XIII. W kawiarni
Ann, obudziwszy się, uśmiechnęła się rozmarzona. Wciąż myślała o poznanym dwa dni temu artyście. Tchnął w jej życie, ostatnimi czasy kręcące się wokół Jamesa i Faye, których miała serdecznie dosyć, powiew świeżości. Był uroczy, zabawny i, musiała to przyznać, bardzo przystojny, choć w zupełnie inny niż Ward sposób. Miał dużo delikatniejsze rysy twarzy, a blond czupryna w wiecznym nieładzie dodawała mu uroku. Do tego był uprzejmy i zabawny, a te cechy, zwłaszcza po zbyt częstym przebywaniu z ponurym i grubiańskim Wardem, Ann wielce ceniła. Co prawda jeszcze nie obdarzyła go zaufaniem, gdyż po wszystkich przeżyciach z Jamesem i Faye nauczyła się, że nie można wierzyć pozorom, lecz jej ogólne nastawienie wobec Adriena było bardzo pozytywne.
Gdy wstała i umyła się, jeszcze w koszuli nocnej i szlafroku zaparzyła sobie herbatę i usiadła przy stoliku, by w spokoju celebrować śniadanie, na które prócz napoju składały się dwie skromne kanapki. Ann nigdy nie jadła dużo, mimo to nie mogła się poszczycić tak smukłą sylwetką jak Faye, nad czym wielce ubolewała. Nie miała może zbyt obfitych ud czy bioder, uważała jednak, że jej małe wcięcie w talii przesłania inne atuty jej figury, takie jak zgrabne nogi czy całkiem jej zdaniem ładny biust.
Była w połowie śniadania, gdy nagle zadzwonił stojący na jej biureczku telefon. Trzymając kanapkę w dłoni, podeszła do czarnego aparatu i podniosła słuchawkę.
— Dzień dobry, z kim mam przyjemność? — zapytała, nie dając rozmówcy czasu na odezwanie się przed nią.
— Ann, czy to ty? — odezwał się znajomy głos po drugiej stronie. — Tu Adrien, malarz, który nie zabrał parasola, może jeszcze mnie pamiętasz.
Zarumieniła się nieznacznie. Jak dobrze, że rozmawiając z nią przez telefon, nie mógł widzieć jej czerwonych policzków!
— Oczywiście, że pamiętam.
— To doskonale. — W jego głosie słychać było ulgę. — Nie przeszkadzam ci?
— Właściwie to przerwałeś mi w śniadaniu — powiedziała żartobliwie.
— Dobrze słyszeć, że jesz, jesteś taka delikatna, że bałem się, że się złamiesz! W ogóle nie wyglądasz, jakbyś cokolwiek jadła!
— Ja? Nie, lubię jeść — zaśmiała się.
Kłamała, nie mi miało jednak dla niej większego znaczenia.
— To doskonale. Dasz się w takim razie zaprosić na kawę i ciasto?
Ann z zaskoczenia upuściła kanapkę na ziemię. Zaklęła cichutko pod nosem, mając nadzieję, że Adrien jej nie usłyszał. Przycisnęła słuchawkę mocniej do ucha i schyliła się pokracznie, uważając, by telefon nie spadł z biurka, po czym podniosła ją z ziemi.
— Ann, jesteś tam? — Usłyszała zaniepokojony głos Adriena.
— Tak, jestem, musiałam podnieść kanapkę z podłogi — zaśmiała się, zaraz jednak zganiła się w myślach.
Po co mu o tym mówiła? Żeby wziął ją za idiotkę?
— Aż tak się mnie wystraszyłaś? — Słyszała, że był bardzo rozbawiony. — W każdym razie, chcesz ze mną pójść?
— Czy mam rozumieć, że zapraszasz mnie na... randkę?
— Może. Nie dowiesz się, jeśli nie powiesz tak.
— Czyli to nie randka, tylko jakieś bardzo tajne spotkanie dotyczące jakichś przerażających rzeczy? — zaśmiała się.
— No dobrze, uznajmy, że to randka, inaczej nie przyjdziesz. To co, mam po ciebie przyjść i pójdziemy razem czy chcesz spotkać się na miejscu?
Ann zamilkła na moment. Owszem, mogłaby pójść sama na umówione spotkanie, zdawało się jej jednak, że gdyby udali się tam razem, to wszystko byłoby bardziej romantyczne. Nigdy nie miała żadnego ukochanego, dlatego wszelkie objawy zainteresowania ze strony Francuza wywoływały przyjemne mrowienie, co stanowiło pożywkę dla romantycznej części jej natury. Wiedziała, że to może do niczego nie doprowadzić, ale równie dobrze mogła przeżyć zagraniczną przygodę...
Zdecydowanie za dużo sobie wyobrażała.
— Dobrze, przyjdź pod Ritza. O której?
— Ooo, widzę, że trafiłem na wielką damę, obawiam się, że skromny lokal, do którego planuję cię zabrać, nie będzie odpowiadał twemu wysublimowanemu poczuciu smaku. — W jego głosie wyraźnie brzmiał podziw.
