia następnego dnia. Obawiałam się, co przyniesie mi kolejne spotkanie z Jamesem. Brzydziłam się nim, lecz jednocześnie coś mnie do niego ciągnęło. Jakaś dziwna, tajemnicza siła, której nie potrafiłam zrozumieć. Miałam nadzieję, że to tylko głupie złudzenie, które opuści mnie tak szybko, jak tylko ujrzę Jamesa.
Stało się wprost przeciwnie.
Gdy weszłam do korytarza, którym miałam trafić na plan filmowy, James już tam stał, uśmiechając się pod nosem. Miałam ochotę go udusić. Nienawidziłam tego uśmiechu. Był tak okropnie cyniczny i wyrażał taką pogardę dla świata, że robiło mi się niedobrze od patrzenia na Warda.
— Dzień dobry, Faye. — Spojrzał na mnie dziwnie, jakby chciał rozebrać mnie wzrokiem.
Nie podobało mi się to. Nie byłam już głupią, naiwną smarkulą, która stawiała pierwsze kroki w świecie teatru, lecz dojrzałą kobietą, matką i mężatką. Nie miałam zamiaru poddać się czarowi, który niewątpliwie posiadał.
— Dzień dobry, panie Ward — odparłam oschle.
— Och, Faye, skarbie, naprawdę po tych wszystkich nocach razem chcesz tak do mnie mówić? No wiesz co — zakpił.
— Nie waż się o tym wspominać. Żałuję tego, jak postąpiłam. Ale człowiek uczy się na błędach — wycedziłam.
James spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Uważasz więc nasz związek za błąd?
— Największy w całym moim życiu — prychnęłam, mając nadzieję, że zrobi to na nim wrażenie, on jednak tylko się zaśmiał.
— Och, moja mała Faye, przez te lata wyrobiłaś sobie poczucie humoru.
Wiedziałam, że dalsza dyskusja z nim nie miała sensu, jeśli nie chciałam, żeby bardziej mnie upokorzył. Prychnęłam tylko i weszłam do swojej garderoby, trzaskając drzwiami.
Tam opadłam na sofę i skryłam twarz w dłoniach. Przypomniały mi się wszystkie grzechy, których dopuściłam się, będąc w związku z Jamesem. Te pełne namiętności noce, będące zapłatą za jedzenie, dach nad głową i piękne ubrania, nie były tego warte. Ale było już za późno na wyrzuty sumienia. Nie mogłam zmienić przeszłości.
Uspokoiłam się i ubrałam się w kostium, po czym wyszłam z garderoby. Żałowałam, że nie robimy musicalu. Wtedy kręcenie poprzedziłyby dwa miesiące intensywnych prób tanecznych, a ja miałam ochotę wyżyć się w ruchu. Z drugiej strony gangsterski romans oznaczał dużo krótszy czas produkcji niż film muzyczny, a to równało się spędzeniu z Jamesem mniejszej ilości godzin niż w przypadku musicalu. To była zdecydowana zaleta takiego stanu rzeczy.
Na planie wszyscy byli zwarci i gotowi do pracy. Dla niektórych kolejny film był okazją na rozpoczęcie następnej, fascynującej przygody, dla innych był kolejną, rutynową robotą, którą trzeba było zrobić, by taśmowy system hollywoodzkich wytwórni wypluł ją w postaci kolejnego dość kiepskiego filmu o fabule jak dziesiątki innych.
Ja byłam w tej drugiej grupie. Już od dawna nie grałam w filmie, którym naprawdę bym się ekscytowała. Miałam dość tych mało ambitnych produkcji, ale nie mogłam nic zrobić. Szmirami zarabiało się przecież na jeden czy dwa dobre filmy w roku, które miały okazać się hitami i walczyć o Oscary.
James już czekał na planie. Siedział w głębokim fotelu, będącym elementem scenografii, i niecierpliwie stukał obcasem. Musiałam przyznać, że w prążkowanym, dwurzędowym garniturze, fedorze i z cygarem w dłoni wyglądał naprawdę pociągająco. Z niepokojem pomyślałam, że ubierał się podobnie kilkanaście lat wcześniej, kiedy utrzymywał kontakty z mafią...
— No, księżniczka w końcu przyszła — prychnął na mój widok.
— Proszę się pilnować, panie Ward, bo to pan jest tutaj debiutantem. Starczy jedno moje słowo do pana Miltona, a wyląduje pan na bruku. — Uśmiechnęłam się do niego z dziką satysfakcją.
Pomyślałam, że tak właśnie musiał się czuć lata temu, gdy to on się nade mną pastwił. Musiałam przyznać, że to uczucie było dziwnie przyjemne.
— Jestem tu jeszcze ja, a ja chcę, żeby pan Ward z nami grał. — Uśmiechnęła się złośliwie Linda.
— Ty jesteś bezczelną smarkulą, z której zdaniem pan Milton nie będzie się liczył — odparłam ostro.
— No tak, bo jesteś jego ukochaną dziewczynką, którą nosił w ramionach od kołyski, i córeczką jego najlepszego przyjaciela. Och, niedobrze mi — prychnęła.
