Rozdział 5

Dojechałem do domu w podłym nastroju. Byłem tak zdenerwowany, że omal nie zbiłem jednego z wazonów stojących przed domem. Pamiątki z dnia urodzin Belli. Czemu to wszystko musiało się wydarzyć. Po co w ogóle ją poznałem. Po co się zbliżyłem. Gdybym stosował się do reguł i nie łamał zasad wszystko byłoby prostsze, ale ona by już nie żyła, podpowiadał mi mój rozum. Ciężko zostawić kogoś, kiedy tak mocno się go kocha. Nie wiem czy kiedykolwiek zdołam uleczyć wewnętrzny ból. Może to będzie moja wieczna kara. Kara za to, że każda do której coś czuję cierpi.
Wchodząc do domu byłem jeszcze bardziej wściekły. Alice i Jasper jeszcze się nie odezwali. Rosalie i Emmett mieli wrócić za tydzień albo i dwa. Esme chodziła po domu powoli pakując wszystkie ważne rzeczy i pamiątki. Carlisle załatwiał wszystkie formalności i szukał nowego miejsca do zamieszkania oraz nowej pracy i nowej szkoły. Nie chciałem go jeszcze martwić, ale nie potrafiłbym znów zacząć szkoły i udawać kogoś kim nie jestem. Wiedziałem, że w końcu będę musiał się od nich odłączyć. Przynajmniej na jakiś czas. Tylko tak jak z Bellą nie potrafiłem z nimi o tym porozmawiać. Tak bardzo nie chciałem nikogo ranić. Esme spojrzała na mnie z niepokojem.

-Powiedziałeś jej?-zapytała, a ja wściekły pokręciłem przecząco głową.

-Nie dałem rady- odparłem- Dajcie mi czas do jutra- poprosiłem i wbiegłem po schodach do swojego pokoju.

Jak dawniej wskoczyłem na dach pozwalając, by deszcz, który nieco zelżał wsiąkał w moje ubranie niczym łzy, które tak bardzo chciałbym wylać z siebie. Jeszcze nigdy nie czułem tak silnej rozpaczy. Tylko ona, tylko Bella i fakt, że wciąż żyje trzymał mnie w tej pożal się boże egzystencji. Gdy kiedyś jej serce przestanie bić zakończę wszystko. Byłem tego pewny. Szkoda tylko, że nawet po śmierci nie będę mógł z nią być. Za swoimi plecami usłyszałem kroki. Deszcz znów padał mocniej. Moje ubranie przesiąkło do cna. Siedząc patrzyłem w szary horyzont tej krainy, która kiedyś wydawała mi się piękną. Poczułem jak Esme z czułością kładzie dłoń na moim ramieniu i siada tuż obok mnie. Bez słowa przyciągnęła mnie do siebie i kładąc moją głowę na swoich kolanach zaczęła gładzić mnie po mokrych już doszczętnie włosach.

-Co ja mam zrobić mamo?-wyszeptałem, a ona pochyliła się nade mną i pocałowała mnie w policzek.

-Cokolwiek zrobisz kieruj się sercem- odparła i dalej delikatnie głaskała mnie po głowie. -Martwię się o Ciebie Edwardzie, twoje zachowanie w ostatnich dniach jest bardzo niepokojące. Proszę, jeśli jakoś mogę ci pomóc, powiedz mi. Nie chcę znowu Cię stracić synku, a czuję, że się od nas oddalasz- odparła Esme głosem pełnym bólu. Usiadłem szybko i spojrzałem jej w oczy.

- Nie ważne co zrobię i gdzie będę zawsze będziesz moją mamą Esme, pogubiłem się. Nie po raz pierwszy, ale mam nadzieję, że już ostatni raz i kolejnego nie będzie. Chcę tylko, żebyś mi coś obiecała- odparłem ciszej.

-Słucham- odparła spokojnie jakby gotowa nawet na najgorsze.