Ann czuła, że musi sprostować nieporozumienie. Nie mogła go do siebie zniechęcić.
— Ależ ja sama nie wybrałam tego hotelu, to mój szef mnie tu ulokował. Naprawdę, mała, przytulna kafejka będzie idealnym miejscem.
— W takim razie będę o jedenastej, zjemy lunch. Może być?
— Tak, pasuje mi. To do zobaczenia.
— Chcesz się mnie tak szybko pozbyć? No wiesz, Ann! Czuję się urażony. — Mimo iż udawał wielce zranionego jej słowami, Ann wiedziała, że tak naprawdę odgrywał przed nią komedię. — Będę o jedenastej pod Ritzem. Obym nie musiał czekać! — I rozłączył się.
Ann uśmiechnęła się i odłożyła słuchawkę na widełki. Nie mogła dłużej przeczyć, że choć widziała go zaledwie raz, kompletnie ją zauroczył. Pomstowała na siebie w myślach, ganiąc się za te romantyczne uczucia, nic jednak nie potrafiła na to poradzić. Taka już była. Chyba naoglądała się za dużo filmów.
Reszta poranka minęła jej na oglądaniu telewizji. Nie potrafiła skupić się na czytaniu, a do swoich notatek i nagrań wywiadów nawet nie chciała zaglądać. Wiedziała, że słuchanie zwierzeń Faye, ponurych i niewesołych, zabije tę beztroskę, która ją opanowała.
Miała spory kłopot z wyborem stroju, w końcu jednak zdecydowała się na czerwoną, rozkloszowaną sukienkę z krótkim rękawem i czarnym, lakierowanym, lśniącym nowością paskiem zapinanym w talii. Do tego założyła małe, złote kolczyki, prezent od rodziców z okazji ukończenia szkoły, czerwony kapelusik i białe rękawiczki. Do ręki wzięła nową torebkę. Poprawiła włosy i pociągnęła usta szkarłatną szminką. Całkiem zadowolona z efektu, zamknęła pokój na klucz i ruszyła w kierunku windy.
Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Adriena czekającego obok wejścia do hotelu. W przeciwieństwie do wczoraj, kiedy to miał na sobie poplamioną farbą bluzkę, dziś założył czystą, białą koszulę. Włosy jednak wciąż miał w nieładzie. Gdy zauważył Ann, zagwizdał z podziwem.
— Ulala, moja droga, nie myślałem, że się aż tak wystroisz!
— To źle, że się ładnie ubrałam? — zapytała zmartwiona.
Nie chciała, żeby myślał o niej jako o jednej z tych pustych laleczek, dla których liczył się tylko wygląd. Nie była przecież taka.
— Nie... Przeciwnie, bardzo miło popatrzeć na kobietę, której naprawdę ładnie w tym wszystkim. Większość z nich wygląda jak przebrana. Na tobie to świetnie leży, powinnaś być modelką.
— Nie musisz mi prawić komplementów, jeśli tego nie chcesz, naprawdę.— Uśmiechnęła się nerwowo.
— Czyżbyś nie wierzyła w to, że jesteś przepiękna?
— Nie. Dzisiaj ładnie wyglądam, bo wybrałam eleganckie ubrania, normalnie przypominam straszydło.
— Wczoraj go nie przypominałaś, a wcale się szczególnie nie stroiłaś. A teraz chodź już, zanim zaczniesz zrzędzić na dobre, nie będę tego wysłuchiwał.
Ann posłała mu tylko przepraszające spojrzenie i podała mężczyźnie dłoń. On wziął ją pod rękę i uśmiechnął się.
— Hej, nie obrażaj się na mnie. Po prostu nie rozumiem, dlaczego tak o sobie myślisz, jesteś naprawdę śliczna. A teraz chodź, nie będziemy tu stać.
To rzekłszy, skierowali się w kierunku Montremartre'u.
Spacer z nim był dla Ann naprawdę przyjemny. Wesoło opowiadał jej o sztuce, wypytywał ją o jej pracę i życie w Nowym Jorku, a do tego wszystkiego opowiadał dowcipy, z których nie mogła przestać się śmiać. Ona głównie słuchała i przyglądała mu się ukradkiem. Choć nie nosił tytułu szlacheckiego, w jego postawie i rysach twarzy widać było arystokratyczne pochodzenie.
Zdziwiła się, gdy weszli nie do jednej z eleganckich kafejek, a do małego, ustronnego baru. W środku było pusto, jedynie kelnerka uwijała się przy barze.
Wystrój lokalu był bardzo skromny. Proste meble z ciemnego drewna zajmowały niemal całą przestrzeń. Okna zasłonięto ciemnymi kotarami, przez co do środka nie wpadało ani trochę światła. Nie zaświecono jednak jeszcze lamp, przez co wewnątrz panował nieprzyjemny półmrok. Gdzieś z oddali dobiegały ich dźwięki radia i niski, głęboki głos francuskiego szansonisty.
