XII. Czarny czwartek

Pamiętam jak dziś tamtą wizytę w sklepie z butami do tańca. Wtedy chyba zdałam sobie sprawę z tego, że przestałam odczuwać nienawiść do Jamesa. Zabrał mnie do wielkiego, ekskluzywnego sklepu przy trzydziestej czwartej ulicy, zapomniałam już, jak się nazywał. Ach, czego tam nie było! Lakierowane podłogi, wielkie lustra w złoconych ramach i żyrandole... Czyste art deco. Nie mogła oderwać wzroku od tych wszystkich cudowności. 

Asortyment sklepu był naprawdę szeroki. Pointy, buty do stepowania, do tańca towarzyskiego, męskie, żeńskie, dla dorosłych i dla dzieci, we wszystkich kolorach tęczy. Zapewne ktoś z zewnątrz wziąłby mnie za idiotkę, ale ja nie mogłam się napatrzeć na te wszystkie cudowności. Czułam się jak mała dziewczynka w krainie czarów. 

James stał obok mnie i przyglądał się mojej bieganinie. Musiałam wyglądać przezabawnie z oczyma wielkimi jak spodki, ganiająca po sklepie jak szalona. Na widok kolejnych pięknych butów podskakiwałam z radości.

Było tylko jedno ale.

Cena, a mianowicie jej brak.

Nigdzie nie było napisane, ile dana para kosztuje, Trzeba było poprosić ekspedientkę o prezencji hollywoodzkiej piękności nie tylko o podanie butów, ale przy okazji i kwoty, jaką należało za nie zapłacić. Kiedy dowiedziałam się, jaka była cena jednej z gorszych jakościowo par, byłam dogłębnie wstrząśnięta. Za takie pieniądze mogłam mieć dwie całkiem ładne bluzki. Spojrzałam pytająco na Jamesa, on jednak nie wydawał się zbytnio tym wszystkim zaskoczony.

— Bierzesz te, Faye? — zapytał, wskazując na trzymane przez dziewczynę o cieniutko wyskubanych brwiach obuwie. — Czy może jednak inne?

— Jamesie... — jęknęłam. — Tu jest zdecydowanie zbyt drogo. Nie będę narażała cię na takie wydatki. Chodźmy stąd.

Mężczyzna posłał mi pełne politowania spojrzenie. Chyba nie spodziewał się po mnie takiego zachowania. Zapewne myślał, jak wszyscy, że jako córka aktorów miałam pieniędzy pod dostatkiem. Nie wiedział, że odkąd mieszkałam z ciotką, wujkiem i ich gromadką dzieci, zajmowałam pokój na poddaszu, gdzie miałam tylko łóżko, biurko i szafę. Od kilku lat nie stać mnie było na zbytki, gdyż ciotka wydzielała mi tylko skromną sumkę pieniędzy na drobne przyjemności. Myślała, że wydaję je na cukierki i inne głupotki, ja jednak kupowałam za nie magazyny filmowe albo chodziłam do kina.

— Ależ moja droga Faye, obiecałem, że pokryję szkodę, uznałem więc, że zaoferuję ci najlepsze, na co mnie stać.

— A stać cię na te buty? — zapytałam z powątpiewaniem.

Wiedziałam, ile zarabiali aktorzy teatralni. Dużo mniej niż filmowi. Czułam, że na pewno nigdy nie byłoby go na coś takiego stać. Strata stratą, ale wolałam nie nadwyrężać jego uprzejmości. 

— Oczywiście, że tak — prychnął. 

Wiedziałam, że za nic nie pozwoli mi myśleć, że jest skąpy lub biedny. Ja jednak nie zamierzałam mieć u niego długu wdzięczności. 

— Nie mogę ich przyjąć.

— Nonsens, Faye. — Uniósł brew w górę i zwrócił się do ekspedientki: — Proszę zapakować te. I może jeszcze tamte. — Wskazał na piękną parę na obcasie, która zwróciła moją uwagę już na samym początku.

— Ależ Jamesie...

— Proszę zapakować — powiedział tylko ostro, nawet się do mnie nie odwracając.

