II. Dzieciństwo i młodość Faye

Wiem, że nie będę oryginalna, zaczynając opowieść o mym życiu od jego najwcześniejszych lat, lecz tak wypadałoby uczynić. W końcu trudno poznać człowieka, jeśli nie ma się pojęcia o tym, skąd się on wywodzi. 

Mój ojciec, John Lloyd, urodził się w Nowym Jorku w rodzinie irlandzkich imigrantów. Jego dziadkowie wyemigrowali do Stanów w 1845 roku, kiedy nastał Wielki Głód, i tam rozpoczęli nowe życie. Jako że jego matka zmarła przy porodzie, a ojciec zapił się na śmierć, wychowywali go dziadkowie, bardzo surowi katolicy. 

Mój drogi tata był człowiekiem głębokiej wiary, zapragnął jednak zostać aktorem, co niezbyt przypadło do gustu jego krewnym. Naciskali na niego, by porzucił swoje marzenia, lecz on nie zamierzał odpuścić. Wiedział, że tylko tak może zacząć lepiej żyć. Postanowił więc uciec z domu. 

Przez jakiś czas błąkał się po ulicach Nowego Jorku, bez powodzenia uczęszczając na przesłuchania, aż w końcu poszczęściło mu się i dostał rolę Makduffa w „Makbecie". Jego żonę grała początkująca aktorka, Adrienne Bennett. Sztuka odniosła ogromny sukces, a moi rodzice zasypywani byli kolejnymi propozycjami ról. Niedługo później zakochali się w sobie i zrozumieli, że nie mogą bez siebie żyć. Tak, taka bzdurna, romantyczna historyjka, lecz wydarzyła się naprawdę. Naprawdę się kochali. 

Podczas pracy nad kolejnym przedstawieniem poznali Georga Müllera, niemieckiego Żyda, szerszej publiczności znanego jako Gregory Milton. Był horrendalnie bogatym producentem teatralnym. Po jakimś czasie zaprzyjaźnił się z moimi rodzicami. Swoje największe triumfy święcili właśnie w jego dziełach. 

Wszystko układało się im cudownie. Na początku 1912 roku na świecie pojawiłam się ja, a latem ojciec i wujek Greg, jak go nazywałam, oraz ich przyjaciel, Jeremy Phillips, założyli razem wytwórnię filmową, PLM Pictures. Na początku kręcili w Nowym Jorku jak wszyscy. Mało kto o tym pamięta, ale dopiero w kolejnej dekadzie Hollywood stało się prawdziwą Mekką kina. 

Ojciec stał zarówno przed, jak i za kamerą. Kiedy miałam cztery lata, tata i wujek Greg założyli filię studia w Los Angeles, zgodnie z ówcześnie panującą modą. Milton został w Nowym Jorku, my przenieśliśmy się na zachód. I tak rozpoczęła się moja wielka przygoda z kinem.

Na początku nic nie wskazywało na to, że będę grała w filmach. Rodzice posyłali mnie na lekcje tańca i śpiewu, bym mogła zawojować Broadway. Po wojnie niezwykle modne stały się musicale, w których pragnęłam występować. Kino nieme nie dawało mi możliwości zaprezentowania wszystkich moich talentów. Póki jednak mieszkaliśmy w Los Angeles, Broadway pozostawał tylko odległym marzeniem. Ojciec często obsadzał mnie w swoich filmach, w najróżniejszych rolach. Najczęściej grałam po prostu córkę mojej mamy.

Niestety, nie miałam zbyt wielu przyjaciół. Właściwie to było ich dwóch: John Morgan, syn najlepszej przyjaciółki matki, Louise Morgan, i Eugene Smith, syn właściciela jednej z gazet. To oczywiście twój szef, Ann. To oni byli moimi towarzyszami dziecinnych zabaw. Do końca życia zapamiętam pewien letni dzień. Bawiliśmy się wtedy nad małym jeziorkiem niedaleko od domu. Wróciliśmy cali ubłoceni. Gdybyś tylko widziała miny naszych matek!

Ale nie o tym. Do dwunastego roku życia miałam wszystko, czego chciałam. Wtedy wydarzyło się coś strasznego. Byłam właśnie u wujka Grega i jego żony, gdyż moi rodzice pojechali do San Francisco na premierę swojego filmu, kiedy Joan, żona Miltona, niska kobieta o bujnym biuście, przyszła do mnie z wielką czekoladą. Nie miałam pojęcia, o co może jej chodzić.

— Faye, kochanie... — zaczęła niepewnie, jakby plątał się jej język.

Jej chwiejny głos i żałosna mina sprawiły, że zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie w porządku, nie miałam jednak pojęcia co. Byłam zbyt mała i niedomyślna. 