— Ty mała...
— Skończcie te słowne przepychanki, bo jeśli tak ma wyglądać cała produkcja, to ja pierwszy pójdę do Miltona i albo ja zrezygnuję, albo wy wylecicie na zbite pyski, więc do roboty! — wrzasnął reżyser.
Wiedziałam, że nie żartował. Był do tego zdolny.
— Dobrze, George, będziemy już kulturalni i uprzejmi — odrzekłam, chcąc szybko to skończyć.
— Akcja! — wrzasnął tylko mężczyzna.
Zaczęło się. Moja bohaterka miała być utrzymanką gangstera próbującą wyrwać się z jego przebrzydłych łapsk. Ta rola idealnie pasowała do mojej dawnej sytuacji. Po raz pierwszy czułam się tak bardzo związana z moją postacią.
James mierzył mnie wzrokiem, jakby chciał wniknąć w moje myśli i dowiedzieć się, czy wciąż go pożądałam. Nie wiedziałam, czy tylko grał, czy dawał ujście swym prawdziwym uczuciom.
— Po co tu przyszłaś? — zapytał, modulując głos.
Podeszłam do niego, jak było to zapisane w scenariuszu. Moje ciało nagle spięło się. Zdumiało mnie to. Nigdy tak nie reagowałam na żadnego partnera. Ledwo mogłam do niego iść. Całe moje ciało drżało.
— Chcę, żebyś pozwolił mi odejść — odparłam nieco agresywnie.
Wtem James zerwał się z fotela i skierował się w moją stronę. Patrzył z żądzą i wyzwaniem, jak prawdziwy zdobywca. Z każdym jego krokiem moje serce biło coraz szybciej. Robiło mi się coraz goręcej. Do cholery, co się ze mną działo?! Przecież ten człowiek był bezwzględnym mordercą i uwodzicielem!
— Jesteś pewna, że chcesz z tego zrezygnować? — Spojrzał na mnie uwodzicielsko i położył dłonie na moich biodrach.
Przysunął mnie do siebie gwałtownie i zaczął całować moje wargi. Przeszył mnie dreszcz. Zakręciło mi się w głowie i zaszumiało w uszach. W jednej chwili zapomniałam o tym, co uczynił w przeszłości, i poddałam się mu. Chciałam tego jak niczego innego, nawet jeśli to była tylko scena z filmu.
Na chwilę zapomniałam o tym, że znajdujemy się na planie. Świat dookoła mnie zawirował i zniknął. Zostały tylko usta Jamesa całujące mnie z coraz większą gwałtownością.
— Cięcie, cięcie! — Dobiegł nas rozwścieczony głos reżysera, James jednak nie przestawał. — Cięcie, ty cholerny głupcze, cięcie! Cięcie, bo cię wywalę na zbity pysk!
James oderwał się powoli, jakby nie chciał mnie wypuszczać ze swych objęć, i spojrzał gniewnie na reżysera, jakby był zły, że mu przerwano.
— Coś źle? Czy ta scena nie powinna być namiętna, panie Barry?
— Powinna być, ale w granicach przyzwoitości, do cholery, Ward! Myślisz, że ta pieprzona cenzura przepuści nam taki film?
— Cóż, do tej pory grałem jedynie w teatrze, a scena rządzi się innymi prawami, musi mi pan wybaczyć.
— Jeszcze raz! Wiem, że może ci się podobać panna Lloyd, ale nie klej się tak do niej, bo nam każą kręcić od nowa! A ty, Faye, bądź bardziej brutalna, oderwij się od niego, a nie takie zwłoki z ciebie. Nie chcesz tego pocałunku, a ty grasz, jakby tylko to liczyło się dla ciebie w życiu! Do cholery, czy ja naprawdę pracuję z profesjonalistami?
Cholera. Miał piekielną rację. W tamtej chwili liczyły się dla mnie tylko jego usta.
Żałowałam, że musieliśmy powtarzać tę scenę, by w końcu zagrać ją niemal bez emocji, jakby nasze postacie nie były kochankami, a cnotliwymi, zakochanymi w sobie po uszy uczniakami. Cenzura tak okrutnie nas ograniczała i spłaszczała nasze postaci! Wszystkie filmy tak wyglądały. Trzy sekundy na pocałunek. Bohaterowie wymieniali czułości, jakby byli zakochanymi w sobie uczniakami, wstydzącymi się cielesnej strony miłości, nawet jeśli w rzeczywistości namiętnie się kochali, a sceny, których nie wycięli cenzorzy od Haysa, sugerowały ich płomienny romans.
Po ciężkiej pracy usiadłam w końcu w garderobie. Niemiłosiernie bolała mnie głowa, co bardzo mnie dziwiło. Nigdy tak się nie czułam po pierwszym dniu zdjęciowym. Przemyłam twarz wodą, by nieco ochłonąć, zmyłam makijaż i rozebrałam się z kostiumu. Nie miałam jednak ochoty jeszcze iść do domu i znów patrzeć przy obiedzie na twarz Johna, która zdążyła mi już okrutnie zbrzydnąć, a potem bawić się z Willem. Kochałam mojego syna, ale czasem mnie męczył.