-Chcę, żebyś mi to wszystko wybaczyła- odparłem jednym tchem, a ona ujęła moją twarz w swoje drobne dłonie i uśmiechnęła się do mnie ze smutkiem.

-Syneczku ja nie mam ci czego wybaczać, bo nigdy nie miałam do ciebie o nic żalu-odparła z czułością. -No chyba, że masz na myśli to, że siedzimy na dachu w deszczu i już jesteśmy cali mokrzy, to cóż nad wybaczeniem się zastanowię, jak wrócimy do środka i zmienimy ubranie- odparła, a ja lekko się uśmiechnąłem.

-Kocham Cię mamo- odparłem od razu, a ona uśmiechnęła się promiennie i znów spojrzała na mnie jak na małego chłopca

-Ja też Cię kocham synku i nigdy nie przestanę- odparła, co zabrzmiało jak deklaracja.- Chodź do środka- poprosiła, a ja skinąłem głową i ruszyłem za nią w stronę okna.

Wkraczając do wnętrza swojego pokoju zostawiłem po sobie mokry ślad na podłodze. Cóż. Smutki trzeba będzie odłożyć na później i zabrać się za sprzątanie. Przynajmniej na kilka sekund zajmę czymś myśli. Kiedy się przebrałem i ogarnąłem w miarę moją przestrzeń życiową, która lada moment miała pozostać tylko wspomnieniem w moje ręce wpadł mi album ze zdjęciami. Tak, wampiry też lubią wspominać. Nie miałem na zdjęciach wszystkich, którzy byli mi bliscy. Po prostu, nie zawsze miałem możliwość, by coś sfotografować, a także aparat nie był tak bardzo znany. Jednak najśmieszniejsze momenty zostały udokumentowane. Jak na przykład urodziny Emmetta. Patrzyłem z nutą nostalgii na roześmianą twarz osiłka trzymajacego w dłoniach wielką maskotkę niedźwiedzia, którą specjalnie wykonano dla niego na życzenie Rosalie. Pluszak był ekstra. Zwłaszcza, że ważył coś około wagi prawdziwego niedźwiedzia. Rosalie to czasem miała pomysły...

Na kolejnym zdjęciu była Alice na konkursie plastycznym pt.,, Mój ideał. Wygrała. Nigdy nie zrozumiem jak mogła dostać pierwsze miejsce za buta na obcasie w rażąco różowym kolorze. No cóż. Znając dar przekonywania Al nawet, gdyby za ideał wskazała korek od butelki i tak by wygrała. Jej uśmiech był jednak warty sfotografowania. Ehh...tęskniłem za nimi. Za tym co było. Najlepsze było to, gdy Emmett rozwalił jeden z wierzowców bawiąc się w berka. Byliśmy wtedy w Teheranie. To było chyba najkrócej zamieszkane przez nas miejsce. Rose się nudziła. W dzień wciąż i wciąż świeciło słońce, a co za tym szło, musieliśmy siedzieć ukryci w budynku, który wydawał się naprawdę ponury. Emmett zaczął wygłupiać się jak to miał w zwyczaju, a wtedy Alice klepnęła go w ramię krzycząc berek i ruszyli biegiem po korytarzu nie słuchając kompletnie żadnych uwag. W jednej chwili Emmett potknął się i wpadł na ścianę. Rozległ się huk, ale Em odsunął się od ściany i zdawać się mogło, że wszystko jest w porządku, gdy ta zaczęła pękać i nagle BUM!!! Ściana runęła, a wraz z nią zaczął się walić cały bok budynku. Tak jak staliśmy biorąc tylko dokumenty i pieniądze uciekliśmy w tumanach dymu i ognia, w ogóle nie zwracając na siebie uwagi. Oczywiście uznano to za wybuch, no bo kto by się domyślił, że za sprawą tego wydarzenia stoi mój większy i nieco niezrównoważony brat. Czułem się winny za to co się stało i naprawdę chciałem, by moja rodzina znów była w komplecie.

