Chapter 3
Jeden tron – potężne siedzisko uformowane na kształt dwóch splecionych ze sobą łuskowatych stworów. Nesta, jak i pozostali rozeszli się na boki przed podestem, stając po obu stronach jego podstawy. Bez lęku, bez radości, bez światła na twarzach. Stojący obok Mor Azriel przyjrzał się zebranym z morderczym spokojem, którego nie stracił nawet wtedy, gdy jego wzrok padł na uśmiechającego się szyderczo Keira czekającego razem ze złotowłosą kobietą.
Rhys podał dłoń Feyrze, pomagając jej wejść na podest. Trzymała się prosto, głowę uniosła wysoko. Przyjęła jego pomoc i weszła na te kilka schodków .Ku samotnemu tronowi. Rhys kroczył lekko i zwinnie, jakby tańczył. Po tłumie przetoczył się szmer, gdy Feyra usiadła. Gdy Rhys zwyczajnie przysiadł na oparciu i uśmiechnął się do niej zawadiacko, z sali dobiegły zduszone okrzyki.
– Pokłońcie się – zwróciła się do Dworu Koszmarów. Ponieważ jeszcze tego nie zrobili.
Na ich twarzach wciąż malowała się mieszanina zaskoczenia i odrazy, lecz wszyscy opadli na kolana. Część dworzan odwróciła wzrok.
– Rozumiem, że brak drugiego tronu wynika ze zbyt krótkiego czasu na przygotowanie do tej wizyty – powiedział ze śmiertelnym spokojem Rhys. – I pozwolę wam uniknąć obdarcia ze skóry za to przewinienie. To mój dar godowy dla was. Nasi wierni poddani –dodał z nikłym uśmieszkiem. Feyra rozchyliła usta pomalowane bardzo ciemną czerwienią w leniwym uśmiechu.
Wijące się smugi magii podpełzły do podestu, lecz nie poważyły się posunąć dalej niż na pierwszy stopień. Badali ją... chcieli się dowiedzieć, jaką mocą dysponowała. Ale na tyle dyskretnie, by nie urazić Rhysanda. Pozwoliła im podkraść się bliżej, węsząc, po czym zwróciła się do Rhysa, do całej sali:
– Z pewnością chcieliby już powstać, kochany. - Rhys uśmiechnął się do mnie, potem do klęczących.
– Powstańcie.
Tak zrobili. Niektóre smużki magii odważyły się wpełznąć na pierwszy stopień. I wtedy uderzyła. Trzy zduszone okrzyki przebiły się ponad przetaczający się szmer, gdy Feyra wbiła ostre szpony magii w te trzy zbyt ciekawskie wstęgi. Wbiła je mocno i głęboko. Kot przyciskający łapą do ziemi ptaszka. Kilka ptaszków.
– Chcielibyście je odzyskać? – zapytała, nie zwracając się do nikogo konkretnego. Stojący w pobliżu podestu Keir spoglądał przez ramię z twarzą wykrzywioną złością. Srebrny diadem połyskiwał na jego złocistych włosach. Ktoś w głębi sali załkał.
– Nie wiecie – zamruczał do zebranych Rhys – że niegrzecznie jest dotykać damy bez jej pozwolenia?
– Bądźcie grzeczni – zwróciła się do dworzan szyderczo łagodnym głosem. I puściła.
Amrena i Nesta podeszły do frontu podestu. Władcza mina Nesty niczego nie zdradzała. Amrena skłoniła głowę przed Rhysem, przede mną.
– Za twoim przyzwoleniem, książę. - Rhys machnął od niechcenia dłonią.
– Idźcie. Bawcie się. – Skinął głową na przyglądających się dworzan. – Jedzenie i muzyka. Teraz. - Wykonano jego polecenie.
Natychmiast Nesta i Amrena wyszły przez wielkie wrota, prosto w zalegający za nimi półmrok, zanim zebrany tłum zaczął na dobre krążyć. Poszły zabawić się częścią przetrzymywanych tu magicznych przedmiotów, żeby Nesta mogła przećwiczyć posługiwanie się swoimi mocami, by być gotowa, gdy Amrena ustali sposób naprawienia muru. Kilka ciekawskich spojrzeń podążyło za nimi, po czym szybko powędrowało gdzie indziej, gdy tylko Amrena je zauważała. I uchylała rąbka zasłony, za którą czaił się potwór.
Rhys przyzwał Keira skinieniem palca.
– Sala rady – powiedział. – Za dziesięć minut. Keir zmrużył oczy, a stojąca obok niego kobieta trzymała głowę cały czas spuszczoną – obraz uległości. Tak jak miała skończyć Mor. Ona sama obserwowała swoich rodziców z chłodną obojętnością. Azriel utrzymywał pewien dystans i miał baczenie na wszystko wokół. Feyra pilnowała się, aby nie wyglądać na zbyt zainteresowaną, zbyt przejętą, gdy Rhys podał jej dłoń i oboje wstali z tronu. Po czy mu dali się rozmawiać o wojnie.