— Tak, ciociu Joan? — Spojrzałam na nią ze zdumieniem. 

Do dziś pamiętam, jak bardzo rozbolał mnie wtedy brzuch. Czułam, że stało się coś złego. 

— Usiądź, kochanie — powiedziała tylko, trzymając mnie w niepewności.

Usadziła mnie na fotelu, dała czekoladę do rąk i poleciła, bym ją rozpakowała. Jako że uwielbiałam słodycze, szybko zerwałam z niej opakowanie i od razu włożyłam sobie ogromną część tabliczki do ust. Rodzice zakazywali mi jedzenia słodkości. Wciąż powtarzali, że są niezdrowe i nie powinnam ich jeść, dlatego cieszyłam się, że miałam w końcu okazję, by się nią najeść. Ciotka odczekała, aż zjem czekoladę, i zaczęła mówić.

— Kochanie, twój tatuś i twoja mamusia mieli wypadek... Wracali z San Francisco... Tatuś najprawdopodobniej nie zauważył jadącego pociągu i wjechał na tory... Tak bardzo mi przykro, Faye.

Przez chwilę nie rozumiałam tego, co właśnie usłyszałam. Czekolada wypadła mi z rąk, zostawiając wielką, brązową plamę na śnieżnobiałym dywanie pani Milton. 

Jak to mamusia i tatuś umarli? Przecież to nie było możliwe. Ciocia kłamała! 

Kolejne dni były ogromnie dziwne. Ciocia Joan pojechała ze mną do domu. Chciała spać ze mną w jednym łóżku, ale jej na to nie pozwoliłam. Śmierć rodziców w ogóle do mnie nie docierała. Było mi dziwnie w domu tylko z ciocią, ale nie czułam się, jakbym została sierotą. 

Dopiero w dniu pogrzebu zdałam sobie sprawę z tego, że rodzice naprawdę umarli. Widok ich trumien był wprost przerażający. Kiedy spuszczali je do wykopanego uprzednio dołu, rozszlochałam się. 

To wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam już rodziców, że już więcej ich nie ujrzę. Opuścili mnie. Tata już nigdy nie miał mnie przytulić i powiedzieć, jak bardzo mnie kocha, a mama nigdy nie miała urządzać nocowań w moim pokoju pełnych śmiechu. 

Na pogrzeb przyjechała Catherine, siostra mojego ojca. Nigdy wcześniej jej nie widziałam. Po tym, jak tata zdecydował się zostać aktorem, rodzina się go wyrzekła. Spadek należał do mnie, ale że miałam ledwie dwanaście lat, ktoś musiał się mną zajmować. Ojciec ustanowił Catherine i jej męża moimi opiekunami prawnymi, w razie gdyby coś mu się stało. Zgodnie z testamentem mogli swobodnie dysponować moimi pieniędzmi, póki nie osiągnę pełnoletniości lub nie wyjdę za mąż. Wprowadzili się wraz z szóstką swoich dzieci do domu moich rodziców i przez kolejne pięć lat zatruwali mi życie.

Ciotka Catherine zgodziła się w drodze kompromisu, bym uczęszczała na lekcje śpiewu i tańca, jednak zabroniła mi występów w filmach, co zresztą jakoś specjalnie mnie nie zasmuciło. Milton wmawiał jej, że przede mną wielka kariera, lecz ona uważała kino za szatański wynalazek. Raz nawet stwierdziła, że prędzej opuści niedzielną mszę, niż mi na to pozwoli. A trzeba dodać, że ciotka, w ciągu tych lat, które spędziłyśmy razem, zawsze uczestniczyła w eucharystii.

Trzy pierwsze lata z Catherine były znośne, później zaczęła się udręka. Któregoś razu, gdy wraz z Johnem i Eugene'em wracałam ze szkoły, Morgan pocałował mnie w policzek na pożegnanie. Zakochał się we mnie. Ładny był z niego chłopak, ale trochę nie w moim guście. Wysoki i chudy jak patyk, z wielkimi dłońmi, wysuniętą szczęką i blond czupryną, wiecznie w nieładzie. Okropnie niezdarny młody człowiek, który w dodatku nie wymawiał r. Ciotka nieomal dostała apopleksji, kiedy nas zobaczyła. Zakazała nam się spotykać. Smitha też nie mogłam widywać. 

Ciocia uważała, że lepiej zapobiec pewnym sprawom. Słyszała różne rzeczy o młodych ludziach w moim wieku i nie chciała dopuścić, bym pewnego dnia przyszła do niej i oznajmiła, że oczekuję dziecka. Akurat w tamtym czasie jedna z dziewcząt z mojej klasy była przy nadziei, dlatego też kochana cioteczka bardzo się martwiła. Niepotrzebnie. Ani John, ani Eugene mi się nie podobali. 