***
Nazajutrz znów miałem odbyć ten sam koszmar. Czułem, że nie dam rady. Czy w końcu się odważę powiedzieć jej to KONIEC? Nie sądziłem, bym znalazł na to odpowiedni moment. Od rana spędzałem czas z Bellą, ale poczucie winy i świadomość rychłego rozstania sprawiły, że nie było już tak samo. Tak mocno skupiałem się na tym jak jej to powiem, że prawie wcale się do niej nie odezwałem. Wiedziałem, że moje zachowanie wprawia ją w niepokój, ale nie mogłem nic na to poradzić. Przez to Bella nie skupiała się na lekcjach i była nieco rozkojarzona. Nie chciałem, by przeze mnie zebrała złe oceny, dlatego na angielskim nim pani Berty zadała jej pytanie zdążyłem jej je powtórzyć, a potem dyskretnie podałem poprawną odpowiedź. Jednak to było wszystko co wypowiedziałem w jej kierunku. Nie potrafiłem zachowywać się jak gdyby nigdy nic, gdy moje serce było właśnie drastycznie rozrywane.

W stołówce nadal milczałem. Byłem pewien, że jeszcze trochę i nie będę musiał z nią zrywać, bo sama to zrobi. Bella pochyliła się w stronę stolika znajomych i zagadała do Jessiki.

- Hej, Jess?

- Co jest?- zapytała zaskoczona koleżanka.

- Wyświadczysz mi przysługę? - Sięgnęła do torby i wyjęła z niej aparat - Mama poprosiła mnie o zrobienie małego fotoreportażu ze szkoły do albumu, który mi dała. Zrobiłabyś wszystkim
po zdjęciu?

- Jasne. - Jessica uśmiechnęła się zawadiacko i natychmiast uwieczniła dla żartu przeżuwającego coś Mike'a. Pojawienie się aparatu wywołało spore poruszenie. Wyrywano go sobie, przekrzykując się i chichocząc. Jedni zasłaniali twarz rękami, inni
przybierali kokieteryjne pozy. Wszystko to było bardzo dziecinne. Może dlatego, że nie byłem dziś w nastroju, by zachowywać się jak nastolatek, którym od dawna nie byłem, a może dlatego, że planowałem zostawić kogoś kto był dla mnie całym światem

- Oj, film się skończył - zawołała Jessica. - Przepraszam, trochę się zagalopowaliśmy - powiedziała, oddając Belli aparat.

- Nic nie szkodzi. Zrobiłam parę zdjęć wcześniej. Chyba, tak czy owak, mam już wszystko, co chciałam- odparła. Z pozoru była taka jak zawsze. Jednak czasem, gdy na mnie zerkała w jej oczach widziałem strach i smutek. Wiedziałem, że moje zachowanie musi dawać jej powody do zastanowienia.

Po szkole odprowadziłem ją na parking. Równie dobrze mogła iść sama. Wciąż byłem nieobecny duchem. Gryzłem się z tym co czekało mnie i ją. Prosto ze szkoły jechała do pracy, więc cieszyłem się, że choć na moment będę mógł odetchnąć. Mimo, że czas nie leczy ran wbrew temu co się mówi, chciałem spróbować przebywając jak dawniej w samotności. Oczywiście nie było mi to dane. Zanim jeszcze wkroczyłem do domu wiedziałem jedno- Emmett i Rose wrócili. Niech to szlag. To tyle, jeśli chodzi o mój spokój.

_____________________________________________________________

Kolejny rozdział.Mam nadzieję, że wam się podoba. Wiem, że ostatnio rozdziały są niezbyt często, ale złapałam jakąś zawiechę. Totalny brak weny.

Mimo wszystko oto kolejny rozdział

Dawajcie komentarze i gwiazdki, jeśli zasłużyłam

Pozdrawiam

Roxi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top