Kiedy wyszliśmy ze sklepu, nie wiedziałam, co powiedzieć. Wciąż byłam zdumiona tym, co właśnie dla mnie zrobił. Przecież tak mnie nienawidził, a mimo to okazał mi taką dobroć. Chciałam wierzyć, że jednak nie był takim złym człowiekiem, lecz czułam, że miał w tym wszystkim jakiś cel. 

— Jamesie, ja... dziękuję — wydukałam, na co on odwrócił się i zmierzył mnie wzrokiem.

Nie było to jednak to zawistne spojrzenie, które widziałam niemal zawsze. Czaiła się w nim jakaś iskierka życzliwości. Zdawało mi się, że ten człowiek, który teraz szedł obok mnie, był kimś zupełnie innym od tamtego poirytowanego mężczyzny wszczynającego wielkie awantury o nic. Jakby Ward miał dwie twarze.

— Nie ma za co, Faye. Byłem ci to winien. W końcu to przeze mnie ta cholerna Kitty to zrobiła. Gdybym jej nie czarował, że załatwię dla niej tę rolę... Ach, byłem głupi. Ale co zrobić. Teraz będę wiedział, by omijać takie puste lale szerokim łukiem.

— To znaczy, że już przestałeś mnie nienawidzić?

— Nienawidzić? — zdziwił się. — Nigdy nie miałem wobec ciebie takich uczuć. Owszem, byłem zły, wręcz wściekły, że jakaś debiutantka ze znanym nazwiskiem dostała główną rolę tylko ze względu na swoje koneksje rodzinne, ale chyba udowodniłaś nam wszystkim, że jesteś naprawdę dobra. Ta premiera będzie ogromnym sukcesem. Wiem to.

Uśmiechnęłam się do niego blado. Nie spodziewałam się po nim takiego wyznania, lecz zrobiło na mnie naprawdę ogromne wrażenie. W tamtej chwili zapomniałam, jak okropne uczynki miał na sumieniu. Liczyło się tylko to, że przyznał mi, że byłam dobra. I że nigdy mnie nie nienawidził.


— James naprawdę tak się zmienił? W jednej chwili? — Ann przerwała jej opowieść, zupełnie zdumiona. 

Niczego już nie rozumiała. Historia opowiedziana jej przez panią Ward zdała się jej ogromnie podejrzana i nieskładna. W jednej chwili kreowała Jamesa na największe zło, by po chwili mówić o nim w tak ciepły sposób. 

Faye wyraźnie się zmieszała, bo posłała jej spojrzenie, jakby Ann rzekła coś nieodpowiedniego, wręcz wstrętnego, i fuknęła cicho. Panna King coraz bardziej się jej obawiała. 

— Cóż... Zgaduję, że już wcześniej robił się coraz milszy, ale nie pamiętam już dokładnie. 

Ann uniosła brew. Słowa pani Ward zdały się jej więcej niż dziwne. Rozumiała, że Faye opowiadała o wszystkim z perspektywy wielu lat i mogła wszystkiego nie pamiętać, lecz kreacja Jamesa w jej wspomnieniach zdała się jej ogromnie niespójna. Czyżby Faye kłamała?

Nie, nie mogła jej o nic oskarżać. W końcu przez lata wspomnienia ulegały zniekształceniu, do tego jako żona Warda, bez pamięci w nim zakochana, miała skłonność do wybielania męża i zatrzymywania pewnych niewygodnych faktów tylko dla siebie. Zapewne nie chciała mówić o wszystkich złych uczynkach Jamesa. 

— To dobrze, że udało się państwu porozumieć i teraz tworzycie takie zgodne małżeństwo. — Uśmiechnęła się. 

— Oj tak. A pomógł nam, co pewnie zda się pani teraz nieco absurdalne, wielki kryzys. 

Ann spojrzała na nią z zainteresowaniem.  O tamtych czasach w życiu Faye wiedziała niewiele, praktycznie nic, bowiem sama przyszła na świat w roku Wielkiej Depresji. Wszelkie informacje na ten temat znajdowała później w gazetach i magazynach filmowych, te jednak często zawierały mnóstwo przekłamań. 

— To ciekawe. Proszę mówić. 