Ann rozejrzała się po pomieszczeniu i zajęła miejsce przy stoliku niedaleko drzwi. Nie podobało się jej to miejsce. Napawało ją strachem, lecz nie chciała wyrządzić Adrienowi przykrości. Po chwili podeszła do nich kelnerka. Miała długie, czarne włosy, pomalowane czerwoną szminką usta i wydatny biust.
— Ooo, Adrien, wreszcie przyprowadziłeś jakąś laleczkę! I to jaką! Co tak wcześnie? Sądziłam, że wolisz wieczory, drink u mnie, a potem prosto do ciebie i do łóżka.
Ann spojrzała na nią z ukosa. Już nie podobała się jej ta kobieta.
— Wybacz, Clem, ale twoje zdanie na mój temat jest kompletnie wypaczone. Nie chodzę do łóżka z każdą kobietą, z którą tutaj przychodzę. Nie jestem jak ten twój Anglik, Jim, tak?
— Zamawiacie coś? — burknęła, chcąc szybko zmienić temat.
Ann widziała, że nie w smak jest jej rozmawianie o mężczyźnie. Cieszyła się, że Adrien tak szybko sobie z nią poradził. Nie zamierzała wysłuchiwać przytyków wyraźnie o nią zazdrosnej kelnerki.
— Kawę i bezę, oczywiście. Ann, co byś chciała?
— Może być to samo — odparła obojętnie.
Kelnerka odeszła, zostawiając ich samych. Ann siedziała ze wzrokiem wbitym w stół. Nie miała pojęcia, jak zacząć rozmowę z Adrienem. Nigdy chyba jeszcze nie przebywała sam na sam z mężczyzną, który by się jej choćby w najmniejszym stopniu podobał. Pana Warda nie liczyła, bo choć przystojny, przede wszystkim wzbudzał w niej odrazę.
— Przepraszam, że wybrałem tę knajpę... Widzę, że nie czujesz się tu zbyt dobrze, ale o tej godzinie nikogo tu nie ma, a ja potrzebowałem jakiegoś ustronnego miejsca.
— O czym w takim razie chciałeś pomówić? — Spojrzała na niego z nieukrywanym zainteresowaniem.
— O obrazie.
— Wenus?
— Dokładnie. — Spojrzał jej w oczy. — Wiesz, Ann, marzyłem o współczesnej Wenus od dawna. Czuję, że to może być coś przełomowego dla mojej kariery. Szukałem odpowiedniego tematu od dawna, a ty, moja droga Ann... Ach, ty mogłabyś mi w tym pomóc! Oczywiście zapłaciłbym ci za pozowanie, nie jestem jakimś skąpcem, który chciałby namalować cię w zamian za uśmiech i kawę albo, jak by to powiedziała Clem, wspólną noc. Nie, czasem może nie zachowuję się, jak powinienem, ale nie jestem draniem.
— Skoro to obraz Wenus... To czy miałabym pozować do niego... nago? — zapytała z lękiem.
— Hmmm, nie, raczej nie. — Adrien podrapał się po podbródku. — Moja wizja wygląda tak: Wenus siedząca na jakiejś nadmorskiej skale tyłem do widza, z twarzą z profilu, owinięta w białe płótno, z długimi, złotymi włosami spływającymi kaskadami... Jedynie widać by było jej nagie ramię i kawałek pleców, ale wystarczyłoby, żebyś ściągnęła bluzkę, bielizna może zostać, tak mi się zdaje.
Gdy to powiedział, Clem przyniosła im po kawie i kawałku bezy. Ann zabrała się za konsumpcję. Chciała uniknąć odpowiadania mu na pytanie. Nie była zbytnio przekonana do tego pomysłu, z drugiej jednak strony obawiała się, że jeśli mu odmówi, przestaną się spotykać, a ona bardzo nie chciała zostać w Paryżu bez nikogo, zdana tylko na łaskę Faye i Jamesa. A przede wszystkim, gdyby James zobaczył ją w towarzystwie innego, dużo od niego młodszego mężczyzny, zapewne zostawiłby ją w spokoju.
— Jak brzmi odpowiedź, Ann? — Wyrwał ją z zamyślenia.
Westchnęła ciężko. Wciąż się nie zdecydowała. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy spojrzał na nią błagalnie. Chyba nie potrafiła mu odmówić...
— Cóż... Myślę, że mogłabym spróbować, aczkolwiek wiele się po mnie nie spodziewaj, do tego jestem uzależniona od pani Lloyd, rozumiesz chyba, że to dla niej tu jestem i muszę skupić się na wywiadach.
— Oczywiście, oczywiście, twoja kariera jest najważniejsza, to tylko taka przelotna współpraca. Jeśli nie będzie ci odpowiadało pozowanie, zawsze możesz zrezygnować, to twoja twarz jest najważniejsza, jak już ją będę miał, zatrudnię najwyżej kogoś innego. Interesy z tobą to doprawdy przyjemność. — Uśmiechnął się do niej szeroko. — Miejmy nadzieję, że ta współpraca będzie owocna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top