Położyłam się w samej bieliźnie na sofę i dałam sobie czas, by odetchnąć. Mogłabym tam leżeć cały dzień, myśląc o ustach Jamesa. Matko, co ten człowiek ze mną robił! Musiałam się opanować. Nie powinnam tak ulegać jego wpływom.
Nagle ktoś nacisnął klamkę i wszedł do mojej garderoby, bez pukania ani pytania o pozwolenie. Tylko jedna osoba mogła to zrobić. Zerwałam się z sofy, chcąc szybko narzucić na siebie szlafrok, który wisiał na oparciu krzesła stojącego przy toaletce, lecz James już stał na środku pokoju, patrząc na mnie lubieżnie.
— Co ty tu robisz? Nikt nie nauczył cię pukać? — zapytałam ostro.
— Cóż, myślę, że akurat do twojej garderoby nie muszę pukać.
Dokładnie mierzył wzrokiem moje odsłonięte ciało. Cienka koronka ledwo zakrywała, co powinna, a ja i tak czułam się, jakbym była naga.
— Dlaczego niby? Kto dał ci taki specjalny przywilej?
— Widywałem cię w bardziej nieprzyzwoitej odsłonie, a nie spodziewam się, byś chodziła po swojej garderobie nago — zaśmiał się kpiąco.
— A gdybym chodziła?
— Ucieszyłbym się.
— Wynoś się — prychnęłam i szybko zarzuciłam na siebie szlafrok, który ciasno zawiązałam.
Nie wiedziałam, po co aż tak się ścisnęłam. Pasek niemiłosiernie cisnął mnie w brzuch, a mocny splot i tak nie przeszkodziłby Jamesowi, gdyby chciał coś zrobić.
— Za chwilę wyjdę, ale najpierw... — urwał, podchodząc do mnie.
Położył dłonie na moich ramionach i przyciągnął mnie do siebie. Oblała mnie fala gorąca, a moje mięśnie nagle osłabły. Nie zamierzałam stawiać mu oporu. Przeciwnie. Chciałam, żeby mnie pocałował. Tak intensywnie jak na planie, a może nawet bardziej. On, jakby na moją prośbę, wpił się w moje usta, namiętnie i zachłannie. Zaraz jednak równie gwałtownie się oderwał, jakby nie chciał, bym zbytnio się rozochociła tym pocałunkiem.
— Jeszcze będziesz błagać o więcej — rzucił z podłym uśmieszkiem i wyszedł.
Opadłam na kanapę bez tchu. Wiedziałam, że miał rację.
*
Nie wiem, ile czasu mi zeszło, ale kiedy w końcu doprowadziłam się do ładu, wyszłam z garderoby. Miałam nadzieję, że w domu czeka dobry obiad, Ogrom pracy sprawił, że byłam niemiłosiernie głodna i zjadłabym dosłownie wszystko.
Szłam korytarzami studia, które ciągnęły się i zakręcały jak mityczny labirynt. Wuj Greg chyba naczytał się za dużo książek o starych zamczyskach i uznał, że wybuduje wytwórnię na ich podobieństwo.
Wtem usłyszałam czyjeś sapanie. Dochodziło z bocznego korytarza. Zadrżałam. Takie sytuacje były na porządku dziennym, ale większość ludzi jednak dawała się porwać namiętności w bardziej ustronnych miejscach. Chociaż... O tej porze w studiu nie było już niemal nikogo. Mimo wszystko nieco mnie to obrzydziło.
Przycisnęłam się do ściany, powodowana ciekawością, kto nie potrafił pohamować swoich instynktów. Podeszłam bliżej, uważając, by nie wydać z siebie żadnego głośnego jęku. Kochankowie jednak nie zwracali na mnie uwagi.
Wychyliłam głowę, by dojrzeć, kto trwał w miłosnym amoku. Przed sobą miałam dwie kobiety, które nie mogły się od siebie oderwać.
Jedną z tych kobiet była Linda.
Dziś sobie ładnie podzieliłam rozdziały i wszystko i będzie ich 44 i epilog. W pierwszej wersji było 37, ale większość z nich należała do króciutkich, sporo tu dopisałam i posklejałam. Dziś będzie jeszcze chyba rozdział 33. Do końca lipca powinnam skończyć :D
Co do pocałunków, to Kodeks Haysa bardzo je ograniczał, gdzieś czytałam, że cenzorzy przychodzili na plan i mierzyli czas, ale to już chyba plotka XD wielu twórców szukało sposobów, by obejść sztywne zasady. Najsłynniejszym przykładem jest chyba "Osławiona" Hitchcocka, gdzie Ingrid Bergman i Cary Grant całują się przez kilka minut, są to jednak pocałunki przerywane przez rozmowę telefoniczną, bo Grant cały czas trzyma przy uchu słuchawkę i odpowiada rozmówcy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top