Faye skinęła jej głową. Sięgnęła po ramkę stojącą na kominku i zaczęła przyglądać się zdjęciu. Ann z daleka widziała, że przedstawiało ono panią Ward i jej męża w scenicznych kostiumach. Ann zaśmiała się, widząc Jamesa w mocnym makijażu oczu. Wyglądał tak ogromnie zabawnie. 

Faye przesunęła dłonią po zdjęciu, jakby było jej największym skarbem. Uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż do Ann, i westchnęła. Panna King czuła w jej głosie tęsknotę. 


Cóż... — zaczęła Faye. — Jeśli mam być szczera, muszę rzec, że byłam ogromnie głupią dziewczyną. Kiedy usłyszałam o tym, co stało się na giełdzie dwudziestego czwartego października, zupełnie się tym nie przejęłam. I tak ciotka opłacała czynsz na mieszkanie za pieniądze moich rodziców, a resztę pieniędzy wysyłał mi wujek. Nie miałam się czego obawiać. 

Któregoś dnia szłam do teatru, radośnie podskakując. Nie zwracałam uwagi na te wszystkie przerażające wiadomości w gazetach, które mówiły o bankrutujących w jeden dzień firmach, ludziach popełniających samobójstwa czy wyrzucanym z domu przez komorników. Podobno te dantejskie sceny przybrały na sile zwłaszcza na początku miesiąca, lecz nie wierzyłam w to wszystko. Ja nic takiego nie widziałam. Media chciały nas po prostu nastraszyć. 

Nagle ujrzałam na ulicy tłum odzianych w stare, znoszone ubrania mężczyzn. Niektórzy mieli na sobie kaszkietki, inni chodzili z gołymi głowami. 

Krzyczeli głośno i tupali nogami, niektórzy rzucali się też ku wejściu do piekarni. Łączyło ich jedno — wymalowana na twarzy desperacja. 

— Chcemy chleba! — krzyczeli. 

Bałam się ich. Zdawało mi się, że zaraz naprą na budynek i doszczętnie go zniszczą. Ich krzyki przypominały wrzaski zarzynanych zwierząt. Byli głodni. 

— Dajcie nam chleb! — krzyczeli rozpaczliwie. 

Ich wrzask niósł się po mieście niczym skowyt zwierząt. Coraz bardziej drżałam. Chciałam stąd jak najszybciej uciec. 

Szybko przebiegłam obok mężczyzn. Bałam się na nich patrzeć. Obawiałam się podświadomie, że mnie może spotkać to samo, a ta myśl była zbyt przerażająca. 

Z ulgą dotarłam do teatru i rzuciłam się w wir prób. 

Pracowałam naprawdę ciężko. Nie spodziewałam się, że wystawienie musicalu może kosztować tyle pracy. Od samego rana ćwiczyłam wszystkie układy, by później raz po razie ogrywać wszystkie sceny. Czasem zostawałam do wieczora, by doszlifować wszystkie kroki. 

Tydzień po tym, jak ujrzałam manifestację robotników, czekała na mnie poczta. Jeden list był szczególny — było to wezwanie do zapłaty czynszu. 

Gdy tylko je przeczytałam, rozbolał mnie brzuch. Myślałam, że to wszystko to jeden wielki żart. Dlaczego ciotka nie zapłaciła czynszu? Przecież miała w pieczy pieniądze moich rodziców, było ją na to stać. Czyżby chciała się na mnie zemścić?

Nie, na pewno nie. Musiała o tym zapomnieć. W tym całym szaleństwie nie myślało się czasem o rzeczach, które zdawały się zupełnie naturalne i oczywiste. Ukojona tymi myślami pozwoliłam sobie nie myśleć o tym wszystkim. Ciocia na pewno wszystko zapłaci. 

Dałam się porwać wirowi prób. Premiera zbliżała się wielkimi krokami, a ja zamierzałam wypaść jak najlepiej. Musiałam zrobić furorę i zebrać jak najlepsze recenzje. Dzięki temu dostałabym pieniądze i mogła spokojnie opłacić czynsz, nie bacząc na kaprysy ciotki. Miałam nadzieję, że właśnie tak się stanie. 