Z Miltonami też ograniczyła mi kontakt. Lata, które dla wielu są najlepszymi w życiu, ja zmarnowałam, zamknięta w czterech ścianach mojego pokoju, z książkami Fitzgeralda. Ciotka nie wiedziała, że je czytam. Zapewne zabrałaby mi je, gdyby się dowiedziała o tym, że kupuję je w antykwariacie znajdującym się w pobliżu szkoły. W końcu były takie dekadenckie i niemoralne!

Po dwóch latach miałam dosyć takiego życia. W głowie ułożyłam sobie chytry plan, dzięki któremu miałam spełnić marzenia oraz uwolnić się od ciotki. Potrzebowałam do tego wujka Grega. 

Z budki telefonicznej obok szkoły zadzwoniłam do biura Miltona i umówiłam się na spotkanie z nim. Zawsze miał do mnie słabość i przyjmował mnie poza kolejnością.

Wyznaczonego dnia jego sekretarka, młoda, kształtna blondynka, z którą najprawdopodobniej wówczas miał romans, wprowadziła mnie do biura wuja Grega. Siedział przy sekretarzyku, przeglądając dokumenty. Gdy mnie zauważył, oderwał się od pracy.

— Faye, moje dziecko, siadaj — polecił i podniósł filiżankę z kawą do ust.

Usadowiłam się na obitym czerwonym materiałem fotelu stojącym naprzeciwko biurka i wbiłam w niego wyczekujące spojrzenie.

— Co cię do mnie sprowadza? — zapytał, nieśpiesznie sącząc napój.

— Potrzebna mi twoja pomoc — oświadczyłam twardo.

Milton był tak zdziwiony moim ostrym tonem, że nieomal opluł się kawą.

— W jakiej sprawie?

Zamilkłam. Czy naprawdę chciałam, by mi pomógł? Czy pragnęłam zrobić to, co zamierzałam? Nie byłam pewna. Przed oczyma stanęła mi pulchna twarz ciotki. Jej spojrzenie ciskało błyskawicami. Ta wizja sprawiła, że nabrałam pewności, że chcę się od niej uwolnić. Nie mogłam już dłużej tego znosić. 

— Chcę uciec. Do Nowego Jorku — oświadczyłam bezpardonowo. 

Wuj wbił we mnie swoje małe, niedźwiedzie oczka. Był wyraźnie zdumiony tym, co właśnie usłyszał. Zbytnio mu się nie dziwiłam. 

— Ale... Faye, dlaczego? — wyjąkał.

— Nie mogę wytrzymać dłużej z ciotką. Zatruwa mi życie.

— Co będziesz tam robiła? Jak się utrzymasz? W końcu to Catherine dysponuje twoimi pieniędzmi.

— Przedstawię ci mój plan. Słuchaj mnie uważnie. — Założyłam nogę na nogę i pochyliłam się w jego stronę. — Od zawsze chciałam występować na Broadwayu. Ojciec miał mieszkanie na Manhattanie. Zamieszkam tam. Co o tym myślisz?

Milton siedział z nieobecną miną, jakby pozbawiony był rozumu. Nieco mnie to bawiło. 

— Co ja mam z tym wspólnego?

— Chcę, żebyś użył swoich znajomości i zdobył dla mnie rolę w jakimś spektaklu. Najlepiej główną. I pożyczył mi pieniądze na pociąg. I na jedzenie. Oddam, kiedy zarobię.

Otworzył szeroko usta. Musiał być bardzo zdziwiony. Zachichotałam. Przypominał teraz rybę, która miała zamiar połknąć swą zdobycz.

— Jesteś szalona. Co z Catherine? — wydukał.

— Kiedy się dowie albo wpadnie w szał, albo będzie miała wyrzuty sumienia. Szczerze, nie obchodzi mnie ona.

— Cały ojciec — zaśmiał się Gregory. — On też nie interesował się zdaniem tej bandy sztywniaków, którą nazywał swoją rodziną. Dobrze, Faye. Postaram się zrobić co w mojej mocy. Zadzwoń do mnie za tydzień.

— Dobrze, wujku. — Skinęłam mu głową, pożegnałam się i wyszłam.

Kolejny tydzień był najbardziej nerwowym w moim dotychczasowym życiu. Codziennie myślałam o tym, czy Milton zdobędzie dla mnie jakąś rolę. Pragnęłam wyrwać się z tej złotej klatki, w której byłam więziona. Wolałam samotne, niepewne życie w Nowym Jorku niż zbytek, w którym się obracałam w Los Angeles. Bo co mi było po pięknym domu i ślicznych ubraniach, skoro nie mogłam sama o sobie decydować ani robić tego, co chciałam?