***
Sala rady w Wykutym Mieście wielkością niemal dorównywała sali tronowej. Została wyrzeźbiona w tej samej czarnej skale, z takimi samymi kolumnami ze splątanymi bestiami. Pod bardzo wysokim sklepionym sufitem stał olbrzymi stół z czarnego szkła, z wydłużonymi i poszarpanymi rogami, ostrymi niczym brzytwa. Dzielił salę na dwoje niczym błyskawica.
Kreacja była prosta, pikowana złotymi guzikami wzdłuż linii nóg aż do ramion. Sukienka była ciemnogranatowa, z trójkątem wyciętym pod szyją, dwoma rozcięciami na nogi oraz długimi, wąskimi rękawami rozszerzającymi się w okolicach łokcia. Włosy dziewczyny były zaplątane w elegancki warkocz, przyozdobiony tiarą częściowo spoczywającej na jej czole.
Kiedy weszli do sali jej rodzina była dość zaskoczona jej obecnością. Rhys nawet zastanawiał się jak to było możliwe, że brunetka bez jego wiedzy dostała się do najbardziej strzeżonych pomieszczeń w całym Dworze Koszmarów.
Dalia w swojej przepięknej sukni siedziała już gotowa na resztę, z prawej strony od swojego brata. Rhys zasiadł u szczytu stołu. Feyra spoczęła na drugim końcu. Azriel i Mor zajęli miejsca z jednej strony, podczas gdy Keir usiadł naprzeciw nich. Krzesło obok niego pozostało puste. Rhys odchylił się w swoim czarnym siedzisku i zakręcił pucharem, do którego chwilę wcześniej zachowujący kamienną twarz służący nalał wina.
– Wiem, dlaczego tu jesteś – powiedział bez ogródek Keir.
– Ach? – Rhys dystyngowanie uniósł brwi. Keir potoczył po wszystkich wzrokiem z odrazą malującą się na przystojnej twarzy.
– Na Hybernii kłębi się od wojska. Twoje legiony – powiedział szyderczym uśmiechem posłanym Azrielowi, Ilyrom, których reprezentował – się gromadzą. – Keir splótł długie palce swoich dłoni i oparł je na ciemnym szkle. – Chcesz mnie prosić, by Niosący Mrok dołączyli do twojej armii. -Rhys upił łyk wina.
– Cóż, przynajmniej oszczędziłeś mi konieczności krążenia wokół tego tematu. - Keir wytrzymał jego spojrzenie bez mrugnięcia.
– Wyznam, że sam jestem... przychylnie nastawiony do sprawy Hybernii. - Mor poruszyła się niespokojnie. Azriel jedynie wbił w rządcę lodowate wszechwidzące spojrzenie. Za to Dalia nawet nie zmieniła wyrazu twarzy, który od samego początku spotkania prezentował zimną obojętność.
– Nie ty jeden – odparł chłodno Rhys. Keir zmarszczył brwi i uniósł wzrok na kandelabr z obsydianu wyrzeźbiony na kształt wieńca kwitnących nocnych kwiatów, w środku każdego migotało srebrzyste czarodziejskie światło.
– Mój lud i mieszkańcy Hybernii mają ze sobą wiele wspólnego .Są tak samo uwięzieni... w zastoju.
– Jeśli dobrze pamiętam – wcięła się Mor – możesz robić, co tylko zechcesz, już od wielu wieków. A nawet dłużej.- Keir nawet na nią nie spojrzał.
– Ach, ale czy jesteśmy tu wolni? Nawet góra cała nie należy do nas... masz wszak swój pałac na jej szczycie.
– Wszystko to należy do mnie, racz pamiętać – powiedział cierpko Rhys.
– Takie właśnie nastawienie sprawia, że zdławiony lud Hybernii jawi mi się jako... bratnie dusze.
– Jeśli pragniesz pałacu na szczycie, jest twój. – Rhys założył nogę na nogę. – Nie wiedziałem, że od tak dawna go pragniesz.- Keir odpowiedział przebiegłym uśmiechem.
– Musisz bardzo rozpaczliwie potrzebować moich wojsk, Rhysandzie. - ponownie posłał Azrielowi przepełnione nienawiścią spojrzenie. – Czy te przerośnięte nietoperze nie dają już sobie rady?
– Przybądź z nimi poćwiczyć – powiedział cicho Azriel – a sam się przekonasz. - Przez stulecia swojego żałosnego istnienia Keir zdecydowanie opanował do perfekcji sztukę szyderczego uśmiechu
– Nie wątpię – odezwał się z wymalowanym na twarzy nieopisanym znudzeniem Rhys – że już zdecydowałeś, jakiej ceny zażądasz.
– Owszem. Co byś mi dał za szansę wygrania tej wojny, Rhysandzie? Ty się kurwiłeś dla Amaranthy... ale co z twoją siostrą?
____________________
Edit: akacja dzieje się dość szybko, ale kilka następnych rozdziałów będzie tak jakby pisanych z perspektywy Feyry, żebyście mogli sobie dokładnie przypomnieć wszystkie wydarzenia i nastrój. Oczywiście Dalia też się pojawi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top