Któregoś dnia jednak skończyła się moja bajka. Do mych drzwi zapukał komornik. Patrzył na mnie swoimi małymi oczkami w taki sposób, jakby chciał przewiercić mnie na pół.

Oblał mnie pot. Nie tylko twarz, ale przede wszystkim plecy. Czułam, jak ubranie lepi mi się do ciała, a serce przyśpiesza. To nie zwiastowało niczego dobrego. 

— Przyszedłem po pieniądze, droga pani Lloyd. Mam nadzieję, że jest pani w ich posiadaniu — rzekł gniewnie. 

— Niestety nie, nie zapłaciłam jeszcze... Proszę dać mi chwilę, muszę zadzwonić — rzekłam i zamknęłam mu drzwi przed nosem. 

Zamierzałam porozumieć się jak najszybciej z ciotką. Musiała maczać w tym wszystkim palce. Innego rozwiązania nie widziałam. 

Szybko wykręciłam numer i poprosiłam telefonistkę o połączenie mnie z Los Angeles. Nie zamierzałam zwlekać ani chwili. Ciotka i tak była w domu. W końcu zajmowała się domem, zamiast pracować. 

Po kilku minutach czekania po drugiej stronie odezwał się jej głos. Piskliwy i nieprzyjemny do słuchania. Zawsze kojarzył mi się ze skrzypieniem drzwi. 

— Czego chcesz, ty niewdzięcznico? — zapytała ciotka. 

— Nie zapłaciłaś za mieszkanie. Zapomniałaś?

— Nie, zrobiłam to celowo. I nie zapłacę. Masz wracać do domu. Zbyt długo znosiłam te twoje harce. 

— Nigdzie nie wracam — odparłam ostro. 

— To radź sobie sama. Ale jeśli przyjdzie ci do głowy ciągać mnie po sądach za nieopiekowanie się tobą...

— Zapłacisz ten przeklęty czynsz czy nie? — przerwałam jej. 

Nie miałam zamiaru słuchać jej długich wywodów. Potrzebowałam konkretów. 

— Nie — odparła i rozłączyła się. 

Nie rozumiałam, jak mogła mnie tak potraktować. Przecież powinna o mnie dbać. Do tego zobowiązała się przed sądem. A ona...

— Płaci pani czy nie? — przerwał mi ostry głos komornika. 

— Niech mi pan da chwilę — odparłam i zaczęłam gorączkowo wykręcać numer do wujka Grega. 

Nie miałam pojęcia, ile tak siedziałam i czekałam na jego odpowiedź, lecz żadnej nie uzyskałam. Modliłam się cicho, mając nadzieję, że zaraz odbierze, ale wciąż nie słyszałam sygnału. Patrzyłam na zegar, który odmierzał kolejne minuty mojej udręki. Miałam nadzieję, że zaraz będę uratowana, ale w końcu poddałam się. Najwyraźniej dziś nie było go w biurze albo po prostu nie chciał odebrać. 

Odłożyłam telefon na widełki i jęknęłam cicho. Komornik posłał mi kolejne wrogie spojrzenie. 

— Skończyła pani?

— Tak. 

— W takim razie proszę się spakować. 


Minął miesiąc, ale już wróciłam XD Mam nadzieję, że teraz rozdziały będą już częściej, ale te fragmenty są dla mnie dość trudne i no, ciężko się je poprawia. Ten rozdział został podwójnie wydłużony na przykład, bo był koszmarny XD Kolejny chyba będzie o Adrienie, więc na pewno dużo szybciej go poprawię <3 

Dziś nie mam żadnej ciekawostki, bo żadna związana z rozdziałem nie przychodzi mi do głowy, więc zostawiam tu tytułową piosenkę z 42nd Street (po polsku Ulica szaleństw) z 1933, czyli filmu, który ogromnie mnie tu inspirował obok kilku innych. Oryginał jest czarno-biały, ale na yt cała piosenka jest tylko w kolorze :O Zdecydowanie najbardziej kocham końcówkę z chórem, bo umówmy się, że Ruby Keeler nie ma wybitnego głosu. 

https://youtu.be/YytpfVcyDZg

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top