Wreszcie nadszedł sądny dzień. Po szkole ile sił w nogach pobiegłam do budki telefonicznej. Trzęsącymi się rękoma wykręciłam numer Miltona i czekałam na połączenie.

— Biuro pana Miltona, z kim mam przyjemność? — Usłyszałam piskliwy głos sekretarki.

Doskonale pasował do blondynki, którą widziałam ostatnio. Dziwiło mnie tylko, że wujkowi podobały się takie kobiety. Ciocia Joan, chociaż słynęła ze zbytniego zamiłowania do przesady, nie prezentowała się tak źle na tle tych wszystkich sekretareczek.

— Proszę przekazać panu Miltonowi, że Faye chce z nim mówić. Faye Lloyd.

— Proszę poczekać — odparła kobieta.

W napięciu oczekiwałam aż wuj podejdzie do telefonu. Oddychałam ciężko, jakbym miała zaraz się udusić. Miałam nadzieję, że mu się powiodło. 

— Halo? Faye?

— Wujku, jakie masz dla mnie nowiny? — wysapałam, zapominając o formułkach grzecznościowych.

Nie miałam teraz czasu na zbędne uprzejmości. W końcu znał mnie od urodzenia, nie musiałam za każdym razem mówić mu „witam", „żegnam" i tak dalej.

— A może by tak „dzień dobry"? — zapytał z pretensją.

— Wujku, nie przedłużaj — odparłam ze zniecierpliwieniem.

— Dobrze, już dobrze, moje dziecko — zaśmiał się. — Zdobyłem dla ciebie rolę. U jednego z moich dobrych przyjaciół.

— O Boże... — jęknęłam.

Udało się. Miałam uciec od ciotki. Jechać do Nowego Jorku. Występować na Broadwayu. W końcu odetchnąć pełną piersią i spełniać swoje marzenia. Ledwo potrafiłam w to uwierzyć. A może jednak tylko śniłam?

— Nie uwierzysz, kto będzie twoim partnerem. Zgadnij.

— Wujku, umieram tutaj z niepokoju, a ty wciąż trzymasz mnie w napięciu! Miej litość! — warknęłam do słuchawki i zaczęłam wymachiwać rękoma. 

Ludzie, którzy przechodzili wtedy obok budki, musieli mieć niezły ubaw, widząc mnie przez szybę.

— No dobrze... — westchnął. Wstrzymałam oddech. Nie mogłam doczekać się, aż wreszcie wyjawi mi, z kim mam grać. — To James Ward, skarbie! James Ward, rozumiesz to!?

Rozumiałam, ale wciąż to do mnie nie docierało. James Ward! Największy gwiazdor Broadwayu! Co prawda był ode mnie dobre osiem lat starszy, lecz w dzisiejszych czasach... Do tego był jeszcze piekielnie przystojny. I miał cudowny głos. Wszystkie dziewczęta w mojej szkole, które miały okazję czasami bywać z rodzicami w Nowym Jorku, tłumnie uczęszczały na przedstawienia, w których występował. Później kupowały winyle z jego nagraniami i zasłuchiwały się w jego głęboki, nieco zachrypnięty głos, odrabiając pracę domową. 

— Faye, jesteś tam? — Zaniepokojony głos Miltona przywrócił mnie do rzeczywistości. — Za dwa dni masz pociąg. Z samego rana. Przyjadę po ciebie o czwartej rano. A teraz wracaj do domu i zacznij się pakować. Do piątku — powiedział i rozłączył się, zostawiając mnie osłupiałą.

Tak, ten początek to taka szara myszka i bad boy XD ale myślę, że później ładnie przełamałam ten schemat. 

W ogóle to zaplanowałam sobie, że będę się Wam starała przedstawić różne ciekawostki o Hollywood, głównie związane z tym, o czym tu jest mowa. W początkach kina niemego centrum świata filmu był Nowy Jork. Dopiero gdzieś na przełomie lat "dziesiątych", jeśli jest takie określenie XD i dwudziestych zaczęto się przenosić do LA. W tej chwili nie pamiętam, kiedy dokładnie, a nie mogę znaleźć tej informacji w żadnej książce, za dużo ich mam. Jeszcze w 1910 roku Hollywood było zapadłą wiochą. Do przeniesienia tam przemysłu filmowego skłonił filmowców przede wszystkim łagodny klimat (bo zimy w NYC są czasem bardzo surowe i ogółem to tworzyło słabe warunki do pracy). Nie pamiętam też, kto dokładnie zapoczątkował te przenosiny do Hollywood. Postaram się tego jeszcze poszukać w moich księgach i dać Wam tu dokładniejsze dane!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top